gosiek

To nie był koniec (6)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Część VI „Wróć do mnie”

Liz obudziła się rano i przeciągnęła leniwie na łóżku. Rana na głowie bolała, ale ona próbowała jakoś to przezwyciężyć. Jeszcze dużo czasu minie zanim ostatecznie się wygoi.
Spojrzała na ścienny, stary zegar. Byłą siódma rano. Miała godzinę czasu na przyjście tej dziewczyny. Wstała i spojrzała na półkę z książkami. Było ich tam wiele – zakurzone księgi. Wyciągnęła jedną. Była gruba i czarna, na okładce pisało bardzo dziwnymi literami „Antar”. Zdmuchnęła kurz. Widać było, że dawno nie były używane.
Siadła w fotelu i otworzyła na pierwszej kartce. Widniał portret starszego mężczyzny z długą brodą. Podpisane był „Zan I”

— Ciekawe, który z kolei jest Max – uśmiechnęła się
Na następnej stronie była mała „Królewska Pieczęć” i tekst:
„Antar był najpiękniejszym miejscem w układzie pięciu planet. Piękne miasta, bujna roślinność. Mieszkańcy od zarania dziejów kochali swoich królów – każdy z nich otrzymywał imię Zan. Byli oni godnymi władcami i zawsze dbali o dobro planety.
Jej spokój podczas 1678 zimy zagłuszył zdrajca – były wierny doradca Zana XI. Zrobił to z powodu jego córki Vilandry. Kochał ją szaloną miłością. Ona jednak, pycha przez swoją cudowną urodę, odtrącała go.
Khivar – bo tak się nazywał ów zdrajca – był prawnukiem pierwszego króla sąsiedniej planety – Vizus. Nie mógł znieść tego, że księżniczka go nie chce, postanowił zmusić ją do miłości. Zawładnął jej umysłem.
Gdy Khivar zdobył wreszcie – zakażone – serce Vilandry, zapragnął czegoś więcej. Pragnął władzy nad Antarem. Przywołał wojska zaprzyjaźnionych planet i zaatakował niespodziewające się niczego piękne miasta króla Zana. Władca poległ, a władze nad planetą przejął jego młody syn” – czytała w myślach Liz, na następnej stronnicy widniał wyrysowany portret Maxa i Isabel. Byli wtedy bardzo młodzi i uśmiechnięci.
Nie chciało jej się już czytać, przejrzał tylko piękne obrazki. Były tam krajobrazy, portrety innych ludzi i wygląd zamku.
Po chwili do drzwi zapukał ktoś

— Proszę – powiedziała, a zza nich wyłoniła się młoda kobieta

— Dzień dobry...jak pani spała?? – spytała mile się uśmiechając

— Dobrze...dziękuje – Liz zauważyła jak kładzie na łóżku jakieś ubrania – to dla mnie??

— Tak...proszę się wykąpać, a potem pomogę pani się ubrać...na koniec pan prosi na dół – dodała, a Liz skierowała się do drzwi łazienki

— Proszę mów mi Liz...dobrze – poprosiła, a kobieta przytaknęła i dodała

— Ja jestem Lauree...- Evans uśmiechnęła się
Po miłej kąpieli wróciła do pokoju. Był wysprzątany, a służąca siedziała na fotelu i układała kwiatki w wazonie. Gdy usłyszała wchodzącą Liz wstała i pomogła jej się ubrać w długie spodnie, niebieską bluzkę i jansową kurtkę. Rozczesała jej włosy, uważając przy tym na ranę. Liz szybko zeszła na dół do jadalni na śniadanie.
Przy stole siedział już Alex i popijał herbatę.

— Hej – dziewczyna uśmiechnęła się – już jestem

— Dobrze, że jesteś...zjedz szybko i lecimy do kryjówki – odparł a ona przytaknęła

— A gdzie to jest?? – spytała

— Kilka kilometrów przed Nowym Jorkiem w starej kopalni...pojedziemy tam moim samochodem, tylko musisz założyć maskę

— Co? Jaką maskę??

