Cz. I NOWY UCZEŃ
Elizabeth Evans, piękna nauczycielka w nowojorskim uniwersytecie, szła korytarzem na następną lekcje. Wykładała biologie a uczniowie chociaż tego przedmiotu nie trawili, przez to ze mieli tak śliczna nauczycielkę, zaczęli myśleć o biologii jako przedmiocie dosyć ciekawym.
Często lekcje przelatywały im na rozmowach o życiu prywatnym pani Evans. Opowiadała o swojej małej rodzinie: Mężu Maxie, córce Liliah i przyjaciołach Marii i Michaelu Guerinach, Isabel Evans i Kylu Valentym.
Nie mieszkali oni blisko. Guerinowie wraz z córką i synem wyprowadzili się z powrotem do Roswell. Isabell zrobiła karierę modelki i wędruje po świecie, a Kyle założył zakład napraw samochodowych w Bostonie.
Max i Liz mieszkali w niewielkim domu na obrzeżach miasta. On pracował w New York Timesie. Często wyjeżdżał w sprawach służbowych i ona sama pozostawała ze swoją 17 letnią córką. Dziewczyna miała piękne czarne włosy i błękitne oczy. Była adoptowana gdyż nie mogli mieć własnych dzieci.
Liliah w gruncie rzeczy była bardzo podobna do matki. Również posiadała smukłą sylwetkę i niski wzrost. Ale w przeciwieństwie do Liz była energiczna i dynamiczna. Szalone pomysły wlatywały jej do głowy co dwie minuty.
Liliah była osoba lubiana w szkole. Chodziła do klasy, w której jej mama była wychowawczynią.
Pewnego dnia na lekcji biologii do sali weszła pani dyrektor.
Liz zauważyła ze za jej plecami ktoś stoi. Podeszła bliżej by przekonać się któż to jest.
— Liz...to nowy uczeń. Kevin Donell. Dochodzi do twojej klasy- pani Smith wyszła zostawiając chłopaka samego.
— Cześć.. Jestem Liz Evans...od dzisiaj jesteś w mojej klasie- uśmiechnęła się by dodać otuchy nowemu uczniowi. Odwzajemnił go a na jego twarzy zagościł promienny wzrok.
Liz pokazała mu miejsce koło Liliah. Z przyjemnością wykonał zadanie. Miał na sobie czarna bluzę i tego samego koloru spodnie. Krótkie, ciemne włosy postawione na żel. Jego piwne, tajemnicze spojrzenie mogło wprowadzić w zachwyt nie jedną dziewczynę. Przypomniał jej się Max i jej zachwyt do niego gdy była młoda.
Lekcja się zaczęła, Liz tłumaczyła znaczenie bakterii w przyrodzie.
Nowy uczeń spoglądał niepewnie na sąsiadkę. Nie wyglądało na to, że słucha. Rysowała coś w zeszycie. Chłopak dyskretnie spojrzał na to, widniały tam piękne elipsy i różne dziwne znaki. Postanowił zagadać po cichu:
— Ładnie rysujesz – powiedział półgłosem
— Dzięki – dziewczyna uśmiechnęła się miło i spojrzała na chłopaka, miał takie ładne oczy
— Mam na imię Kevin – podał jej rękę
— Liliah, miło mi – uściskali sobie dłonie z szerokimi uśmiechami
Nagle ich miłe gesty przerwał głos z tyłu.
— Lili, następny cel?? – spytała jakiś chłopak
— Zamknij się Scott – odpowiedziała wściekle
— Czyżby nasza Lili, królowa całej szkoły, najbardziej pożądana dziewczyna , którą przeleciał już każdy z drużyny footbollowej, zrobiła się na grzeczną, zakonnice
– Przymknij się palancie, nie spałam z żadnym z tych cweli! – wkurzyła się – nie wtykaj tego zasranego kinola w nie swoje sprawy!!- wykrzyknęła
— Liliah! – powiedziała pani Evans – co to ma znaczyć?? – spytała
– Nic, po prostu Scott znowu mnie wkurza! – odpowiedziała wściekle
– Proszę uspokój się i siądź. Porozmawiamy w domu! – powiedziała Liz i wróciła do
tłumaczenia
Liliah odwróciła się i zaczęła patrzeć przez okno na piękny zimowy krajobraz. Dlaczego ona musiała mieć lekcje z własną matka, i do tego ona jeszcze jest jej wychowawczynią. To było straszne.
— Przepraszam, to moja wina, mogłem się nie odzywać – Kevin posmutniał
— Nie obwiniaj się, to przez tego debila. On myśli, że ja jestem jakąś dziwką i daje się każdemu. Poszła plota, że przespałam się z chłopakiem z drużyny footbollowej i teraz nie daje mi spokoju
— To troszkę słabo
— Zgadzam się, ale najgorsze jest to, że to jest moja matka – wskazała na Liz – i mam u niej ciągle na pieńku, bo wie o mnie wszystko
— Współczuje, mnie tylko w przedszkolu uczyła ciocia – zaśmiał się
Nagle ich miłą pogawędkę przerwał dzwonek. Wszyscy naraz wstali i zaczęli się pakować. Liliah położyła torbę na ławce i wkładała książki. Z jednej wypadł ołówek i spadł na podłogę. Kevin zauważył to i chciał jej pomóc. W tym samym momencie sięgała po niego dziewczyna. Ich dłonie spotkały się. Ze zmieszaniem popatrzyli na siebie. Liliah uśmiechnęła się skrycie. Chwyciła szybko ołówek i wrzuciła go do torby.
Śmiała się w duchu. „Ten Kevin jest całkiem fajny”- pomyślała.
Przypomniała jej się jednak kłótnia z matką, w domu będzie burza. Wiedziała o tym dobrze.
Po skończonych lekcjach Liliah chciała jak najszybciej wrócić do domu, zamknąć się w pokoju i pobyć w samotności. Nie było jej to jednak tak szybko pisane. Kevin zatrzymał ją w drodze do wyjścia.
—Hmm...Sorry, że cię zatrzymuję ale...jestem tu nowy i chciałbym...ee...Czy mogłabyś pokazać mi miasto?- zapytał prosto z mostu jednak w jego głosie słychać było niepewność.
Perspektywa spędzenia wolnego czasu z Kevinem ucieszyła Liliah. Mogła oszczędzić sobie kłótni z matką
— Jasne... Wiesz gdzie jest Central Park?
— To wiem – uśmiechnął się.
— Wiec tam...o .. 17?
— Nie ma sprawy.. Będę na pewno- ruszył w przeciwną stronę.
"Zaraz zemdleje... On jest uroczy!...Nie, nie Lili, ty nie chcesz się z nim spotykać, ty nie chcesz się spotykać z nikim...ale i tak pójdę"- myślała wracając do domu.