Mroki Przeszłości 5
— Co ty do diabła robisz?!! – Głośny krzyk przestraszył Sophie.
Rozejrzała się dookoła jakby właśnie obudziła się z długiego snu. Nie za bardzo wiedziała gdzie się znajduje. Stała z dzbankiem gorącej kawy na środku sali. Płyn rozlany był po całym stoliku obok, oraz na kolana rozsierdzonego mężczyzny. Rączka parzyła jej palce. Mięśnie w akcie protestu rozluźniły się. Dzbanek jak w zwolnionym tempie wypadł jej z dłoni i roztrzaskał się o posadzkę. Dopiero huk przywrócił jej jasność umysłu.
— Boże, przepraszam. Nie wiem, co się stało.- Zaczęła ścierać fartuszkiem stolik i sięgnęła do kolan kierowcy. Odepchnął jej ręce z głośnym przekleństwem.
— Kelnerka od siedmiu boleści!!! – Wstając potrącił Soph, która wpadła na innego klienta. Kierowca wyszedł trzaskając drzwiami z taką siłą, że szyby omal nie wyleciały. Soph jeszcze w szoku stała oparta o ramię młodego mężczyzny.
— Nie przejmuj się Złotko. Miałam wielu takich klientów, kiedy pracowałam jako kelnerka. Jeśli masz szczęście to ten jeden już tu nie wróci i będzie spokój. – Skomentowała młoda blondynka. Sophie zobaczyła sympatie w jej oczach. W tym momencie doszedł ją zdenerwowany szept zza pleców.
— Soph, co do licha zrobiłaś tym razem??? – Collin z Lucas'em, ze ścierkami i mopom przyszli pomóc w sprzątaniu. Z całej ich paczki tylko Jake wyłamał się i pracował w kinie na nocną zmianę.
— Nic, tylko... – zaczęła, lecz Luke jej przerwał.
— Nie gadaj tyle tylko machaj miotłą, bo jak to szef zobaczy to czyjaś głowa poleci.
— Daj jej spokój Luke – Collin stanęła w obronie przyjaciółki. Był wczesny sobotni ranek, niezbyt ruchliwy czas. Poza parą klientów nikogo więcej nie było w restauracji. Collin jednak musiała przyznać, ze coś jest nie tak. Nie poznawała dzisiaj Soph. Dziewczyna o tak ostrym języku i temperamencie, a tu jakiś facet zaraz z rana robi uwagi na temat jej tyłka, inny miesza ją z błotem, a ona tylko stoi i patrzy. Jakby nie słyszała, co się do niej mówi. Collin chwyciła Sophie za ramie i zaciągnęła na zaplecze.
— A wy dwie to gdzie?- Zaprotestował Luke.
— Przerwa. Jak się ktoś zjawi to po prostu zawołaj. – Collin posłała mu słodki uśmiech i pchnęła przyjaciółkę przez drzwi.
— Boże, Soph, co z tobą? Cały ranek błądzisz gdzieś myślami. – Spojrzała zatroskanym wzrokiem na koleżankę. – mów, co jest, bo zaczynam się martwic.
— Nie przejmuj się, przejdzie mi, chyba... – w glosie Soph słychać było dużą niepewność.
— Co się stało? Tylko mi tu nie ściemniaj – nalegała Collin.
— Dobra, pamiętasz tego chłopaka z dyskoteki? – z ociąganiem zaczęła Soph.
" OK., cos nowego. Soph gada o facetach, traci przez nich głowę, tego jeszcze nie było." Collin była nieźle zszokowana. Postanowiła nie poddawać się i wyciągnąć z przyjaciółki szczegóły z ostatniej nocy. – Którego? Tego punka?
— Tak, Rath. Wczoraj w nocy był pod moim domem. Widziałam go. Pocałował mnie.
— Co??? – Collin aż otworzyła usta ze zdziwienia. – Opowiadaj.
