Rozdział dziewiąty
Trzecie pokolenie hybryd. Obcych hybryd.
Patrząc w lustro, to właśnie widzę.
Babcia stoi obok mnie, wyjaśniając znaczenie naginania umysłu i płynność czasu.
Latami tłumiła swoje moce, przedkładając ponad nie ludzką stronę.
Ale dzisiaj wychodzi z ukrycia. Będzie mi pomagać w oswobodzeniu pana Evansa.
Usilnie staram się nie myśleć o nim jak o moim dziadku. Bo nim nie jest. Był nim Zan. I muszę umieć ich rozróżniać.
Dzielimy te sam geny, przekazane przez lud będący tu sto lat temu, ale ja jestem tylko ich spadkobierczynią. Pozostałym fragmentem po ogromnej porażce inżynierów, których plany i nadzieje nigdy się nie urzeczywistniły.
Nie mogę zmieniać czyichś myśli. Próbowałam.
Ale potrafię uzdrawiać. W zadziwieniu obserwuję jak znika skaleczenie na moim ramieniu, podczas gdy dłoń pulsuje nieziemskim światłem.
Babcia mówi, że moja moc, właściwie już wybudzona, ujawniać się będzie powoli. Pozostawała przez te wszystkie lata w uśpieniu, wyjaśnia, do czasu aż pan Evans mnie dotknął.
Później się będę tym martwić, postanawiam. Babcia mi pomoże.
— Przepływ czasu nie jest tak zupełnie określony, nic w nim nie jest stałego – mówi do mnie babcia – I można to zmienić, odwrócić kierunek.
Moje oczy są skupione na drodze gdy podjeżdżamy pod bramę.
— Jesteś pewna, że nikt Cię nie widzi? -przerywam.
Wyczuwa obawę w moim głosie – Nie widzą – zapewnia mnie z przekonaniem.
Poklepuje moją rękę, zaczynając wyjaśniać zasadę manipulowania czasem.
— Nikt nie jest pewny przyszłości. Indywidualne decyzje mogą zmienić jej rezultat – mówi gdy zatrzymuję samochód przy bramie – Wybory jakich dokonujemy kształtują nasze życie. Nasze przeznaczenie.
Strażnik uśmiecha się, macha do mnie. Oddycham z westchnieniem ulgi. Rzeczywiście jej nie widział.
Głos babci przybiera na sile – Musisz postępować dokładnie tak jak cię pouczyłam – przypomina mi gdy wchodzimy przez drzwi.
Zaciskam zęby słysząc burczenie w swoich jelitach i kiwam głową – Zobaczymy się później, na pustyni – recytuję szeptem.
Obserwuję ją gdy idzie w stronę drzwi pokoju pana Evansa i odbijam kartę zegarową.
Zegar kontrolny. Wtorek, 26 sierpień, 2053 r., godz. 7 : 59.
Czas płynie, myślę, gdy patrzę na wchodzącą do jego pokoju babkę.
Uspokoić się. Zachowywać normalnie. Zacząć funkcjonować.
8 -10. Nolan ma katar i nie skarży się na jedzenie.
Wiara. Kieruję się ślepą wiarą. Chciałabym teraz pójść do jego pokoju – chciałabym usłyszeć ich rozmowę. Tylko ich, toczącą się pomiędzy panem Evansem i babcią. Wiara. Trzeba wierzyć, moduluję swój głos.
10 – 12. Richard przeprowadza swoją własną konwersację z ludźmi, którzy zamieszkują jego umysł. To jeden z tych dni gdy nie mogę zgłębić jego myśli.
Tak jak u mnie, dumam. Prawdopodobnie w mojej głowie jest tyle samo ludzi jak w jego.
Czy to zadziała ? Czy babcia tego dokona ? Tępe pulsowanie za oczami zaczyna przybierać na sile. Proszę, proszę, modlę się. Niech to się uda.
12 – 14. Tancerka na ramieniu Franka wykonuje taniec brzucha, przyprawiając mnie tym o zawrót głowy. Czy to tancerka czy młoteczki w mojej głowie ?
Czas. Już niemal pora. Sprawdzam godzinę. 14 : 00.
Alarm przeciwpożarowy wstrząsa mną. Mimo iż wiedziałam, że nadejdzie. Szybko wybijam kod w drzwiach i kiedy się otwierają, widzę dym.
Nora biega nieprzytomnie wokoło.
— Wyjść, wyjść. Wszyscy wychodzą na zewnątrz – krzyczy.
Inne dwie pielęgniarki gramolą się posłusznie.
Patrzę w kierunku pokoju pana Evansa. Na ostatni pokój w korytarzu. Jest ogarnięty płomieniami.
Wiem, że odeszli. Bezpiecznie. Ale ten ogień jest prawdziwy. Tak musiało być, nic nie mogło pozostać po tym koszmarnym pokoju.
Wracam do rzeczywistości.
Szybko odprowadzamy pacjentów do schodów, porządkowi sprowadzają ich na parter i zapewniają bezpieczeństwo.
Biegnę korytarzem doganiając Norę. Słodka, łagodna Nora desperacko próbuje dostać się poza ścianę ognia żeby pomóc panu Evansowi.
Chwytam ją mocno za ramiona i odwracam twarzą do siebie.
— Za późno – mówię, patrząc prosto w jej załzawione oczy – Nie możesz mu teraz pomóc.
Nora nagle osuwa się w moje ramiona i razem z nią ostrożnie pokonuję schody. Gdy schodzimy, strażacy spieszą na górę. Pocieszam ją, kiedy opadamy na kanapę w pokoju wypoczynkowym dla pielęgniarek.
Bezustannie. Tak długie wydaje się wypytywanie nas przez ludzi w garniturach.
Nie mamy żadnych odpowiedzi. Żadnej wskazówki. My tylko tu pracujemy.
Po stłumieniu ognia drugie piętro zostaje zupełnie zamknięte.
Wadliwa instalacja elektryczna, taki jest oficjalny powód. Tak będzie zapisane w dokumentach.
Jedna ofiara. Max Evans. Zastanawiam się odrobinę czy w ogóle to wydrukują.
Uśmiecham się w duchu kiedy nas wszystkich odprawiają. Zapłacono nam, dali nam tydzień wolnego, do czasu aż nas z powrotem nie przywrócą do pracy.
Kiedy ostatni raz wyjeżdżam z parkingu, nawet się za siebie nie oglądam.
Moja stopa nigdy nie pozostanie w tym miejscu.
cdn.