gosiek

To nie był koniec (8)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Rozdział VIII „Spotkanie i rozwiązanie”

Max siedział na kanapie i ledwo powstrzymywał łzy. Jego ukochana była w ciąży, sama bez niego. Nie mógł być przy niej. Nawet nie wiedział gdzie jest. Nie wiedzieli gdzie jej szukać.

— Dlaczego!! – krzyczał do siebie – Dlaczego akurat ty??! – do pokoju wbiegła wystraszona Maria

— Co się stało?? – spytała

— Maria...ona jest w ciąży, a ja nie mogę jej pomóc! – żalił się

— Kto...?? Kto jest w ciąży??

— Liz...ona urodzi moją córkę, a ja nawet nie wiem gdzie one są

— Lizzy jest w ciąży??!! – De Luca aż podskoczyła z wrażenia

— Tak...-Max schował twarz w dłoniach

— Ej...Evans...nie łam się, znajdziemy ją...wszystko będzie dobrze – dziewczyna poklepała go po ramieniu
Po mieszkaniu rozniósł się odgłos dzwonka. Maria wstała i podeszła do drzwi. Gdy je otworzyła zobaczyła małego, blondwłosego chłopczyka. Uśmiechnął się do niej i potrząsnął grzechotką w kształcie statku kosmicznego. Miał na sobie niebieskie ogrodniczki i białą koszulkę.

— Kim jesteś malutki i jak dostałeś do dzwonka?? – De Luca kucnęła przy nim, wiedziała że ten mały kogoś jej przypomina

— Kto to?! – krzyknął Max wyłaniając się z drzwi kuchennych

— Jakiś maluch – odparła odsłaniając twarz chłopca, aby Evans mógł go zobaczyć

— O mój Boże...- chłopakowi aż zaparło dech w piersiach

— NIESPODZINKA!!! – w drzwiach wejściowych, nagle, pojawiły się Serena i Isabel – Zan...idź do tatusia – Is pchnęła go lekko w kierunku brata

— Czy to jest naprawdę.....- zaczęła Maria

— O tak...- przytaknęła Evans
Mały Zan powoli podszedł to Maxa. Cały czas wpatrywał się w niego. Te same oczy, usta, lekko (?) odstające uszy. Tylko włosy miał Tess. Drobne, kręcone, blond włosy.
Max podbiegł do syna i mocno go przytulił. Był szczęśliwy. Wszystkie jego dotychczasowe smutki znikły. Zapomniał o rzeczywistości, liczył się tylko on – jego syn Zan.
Chłopiec odwzajemnił uścisk i pocałował Maxa lekko w policzek.

— Ty jesteś moim tatusiem?? – spytał

— Tak...tak...

— Czemu płaczesz?? – zauważył na policzkach ojca kilka drobnych łez

— Jestem szczęśliwy, że znowu jesteś ze mną – odpowiedział

— Mam coś dla ciebie...patrz – mały wyjął z kieszeni stary naszyjnik ze znakiem

— Skąd to masz??

— Emmmm...nie wiem – uśmiechnął się pokazując swoje ząbki

— Wiesz co, dasz to swojej siostrzyczce, dobrze?? – Max przypomniał sobie o Liz i ich dziecku

— Ja będę miał siostrzyczkę?? Kiedy?? – Zan podskakiwał podniecony

— Już niedługo... – dodał

— Max, jaką siostrzyczkę?? – zaciekawiła się Is

— Isabel...Liz jet w ciąży...i niedługo urodzi – Max opowiedział wszystkim dokładnie co widział w wizji

Kilka następnych dni minęło szybko. Max nie odstępował Zana na krok. Cieszył się, że zobaczył znów syna, ale zarazem czół się nieswojo przytulając chłopca. Chciałby również wziąć na ręce tą małą dziewczynkę, którą nosi pod sercem Liz.
Siedział właśnie w pokoju i patrzył jak mały zasypia. Było już późno w nocy. Z Zanem do 23 bawiły się Isabel i Serena. Do pokoju wpadła jak burza Maria z wyrzutami.

