Rozdział V „Poszukiwania czas zacząć”
Maria przyglądała się jedzącej Serenie. Wchłaniała jakby nie jadła z tydzień. Wyglądało to strasznie. Zjadła już 3 pierścienie Saturna i wypiła 4 cole.
— Jak skończysz sprawdź czy masz wszystkie palce – skomentowała De Luca – A poza tym sprawdź czy pod stołem cos nie spadło...nie będę musiała zmiatać – dodała z lekko ironią w głosie
— Odczep się...jakbyś nie jadła tyle co ja to byś też to robiła
— Ale na pewno bym opanowała się przy przyjaciołach, a nie jadła jak świnia
— Maria, chodź musimy pogadać!- Michael pociągnął ją za rękę – szybciej – dodał
— Issy pilnuj jej – zwróciła się do Isabel wchodząc na zaplecze
Przez chwilę siedzieli cicho. Aż dziwne. Oni przecież zawsze się kłócą. A do tej pory nie wymienili się nawet jednym słowem. W końcu De Luca nie wytrzymała spojrzenia Guerina i powiedziała:
— Co ja takiego robię??
— Dlaczego jesteś taka...dla Sereny?? – spytał
— Co byś robił, jakby jakiś frajer dowalał się do żony twojego najlepszego przyjaciela?? Ja tylko próbuje ratować sytuacje...wiesz co się stanie jeżeli zostaną kiedyś sami...nie ja nigdy na to nie pozwolę
— Maria...uspokój się, daj jej szanse...ona musi mieć w nas oparcie, ona ma wskazówki, gdzie jest granilith
— Granilith – sranilith, może byście się tak Liz zainteresowali?? Ona jest gdzieś tam...i pewnie uwięziona przez jakiegoś „faceta w niemodnej pelerynce”. Spójrz na to okiem przyjaciela Liz! – krzyknęła
— Jestem jej przyjacielem i też chcę ją znaleźć, ale musimy najpierw odszukać kamień...
— Gówno prawda! Może właśnie Lizzy wie gdzie jest prawdziwy granilith...może ona ma go pod ręką, a przez tą małą wiedźmę nie może się z nami skontaktować, bo lafirynda omotała Maxa...pomyśl trochę
— Wszystko się okaże wieczorem...Is spróbuje się skontaktować z Liz i może się czegoś dowiemy
— Uhh...ale nie licz na to, że będę milsza dla Sereny...mam co do niej złe przeczucia
— Dobrze, ale postaraj się opanować choć trochę
— Zastanowię się – Maria odwróciła się i wyszła zza zaplecza
***
— Wiedziałem, że będziesz bardzo głodna – powiedział Alex patrząc na smacznie zajadającą kurczaka Liz
Był szczęśliwy, że znowu mógł ją zobaczyć i przytulić. Dowiedział się również wiele rzeczy o Isabel. Jaki był Jessy i że chciał ich ”sprzedać”. On nigdy by tak nie postąpił. Za bardzo kochał Is, aby jej to zrobić. Ale wiedział, że postąpił źle i trudno będzie jej wybaczyć jemu, tego, że znikł na tak długo.
Jednak dzięki mocy którą pozostawiła jej Layle – matka Liz, mógł ją odwiedzać jako duch na krótki czas. Jedynie zostały mu wspomnienia, zwłaszcza z balu promocyjnego i tego co się działo później. Spędzili miłe chwile w parku, rozmawiając i śmiejąc się.
— Alex, pokażesz mi gdzie wcześniej był granilith??
— Jutro rano...jest już za późno – odpowiedział – O ósmej przyjdzie do ciebie dziewczyna, pomoże ci się ubrać...przyniesie ci nowe ciuszki, te są trochę porwane nie uważasz??
— Heh...fakt – zaśmiała się Liz – Powiedz mi, jak stałeś się generałem skórów, przecież to zdrajcy??
— Wiem, dzięki temu, miałem zapobiec temu, żeby znaleźli granilith...jednak inna brygada to zrobiła, nie wiem nawet gdzie go zabrali – posmutniał
— Nie martw się...nic nie zrobią beze mnie...puki nie złapią mnie lub mojej córki nie będą mieli władzy nad nim, a jak nie będą mięli władzy, nie będą mieli nic – uśmiechnęła się Liz – Zobaczysz znajdziemy go i uratujemy ich
— Chciałbym w to wierzyć, ale nie będzie to takie łatwe jak myślisz
— Ale my sobie poradzimy...zobaczysz – po tych słowach na jego twarzy zawitał lekki uśmiech – Powiedz mi jeszcze, ile będzie trwała moja ciąża??
