Liz zastanawiała sie dlaczego Max ją pocałował. Do czego mu to było potrzebne? Do przekonania jej?
Ale musi przyznać, że facet nieźle potrafi zakręcić w główce.
Liz, stojąc przed lustrem, lustrowała swój wygląd. Ubrana w czarna długą sukienke na ramiączkach wyglądało bardzo ciekawie.
Skóra jej lśniła a oczy błyszczały.
Zagrzmiał dzwonek!
—Liz! Max przyszedł..- usłyszała głos swojej mamy i ze strachu aż podskoczyła.
—Już schodzę- odparła i jeszcze raz psiknęła sie perfumami.
Max wyglądał nie ziemsko. Trzeba mu to przyznać. Czarny garnitur opinający mięśnie...róża w ręku. Liz podziwiała jego sylwetkę z zachwytem.
"To jednak jest ideał..."-pomyślała jednak po chwili skarciła się. "Jaki tam ideał.. zwyczajny facet z mięśniami..".
—Ślicznie wyglądasz- powiedział gdy podeszła do niego.
—Ty.. także nieźle sie prezentujesz.- odparła a na jej twarz wkroczył uśmiech.-Hm.. mam tylko jedno małe pytanko.
Spojrzał na nią z lagodnością baranka.
—Powiedz mi czemu zmusiłeś mnie do pójścia z tobą na bal?
—Bo chciałem cię zaliczyć? Dlatego, że chciałaś wygrać zakład. Nie myśl sobie, że to będzie jakiś trwalszy związek.
Z tobą długo nikt by nie wytrzymał- odparł ironicznie doprowadzając Liz do białej gorączki.
—No co ty nie powiesz? Ze mną? Ciekawe która dziewczyna wytrzymałaby z facetem po kolei zaliczającym panienki, dla jakiś osranych punktów!- wykrzyknęła mu w twarz. A on? Stał jedynie jak posąg. Później wziął ją za rękę i pociągnął do samochodu.
—Nigdy więcej nie waż sie mówić do mnie takim tonem- powiedział zamykając drzwi pojazdu.
—To ty przeproś mnie za swoję wcześniejsze zachowanie!- burknęła.
Looknął na nią spod ciemnych rzęs i pomyślał, że ma jednak szczęście. Iść na bal z taką dziewczyną. Ale musiał wszystko spierniczyć.
"Żaden trwały związek. Jasne Evans jesteś bogiem".
—Dobrze, kapituluję. Przepraszam. Czy teraz możemy być przyjaciółmi?- spytał rzucając jej wyzywające spojrzenie. Ono raczej nie oznaczało przyjaźni.
—Ha! Więc taki był twój plan!? Oj Evans Evans zadziwiasz mnie...- powiedziała jakby do siebie patrzać przez okno i podziwiając Roswellowskiego krajobrazy.
—Jaki znowu plan? Czy ty we wszystkim widzisz jakiś niezamierzony cel?- spytał dodając gazu.
—Tak, jestem strasznie przesądną dziewczyną i uważam, że...że..-zająknęła sie patrząc na jego profil. Na twarz wpłynął jej rumieniec
—Że?
—Że nie powinniśmy być przyjaciółmi.. Zresztą przyjaźń między facetem a kobietą nie istnieje. TO tylko bujdy- próbowała jakoś ukryć mieszane uczucia.
—Hm.. więc uważasz, że nie możemy być przujaciółmi.. To źle. Jedyne co nam pozostaje to kochankowie.- uśmiechnął sie zawadiacko a pod Liz ugięły sie nogi. "On sobie ze mnie kpi!"-pomyślała nagle tracąc dobry nastrój.
—Evans czy ty aby nie przesadzasz? Ty i ja? Kochankowie? Prędzej słońce zgaśnie!
—Nie bądź tego taka pewna- odparł otwierając drzwi samochodu.