— Mam tego dość! – krzyknęła

— Maria...ucisz się, Zan zasypia – odparł szeptem Evans

— Ah...sory, ale ja już naprawdę nie mogę... – dziewczyna usiadła zrezygnowana na łóżku

— Co się stało?? Cały czas Michael się nie odezwał? – Max przykrył malca kocykiem i siadł obok Marii

— Nie...i właśnie o to chodzi...Zawsze znika w nieodpowiednim momencie

— Nie znasz Gueria??

— Znam...ale ja tak nie chce...ja go kocham, a on nawet tego nie dostrzega – spuściła głowę

— Guerin nie potrafi powiedzieć ci prosto w oczy, że cię kocha...uwierz, że tak jest

— Chciałabym, aby on był taki jak ty: romantyczny, spokojny i kochający...czasem zazdroszczę Lizzy, też chciałabym dostać czasem róże, albo czekoladki...ah...jesteś taki...dobry – Maria spojrzała na Evansa – Wiesz, teraz dopiero zauważyłam, że masz bardzo ładne oczy

— Dzięki, twoje też są niczego sobie – uśmiechnęli się do siebie

— Czułeś kiedyś coś takiego...no wiesz...że pragniesz poczuć to co twój przyjaciel...?? – Maria mówiła półszeptem

— Nieraz...ostatnio nawet często...

— Chciałabym poczuć jak się czuje Liz gdy jest bardzo blisko ciebie – De Luca powoli zbliżała się do Maxa

— Naprawdę...??

— Aham – ich usta się spotkały

~*BŁYSK*~
Max widzi Liz. Ucieka przed kimś. Biegnie z trudem co chwila opierając się o ścianę. Kuca z bólu. Wchodzi do jakiegoś pomieszczenia. Prawdopodobnie to kuchnia, bardzo stara. Siada pod ścianą i zaciska zęby. Z jej głowy zaczyna spływać krew:

— Boże dlaczego teraz!! – krzyczy
~*BŁYSK*~

Evans jak porażony prądem odrywa się od ust przyjaciółki. Przerażony patrzy na nią, a potem wybiega z pokoju.
W kuchni Isabel i Serena zmywają naczynia.

— Liz...ona, ona rodzi! – krzyknął Max
Obydwie naraz obróciły się i wlepiły wzrok w oczy chłopaka. Były zapłakane i szkliste.

— Max, uspokój się powiedz o co chodzi? – uspokajała go siostra

— Boże, widziałem, widziałem ją jak cierpi...ona rodzi i bardzo się boi...musimy ją znaleźć! – krzyczał – Jak najszybciej...spróbujmy się z nią skontaktować...
Cała czwórka siadła na dywanie w kółku. Złapali się za ręce i mocno skupili. Czuli, że jeżeli tego nie zrobią, może stać się coś bardzo złego. Każdy z nich wyobraził sobie Liz – Katię. Zamknęli oczy.

~*BŁYSK*~
Stara fabryka, w oddali widać autostradę. Wiedzieli gdzie to jest.
Stare wejście do wojennego bunkru. Zza drzwi wydobywają się krzyki, płacz.
~*BŁYSK*~

Wszyscy się „obudzili” i wciągnęli głęboko powietrze.

— Wiem...wiem gdzie to jest!! – powiedziała Isabel

— Musimy tam jechać...natychmiast! – rozkazał Max

— A co z Zanem??

— Poprosimy sąsiadkę...pewnie się zgodzi – szybko pobiegli do mieszkania obok
Starsza kobieta zgodziła się bez problemu. Isabel, Max, Serena i Maria szybko zbiegli na dół i wskoczyli do czarnego samochodu. Jechali jak najszybciej...wiedzieli, że Liz może zapłacić to życiem.

****
Ten sam dzień, parę godzin wcześniej

Cały czas wpatruje się w białe ściany. Od czasu do czasu dostanie jakąś książkę która pochłania w godzinę. Przydałby się telewizor lub komputer, a najlepiej jej dziennik. Zatopiła by się w swoich myślach. Pisałaby nieskończenie. Teraz mogła tylko rozmawiać z nią, z tą małą istotką którą nosi pod sercem.
Czasem zajrzał do niej Nicholas, ale naprawdę rzadko. Przychodzi jakaś stara pielęgniarka, która sprawdza co z dzieckiem.
Nie pamięta już jak wygląda słońce, jak deszcz dotyka skóry i odgłos śmiechy małych dzieci.

