CZ. II DROBNY WYPAD
— Jak zwykle bajzel!! – skomentowała Liliah wchodząc do swojego pokoju
Na łóżku leżało pełno książek, a na monitorze jakiś jej czarny stanik. Na środku dywanu ustawiona była góra ubrań, niby to do prania, ale trafią tam chyba dopiero w święta.
— Szkoda, że nie mam jakiejś mocy, aby ona to wszystko posprzątała szybko – coś ją jednak wzięło, zaczęła zbierać ubrania i zanosić po kolei do łazienki
Zajrzała pod łóżko i skrzywiła się. Stary kawałek pizzy i zzieleniała zupa.
— Jak ja mogłam nad tym spać – zatykając nos wzięła talerze, wyszła na balkon i rzuciła na sąsiednią działkę – Boże, czemu ja tego wcześniej nie sprzątnęłam – spojrzała w róg balkonu i zobaczyła niemiło wyglądającą brązowo zieloną plamę – pozostałości jakiejś osoby po ostatniej imprezie – czy on nie mógł już do Henksów na trawnik przez balkon
Pobiegła do kuchni, wzięła mopa i wytarła z trudem plamę. Dobrze, że jej mama wróciła wczoraj późno i nie widziała co się dokładnie dzieje w całym domu. Rano szybko się ubrała i wybiegła z domu. Ostatnia sobota była straszna. Nigdy już nie kupi tyle alkoholu. Sama nie mogła się utrzymać na nogach. A jeszcze do tego Jon Winter i Kelly Wilson bardzo mile się bawili na jej łóżku. Impreza skończyła się bardzo wcześnie, bo już o 12 nikt nie mógł się utrzymać na nogach.
Jej mama była na jakimś tam spotkaniu, chyba nawet pojechała do Roswell. A zresztą co ja to obchodziło. Ona nie zna tamtej rodziny, no może na zdjęciach widziała swoich niby kuzynów, ale to było kilka lat temu.
Wiedziała, że Guerinowie mają rodzeństwo – syna i córkę – Kathy i Thomasa. Ciocia Is jest starą panno, sławną na cały świat modelką. A wujek Kyle, nie, jego lubiła, widziała się z nim kilka miesięcy temu, gdy razem z ojcem pojechała do Bostonu. On miał żonę – Clara, ale nie mieli dzieci. Jej dziadkowie ze strony mamy są w Europie, a ze strony taty w Kanadzie. Widziała może ich raz, albo dwa. Ale przysyłają jej dużo pieniędzy.
Skończyła sprzątać, a jej pokój błyszczał jak nigdy, tylko ona nie. Miała tylko 1.15 na ubranie się, umalowanie, uczesanie i dojechanie do Central Parku. A do tego musiała jeszcze wymyślić jak spędzić czas z Kevinem. Szybko zabrała się do szykowania się.
Umalowana i przyszykowana Liliah ruszyła w stronę Central Parku. Od razu jej oczom ukazała się sylwetka Kevina. On najwyraźniej poczuł jej spojrzenie na plecach bo odwrócił się i zaczął iść do niej.Nim się zorientowała już przy niej był.
— Cześć- powitała go.
— No to co robimy Liliah?
— Może pójdziemy do knajpki – spytała
— Jasne, ty tu rządzisz – uśmiechnęli się
Poszli do restauracji „Choco”.
Usiedli przy stoliku wpatrując się w siebie i nie wiedząc co powiedzieć. Milczenie przeszywało ich oboje, a zszokowani własną nieśmiałością nie wiedzieli co zrobić.
— I jak ci się tutaj podoba?- przerwała niezręczna ciszę Liliah.-
— Jest ładnie miło i przytulnie.
— Cieszę się
– na nic więcej nie było ją stać
Znowu zapadło milczenie. Niezręczną ciszę przerwała młoda kelnerka. Uśmiechnęła się do nich, wyjęła notes i zapytała:
— Witamy w naszej kawiarni, mam nadzieje, że wam się tutaj podoba, cos podać??