— Myślę, że miesiąc, tak jak u Tess...przez ten czas, będę musiał cię wiele nauczyć, a teraz idź się prześpij, jutro wyruszamy – Liz wstała od wielkiego stołu i poszła do swojego pokoju
Ten domek faktycznie był jak zamek. Wielkie pokoje, służba, wygody...po prostu ekstra, zawsze chciała mieszkać w takim domu.
****
Gdzieś w Nowym Yorku
— Wiedziałem, że tak będzie!!! – krzyczał młody chłopak – Dlaczego chcieliście ją zabić??!!!
— Panie...bo nie wiedzieliśmy, ona sama chciała...ale generał ją zabrał – tłumaczył się mężczyzna
— Trzeba było ja zabrać...ona jest strażniczką głupcze!!! – chłopak gotował się ze złości
Do pomieszczenia wszedł wysoki blondyn. Włosy mu sterczały jak u punka, a w nosie i brodzie miał po kolczyku
— Nicholasie, nie denerwuj się, bo w końcu pierniesz – zasugerował z złośliwym uśmieszkiem
— Rath...zlituj się...oni chcieli zabić strażniczkę!! – odparł
— Uuuu...a która to w końcu?? – spytała dziwnie ubrana dziewczyna podchodząc do nich – Czyżby ta słodziutka blondyneczka, która nie potrafiła zamknąć swojej buźki??
— Nie...to ta brunetka, Liz Parker...Lonnie, musimy ją znaleźć i zabrać tego nienarodzonego bachora...inaczej będziemy zgubieni
— Przesadzasz...da się zrobić...- powiedział Rath i razem z dziewczyną wyszli
***
Isabel położyła się w dawnym pokoju Liz. Była sama. Nikt jej nie przeszkadzał. W ręku trzymała jej zdjęcie, była wtedy taka szczęśliwa. A teraz...nie wiedzą nawet co się z nią dzieje. Przyłożyła lekko palec do jej portretu. Oczy same jej się zamknęły.
~*BŁSYK*~
„Liz, gdzie ty jesteś!” krzyczała.
Przyglądała się zamazanym obrazom. Najpierw noc, ciemna noc. Błyski, świsty, wybuchy. Liz opada bezwładnie na ziemię. Facet podnosi ją z ziemi. Zabiera ją gdzieś...ale gdzie??
Widzi zakrwawioną twarz. Ktoś oczyszcza jej rany, ciężkie rany.
Ona się budzi, rozgląda się. Do pokoju wchodzi zakapturzona postać...patrzy zza niej. Postać zdejmuje płaszcz, nie widzi jej twarzy, jedynie przestraszoną Liz. Nagle przytulają się do siebie, jej bratowa płacze.
Czyżby ze szczęścia, może ze smutku. Nagle widzi oczy...piękne zielone. To ta postać...zna skądś te oczy...na pewno.
Nagle czuje jakby wyleciała przez okno, widzi najpierw las, a później miasto, wielkie miasto. Statua Wolności. To przecież Nowy Jork.
~*BŁYSK*~
Isabel zrywa się z łóżka, nabiera głęboko powietrza.
— Max...Max!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! – krzyczy
Do pokoju wpadli nagle wszyscy jej przyjaciele. Przyglądali jej się ona ledwo powstrzymywała łzy. Jako pierwszy podszedł do niej brat, przytulił ją mocno. Z jej ręki wypadło zdjęcie Liz i upadło na podłogę.
— Issy, co widziałaś, co się stało??
— Ona krwawiła, była taka poturbowana...potem ten strach w jej oczach, a ta postać...! – płakała
— Jaka postać??
— Te oczy, znam je skądś na pewno...
— A wiesz gdzie jest??
— Tak...to gdzieś koło Nowego Jorku, na pewno, widziała Statue – odpowiedziała
— Dobrze, już uspokój się...dziś rano wyjeżdżamy...słyszycie – pokiwali głowami
Nikt nie zwracał uwagi na Serene. Dziewczyna podeszła i schyliła się po zdjęcie Liz. Przyglądała się mu uważnie. Nie mogła uwierzyć w to co widzi. Te same oczy, włosy, uśmiech.
— Katia – szepnęła pod nosem i opadła bez sił na ziemie, dzięki boku w ostatniej chwili złapał ją Michael
— Co jej się stało?? – spytał wystraszony Max
— Nie wiem...przyglądała się zdjęciu Liz i chyba powiedziała coś...hmmm..Kasio, Kasia...Katia! tak Katia... – odparł Guerin
— Katia?? Czy nie tak się nazywała ta twoja Antarska kochanka Misiek?? – powiedziała wkurzona Maria
— No...nie wiem...jakoś tak – Mike podrapał się w brew
Położył dziewczynę na łóżku, a Max siadł obok niej. Przyglądał się jej uważnie. Ściskała powieki, coś musiała widzieć.