— Lizzy słonko....obiad – powiedział ktoś zza drzwi, poznała ten głos to Nicholas – mogę??

— Wejdź...przecież i tak nie mam co robić – odparła sucho
Drzwi się otworzyły, a w nich ukazał się młody chłopak o ładnych ciemnych oczach. Uśmiechał się szyderczo i przyglądał się jej teraz okrągłym kształtom.

— Dzisiaj grzanki z mlekiem i dwa jabłka...pasuje

— Prawie codziennie jest to samo, więc co mi tam do pasowania...chciałabym zjeść pizze, może mi załatwisz??

— E...no nie wiem, może na kolacje??

— Chciałabym

— Jaką chcesz??

— Hawajską...z dodatkowym serem – zaśmiała się

— Dobra, dostaniesz ją...naciesz się życiem i tak jeszcze długo nie pożyjesz – pokazał szeroko zęby – A poza tym jak tam moja mała strażniczka?? – nachylił się do brzucha

— Nijak – odsunęła się szybko

— Wiesz jak ją nazwiesz...?? Niech to ci pozostanie – Nicholas spojrzał na nią z politowaniem

— Nie wiem...nie chce wiedzieć...czy wiecie kiedy poród?

— Niestety nie...ale prawdopodobnie w najbliższej przyszłości...więc trzymaj się mocno...pa – chłopak wyszedł trzaskając wielkimi żelaznymi drzwiami
Liz siadła i zjadła trochę dania. Nagle coś ją olśniło:

— „Liz, byłaś taka głupia, przecież oni nie wiedzą kiedy rodzisz, mogłaś zrobić to dawno...upozorujesz poród i papa więzienie!” – myślała z uśmiechem – „Ale dopiero jak zjem pizze” – dodała w duchu

Nicholas wywiązał się z obietnicy i punkt 21 przyniósł wielką Hawajską z dodatkowym serem. Dawno nie czuła tego smaku. Dobre półgodziny delektowała się smakiem jak wariatka. W końcu nie mogła wepchnąć w siebie ani kawałka. Położyła się na łóżku i czekała na odpowiedni moment, aby upozorować poród.
Światło zgasło, a ona otworzyła oczy i krzyknęła jak najgłośniej mogła. Do pokoju wpadła pielęgniarka z kilkoma asystentami.

— Pani Evans, już czas – Liz z gracją udawała wykończoną i krzyczała w niebogłosy
Jechali przez zimny korytarz, ciemno i szaro. Nagle dziewczyna ucichła i zamknęła oczy. Wysiliła wszystkie zmysły.
Wszyscy w białych fartuchach poczuli jakby strzała przeszywała ich mózg i opadli bezwładnie na ziemie.
Liz wstała i powoli szła wzdłuż korytarza. Nie miała bladego pojęcia gdzie iść, szła przed siebie.
Chwilę potem ujrzała blask latarek i okrzyki:

— Łapcie ją...to morderczyni!!
Dziewczyna omijała jak najlepiej ochroniarzy. „Morderczyni” – teraz już wiedziała jak się czuła Tess. Broniła syna, a ona broni córki.
Ci źli ludzie byli wszędzie. Bała się skręcić, aby na nich nie wpaść. Bała się, że to wszystko nie wyjdzie.
Nagle poczuła ucisk. Zaparło jej aż dech. Albo to zgaga po tej pizzie, albo teraz naprawdę rodzi.

— Boże...tylko nie teraz – szepnęła kucając z bólu

— Łapać ją...Jest tam!!!!! – słyszała krzyki
Nie wiedziała co robić. Nie miała się gdzie schować. Bała się
Rozglądała się panicznie po ciemnych korytarzach. Szła opierając się o ścianę. W pewnym momencie poczuła coś zimnego, jakby stal.