**
Sophie była przerażona. Nie wiedziała, co się stało. A raczej nie chciała wiedzieć. Próbowała skupić myśli na jednym temacie, jednym obrazie. Jednak w głowie jej wirowało. Wizje przelatywały przez umysł jak szalone. Sophie nawet nie wiedziała jak znalazła się w domu, kiedy weszła do sypialni i gdzie do diabła podział się ten chłopak. Była pewna, że to jego sprawka. Próbowała sobie wmówić, że to "tylko" jakiś narkotyk, który jakimś cudem dostał się do jej organizmu. Może, gdy ją całował? Jednak w głębi serca wiedziała, że to, co widziała to prawda. Ten sam księżyc. Księżyc ze snów.
Kiedy Soph spostrzegła chłopaka niewiele się zastanawiając ruszyła na jego spotkanie. To było jak odruch, musiała to zrobić. Zapomniała nawet, że ma na sobie tylko nocne ciuszki, które więcej pokazują niż zakrywają. Nie zważając na deszcz i zimny asfalt pod stopami, wybiegła z domu w jego kierunku. Nie mogła jednak zmusić się do zajrzenia mu w twarz. Bała się, że znów zatraci się w błękicie, że straci głowę dla chłopaka o imieniu Rath. Właściwie, co to za imię, może to tylko ksywa?
To on wykonał pierwszy ruch, a Soph, mimo, że nie chciała się do tego przyznać, czuła w sercu radość z tego powodu. Pragnęła jego dotyku, pragnęła poczuć jego usta na swoich. Nigdy jeszcze żaden facet na nią tak nie działał. Chyba zwariowała. Soph nie mogła dłużej na niego nie patrzeć, zwłaszcza, że zauważyła jego rękę zbliżającą się do jej twarzy. Jednak, gdy tylko podniosła wzrok, utonęła w morzu błękitu. Było tak jak w dyskotece, tylko sto razy intensywniej. A gdy jego palce dotknęły policzka i poczuła ich żar, z jej gardła wydobyło się ciche westchnienie. Tak jakby całe życie czekała na ten jeden dotyk, to szczególne muśnięcie. Z miejsca zetknięcia się skóry ze skórą promieniowało gorąco rozchodzące się po całym ciele dziewczyny. Gdy przesunął dłoń na jej kark, wiedziała, co się wydarzy. Cichy protest jej umysłu został zagłuszony przez szalejące serce. Nie opierała się, gdy przyciągnął ja do siebie.
Poczuła żar jego ust na swoich i mrowienie gdzieś wewnątrz. Nogi się pod nią ugięły, upadłaby gdyby nie jego silne ramiona ślizgające się po jej drżącym ciele. Jego palce wypalały ścieżki na jej skórze. Płomienie powoli zawładnęły jej ciałem, kiedy poczuła jego język rozchylający jej wargi. I wtedy to się stało. Oślepiające światło księżyca nad nimi. Innego księżyca. Jednak jej uwagę przyciągało całkiem coś innego. Żar bijący z niebieskich, szafirowych oczu. Tak nieziemskich, jednak tak znajomych, bliskich. Poczuła radość ogarniającą serce. Głęboko w sobie odkryła miłość, tą samą miłość, którą widziała w jego spojrzeniu.
Jednak coś było nie tak. To miejsce było dziwne, odległe, nieziemskie. "Boże, to przecież nie Ziemia". Uczucie pewności ogarnęło dziewczynę. "To świat z moich snów..." Wtedy to poczuła. Dławiący strach, który ściskał jej gardło jak stalowe kleszcze. Nie mogła złapać oddechu. Próbowała mówić, lecz z jej ust wydobył się tylko dziwaczny szept, którego nie mogła zrozumieć. Zobaczyła ten sam strach i determinacje wymalowane na twarzy chłopaka. Ponaglał ja, chciał ochraniać, pocieszyć, jednak silny błysk i fala energii powaliły go na ziemie. Sophie nie mogła uwierzyć, że przeszywający krzyk, który rozległ się sekundę później wydobył się z jej gardła. Upadła na kolana przy chłopaku, prosto w szybko powiększającą się kałużę krwi. Patrzyła bezsilnie jak jej ukochany traci przytomność. Jej serce rozpadło się na tysiące kawałeczków. Wtedy nagle wszystko ustało.
