Mroki Przeszlosci 7
"I'm still thinking about it almost forgot what it was like
Do you know what it feels like?
Cause with you
I can let my hair down
I can say anything crazy
I know you'll catch me right before I hit the ground
With nothing but a T-shirt on
I never felt so beautiful
Baby as I do now
Now that I'm with you
With you
Now that I'm with you
You speak and it's like a song
And just like that all my walls come down
It's like a private joke just meant for us to know
I relate to you naturally
Everybody else just fades away"
— Sluchaj, jak bedziesz za mna tak chodzic, to nawet jak nas zobaczy to sie wystraszy. – Sophie fuknela na Collin. Czasem miala dosc tej nadopiekunczosci, która chwilami zakrawala na wscibskosc.
— Dobra, dobra, nie denerwuj sie juz – Collin podniosla rece w obronnym gescie – ide sie czegos napic. Ale pamietaj, nie rób czegos, czego ja bym nie zrobila. – Spojrzala wymownie na przyjaciólke. Soph prychnela i ruszyla w odwrotna strone.
Collin popatrzyla za nia jeszcze przez chwilke, a potem ruszyla do zatloczonego baru. Jedyne "wolne" miejsce, w które miala szanse sie wcisnac, znajdowalo sie miedzy dwoma facetami. Kiedy przepychala sie miedzy nimi zeby zamówic cos do picia zorientowala sie, ze zna skads tego po prawej. Wpatrywala sie akurat w jego twarz, gdy spojrzal na nia. Zaskoczona i lekko zawstydzona swoja wscibskoscia, uciekla wzrokiem. Jednak jej trud na nic sie nie zdal.
— Hej, my sie chyba znamy – Kyle zauwazyl rudowlosa juz wczesniej. Pokazal ja Maxowi, który stal z nim przy barze. Stwierdzili, ze moze dziewczyna szybciej doprowadzi ich do Ratha. – Widzielismy sie rano w restauracji.
Collin zorientowala sie, ze chlopak ma racje. To w pewnym stopniu przelamalo jej zazenowanie. Obrócila sie, zeby lepiej widziec obu chlopaków.
— Tak, tez cie pamietam. Jednak zdecydowales sie przyjsc. – Collin wiedziala, ze byl temu przeciwny. – No i jak ci sie tu podoba.
— Nie jest zle. Mam na imie Kyle, a to mój znajomy Max – Kyle wskazal przyjaciela.
— Collin.
— Przedstawilbym ci reszte moich znajomych, ale nie mam pojecia gdzie sa.
— Nie ma sprawy. Moi znajomi tez sie gdzies rozpelzli. – W momencie, kiedy wypowiadala te slowa ktos zlapal ja w pasie i podniósl. Próbowala sie wywinac jednak wywolalo to tylko smiech oprawcy. Perfidny smiech. Smiech, który dobrze znala.
— Luke, ty glupku, wystraszyles mnie na smierc. – Odwrócila sie i walnela go w ramie.
— Och, daj spokój Coollin, troche emocji jeszcze nikomu nie zaszkodzilo. – Puscil oko do dziewczyny. Razem z Maria mili niezly ubaw z min dwóch gosci przy barze. – A tak poza tym to moja nowa znajoma Maria. – Wskazal na blondynke, która stala obok niego. – A to jest Collin. Jej towarzyszy niestety nie znam.
— Zaden problem: Lucas to sa Max i Kyle; chlopaki to jest Luke.
— Collin gdzie podziewaja sie Soph i Jake? – Chcial wiedziec Luke.
— Nie mam pojecia gdzie jest Jake, a Sophie, jakby ci to powiedziec, poszla pogadac z punkiem. – Nie zwrócili uwagi na spojrzenia, jakimi wymienili sie ich nowi znajomi.
Luke pamietal, co stalo sie poprzednim razem, kiedy Soph "gadala" z punkiem. Nie mial zamiaru dopuscic do tego po raz drugi. Próbowal ja wylowic z tlumu wzrokiem jednak bylo to prawie niemozliwe. Katem oka dostrzegl Jake'a. Jego mina nie wrózyla nic dobrego, jednak Luke byl pewny, ze tym razem nie chodzilo o Soph. W pewnym momencie jego uwage przykuly czarne jak smola, nastroszone wlosy. Tylko Soph tak sie czesala, jakby to tornado trzymalo grzebien. Dziewczyna stala naprzeciw jakiegos faceta. Lucas nie byl pewny, ale wydawalo mu sie, ze rozpoznal punka, który jednak nie wygladal teraz jak punk. Juz mial ruszyc w ich strone, kiedy tamten wyciagnal reke, jednak nie udalo mu sie zlapac dziewczyny. Odepchnela jego dlon, odwrócila sie i wybiegla z knajpy.
"A zapowiadalo sie tak milo..." byla to ostatnia rzecz, o jakiej pomyslal zanim pobiegl za kolezanka.