— To są drzwi – używając mocy otworzyła je i szybko wśliznęła się do środka.
W ostatniej chwili, bo ochroniarze właśnie przebiegali tędy z obydwu stron. Nie zauważyli jednak drzwi.

— Bogu dzięki! – odetchnęła i osunęła się na ziemie
Po jej czole spływał pot, a dawne rany znowu się otworzyły. Nie wiedziała co ma robić. Nie wiedziała jak urodzi to dziecko.

***

— Michael...wiesz jaki jest plan?? – Guerin przytaknął
Układali go dość długo, ale sam w sobie nie jest trudny. Wiedzą gdzie jest Liz, nie wiedza tylko gdzie ukryli granilith. Wrócą po niego, oni nic nie zrobią jeżeli nie będzie strażniczki.
Stali przed wejściem do starego bunkru. W oddali chodził jakiś uzbrojony facet. Michael jednym ruchem ręki zmienił swój wygląd. Upodobnił się do Ratha powoli podszedł do mężczyzny. Puknął go w ramie. Ten wywinął się i spojrzał przestraszony.

— Co ty tu jeszcze robisz do cholery!!! Nie słyszysz co się dzieje tam – wskazał na miejsce za ruinami
Nagle wydobył się stamtąd ogień i dym.

— Natychmiast masz się tym zając!! – krzyknął, facet szybko pobiegł w stronę zburzonego muru.
Guerin usłyszał tylko krzyk. Uśmiechnął się lekko.

— Niezła robota Goffy – powiedział dość głośno
Alex wychylił się zza ściany i dodał:

— Będzie spał kilka godzin, a jak się obudzi będzie bardzo głodny!!

— Dlaczego go od razu nie zabiłeś??

— Nie mam odwagi, ja sam zostałem kiedyś zamordowany...wiem jaki to ból – powiedział podając rękę przyjacielowi
Michael otworzył małe pancerne drzwiczki i powoli obydwaj weszli do środka. Droga była kręta. Strome blaszane schody drżały ze starości. Pamiętali: prawo, lewo, dalej prostu, druga w lewo i trzecia w prawo. Tam ukrywają Liz.
Jedyne czego się bali to duplikaty, mogą nie zdołać ich pokonać. Jest ich przecież tylko dwóch, a tamtych jest dużo więcej. A do tego Alex ma niewiele mocy, nie jest jednym z nich. Teraz jest jakby przybranym bratem Katii i ma o połowę mniej siły niż ona.

— W prawo...szybko – poganiał Alex, gdy ujrzał migające latarki i okrzyki – Coś się musiało stać – dodał szeptem
Doszli do wielkich ołowianych drzwi. Były zimne. Zajrzeli przez małe okienko u góry. Światło było zgaszone i nic nie było widać.

— Szybko, otwieraj to... – rozkazał Whitman

— Dobra, dobra, nie gorączkuj się tak
Guerin przejechał ręką wzdłuż zamka. Słuchać było tylko trzask i drzwi same uchyliły się. Weszli do środka. Przez chwilę poszukiwali włącznika światła. Nagle reflektory rozbłysły. Oślepiło ich, zasłonili odruchowo oczy.

— Co się dzieje?? – krzyknął Michael słysząc jakieś głośne zgrzyty

— Gdzie jest strażniczka?? – odezwał się jakby taki sam głos
Ich oczy powoli przyzwyczajały się do jasności. Zauważyli zbliżające się dwie postacie. To Lonnie i Rath.

— Gdzie ona jest?! – para wyciągnęła przed siebie ręce i niesamowita siła rzuciła Alexem i Michaelem o ścianę

— A skąd my mamy do cholery wiedzieć gdzie ona jest?? Sami jej szukamy – odburknął Guerin powoli wstając

— Powinieneś wiedzieć gdzie jest, w końcu w jakiś sposób jesteście ze sobą związani – powiedziała Lonnie – No ba, ty Rath też baranie! – spojrzała z wyrzutem na chłopaka

— No ale nie wiem...gdzie ona jest, przecież i tak ją znajdziemy i zabijemy...zależy nam tylko na dziecku – odparł duplikat

— Jakim dziecku? – zdziwił się Guerin, Alex nie wspominał nic o tym żeby Liz była w ciąży

