Cherie tłum. Tigi

September and the other sorrows (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział ósmy

Czas. Poniedziałek, 25 sierpnia, 2053, godzina 7:59 rano.

Dobra. Jak zwykle obowiązek. Spokojnie.

Powiedzieć, że znajduję się na krawędzi wyczerpania nerwowego, to byłoby za skromne określenie.

Lepszym opisem byłoby, że wiszę na palcach nad przepaścią.

Jak kwoka trzęsę się nad moimi trzema pierwszymi pacjentami.

Normalnie. Zachowuj się normalnie. Uśmiechaj się. Utnij sobie pogawędkę z Norą. Porozmawiaj o drobiazgach. W tej chwili zabiłabym dla valuim.

2:00. Jestem przy drzwiach jego pokoju. Wciągam całe, otaczające mnie powietrze do płuc i wchodzę do środka.

Stoi przy krześle czekając na mnie. Zanim odwrócę się do niego, zatapiam strzykawkę w materac, wciskając w niego Thorazine.

Widząc jego spojrzenie, mogę powiedzieć, że on wie to, co ja wiem.

— Pomóż mi – mówię, chwytając go kurczowo za ręce i przykładając je do swojej twarzy – Pokaż, co naprawdę wydarzyło się tamtego dnia.

Waha się, nie ma pewności czy jestem gotowa.

Sygnalizuję mu spojrzeniem, że jestem.

— Wybacz – mówi smutno – że musisz to oglądać.

Jestem w niebieskiej furgonetce. Gra muzyka i wszyscy śmieją się, jadąc górską autostradą. Pan Evans przy kierownicy, Liz siedzi obok niego. Nadal ubrani w swoje ślubne stroje. Ona ma wpięte we włosy białe róże.

Syreny. Furgonetka przyśpiesza. Strach, są przerażeni, przyblokowani. Otoczeni przez mnóstwo samochodów i ludzi z bronią.

— Jest beznadziejnie. – słyszę jak pan Evans mówi. – Musimy się poddać.

Kule. Strzelają do nich. Wszędzie pełno krwi. Wszyscy uciekają, padają.

Pan Evans trzyma w ramionach ciało Liz, a róże sypią się na ziemię.

Czuję jak kula rozpruwa mu piersi, odrzucając go do tyłu. Walczy by podnieść się na kolana, rozpościera ręce. Błaga ich żeby go dobili.

Ale oni go nie zabili. Sprawdzają pozostałych, upewniają się, że nie żyją. Jeden z nich unosi głowę Liz i obserwuje jej twarz.

Wściekłość. Wypełnia go, wzbiera gwałtownie w kościach Maxa Evansa, gdy podnosi rękę i nagle wszędzie padają ciała. Zabija siedmioro z nich zanim sam upada na ziemię.

Obrazy przewijają się tak szybko, roztrzęsiona łkam. Jego krzyk rozpaczy. Próbuje usunąć ręce z mojej twarzy. Przerwać kontakt.

Mocno przytrzymuję jego ręce, błagając go by mi pokazał – Proszę – mówię – Wszystko. Muszę zobaczyć resztę.

Dwadzieścia lat w piekle, to jest to co mi pokazuje. Dokonują na nim eksperymentów, torturują go, zadają cierpienia. Podglądanie i śmiech, gdy sam się leczy. Wszystko, tylko nie ranę po kuli. Chce mieć pamiątkę. Odmawia wyleczenia jej.

W końcu zamyka się w sobie. Dosłownie. Zamyka swój umysł i stapia struny głosowe. Zaczynają się nim nudzić.

Jakaś ludzka osoba lituje się nad nim i w roku 2023 umieszcza go w tym miejscu. Już nie jest niebezpieczny. Złamali go.

Pan Evans odsuwa ręce. Jest wyczerpany, chwieje się, jego piersi unoszą się z trudem gdy stara się zapanować nad nierównym, wydobywając się z gardła dźwiękiem.

Ledwie mogę ustać. Chryste. Słyszę głos. Chryste. Wtedy go rozpoznaję. Należy do mnie.

Upływa wieczność zanim się odzywam – Więc nie było żadnego napadu na bank. To była przykrywka rządu by ukryć to co zrobili.

To nie jest pytanie. To stwierdzennie.

Kiwa głową, w końcu odzyskując głos – Przenieśli mnie tutaj i na lata zostałem zapomniany. Człowiek, który mnie tu umieścił nakazał zniszczyć większość moich akt. Nie mógł mi jednak pomóc w tym...- mówi pobrzękując łańcuchem – czy powstrzymać przed codziennym aplikowaniem Thoraziny.

— Opowiedz mi o wrześniu – proszę – Co się wtedy stało ?

— To moja kara – szepcze – Za to kim jestem. Za zabicie ich. Za to że jeszcze żyję.

— Wszystko jedno, i tak nie ma do czego wracać – mówi do mnie z takim smutkiem w głosie, że chciałabym podtrzymać go na duchu, pocieszyć. Podchodzę do niego.

— Chcieli żebym wariował, więc im to dawałem. Raz w roku. Aż do teraz – mówi, zaglądając w moje serce – Aż do twojego pojawienia się.

Role się odwracają. Teraz on zadaje pytania.

— Poznałaś losy swojej babci...i Zana ? – pyta spokojnie.

— Tak – odpowiadam.

— I Lareka ? – mówi.

— Tak – powtarzam – I naszyjnika. Wiem, do czego służy.

— Babcia, uch, to znaczy Ava, mówi, że musimy dostać się do jaskini. Tam Larek zostawiał dla ciebie urządzenie – obracam w palcach kryształ gdy nachylona szepczę mu do ucha.

— Jutro – mówię – Babcia mówi, żeby być na jutro gotowym.

Oczy mu jaśnieją. Wczorajsze cienie oddalają się, zastąpione słabym światełkiem nadziei.

4:00. Pora odejść. Niechętnie wychodzę.

Jadąc do domu, wracam do tego co mówiła mi babcia. Larek przyjdzie do pana Evansa wykorzystując ciało byłej pielęgniarki. Mówiąc im by czekali na kobietę z kryształowym naszyjnikiem.

Larek wykorzystał także ciało antykwariusza, żeby wręczyć mi kryształ po tym, kiedy babcia powiedziała mu gdzie się znajduje.

Tylko babcia nie wiedziała, że do uwolnienia pana Evansa, Larek wybierze mnie.

— Jutro – mówię, chwytając mocno kierownicę, układając w głowie plan. Buduje się we mnie uczucie. Silne. Inne.

Sądzę, że babcia nie sprawdziła mnie wystarczająco dokładnie, gdy byłam mała. Zaczynam odczuwać moc. Jakby jakaś część mnie, się budziła.

cdn.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część