Stała na deszczu opierając się o drzewo. Nie mogła oddychać. Jedyny dźwięk, który wydobył się z jej ściśniętego gardła to jego imię. RATH. Jej rozszerzone oczy patrzyły na postać leżąca na trawniku. " Co się stało? Jak?" – rozbiegane myśli kłębiły się w jej głowie. Skupiła wzrok na chłopaku. Jego oczy były tak samo szeroko otwarte jak jej. Wyciągnął rękę. Przerażenie zawładnęło jej sercem. Nie chciała żeby jej dotykał. Nie chciała tych wizji. Nie teraz. Jedyne, co była w stanie zrobić to odwrócić się i uciec.
**
— Sophie, chyba mi nie powiesz, że zakochałaś się w tym punku? Soph, spójrz na mnie! – Szok przebijał przez zatroskany ton głosu Collin. Dziewczyna nie mogła uwierzyć w historie, którą przed chwilą usłyszała. Jednak Sophie nie reagowała na jej pytania. Siedziała na kanapie jakby zahipnotyzowana. Wyglądała jak małe przerażone dziecko, które, zagubione w supermarkecie strąciło nadzieję na znalezienie matki. Pogrążona w myślach, odpłynęła do świata dziwnych wizji. Collin żałowała, że wymusiła na niej opowieść.
— Boże, Soph, ocknij się! Przerażasz mnie! – Złapała koleżankę za ramiona i potrząsnęła. Soph spojrzała na Collin jakby właśnie się obudziła. Dwie samotne łzy popłynęły po jej policzkach.
— Collin, co się ze mną dzieje. Zaczynam wariować. Pomóż mi. – Collin przytuliła Soph i zaczęła kołysać. Ramiona dziewczyny mocno zacisnęły się na jej tali.
— Spokojnie Malutka, wszystko będzie dobrze... – Jednak Collin nie była pewna swoich słów. Było źle. Sophie nigdy się nie załamywała, nie płakała. Spotkanie z Rathem w jakiś sposób wstrząsnęło posadami poukładanego świata obu dziewczyn.
**
Lucas kręcił się po restauracji. Dziewczyny miały racje, o tej porze sala święciła pustkami. Oczywiście poza ta śliczną blondynką, która nad filiżanką kawy opowiadała o czymś energicznie swojemu koledze. Luke zastanawiał się czy są parą. Chyba nie, zdawali się być tylko dobrymi przyjaciółmi. A to było Lucas'owi po myśli. Blondynka mu się naprawdę spodobała.
— Czy mogę wam coś jeszcze podać?- Jego wzrok był skierowany na twarz dziewczyny. Uśmiechnął się promiennie i popatrzył jej prosto w oczy. Początkowe zdziwienie malujące się na jej twarzy, zastąpił zalotny uśmiech.
— Nic nam więcej nie trzeba. Ale mam pytanie. Jesteśmy tu nowi, nie znamy okolicy. Znasz może jakieś miejsce gdzie można potańczyć? – Oczy Blondyny śmiały się do niego.
— Znam super knajpę, nowo otwartą. Dobrze grają. Jak będziecie jechać autostradą w stronę Chicago, na pewno jej nie miniecie. – Luke spojrzał na chłopaka. Nie miał zbyt wesołej miny. Chyba perspektywa spędzenia nocy w knajpie nie przypadła mu do gustu. – To naprawdę świetne miejsce. Byliśmy tam wczoraj, i dziś znów zamierzamy się wybrać. Może się tam zobaczymy. – Z nadzieja popatrzył na dziewczynę.
