Liz weszła na zajęcia i zajęła swoje tradycyjne miejsce. Rozejrzała się niepewnie dokoła. Nie było nigdzie śladu Maxa. Może się spóźni? Ale dzwonek już zabrzmiał, nauczyciel wszedł i rozpoczął temat, a po Evansie nie było ani śladu. Ku swojemu zdziwieniu, ale i zadowoleniu, Liz odetchnęła z ulgą. Nie miała ochoty spotykać go po tym, co zaszło, ani po tym, co usłyszała. Wolała spokojnie przeżyć choć jedną lekcję. Jednak nie udało jej się to. Ledwo minęło piętnaście minut lekcji, a włączył się mikrofon radiowęzła. Wszyscy nasłuchiwali, sądząc, że dyrektor wygłosi jakiś niezmiernie ważny i nudny komunikat. Ale po kilku sekundach z głośników popłynęła muzyka. "Must have been love" zadźwięczało w uszach wszystkich, a potem dało się jeszcze słyszeć:
— Liz Parker, przepraszam. Bardzo mi na tobie zależy. Kocham cię.
Liz poczuła jak serce jej staje, fala rumieńca pokrywa jej twarz. Wiedziała, że teraz wszyscy się na nią gapią. Miałaby może wątpliwości, że ktoś sobie kawał zrobił. Ale głos Maxa Evansa była w stanie rozpoznać wszędzie. Przełknęła ślinę i lekko się uśmiechnęła, a inni uczniowie zaczęli gwizdać i bić brawo. Nauczyciel pokręcił głową i kazał im się uspokoić. Kiedy dzwonek obwieścił koniec lekcji, Liz nie miała najmniejszej ochoty wychodzić z klasy. Doskonale wiedziała, że będzie obiektem uważnych obserwacji. Poza tym istniała duża szansa, że natknie się na Maxa. A na to chyba jeszcze nie była gotowa. Powinna go nienawidzić, za to, co zrobił, za to, że miała być tylko kolejną ofiarą. Tylko, że Liz Parker miała ogromny problem. Nie potrafiła go nienawidzić. W głębi serca niesamowicie cieszyła się na samą myśl o spotkaniu z nim, była w stanie mu to wybaczyć, gdyby tylko miała pewność, że jednak prawdziwie coś do niej czuje. Po tym numerze z radiowęzłem jeszcze bardziej była niepewna. Mogło to być przejawem jego skruchy i mógł mówić prawdę. Ale jeżeli to była kolejna zagrywka? Musiała to wiedzieć, ale bała się to sprawdzać. Bała się, że jednak się zawiedzie. Zebrała wszystkie swoje siły, wstała i wyszła na korytarz. Nie myliła się, wszystkie spojrzenia były zwrócone na nią. Podniosła wyżej głowę i jakby nigdy nic przeszła przez cały korytarz. Stanęła przy swojej szafce i schowała wszystkie zeszyty, rozejrzała się. Nadal wszyscy się na nią gapili, łącznie z jej przyjacielem z dzieciństwa, który był dla niej jak brat, Alex Whitman podszedł do niej, chwycił ja za ramię i zapytał z niepokojem:
— Liz. Czy wszystko ok.?
— Tak Alex. – lekko się uśmiechnęła
— A może chciałabyś mi coś wyjaśnić? – zapytał z naciskiem
— Nie teraz Al. – rozejrzała się dokoła – Potem.
To powiedziawszy ruszyła przed siebie. Skierowała się w stronę wyjścia, przy którym stała grupka chłopaków. Wśród nich znajdował się Max Evans i jeszcze jej najwyraźniej nie zauważył. Kumple coś do niego mówili z wyraźnym uśmiechem, poklepując go po plecach. Kiedy jeden z nich zauważył Liz zmierzającą w ich stronę, powiedział coś do Maxa, a ten się wyprostował i spojrzał wprost na Liz. Ta podeszła do niej i bez słowa chwyciła Maxa za koszulę i pociągnęła w swoją stronę. Zaskoczony chłopak podszedł do niej. Bez większego wahania Parker ścisnęła mocniej skrawki koszuli, przyciągając Maxa. A potem pocałowała go. Tego się nie spodziewał, ale po kilku sekundach postanowił to odwzajemnić. Złapał ją w pasie i odwzajemnił pocałunek, pochylając się w jej stronę. Zewsząd dobiegły ich krzywki aprobaty, oklaski i gwizdy. Kiedy Liz oderwała się na chwilę, Evans z uśmiechem się w nią wpatrywał. Chciał ją ponownie pocałować, ale ta odchyliła głowę i poważnym głosem zapytała:
— A teraz mi powiesz Evans, czy to była prawda?
Spojrzał na nią dziwnie, najwyraźniej nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. Liz ścisnęła mocniej koszulę i wyjaśniła:
— To, co mówiłeś przez radiowęzeł. Prawda czy kolejny podstęp w twojej nędznej gierce?
— Jakiej gier... – chciał zapytać
— Nie rób ze mnie idiotki! – jej głos zabrzmiał niezwykle chłodno i ostro – Wiem o planie twojej siostry i wiem, że to twoją ofiara miałam być. A teraz chce wiedzieć, czy to, co mówiłeś było kłamstwem i podstępem czy prawdą?
Max spojrzał na nią w zdumieniu. Więc się wydało. Tylko, że teraz już mało go to obchodziło, bo chyba rzeczywiście przestała go już bawić ta gierka. Najpierw nic nie zapowiadało takiego obrotu wypadków. Potem jego fascynacja zaczęła się robić niebezpieczna. Potem zazdrość na widok Liz i Valentiego razem. A już wszystkiego dopełnił ten ostatni wieczór, kiedy nie potrafił skrzywdzić Liz. Max przełknął ślinę. Jeszcze raz uważnie spojrzał na dziewczynę. Nie wiedząc, co robić, po prostu odszedł. Był wściekły na siebie i na to, że ona tak na niego działała.
* * *
Michael szedł niedbale przez dziedziniec szkoły. Kiedy zobaczył Isabel siedzącą na ławce uśmiechnął się sam do siebie. Dziewczyna właśnie wgapiała się w swoje małe lusterko i poprawiała makijaż. Jasne fale włosów gładko opadały na ramiona, na których przewiązany był błękitny sweterek. Issy jeszcze raz zerknęła do lusterka. Zauważyła w nim postać chłopaka, który teraz stał już przy niej. Lekko drwiący uśmieszek zagościł na jej twarzy. Zamknęła lustereczko i wrzuciła je do plecaka. Obróciła się i skierowała twarz ku górze, aby jej słowa doleciały do uszu chłopaka. Nim jednak zdołała z siebie wydobyć jakikolwiek dźwięk, Guerin pochylił się i pocałował ją znienacka. Issy uniosła ramiona, była niesamowicie zaskoczona, ale jednak się nie odsunęła. Nie podejrzewała, że ten pocałunek może się jej tak podobać. Po kilkunastu sekundach Michael oderwał się od niej i to on w tym momencie uśmiechnął się z kpina i tryumfem. Ale potem jego uśmiech zmienił się na zwykły i mrugnął do Isabel. Usiadł obok niej i wepchnął sobie jabłko do buzi, odgryzając jego spory kawałek. Zszokowana Isabel wciąż na niego spoglądała. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek, podniosła się, ale rzuciła do niego krótkie:
— O piątej w parku.
Odeszła. A Michael został ze swoim jabłkiem, wciąż się uśmiechając.
c.d.n.