— Nie możesz pokazać swojej prawdziwej twarzy, to może być niebezpieczne, tutaj jest mnóstwo skórów...mogą cię złapać i zabić

— A na czym to polega, założę maskę jakiegoś potwora??

— Nie zupełnie...założysz maskę, taką zwykłą jak na bal przebierańców, a swoimi mocami zmienisz jej wygląd na normalną twarz...rozumiesz – powiedział Alex

— Tak...podobnie zrobił Michael aby dostać się do bazy gdzie ukrywali statek z Tess i jej dzieckiem

— No tak...myślę, że na tym, samym to polega

— A więc jak mam się zmienić

— Jak chcesz...musisz sobie tylko wyobrazić to i już – Liz zaśmiała się
Po śniadaniu Ona i Alex przeszli do oddzielnego pokoju. Chłopak podał jej maskę. Nie była z byt piękna. Przedstawiała jakiegoś potwora. Liz skrzywiła się.
Whitman założył na twarz swoja.

— Teraz patrz... i musisz zrobić to samo – przesunął ręką naokoło maski, a ona zmieniła się w twarz nieznanego jej mężczyzny
Liz chwilę stała w milczeniu.

— Nieźle... – skomentowała krótko

— Teraz twoja kolej – Liz założyła maskę
Nie wiedziała za bardzo jak to się robi. Zaryzykowała. Wyobraziła sobie twarz jakiejś młodej kobiety. Przesunęła dłonią przy „potworze”. Otworzyła oczy, czuła się nieswojo...niewygodnie.

— Szybko się uczysz! – powiedział Alex wskazując jej lustro w kącie pokoju

— Super...tylko to trochę niewygodne – odparła dziewczyna

— Przyzwyczaisz się...teraz musimy spadać...szybko – pociągnął ją za rękę
Liz ciekawa dotykała ciągle nowej tworzy, była taka miękka jak prawdziwa. Przyszło jej jeszcze coś do głowy.

— Czekaj Alex...- zatrzymała go tuż przed samochodem – Chcę być blondynką– dotknęła dłonią włosów które powoli zmieniały kolor – Zawszę chciałam mieć takie – uśmiechnęła się szeroko
Wsiedli do samochodu i pojechali w stronę Nowego Yorku.

***
Jechali już kilka noc i dzień. A w dalszym ciągu do NY zostało im 250 km. Wszyscy spali oprócz prowadzącego Maxa i zamyślonego Michela.
Próbował on przypomnieć sobie to co go łączyło z Liz. Ciekawiło go jak to wyglądało. Dlaczego...przecież mała Parker była dla niego tylko następną wtajemniczoną osobę w „kosmiczny misz-masz”, dobrą znajomą, przyjaciółką jego dziewczyny i jego doradcą sercowym. Tak była jego doradcą, pamiętał dobrze kiedy Maria była z Billym, wtedy Liz go „pocieszała” i mówiła co jest dobre. Ale teraz czuł coś więcej, po tym jak Serena opowiedziała o Katii.
Nowo przybyła dziewczyna leżała tuż obok niego. Smacznie spała. Guerin dotknął lekko jej ramienia:

— Chciałbym wiedzieć jaka była Katia

~*BŁYSK*~
Na wielkim łóżku siedzi Serena i Liz – znaczy Katia. Śmieją się zajadając puchar lodów.

— No to powiedz...jak tam twoje podchody do Ratha?? – spytała młodsza

— Powiem w skrócie...jest boski – odparła

— A można dokładniej??

— Śliczne oczy, silne ramie, świetnie całuje...czego chcieć więcej w moim wieku – uśmiechnęła się Katia

— A...no wiesz...robiliście już to – spytała Serena

— Jeszcze nie...ale pojutrze idę do niego wieczorem...ma przyszykować kolacje, więc...kto wie – dziewczyna przewróciła oczami, a po chwili zaśmiała się bardzo głośno
~*BŁYSK*~
On i Liz siedzą przy kominku. Rozmawiają i zajadają się przysmakami. W tle leci miła dla ucha melodia.