— Nie bój się, nie naszym dzieckiem – Rath uśmiechnął się szyderczo – Malutka strażniczka, która będzie należała do nas

— Skąd wiesz o tym, ja się dowiedziałem bardzo niedawno...- odparł Guerin

— Może i jestem znacznie do ciebie podobny, ale pamięć mam lepszą...myślisz, że po co całowałem się z nią na szkolnym korytarzu, to nie było od tak sobie...miałem wielką ochotę ją przelecieć, tak jak to zrobiłem kiedyś – pokazał zęby – Pamiętasz, była niezła, chciałbyś zrobić to jeszcze raz nie?? Nazywała nas „Dzikim”... nieźle się z nią bawi w łóżku...

— Przestań!! – krzyknął Michael celując w duplikata strumieniem mocy i trzymając go przy ścianie

— Była niezłą zdzirą...a teraz złapała się Zana i robi u niego za dziwkę – ciągnął ledwo oddychając Rath

— Zamknij się...ona nigdy nie była dziwką!! – Guerin był totalnie wyprowadzony z równowagi
Powoli podchodził do duplikata z jeszcze większą siłą przyciskał go do muru. Ten ledwo oddychał, ale mówił dalej. Nie próbował nawet odtrącić mocy Michaela. Patrzył tylko na niego, a w jego oczach chłopak czytał mnóstwo wspomnień. To dodawało mu siły.

— Nigdy, tak o niej nie myślałem... – mówił przez zaciśnięte zęby
Alex wpatrywał się w Lonnie, mimo tego wyglądu przypominała mu Isabel. Nie mógł jej zaatakować. Czuł jakby stał przed nią i znowu patrzył na jej zgrabne ciało.
Dziewczyna ruszyła w jego kierunku. Ruszała się powoli i kusząco. Whitman nie wiedział co robić, cofał się do tyłu. Ta jednak nie rezygnowała, podchodziła coraz powabniej i podniecająco.

— Alex...więc jednak żyjesz? – odezwała się – Tęskniłeś?? – oparła go o ścianę

— Tak...nie...nie za tobą...tęsknię za Isabel...nie tobą – próbował się wysunąć, ale ona go zastawiła

— Ale przecież by jesteśmy takie same...widzisz jakieś różnice? – musnęła go dłonią w policzek – Słodka Issy jest dla ciebie za grzeczna, ty potrzebujesz kogoś kto cię nauczy korzystać z wszystkiego

— Może z wyglądu jesteście takie same, nie licząc stylu...ale w środku jesteście dwoma innymi osobami...ty nie umiesz kochać – odepchnął ją

— Przecież Isabel nawet nie rozumie pojęcia sex...

— No i co z tego...zależy mi na niej, a nie na sexie – otwartą dłonią dotknął jej klatki piersiowej
Z pod niej wydobyło się jasnoniebieskie światło. Poparzyli sobie w oczy i Alex powiedział:

— Nigdy nie będziesz taka jak ona...ty nie masz duszy – światełko stało się intensywniejsze, a Lonnie powoli traciła oddech

— Dla...Dlaczego...

— Nie bój się...nie umrzesz, ja nie zabijam – dziewczyna opadła na podłogę, w tym samym momencie w drugim kącie pokoju słuchać było huk
Rath naprawdę nie żył. Michael sam nie wiedział w jaki sposób to zrobił, on nawet się nie bronił. Tylko patrzył na niego i jakby oczami mówił, że wszystko będzie inaczej niż być powinno, widział każdą chwilę spędzoną z Katią – Liz. Bał się tego wszystkiego. Może Rath miał racje z tym o czym przed chwilą mówił. Może między nim a Liz nie było nic oprócz czystego pociągu do siebie.
Alex podszedł do Guerina i klepnął go w ramie:

— Trzeba jej szukać! – powiedział, a chłopak przytaknął
Wyszli z pomieszczenia, nie wiedzieli w którą stronę iść. Kierowali się głosem serca. Serca kochającego jak dziewczynę i jak siostrę.

Koniec części VIII – komentarze Plisss


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część