Monika

I zostało nas czworo (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

I zostało nas czworo.
Cz.2
Zdrady(1); Dwa wesela i pogrzeb.

Sen Liz.
Liz stała wśród dziwnych i nieznajomych kwiatów. Chociaż nie, nieznajome to złe określenie. Już je widziała. Widziała jej w wspomnieniach swojego "poprzedniego życia". Nagle zerwał się wiatr poczuła chłód. Odwróciła się. Za nią stała mała grupka ludzi. Liz szczególnie zainteresowała się młodym mężczyzną odświętnie ubranym. Po chwili pojawiła się kobieta w skromnej, białej sukni....
Liz poczuła jak dreszcze przechodzą jej po plecach. Przyglądała się właśnie sobie z przeszłości. Kobieta podeszła do mężczyzny...
Oczy prawdziwej Liz otworzyły się szerzej, obserwowała swój ślub, bynajmniej jednak jej mężem nie był Zan.

Isabel chodziła nerwowo po pokoju. Ten pierścionek... Od kiedy go zobaczyła czuła się dziwnie. Chodziła roztargniona. Na nic nie zwracała uwagi. Nie miała go w rękach, ale... Czuła coś jakby magnetyzm. Nie wytrzymała. Weszła do pokoju brata. Pierścionek leżał na szafce nocnej. Podeszła i wzięła go do ręki. Poczuła silny ból w skroniach.
Mężczyzna w czarnej koszuli klęczał przed nią.

— Vilandro zostaniesz moją żoną?

— Tak...- odpowiedź z ust dziewczyny padła błyskawicznie, jednak trochę niepewnie.
Pocałunek, marsz weselny...
Isabel powróciła do rzeczywistości. Przed chwilą widziała swoje zaręczyny i ślub... Jednak nie wychodziła za Kivara ani Ratha, kim więc mógł być ten mężczyzna?

Michael wszedł do domu. Na stole leżała sterta listów. Podszedł do nich.

— Rachunki, rachunki...- Michael przerwał, trzymał w rękach list do siebie. Otworzył go szybko. Z koperty wysypały się płatki czerwonych róż, dokładnie trzydzieści dwa płatki... Michael schylił się by je podnieść.

Kobiety i mężczyźni w ciemnych strojach; kobiety płakały, mężczyźni pocieszali je. Jedna grupka mężczyzn niosła trumnę. Piękną, czarną jak noc. Rath stał z jakąś młodą dziewczyną. Ona jedna nie płakała, stała i patrzyła na nich z dezaprobatą. Gdy wniesiono trumnę na jej twarzy pojawił się uśmiech. Rath jednak nie mógł go widzieć. Rath może i nie, ale Michael widział...

Liz wstała, poszła do łazienki. Przemyła twarz ciepłą wodą. Coś było nie tak... Poszła do pokoju Maxa. Nie było go. Spojrzała na podłogę. Leżał tam srebrny pierścionek.

— Właśnie...- wzięła pierścionek i wybiegła.

Isabel zeszła na dół. Michael siedział na kanapie.

— Cześć.

— Cześć.- podeszła do niego.

— Jesteś zmartwiony?

— Nie, trochę się zamyśliłem.- uśmiechnął się do niej nie pewnie.
Coś jednak jest źle i to nie tylko z jednej strony.

Liz biegła cały czas, dopiero kiedy weszła do małej kawiarni pozwoliła sobie na odpoczynek. Stał tam. Niezmieniony. Podszedł do niej.

— Wiedziałem, że przyjdziesz.

— Skąd?

— To oczywiste.

— Kim jesteś?

— Czy to ważne?

— Kim jesteś?- powtórzyła Liz z naciskiem.

— Nazywam się Jeremy, jestem twoim mężem.
Liz obudziła się w swoim łóżku. Za oknem padał deszcz...

Isabel szła pomału w deszczu. Weszła do sklepu. Zaczęła szukać towarów z małej listy napisanej przez Maxa.

— Przepraszam czy mógł by mi pan...- Isabel nie dokończyła. Patrzyła w jego oczy. Takie głębokie. Tak dawno ich nie widziała. Spojrzała na plakietkę; Jamal .........
Jeszcze raz spojrzała w jego oczy i wybiegła.

Michael wziął telefon i wystukał numer.

— Pizzeria? Zmawiam dwie pizze z wszystkimi dodatkami.
Usłyszał ciepły, znajomy głos. No właśnie znajomy...

Max siedział przed komputerem. Szukał czegoś. Szukał danych o tym mężczyźnie. Nic. Nie było w śród zaginionych, poszukiwanych... Dosłownie nigdzie. Chciał już wyłączyć komputer. Reklama jakieś firmy się włączyła. Max spojrzał z niedowierzaniem. Po chwili już wiedział gdzie szukać- Firma PN. Wydrukował kilka dokumentów i wyszedł.

Później. Wieczorem, w jakimś klubie.
Max przedzierała się prze grupę roztańczonych ludzi. Rozejrzał się. Podszedł do baru.

— Coś podać?

— Colę.- kilku mięśniaków uśmiechnęło się słysząc jego prośbę.

— Proszę.

— Mam pytanie czy nie widział pan może tego mężczyzny?

— Georg.

— Ale mi chodzi o nazwisko.

— Nie wiem czy...- Max wyciągnął kilka zielonych banknotów.- Georg Klin.
Max odwrócił głowę. Z wejścia dobiegł go hałas. Nie wiedział o co chodzi podszedł bliżej. Nagle poczuł jak ktoś łapie go i skuwa kajdankami.

— Jesteś aresztowany, wszystko co powiesz...
Reszta zamieniała się w coraz to gorszy koszmar.

Koniec części drugiej.







Poprzednia część Wersja do druku Następna część