**
Sophie przepychala sie przez tlum tanczacych, majac ochote rozszarpac tych idiotów, którzy zbyt zajeci soba i rytmem, nie chcieli ruszyc tylków z jej drogi. Dziewczyna zastanawiala sie czy z równowagi wytracilo ja to, co sie stalo, czy to, co, obawiala sie, stanie sie juz niedlugo. A miala dziwne przeczucie, ze czeka ja pieklo na ziemi. Najbardziej jednak irytujacym faktem bylo to, ze zaczynala sie bac. Naprawde panicznie bac. Co sie do diabla dzieje? Jej zycie nigdy nie bylo normalne, ale teraz to juz zakrawa na paranoje. Najpierw dziwne sny, potem dziwny chlopak i zakrecone wizje, a teraz to. Kiedy jej zycie zmienilo sie w koszmar wariata? A moze ona zawsze byla stuknieta, tylko jakos tego nie zauwazala?
Przychodzac dzis do knajpy oczekiwala rozluznienia. Kiedy spostrzegla Ratha, miala nadzieje, ze znajdzie odpowiedzi. Tylko, ze to nie byl Rath. A zamiast odpowiedzi znalazla tylko wiecej pytan. Rath wygladal dzis inaczej, grzeczniej, nie jak punk. Zlustrowal otoczenie, ale na Soph nie zwrócil uwagi. "A moze mnie nie rozpoznal?" W jakis sposób ta mysl wywolala ból w sercu dziewczyny. "Czy mógl juz zapomniec?" Sophie zebrala w sobie cala odwage i dotknela jego ramienia. Spojrzaly na nia podejrzliwe, lecz cieple oczy. Inne oczy. Brazowe oczy. Przyjrzala sie jeszcze raz chlopakowi. Wygladal tak samo, a jednak jakze inaczej. To po prostu nie byl Rath.
Michael zastanawial sie, dlaczego ta dziewczyna go zaczepila. Gdy spojrzal w jej oczy zobaczyl gasnace swiatlo. Nic nie powiedziala tylko patrzyla na niego z zawodem odbijajacym sie w teczówkach. Z jakichs powodów chlopak poczul sie jak swinia. Jakby zabral dziecku lizaka. "Co sie z toba dzieje chlopie, przeciez nawet nie znasz tej dziewczyny?" Jednak glos rozsadku przycichl, kiedy Michael spojrzal w niesamowite zielone oczy. Dwa szmaragdy palace sie wewnetrznym ogniem. Michael zaczynal tonac w tym zielonym swietle.
Soph zauwazyla zmiane w zachowaniu i posturze chlopaka. Zastanawiala sie co ja wywolalo. Jego oczy byly piekne, dwa lsniace kasztany, bijace wewnetrznym zarem. Jednak dla dziewczyny to nie bylo to. Tu powinny byc niebieskie oczy, wciagajaca morska glebia. Soph zdala sobie sprawe jak bardzo za tym teskni.
Michael powoli zaczal zatracac sie w przenikliwym spojrzeniu dziewczyny. Powoli zaczal dostrzegac równiez oprawe oczu i cala reszte. Dlugie czarne rzesy i delikatna twarz. Bezwiednie wyciagnal dlon, aby dotknac, poczuc porcelanowa skore pod palcami. Soph nie cofnela sie. Cos podpowiadal jej, ze tak powinno byc. Gdy dwie powierzchnie zetknely sie poczula mrowienie rozchodzace sie po calym ciele. Uslyszala, jak chlopak glosno wciagna powietrze. I wtedy to sie stalo.
Zobaczyla blysk i znów znalazla sie w tym dziwnym swiecie, swiecie ze snów, z trzema ksiezycami na grafitowym niebie. Lezala w satynowej poscieli spogladajac w mroczne oczy nocy. Chlodne powietrze owiewalo jej nagie cialo. Wewnetrzny impuls kazal jej szukac ocieplenia na drugim kraju loza. Wtedy to zdala sobie sprawe, ze nie jest sama. Poruszyla sie zaskoczona, kiedy meska dlon dotknela jej ramienia, zeslizgnela sie na odkryty brzuch i przyciagnela do siebie. Znalazla sie w czyichs goracych ramionach. Obrócila glowe, aby zobaczyc jego twarz i zamarla. Rath. Wydawalo sie, ze spi. Jego goracy oddech owiewal naga skore na jej ramionach i szyi. Spojrzala w dol. Lezeli nadzy, wtuleni w siebie, jak kochankowie. Soph zdala sobie sprawe, ze tym wlasnie byli. Kochankami. Kiedy znów spojrzala na jego twarz, jego oczy byly otwarte. Szok i jednoczesnie pozadanie byly wyraznie widoczne w jego zrenicach.
Michael nie mógl uwierzyc w to jak delikatna byla skora jej policzków. Jego dlon juz miala dolaczyc do drugiej, kiedy oslepil go silny blysk. Mimo, ze wizje nie byly dla niego nowoscia, nie byl przygotowany na taka intensywnosc. Michael poczul jednoczesnie chlód i ciemnosc antarskiej nocy oraz gorace cialo przytulone do jego piersi. Otworzyl oczy i pierwsza rzecza, jaka dostrzegl byly dwa blyszczace szmaragdy. Spogladaly na niego plochliwie, a jednak z zaciekawieniem.