Till my body is dust
Till my soul is no more
I will love you
Love you

Till the sun stars to cry
Till the moon turns to rust
I will love you
Love you

Naglę spojrzeli sobie głęboko w oczy i powoli przybliżali do siebie. Ich usta spotkały się. Michael nigdy nie wyobrażał sobie siebie całującego się z Liz Parker, zwłaszcza z Liz. Nie wyobrażał sobie smaku jej pocałunku, ani dotyku. Żadnej bliskości, żadnego uczucia miłości.

But I need to know
Will you stay for all time
Forever and a day?

And I’ll give my heart
Till the end of our time
Forever and a day

Chciał się teraz znaleźć na miejscu tamtego Ratha. Poznać to uczucie bliskości, dowiedzieć się jaka jest Liz. Nigdy nie zdołał jej poznać naprawdę, nie interesowało go to wcześniej.
But I need to know
Will you stay for all time
Forever and a day?

And I’ll give my heart
Till the end of our time
Forever and a day

~*BŁYSK*~

— Rath my nie możemy być razem...ja pokochałam Zana...wybacz – mówiła przez łzy

— Katia...czekaj – dziewczyna chciała odejść jednak on ją zatrzymał

— Proszę zostaw mnie... – próbowała się wyrwać jednak on jej nie puszczał

— A co z naszym dzieckiem....przecież jestem jego ojcem! – krzyknął

— Wybacz,...ale tak musi być...przepraszam cię... – pocałował go czule po raz ostatni i odeszła płacząc

Till the stars fill my eyes
And we touch the lat time
I will love you
Love you
I will love you
Love you

~*BŁYSK*~


Michael otwiera oczy i przygląda się uciekającemu krajobrazowi. Przypomniał sobie słowa „Co z naszym dzieckiem?”. Liz była z nim w ciąży? To niemożliwe...nie mógł tego pojąć. Poczuł ból w sercu, dlaczego...nie wiedział!
Serena otworzyła oczy i spojrzała na zamyślonego Guerina. Przeczuwała, że prawda może źle na niego podziałać, ale przecież w końcu musiał się dowiedzieć. Jej siostra umarła trzymając przy sercu jego syna.
Położyła dłoń na jego ramieniu, a on spuścił na nią wzrok.

— Proszę cię...nie mów na razie nikomu – szepnęła dziewczyna, a Michael przytaknął lekko

***

Alex i Liz jechali już półgodziny. Dziewczyna podziwiała złocisty krajobraz jesieni. Myślała o Maxie. Tęskniła za nim, ale również na Marią i Isabel oraz Michaelem. Nie miała pojęcia czy jeszcze żyją. Jeżeli jej mąż nie żyje już nigdy nie pozna swojego dziecka, ani ono jego.
Bała się tej ciąży, a jeżeli coś się stanie z dzieckiem. Musnęła lekko dłonią brzuch i poczuła jak kołuje jej się w głowie

~*BŁYSK*~
Obrazy skaczą jak pchełki. Widzi światło, a po chwili widzi znajomo twarz...”Nicholas!”.

— Trzeba było ją zabić!!! – krzyczy na kogoś
Pojawia się ktoś nowy „Rath!”. Robi dziwną minę w stylu – co się dzieje? Chłopak odpowiada

— Oni chcieli zabić strażniczkę!
„To czego on chce w końcu, aby zabić strażniczkę czy nie!”. Dziwił ją taki przebieg sprawy.
Nagle obrazy przenoszą się do jasnego pomieszczenia. Widzi coś podobnego do kryształy...tylko on jest przezroczysty. Obok niego kręci się trójka ludzi – Rath, Lonnie i Ava. Czyżby to był granilith??

— Oni w każdej chwili mogą się tu pokazać...Ava zostajesz z granilithem – dziewczyna przytaknęła – Jak pojawią się musisz ich zatrzymać, a zwłaszcza Lizzy! – odeszli
„To jest granilith!!”

~*BŁYSK*~

Liz otwiera zamglone oczy. Spojrzała na przerażonego Alexa.

