Monika

I zostało nas czworo (1)

Wersja do druku Następna część

I zostało nas czworo.
Część pierwsza.
Nowojorskie życie.

"Zawsze byliśmy razem. Nierozłączni, połączeni więzami krwi i miłości. Mieliśmy wspólna misję. Mieliśmy bronić pokoju w układzie pięciu planet."

Dawno nie pisałam. Nie miałam za bardzo po co. Nie miałam również specjalnych chęci. Skończyliśmy szkołę. Cała nasz czwórka. Jednak żadne z nas nawet przez moment nie pomyślało o studiach na ten rok. Uznaliśmy go za rok zabaw tych bardzo zakazanych i tych troszkę mniej.
Z Marią już dawno nie pisałyśmy, nie wiem która z nas wysłał ostatni list, ale wiem, że było to grubo ponad dwa miesiące temu.
Mieszkamy w dzielnicy "średniej". Nie żeby nas nie było stać, w końcu jesteśmy " maszyną do robienie pieniędzy", ale nie chcemy za bardzo rzucać się w oczy.
Kivar i Lena... Cóż mam nadzieje, że nadal mieszkają razem i że nie mają zbyt wielu problemów.
Liz usłyszała głośny śmiech brata. Zamknęła dziennik z niedokończoną notatką i schowała pod materac. Szybko zeszła na dół.

— Długo cię nie było.- stwierdziła Liz schodząc po schodach. Dopiero na dole poczuła obrzydliwy odór alkoholu.

— Wybacz siostrzyczko. Byłem wyjątkowo niegrzeczny.

— Piłeś?- do salonu weszła Isabel mierząc Michaela wzrokiem pełnym pogardy.

— Nie ma cię od dziesiątej rano! Myślałam, że coś ci się stało, a ty tak po prostu przychodzisz do domu zalany.

— Wybacz skarbie.- powiedział Michael obejmując Isabel.- Wynagrodzę ci to.- po tych słowach pocałował ja namiętnie. Isabel go odepchnęła.

— Żałuj, że istnieje coś takiego jak kac. Wtedy się policzymy.- poszła do kuchni po drodze trzaskając drzwiami.

— Co ją ugryzło?- spytał Liz.

— Gdzie byłeś?

— A wiesz, że to bardzo zabawna historia?

— Na pewno. Może mi ją opowiesz?

— Byłem oblać to, że zdałem.

— Nie wiem czy wiesz, ale zdałeś ponad miesiąc temu.

— Mówiłem, że to zabawna historia.

— Masz szczęście, że jesteś moim bratem. Inaczej dołączyłabym do klubu Isabel.

— Jakiego klubu?

— Kobiet pragnących cię zabić. Dobra idziemy na górę. Bierzesz prysznic i od razu idziesz spać zanim zrobisz coś głupiego.- Liz w jednej chwili spoważniała.- Bo chyba jeszcze nie zrobiłeś niczego głupiego?

— Spokojnie zachowywałem się jak normalny pijak.

W kuchni. Max usiłował się skupić na opakowaniu stojącym przed nim.

— Cukier, cukier, cukier...- czytał w myślach. Wolał to niż wykład Isabel. Wiedział do czego jest zdolna jego siostra.

— Kretyn i idiota! Upił się! Rozumiesz?! Upił się!- Max bezmyślnie kiwał głową.

— Cukier, cukier...

— I jeszcze powiedział, że mi to wynagrodzi! Jasne, on to sobie może nazywać wynagrodzeniem, ale bądźmy szczerzy to byłaby zwyczajna nagroda! Kretyn, po prostu kretyn!

— Cukier, cukier, cukier...

— Już on sobie zapamięta co to znaczy upić się!

— Cukier...

— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?- Max nadal kiwał głową.- Mężczyźni...

Max wszedł do pokoju Liz. Usiadł obok niej na łóżku.

— Tęskniłaś?

— Max, nie było cię godzinę... Tęskniłam.- pocałowali się namiętnie.- Jesteśmy okropni.

— Dlaczego?

— Isabel i Michael właśnie przechodzą kryzys miłosny, a my? – Max położył jej palec na ustach.

— A my właśnie mamy zamiar wykorzystać ostatnie chwile spokoju. To co czeka Michaela po przebudzeniu, czeka w pewnym sensie też nas.- uśmiechnęli się do siebie i po raz kolejny pocałowali.

Koło 16.00
Michael otworzył oczy, poczuł ogromny ból głowy. Koło niego siedziała Isabel.

— Widzę, że królewicz już się obudził?- powiedziała donośnym tonem.

— Is, mogłabyś ciutkę ciszej?

— Jasne.- powiedziała głośniej.- A mógłbyś mi wyjaśnić jak to się stało, że się upiłeś?

— Ja... Na początku nie wiedziałem, że to alkohol.

— Lepszego wytłumaczenia już nie było?

— Błagam cię nie krzycz...

W pokoju Liz. Krzyki z pokoju obok stawały się co raz głośniejsze. Max i Liz patrzyli na siebie przez chwilę.

— Może powinniśmy mu pomóc?- spytała Liz.

— To byłoby miłe z naszej strony.

— Szczególnie, że wtedy Isabel dobiłaby także i nas...- chwila ciszy, po niej kolejne krzyki.- Pizza?

— Jasne, ja stawiam.
Oboje szybko wyszli z domu i udali się do pizzeri.

Liz i Max wrócili kilka godzin później. Było już po "burzy", jednak z góry było wiadome, że Michael będzie miał przegrane przez co najmniej dwa kolejne dni. Liz poszła do kuchni. Mimo zjedzonej pizzy nadal była głodna. Lodówka była pusta.

— Czy my nigdy nie robimy zakupów?- spytała siebie w myślach i poszła do salonu. Michael i Isabel siedzieli na dwóch różnych fotelach. Max na kanapie. Liz usiadła koło niego.- Czy ktoś z was powie mi po co nam lodówka?

— Znowu nic nie ma?

— Może zamówię pizzę?

— Błagam tylko nie pizza...

— Teraz wasza kolej.- powiedziała Liz patrząc na Isabel i Michaela.

— Jak to nasza?- spytała Isabel.

— My ostatnio robiliśmy zakupy.

— To było miesiąc temu!

— Ale się liczy.

— No dobra idziemy.- Michael poszedł za Isabel.

— Jesteś okrutna.- powiedział Max kiedy usłyszał zamykane drzwi.

— Nie. Po prostu głodna.
Z kuchni dobiegł ich trzask zamykanych drzwi.

— Jak...?- Liz nie dokończyła pytania, razem z Maxem udali się do kuchni. W drzwiach leżał mężczyzna, mniej więcej po czterdziestce. Max podszedł do niego nie pewnie. Mężczyzna był ranny. Gdy poczuł Maxa nad sobą otworzył oczy.

— To już koniec...- wyszeptał.

— Koniec? Czego koniec?

— Koniec świata...

A wydawałoby się, ze nasze problemy zniknęły. Że teraz zaczniemy naprawdę żyć. Jednak z szerszej perspektywy nic na to nie wskazywało. Maxowi nie udało się uzdrowić tego mężczyzny. Nie wiemy co mamy robić, nowina o końcu świata była jego ostatnią. Jedyne co nam po nim zostało to kawałki skór i srebrny pierścień z czterema kamieniami...

Koniec części pierwszej.








Wersja do druku Następna część