~*BŁYSK*~
Serena wspomina życie na Antarze. Widzi rodzinę, swoją ukochaną matkę – Layle, stary wąsaty ojciec – dlaczego on już nie żyje, jednak umarł broniąc planety. I swoją siostrę, piękne długie kasztanowe włosy, duże brązowe oczy i mała postura. Identyczna jak dziewczyna na zdjęciu. Dlaczego one są takie same??
~*BŁYSK*~
Katia próbuje uciec razem z Zanem. Wielka moc z ręki Khivara trafia w jej plecy. Opada na ziemie. Zan próbuje ją uzdrowić, ona jednak ostatkami sił odpycha go i karze uciekać. Zan składa ostatni pocałunek na jej ustach i biegnie przed siebie.
~*BŁYSK*~
— Katia...ona nie żyje – ledwo żywy pada na przed drzwiami domu Layle
Serena chowa się za plecami matki i płacze. Straciła ukochaną siostrę z rąk Khivara.
~*BŁYSK*~
— Serena, nie bój się, pokonam go – powiedział Zan całując ją w czoło
— Zan...zapomniałam...dziękuję za ten jeden pocałunek – uśmiechnęła się do niego
— Nie ma za co...- odwzajemnił wyraz twarzy i odszedł
~*BŁYSK*~
— Nie!!!!!! – Serena słysząc wiadomość, że jej najlepszy przyjaciel nie żyje pogrąża się w rozpaczy
— Nie martw się...mamy już pomysł – do dziewczyny podchodzi wysoki przystojny mężczyzna – Ich DNA są już wysłane na ziemie...tak jak twojej siostry kilka lat temu
~*BŁYSK*~
Serena obudziła się gwałtownie. Łzy ściekały jej po policzkach. Jako pierwszą zobaczyła Marię. Nie na to liczyła.
— No nareszcie się obudziłaś, dlaczego ryczysz?? – spytała obojętnie
— Moja...moja siostra...to moja siostra – dziewczyna wskazała na zdjęcie stojące na biurku
— Zgłupiałaś?? – De Luca zrobiła dziwną minę
— Nie...To jest moja siostra, to jest Katia!!! – krzyknęła przez łzy
Nagle do pokoju wpadli Max, Isabel i Michael. Evans widząc łzy dziewczyny podszedł i przytulił ja mocno. Pytając co się stało:
— Zan...to jest moja siostra, to jest Katia – odpowiedziała
— Co ty gadasz, to przecież Liz
— Może dla was jest to Liz, ale dla mnie jest to moja siostra, twoja ukochana, a jego była i dawna dziewczyna – wskazała na Guerina
— Dobrze, że była...- dodała pod nosem Maria
— Pamiętam kiedy mówiła cały czas o Rathu...opowiadała o ich intymnych sprawach...była strasznie...hmm...jak to powiedzieć, śmiała i twarda, jednak gdy poznała Zana stała się wrażliwa i łagodna...bardzo cię pokochała – uśmiechnęła się do Maxa
— Intymnych sprawach...!!! Ty i Liz....Michael!!! – Maria tupnęła nogą – To już szczyt wszystkiego – złapała się za głowę – Koniec tego, już nie mogę was słuchać – wybiegła z pokoju
Za nią poszła Isabel, nie mogła pozwolić, aby Michael jeszcze bardziej wszystko popsuł. Guerin stał jakby był zadowolony z tego co słyszał. On i Liz, to dziwne, ale ciekawe. Intymne sprawy, ciekawe co dokładnie. Uśmiechnął się w duchu. Po chwili dotarło do niego, że Maria wkurzona wybiegła z pokoju. Chciał iść, jednak zatrzymał go Max wręcz zakazując wyjścia do niej.
Isabel złapała De Luce na dole.
— Maria, uspokój się, słyszałaś...”Byli razem, ale potem pojawił się Zan”
— Ale tu nie chodzi o to, tu chodzi o te całe „intymne sprawy”...boże to przecież moja najlepsza przyjaciółka
— Wiem, o co ci chodzi...musisz się trzymać, wiem jak bardzo się kochacie, Liz to jego Antarska przeszłość...spróbuj dalej być z nami
— Eh...dobrze, ale w dalszym ciągu nie lubię Sereny, ona mi ciągle plącze myśli...Najpierw widze jak prawie się nie pocałowała z Maxem, a teraz, że niby to jej przyjaciel....to trudne
— Rozumiem...też mam poplątane myśli, jak będziemy się trzymać razem, przeżyjemy – uśmiechnęły się do siebie
— Masz racje – w przyjacielskich objęciach weszły na górę
Zaraz potem Evans zarządził natychmiastowy wyjazd do Nowego Jorku. Spakowali najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyli w drogę.
Koniec części V – poproszę o komentarze