Olka

Beauty (2)

Poprzednia część Wersja do druku

I wtedy zdarzyło się coś niespodziewanego. Na salę wbiegł Max...
Wpatrując się w gładką powierzchnię lustra, Liz wydawało się, że ogląda jakiś groteskowy film. Max stał niewzruszenie, niczym grecki posąg obserwując lekarzy próbujących przywrócić jej życie. Dziewczyna nie zwracała już uwagi na wstrząsy, jakie ją przeszywały, za każdym razem, gdy postacie w lustrze nachylały się nad jej sztywnym ciałem, a które słabły z każdą chwilą. Powoli ruch wokół niej zamierał. Lekarze przerwali reanimację. Liz przesunęła swoją dłoń na twarz Maxa. Choć powierzchnia lustra była gładka i zimna, mogłaby przysiąc, że poczuła jego ciepło. Zamykając oczy ujrzała najważniejsze dla niej chwile: Max, który ją uratował, nadając tym samym nowy sens jej życiu; każda sekunda, jaką z nim spędzała; ich ślub, który był najpiękniejszym wspomnieniem. Uchwyciła ten ostatni obraz w pamięci, by zachować go, dokądkolwiek miała się udać. Za plecami usłyszała , jak ogromne drzwi komnaty uchylają się powoli. Już chciała odejść, gdy Max nagle się poruszył. Wraz ze łzami, jakie pojawiły się na jego policzkach, poczuła dziwne uczucie. Nie potrafiła go dokładnie określić, ale czuła się tak za każdym razem, gdy Max się do niej zbliżał. Na jej perłowo-brzoskwiniowej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia, gdy Max podbiegł do niej, chwycił, jej martwe ciało za ramiona i potrząsnął z całych sił. Jeden z lekarzy powiedział mu coś szeptem, za co Max obdarzył go chłodnym i pełnym bólu spojrzeniem. Liz obserwując całą tą sytuacje, zastanawiała się, kiedy chłopak da wreszcie za wygraną. I wtedy zaskoczył ją po raz drugi. Odepchnął mówiącego do niego lekarza i chwycił jej dłoń. Przez chwilę, myślała, że coś się stanie, że poczuje jego dotyk na swojej skórze. Miała nadzieję, że ich palce ten ostatni raz splotą się w pożegnalnym uścisku. Kiedy to jednak się nie wydarzyło, Max przyłożył swoją dłoń, do jej klatki piersiowej, w tym samym miejscu, w którym jeszcze minutę temu elektrody pobudzały jej ciało. Blask, który wydobył się spod jego opiekuńczej dłoni wprawił w osłupienie stojących obok lekarzy. I tym razem Liz nie poruszyła się. Łzy spływały po policzkach Maxa, coraz bardziej obficie. Chłopak przełożył nogę na drugą stronę łóżka i uklęknął nad Liz. Mocno ścisnął jej nogi swoimi udami, a lewą dłonią, przykrył drugą, która już promieniała. Wydawało się, jakby chciał wlać w Liz odrobinę życia, każdą cząstką swojego ciała. Światło powoli ogarniało całe jego ciało. Blask bijący od chłopaka sięgnął korytarza. Zwabieni nim ludzie tłoczyli się za szybami pokoju zaciekawieni dziwnym zjawiskiem. Białe fartuchy, podobnie, jak ich właściciele nie poruszyły się nawet, gdy matka i ojciec Liz wbiegli do pokoju by odkryć przyczynę zamieszania. Teraz już wszyscy obserwujący sytuację nawet nie drgnęli, nie mówili. Mimo ogromnego zaskoczenia, podświadomie wiedzieli, co próbował uczynić Max i w głębi duszy życzyli z całych sił by mu się udało. Nikt nie zastanawiał się nad tym, jak posiadł on te dziwne moce.
Palce dłoni Liz oderwały się od lustra. Po jej policzku spłynęła kropelka słonej wody.

— Kiedyś się spotkamy Max – powiedziała. – Będę na ciebie czekać – dodała całując jego postać zawieszoną nad jej ciałem w bezruchu. Tym razem nawet jej delikatne usta nie poczuły niczego, prócz chłodnej tafli lustra.

Dziewczyna odwróciła się i zeszła na dół schodami, po czym utonęła w słonecznym świetle, które zalewało komnatę, przez szeroko już otwarte drzwi...

— Liz! – wyszeptał Max, gdy cały blask bijący z jego ciała znikł. Pokój szpitalny ponownie zatopił się w codziennej szarości powszedniego dnia. – Proszę Liz... Liz...
Pochylił się nad nią składając pocałunek na jej bladych i zimnych ustach.

— Moja piękna Liz – wyszeptał z zamkniętymi oczami.

Nie było już nadziei. Chłopak powoli zsunął się z jej ciała niepewnie stając na podłodze. Wydobył z siebie wszystko, co zdołał, każdą pojedynczą wolę życia, jaka drzemała w jego mocy. Ale tchnienie jego miłości tym razem jej nie pomogło.


"With no word, without simple 'good bye' ".

— Prosiłem ją – powiedział, jakby nie zdając sobie sprawy, że obserwowali go obcy ludzie, podczas gdy ujawniał prawdę o sobie, na ich oczach. – Ale ona się nie obudziła, nie pożegnała...

Zachwiał się lekko, w ostatniej chwili chwytając stolika z narzędziami chirurgicznymi, powstrzymując jednocześnie upadek. Nastała cisza, która przeszywała każdy fragment powietrza. Atmosfera gęstniała z każdą sekundą, gdy niektórzy z obserwatorów, powoli uświadamiali sobie, co widzieli. Nie zdążyli jednak zareagować na zaistniałą sytuację, gdy niespodziewanie Max popchnął stolik, który przewrócił się na podłogę. Wyczerpany zaraz potem upadł na rozrzucone w koło skalpele, igły i nożyce.

— Dlaczego? Dlaczego, moja piękna Liz? – spytał wpatrując się w lekarza, który stał naprzeciwko.
Patrząc na mężczyznę w białym kitlu, Max jakby uświadomił sobie, że wszyscy go obserwują, zadając sobie pytanie, co tu właściwie się stało. Ale już go to nie obchodziło. Czuł się bezsilny, gdyż uszła z niego cała wola życia, podczas gdy próbował przekazać ją Liz. Szukał odpowiedzi na pytanie "co teraz?", niespodziewanie znajdując ją pod swymi palcami. Leżała spokojnie na podłodze, czekając aż Max zdecyduje się ją wykorzystać. Ostry metal naciął skórę chłopaka, gdy ten delikatnie przejechał palcem po ostrzu skalpela. Max spojrzał na przedmiot. "Czy tak miało być?" spytał siebie w myślach. Ale zastanawiał się tylko chwilę. Wiedział jedynie, że Liz już nie ma, że skończył się jego świat. Jego wola życia odeszła wraz z nią...


"(...)So lonely you think to push the trigger.


And I know that you want.
It is what you need.
You think that you can't
But you can indeed."



KONIEC



Poprzednia część Wersja do druku