Rozdział szósty
To miasto nie jest zbyt duże w porównaniu z innymi dużymi miastami w których byłam. Czytam przewodnik turystyczny popijając kawę w małej restauracji na Main Street.
Centrum UFO
Otwarte codziennie od 8 do 17
Wstęp wolny. Datki mile widziane.
Brody Davis, właściciel i kierownik.
Wchodzę do środka. Ekspozycje są ciekawie poustawiane. Przeczytałam jakieś artykuły, spaceruję dookoła. W tym czasie zbieram się na odwagę by podejść do siwego, starego mężczyzny zgarbionego za wielkim biurkiem.
— Pan Davis...- mówię podając mu rękę – Brody Davis ?
Przyjmuje uścisk dłoni z zaciekawionym spojrzeniem.
— A ty jesteś ? – pyta.
Mówi z akcentem. Anglik. Nie, bardziej Australijczyk – myślę.
— Carla Williams – odpowiadam, mówiąc bardzo szybko – Prowadzę badania nad skutkami wypadku z 1947 r. na tym terenie przez ostatnie 50 lat.
Jest chętny by porozmawiać. Myślę, że musiał tutaj spędzić wiele samotnych dni. Ludzie już nie są zainteresowani tego typu rzeczami. A to w związku z kosmicznymi podróżami będącymi dość pospolitą sprawą. Ludzkość rozwinęła się i na księżycu znajduje się kolonia.
Więc zaczyna długą opowieść jak upadł interes i będzie zamykał UFO Center, i jak tęskni za krzątaniną i ruchem jak to kiedyś było. Ma trochę nieobecne oczy.
— Kilka razy zostałem uprowadzony – mówi – Wiesz, przez obcych.
Wiem, że był. Widziałam tę osobę w oczach pana Evansa. Ale nie mogę pozwolić by się o tym dowiedział.
— Naprawdę? – mówię, udając zaskoczoną. – Kiedy?
— Zdarzało się dosyć często. Po prostu jak pstryknięcie – mówi trzaskając palcami – Traciłem świadomość na dwa lub trzy dni, budzę się w innym mieście i nie mogę przypomnieć sobie jak się tam dostałem. Wyleczyli mnie z raka – dodaje niemal machinalnie.
Mogę powiedzieć, że lubi o tym mówić więc go zachęcam.
— Czy ktoś jeszcze o tym wie? – pytam.
Pochyla się ku przodowi i kładzie łokcie na biurko.
— Nie, niczego więcej. – wzrusza ramionami. – Tak czy owak, od tego zdarzenia minęło ponad pięćdziesiąt lat. Zatrzymało się od czasu gdy sześcioro dzieciaków zginęło w wypadku samochodowym w Wyoming.
Pan Davis zdołał przykuć moją uwagę.. Wciągam powietrze do płuc.
— Jakich sześcioro dzieciaków ?- pytam
— Moim zdaniem – mówi, głos mu zamiera i rozumiem, że tak naprawdę nie rozmawia ze mną – to było pieprzenie. Te dzieciaki były fantastyczne i nigdy nie uwierzę, że obrabowały bank...- przerywa.
— Chcesz filiżankę herbaty ? – pyta jakby nagle przypomniał sobie o dobrych manierach.
— Jasne – mówię mu. Próbuję nie stwarzać wrażenia, że jestem spragniona reszty jego historii.
— Widzisz – zaczyna znowu gdy popijamy naszą herbatę – Wśród nich był młody mężczyzna pracujący u mnie. Max Evans. Dziwny, powściągliwy typ.
Gdzieś wiosną w 2002 r. wydarzył się wypadek. Przypuszczalnie rozbiły się dwa samoloty niedaleko stąd. Wtedy nastąpiła ogromna eksplozja w bazie Rogers Air Force.
Pociąga kolejny łyk herbaty – W mieście roiło się od FBI. Po ukończeniu szkoły Max i pozostałe pięcioro dzieciaków po prostu znikło... Ledwie minął rok – zawahał się, przypominając sobie
"Wrzesień, myślę. Tak. Wrzesień, 2003."
Gryzę dolną wargę czekając co powie dalej.
— Tak czy owak – mówi patrząc mi prosto w oczy – W górnym Laramie, w Wyoming włamano się do banku. Policjanci rozpoczęli pościg za niebieskim vanem z sześciorgiem dzieciaków w środku. FBI namierzyło ich i w podczas szaleńczego pościgu zabito wszystkich sześcioro.
Głos mu ucichł – Ciała poddali kremacji zanim wysłano do domu by ich pochować. Powiedzieli rodzicom, że nie powinni oglądać tak zmasakrowanych ciał, to wszystko.
Przeszukuje szufladę wielkiego biurka, w końcu znajduje to czego szuka.
Wręcza mi pożółkłe wycinki z gazety.
Zdjęcia. Małe jak znaczki pocztowe. I pod spodem nazwisko każdego z nich.
Max Evans. Isabelle Evans Rameriz. Maria DeLucca. Michael Guerin. Kyle Valenti. Elizabeth Parker.
Sześcioro miejscowych nastolatków zginęło w wypadku samochodowym w Wyoming.
19 września, 2003.
Nabożeństwo żałobne 24 Września w Roswell w kościele Unifield.
Moje serce ściga się kiedy wręczam wycinki z powrotem panu Davisowi.
To był dzień w którym pan Evans poślubił Liz.
Kiedy dziękuję panu Davisowi za jego gościnność, modlę się żeby nie zauważył jak drży mi ręka.
— Panno Williams – woła kiedy odwracam się by wyjść – Zapomniałem ci powiedzieć. Około pół roku temu znaleziono mnie wędrującego po pustyni. Nie wiem jak się tam dostałem.
Nie rozumiem dlaczego odnoszę takie wrażenie, że mówi mi coś, co powinnam wiedzieć. Ale tak jest. To jedna z ważniejszych informacji i ukrywam ją bezpiecznie w swoich myślach.
Czas się wlecze. Wydaje się jakby od poniedziałku oddzielało mnie miliony mil
— Proszę się trzymać, panie Evans – szepczę do siebie – Proszę się trzymać.
cdn.