Strzępki rozmowy którą podsłuchałam bardzo mnie zaniepokoiły.
—Ona niczego się nie domyśli. Jest nowa nie wie o co chodzi.- to był głos Michaela.
—No to co że nowa! Zawsze jest zagrożenie. Trzeba zamknąć jej usta. Ja to zrobię Nie bójcie się dam sobie radę.- Max. Był zdeterminowany i gotowy do wykonania zadania.
—A ja się z nią zaprzyjaźnię. Może wydobędę jakieś informacje o niej- to zapewne ta długonoga blondynka która z nimi przesiadywała.
Wyszli. Oddalające się kroki dudniły mi ciągle w głowie. Nie byłam bardzo zszokowana zachowaniem Maxa ale Michael.. wydał mi się bardzo
uczuciowy. Tak jakby chciał mnie przed nimi bronić. To nie wróży nic dobrego.
Nie będę się maskować. Tak szybko nie wykryją kim jestem.. a do tego czasu ja wykryję kosmitów.
A.. może to oni? Zachowywali się tak jakby skrywali głęboką tajemnice
Nie.. nie to nie oni.
Każdy nastolatek ma swoje sekrety.
Szkoła. Chodzić do niej muszę mimo że dawno z niej wyrosłam. Marzę tylko o tym by nie spotkać Mari, bo znowu będzie mi prawić jaki to Max jest słodki, jaki to ukochany i takie frazesy.
Korytarzu. Spokój. Żadnego żywego ducha w szkole. Co się dzieję? No dobra dzień wolny?
Wszyscy zwiali?... Nie wiem. Gdy jakaś ręką spoczęła na moim ramieniu z przestrachem odwróciłam się by spojrzeć w twarz osobie która wystraszyła mnie na śmierć.
I kogo zobaczyłm?! Blondynę!
—Cześć- powiedziała z uśmiechem na twarzy- Jestem Isabell Evans. A ty zapewne Liz Parker nowa uczennica. Wiele o Tobie słyszałam.
To była ona. Moja nowo-przyszła przyjaciółka. Cóż zachowywałam się jak gdyby nigdy nic.
—Tak to ja. Przejrzałaś mnie. Miło mi cię poznać.
Jej ręka wydała mi się strasznie chłodna. Na dworze było gorąco. Może wkładała ręce w lód?
—Wiesz.. bardzo bym się ucieszyła gdybyśmy mogły się lepiej poznać. Tak myślałam.., że może chciałabyś przyjść dzisiaj do mnie na kolacje?- spytała z udawaną niepewnością.
Zastanawiałam się chwilę.
—Jasne- powiedziałam po namyśle.
—Bardzo się cieszę!
Nastąpiła cisza. Wiedziałam jak ja przechytrzyć.
—Isabell.. co wiesz o tej katastrofie z UFO w 1947?- spytałam udając bardzo zaciekawioną.
Momentalnie pobladła z ręce zacisnęła w pięści. Tu ją miałam! Wiedziałam też że coś się święci. Tylko co?
—Czemu tak zbladłaś? Nie dobrze ci?- zapytałam z troską a w środku tłumiłam chichot.
—Przepraszam to przez gorąco. Możemy porozmawiać później? – jej twarz wyrażała dosłowne zdziwienie i dekoncentracje.
—Oczywiście. Trzymaj się Isabell!- krzyknęłam za nią.
Oddaliła się z szybkością błyskawicy. Naprawdę poczułam, że mam ją w garści. Ale to dopiero początek wojny którą oni rozpoczęli.