Cherie tłum. Tigi

September and the other sorrows (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział drugi

Drzwi zaskrzypiały, pchnęłam je, moje oczy przyzwyczajały się do ciemnego pokoju.

Jest tak różny od innych. Nie ma okien.

Pan Evans leży na łóżku, ma zamknięte oczy.

— Cześć – mówię pogodnie – Nazywam się Carla. Jestem twoją nową pielęgniarką.

Nie poruszył się. Lub może pogodził się, że jestem w pokoju.

Dobra, inne podejście. Podchodzę bliżej.

— Pozwól mi tylko… – mówię mu kiedy pochylam się by zrobić mu zastrzyk – podać ci lekarstwo – Potem tylko posiedzę z tobą.

Igła przebija pośladek kiedy bez pytania odsuwa spodnie od piżamy i kładzie się na bok. Nawet nie drgnął.

To wtedy zauważyłam kajdany na jego kostkach. Przytwierdzone ciężkim łańcuchem do wielkiej żelaznej obręczy umieszczonej przy ścianie.

Jezus, myślę sobie, to barbarzyństwo. Jak w filmie o średniowieczu. Scena jak z lochu.

Jego kostki są w bliznach, a skóra jest podrażniona i czerwona. Zwilżam chusteczkę i przykładam ją do skóry, licząc że chłód uśmierzy pieczenie. Jutro przyniosę neosporin.

Wciąż nie drgnął.

Po pierwsze, myślę równocześnie studiując jego twarz, musiał być bardzo przystojny. Typ chłopaka do którego nastolatki potrafią wzdychać w nieskończoność.

Wciąż piękny okaz mężczyzny, jak na jego wiek.

Ma straszną bliznę na klatce piersiowej, wygląda jak rana po kuli. To pewne, że nie była właściwie leczona.

Zdejmuję materiał z kostki i siadam na krawędzi łóżka by przeczytać jeszcze raz jego kartę.

Pierwsza strona. Max Evans – 1200CC dzienna dawka thoraziny. Nic więcej. Będę musiała o to zapytać Norę.

Zapowiadają się długie dwie godziny.

Siedzę. Bawię się moim łańcuszkiem. Chodzę wzdłuż pokoju. Liczę płytki na podłodze. Sprawdzam godzinę. 30 minut później.

Zaczynam nucić. Czasem tak robię kiedy jestem zdenerwowana. I ten pokój działa mi na nerwy.

— To piękna melodia – mówi.

Niemal wyskakuję ze skóry.

Jego głos jest miękki, odwracam się gwałtownie i zapadam się w jego oczach.

W jego spojrzeniu są duchy. Tańczą i kołyszą się pod rzęsami, do melodii której nie słyszę. Są dymem i cieniem gdy wirują wokół złotego płomienia które je może pochłonąć. I mnie.

Muszę walczyć ze swoimi odczuciami – **Ziemia do Carli **

— Jezu Chryste ! – prychnęłam – Mówili mi, że nie mówisz.

— Nie było o czym mówić – mówi mi – Do teraz.

— Dlaczego do teraz ? – pytam – Przestraszyłeś mnie jak licho.

— Czekałem – posłał mi maleńki uśmiech.

— Na co? – nagle zapragnęłam by czas się zatrzymał.

— Na ciebie – powiedział po prostu.

— Och, założę się, że mówisz to każdej nowej pielęgniarce – strzepuję poduszkę starając się unikać tamtych oczu.

— Nie – mówi – Nie mógłbym.

Nie wiem jak odpowiedzieć. Bawię się moim łańcuszkiem.

— Twój łańcuszek jest piękny – mówi tym miękkim głosem.

— Naprawdę? – rozpływałam się – Wielu mówi mi, że przynosi szczęście, niemodny na ten dzień i wiek. To antyk.

— Umiesz dotrzymać tajemnicy ? – patrzy na mnie poważnie, prawie szepcze.

— Pewnie. Uwielbiam tajemnice – staruszek ma poczucie humoru, no wiesz.

— Proszę nie mów nikomu, że z tobą rozmawiałem – jego udręczone oczy znalazły moje i z miejsca mnie unieruchomiły.

Gula z gardła przesunęła się do tchawicy – Czy to ma znaczenie jeżeli tego nie zrobię ? – słyszę swoją odpowiedź.

— Moja przyszłość od tego zależy – mówi mi. I chociaż dziwnie to brzmi, ja mu wierzę.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część