Byla to dziwna wizja. Jak wspomnienie, jednak róznila sie od poprzednich obrazów. Tutaj mial swiadomosc siebie jako pól – czlowieka, Michaela. Wiedzial tez, ze dziewczyna czuje to samo. "Co sie do diabla dzieje?.." Mimo, ze jego mysli nalezaly do jego terazniejszego ja, jego cialo bylo pod wladaniem Ratha. Ratha, który zbudzil sie w srodku nocy w ramionach kochanki. Nie mógl, a moze nie chcial powstrzymac swoich ruchów. Przejechal palcami wzdluz ciala dziewczyny. Zadrzala pod jego dotykiem. Przyspieszony oddech i rozwarte wargi powiedzialy Michaelowi wiecej niz potrzebowal. Mimo, ze jego umysl próbowal, nie potrafil przezwyciezyc wizji. Pochylil glowe do pocalunku.
Soph czula sie jak uwieziona we wlasnym ciele. Równoczesnie chciala uciec od tej przytlaczajacej wizji i zatracic sie calkowicie w goracym meskim ciele. Gdy poczula spragnione palce bladzace po jej skórze, zadrzala. Zaschlo jej w ustach, nie mogla zlapac oddechu. Mimo, ze wiedzial, ze to szalenstwo, pragnela poczuc jego usta na swoich, jego goracy dotyk na kazdym skrawku swojej skory. Glebokie mrukniecie, które wydobylo sie z gardla chlopaka, powiedzialo jej, ze nie bedzie musiala dlugo czekac. Zaczal opuszczac glowe na spotkanie jej ust. W tym jednak momencie wszystko sie urwalo. Znów byla w dyskotece.
— Sorry Mala. – Sophie zorientowala sie, ze kontakt zostal przerwany, poniewaz zostala potracona przez jakiegos goscia. Omal nie upadla, wydawalo jej sie, ze nogi ma zrobione z waty. Spojrzala na chlopaka szeroko otwartymi oczami.
Michael czul sie jakby dostal obuchem w glowe. Ta wizja byla niesamowita. Popatrzyl na dziewczyne, która wygladala jakby miala sie za chwile przewrócic.
— Nic ci sie nie stalo?... – Wyciagnal dlon, aby ja podtrzymac, jednak odtracila jego reke.
— Nie dotykaj mnie!.. Ty nie jestes Rath!.. Trzymaj sie ode mnie z daleka!.. Nie chce miec z toba nic wspólnego!!! – Ostatnie zdanie wykrzykiwala juz biegnac w kierunku wyjscia.
**
Soph wybiegla z klubu w ciemna, chlodna noc. Wciaz miala przed oczami obrazy z wizji. Nogi same poniosly ja na parking, w strone samochodu, jednak nie miala do niego kluczyków. Nie miala szans dojsc piechota do domu, stop nie wchodzil w gre, o powrocie do knajpy nie wspominajac. Nie miala ochoty natknac sie na "Ratha-Nie-Ratha".
" Boze, w co ja sie wpakowalam?.." Czula sie jak mysz w pulapce z kotem krazacym dookola. Postanowila poczekac na reszte kolo wozu. Kiedy zblizala sie juz do samochodu zauwazyla jakis cien oparty o maske. Miala tylko nadzieje, ze to nie jakis bandyta szukajacy "zabawy". Przygotowana na najgorsze przyjrzala sie sylwetce.
Stal tam jak posag. Tak jak poprzedniej nocy pod drzewem. Soph nie wiedziala czy cieszyc sie czy plakac. Za kazdym razem, gdy go widziala dzialo sie cos niedobrego. Zwalczyla w sobie strach i ruszyla w strone chlopaka. Widzial ja, a jednak nie zrobil najmniejszego kroku w jej strone.
— Rath... – Zaczela, ale jego dlon przerwala potok slów. Delikatnie przejechal palcami po jej wargach, potem jego dlon powedrowala przez policzek na szyje dziewczyny. Soph nie byla w stanie sie ruszyc.
— Jestes taka piekna... Mialem nadzieje, ze cie tu spotkam. – Rath przyciagnal dziewczyne blisko, delikatnie smakujac wargami jej wargi. Zadrzala pod wplywem tego dotyku. Wspomnienie ich ostatniego spotkania odzylo w jej pamieci. Zesztywniala w jego ramionach i obrócila glowe.
— Nie moge... – wyszeptala – nie chce tego widziec, nie chce wizji...
— Spokojnie Malenka.- Przytulil ja mocno do siebie. Poczula sie dziwnie bezpieczna w jego ramionach. – Nie pozwole cie skrzywdzic. – Jego slowa i delikatny dotyk jego rak gladzacych plecy uspokajaly dziewczyne. Równoczesnie chciala znalezc sie jak najdalej od tego miejsca i zostac. Zostac z nim. Na zawsze.
— Zabierz mnie stad... – Bylo to jedyne sensowne rozwiazanie, jakie przyszlo jej do glowy.