— On jest z duplikatami! – krzyknęła – Granilith jest z Avą!! – dodała

— Skąd wiesz, miałaś wizje??!! – spytał Whitman

— To jakby było...coś takiego..., że on się ze mną połączył, pokazał mi gdzie mam go szukać – powiedziała łapiąc się za głowę – Co się dzieje??

— Prawdopodobnie on chce wrócić do ciebie, dlatego cię przywołuje – odparł chłopak – Musimy szybko się tam dostać! – przyspieszył

***

Ledwo miała siłę iść dalej. Im bliżej byli granilithu, tym bardziej czuła ucisk w środku. Czuła jak szepcze w jej głowie jakiś niezrozumiałe jej zdania. Bała się, a jeżeli jego siła będzie zbyt wielka jak na nią, jeżeli nie zdoła dzięki niemu uratować wszechświata?
Alex pomagał jej, wiedział, że tak może być na początku. Ona może nie pojąc jego ogromnej mocy.
Szli już kilkanaście dobrych minut przez kanały NY. Nagle Liz stanęła przed jednym zakrętem. Wiedziała, że on jest tuż obok.

— Ciiii....oni mogą tutaj być – szepnął Alex
Ona kucnęła i zajrzała do pomieszczenia. Z daleka widać było jasne światło granilithu.. On ją przywoływał, nie mogła się powstrzymać. Jednym ruchem ręki powróciła do twarzy Liz Parker – Evans. Podniosła się i zaczęła iść w kierunku kamienia.

— Liz....Liz...Liz do cholery wracaj! – szeptał Whitman, ona jednak go nie słuchała, szła przed siebie, jak zahipnotyzowana
Nagle ściany się zatrzęsły. Ujrzał błysk, potem wybuch i pełno dymu w powietrzu. Był pewien, że stało się coś złego. Chciał pobiec do niej, jednak przed nim pojawiła się zielona powłoka. Nie mógł jej zniszczyć, nawet swoją mocą.
Gdy kurz opadł, Liz podniosła się i rozejrzała dookoła. Była oszołomiona. Po chwili z cienia wyłoniły się trzy postacie i powoli zbliżały się do niej.
Poznawała je. To Rath, Lonnie, Nicholas i Ava. Wiedziała, że nie jest dobrze. Wstała i chciała już zaatakować, gdy ogromna siło wyrzuciła ją w kąt pomieszczenia. Krzyknęła z bólu.

— Lepiej z nami nie zaczynaj mała, jeszcze nie potrafisz wielu rzeczy...nie pokonasz nas! – krzyknął Rath trzymając wyciągniętą rękę

— Czego wy chcecie??! – powiedziała resztkami sił

— Twojej córki! – dodał
Liz powoli wstała, a czwórka podeszła do niej bliżej. Bała się jak nigdy, a rana na czole zaczęła mocno krwawić.

— Nigdy...nigdy jej nie dostaniesz!! – krzyknęła

— Jesteś pewna!!?? – obok niej znalazł się Nicholas i złapał ją za szyje – A teraz na kolana księżniczko Katio!

Alex widział co się dzieje, nie mógł znieść tego. Chciał jej pomóc, ale nie mógł. Ale wiedział, że nie zabiją jej póki nie urodzi dziecka, nowej strażniczki. Ta dziewczynka, będzie ich własnością...wtedy oni będą mięli władze nad granilithem. Teraz jednak był bezbronny, miał za mało mocy, aby pokonać całą czwórkę.

Dziewczyna wpatrywała się w twarz młodego skóra. Bała się o swoją córkę, nie chciała, aby skończyła jako niewolnica tych zdrajców. Nie ruszała się, nie miała zamiaru klęczeć przed nimi i błagać o litość. I tak jej nie zabiją, nie mogą.

— Wiatr może mocno wiać, ale góra nigdy mu się nie pokłoni!*– powiedziała patrząc wściekle na czwórkę

* – słowa z bajki Mulan

Koniec cz. VI – Mile widziane komentarze ---- błagam o nie!!


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część