— Nie sądzę... – mruknął chłopak. – Wiesz, że nie mamy na to czasu. – skierował słowa do koleżanki. Jej uśmiech szybko zbladł. Smutek zajął jego miejsce. Popatrzyła na towarzysz wymownie.
— Wiesz, że wszyscy potrzebujemy przerwy, chwili luzu. Ja już tak długo nie pociągnę. – W głosie dziewczyny słuchać było determinacje.
— Daj spokój nie możemy.
Lucas miał wrażenie, że chłopak pochłania cały entuzjazm koleżanki i zastępuje go goryczą i smutkiem. Nie mógł do tego dopuścić.
— Wyluzuj stary, to tylko jedna impreza. To nikogo nie zabije. – Jednak już w momencie, kiedy wypowiadał te słowa wiedział, że obrał złą taktykę. Twarz dziewczyny zrobiła się biała jak papier, a jej kolega wstał i, gdyby wzrok mógł zabijać, Luke byłby już martwy.
— Zatkaj się do cholery. Nie wtrącaj się w nie swoje zasrane sprawy, bo... – Jednak jego ostra tyrada została przerwa przez trzaśniecie drzwiami.
— Luke, zostawiłyśmy cię tylko na parę minut, a ty już pakujesz się w jakieś gówno. – Mimo, że Soph nie podobało się, że Lucas zadziera z klientem, rozumiała go. Sama miała ochotę komuś przyłożyć.
Po rozmowie z Collin poczuła się lepiej. Postanowiła, że dzisiejszej nocy odnajdzie Rath'a i zapyta go o parę spraw. Na przykład, co się do cholery stało w nocy. Chciała go też zobaczyć z innego powodu, jednak za nic nie chciała się do tego przyznać, nawet przed samą sobą. Poza tym potrzebowała oderwać się od całej tej pieprzonej sytuacji, a najlepszy sposób to dać się ponieść muzyce. Głośnej, ostrej muzyce i mrocznej atmosferze klubu. Może wtedy jej nerwy wreszcie się rozluźnią.
— Pohamujcie testosteron chłopcy – Soph miała wrażenie, że się powtarza. To samo zdanie wypowiadała poprzedniej nocy. – Chyba jednak wszyscy potrzebujemy przerwy. Może jednak zobaczymy się wieczorem w klubie? – Pytanie skierowane było do Blondyny.
— Jak już mówiłam, to dobry pomysł. – Dziewczyna popatrzyła dzielnie w twarz chłopaka. Widać było, że nie ma zamiaru podporządkować się jego woli. – Mam ochotę się zabawić i nikt mi w tym nie przeszkodzi.
Soph czuła się jakoś połączona z tą dziewczyną. Czuła, że mogłyby zostać przyjaciółkami, tak jak z Collin.
— No to mamy plan na wieczór. – Tym razem jej słowa skierowane były do Collin i Luka. – Musimy zawiadomić Jake'a. – Soph czuła, że wstępuje w nią nowa energia. Nadzieja była wyraźnie widoczna w jej oczach.
— Hej, czy twój humor ma coś wspólnego z tym punkiem z imprezy? – Collin wyczuła nastrój koleżanki.
— Jakim punkiem? – Chciał wiedzieć Luke.
— Och, nie mów mi, że nie pamiętasz – westchnęła Collin – ten, z którym tańczyła, włosy na irokeza, jak mu tam na imię... – Spojrzała na zmieszaną twarz koleżanki -... a tak, Rath.
W tym momencie rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Fragmenty stłuczonej filiżanki potoczyły się po posadzce. Zaszokowana Maria spojrzała w szeroko otwarte oczy Kyla. Obydwoje zbyt dobrze znali to imię. Nie mieli żadnych wątpliwości, do kogo ono należy. "Zaczyna być ciekawie." pomyślał Kyle "Chyba jednak będę musiał iść na tą imprezę."