— Daruj sobie to Chanell... – poklepała ją po ramieniu – Nigdy ci to nie wychodzi
— Uhhh...ty byłaś w tym o wiele lepsza – skomentowała dziewczyna
— Wiem, wiem, ale nigdy tu nie wrócę...wiesz dobrze co ten frajer chciał ze mną robić – skrzywiła się Liliah
— On już tu nie jest szefem...twoja następczyni miała to samo, ale wytoczyła mu sprawę w sądzie...facet nie mógł się wygrzebać z papierów i sprzedał kawiarnię
— O...Ben wywalony z własnej roboty – zaśmiała się Liliah i spojrzała na Kevina który lekko był nie w temacie – Ah...przepraszam cię Kevin...to jest moja dobra koleżanka Chanell Renolds...Chanell to Kevin...hmm...Donald...nie...Donell – zaśmiała się z własnych słów
— Cześć – podali sobie dłonie
— Lili...nowy?? – kelnerka schyliła się do dziewczyny i szepnęła jej do uch
— Nie...tzn...tak...nie baw nie w Scota – zdenerwowała się
— Heh...przepraszam...a więc co podać?? – spytała ponownie Chanell
— Ja poproszę Chessburgera i cole, tylko dużą – odpowiedziała pierwsza Liliah
— Dobrze, a ty Kevin?
— Hmm, to samo, zdaje się na ciebie...- uśmiechną się do Evans
— Ok... przyniosę za 10 min
Dziewczyna odeszła, a oni znowu zamilkli. Liliah wpadła jednak na pomysł, aby dowiedzieć się trochę więcej o nowym koledze:
—Wiec Kevinie, skąd tak naprawdę jesteś?- spytała mrugając do niego.
Chłopak się zmieszał. "Czyżby się domyślała?" -pomyślał. Nie to nie możliwe..." – dodał sobie otuchy i spojrzał w duże i błyszczące oczy rozmówczyni.
—Jestem z Roswell
Zdziwienie na jej twarzy było niesłychane. "Z Roswell...? Przecież stamtąd jest...znaczy jest moja mama i tata...i w ogóle cały ich klan...czyżby? Nie to nie możliwe"
— Milo wiedzieć. Moi rodzice stamtąd pochodzą- uśmiechnęła się porozumiewawczo -Może ich znasz?
— Nie raczej nie ale zapewne super byłoby ich poznać.
Liliah wpadła na szalony pomysł.
— Wiec może wpadniesz do nas na kolacje? Dzisiaj?
Kevin nie wierzył własnym uszom.
— Cóż...nie zaszkodziłoby....- powiedział trochę zdezorientowany.
— Jeśli nie chcesz to nie musisz- zapewniała go.
— Wiem...ale ja chce- to było ostatnie słowo jakie wypowiedział nim splótł swoja rękę z jej ręka
Popatrzyli na siebie lekko speszeni. Obydwoje przeszyła takie jakby dreszcz.
„Nie Liliah, ty się w nim nie zakochasz...” – wmawiała sobie dziewczyna „A jeżeli już go kochasz?”
„Ona jest słodka, szkoda, że to tylko człowiek” – myślał Kevin – „Jednak miło mi się z nim przebywa”
— Wasze zamówienia – ich rozmyślenia przerwała Chanell
— Oh...dzięki – Lili oderwała swoje dłonie od dłoni chłopaka i zabrała się do jedzenia, on zrobił to samo – chwila zadzwonię do mamy i powiem ze przyjdziesz – uśmiechnęła się do niego i chwyciła za komórkę
— Część mamo...
— O część Liliah, gdzie jesteś??
— Przepraszam, właśnie po to dzwonię, aby ci powiedzieć, że jestem teraz z Kevinem
— Oh...widzę, że ci się spodobał – zaśmiała się do słuchawki Liz
— Oj przestań!! Nie o to chodzi...Co dziś mamy na kolację??
— Zrobię dziś coś dobrego bo tata przyjeżdża, chyba upiekę ciasto, bo mam chwilę...a do tego może mozarelle – odpowiedziała
— To dobrze....hmm...bo wiesz zaprosiłam Kevina na dziś wieczór...chce was poznać
— Szybki chłopak....- skomentowała
— Mamo!!
— Dobrze, dobrze...może przyjść...papa
— Papa
Liliah odłożyła słuchawkę i powiedziała chłopakowi, że może przyjść na pewno. Kevin był szczęśliwy, sam nie wiedział dlaczego, przecież na ją dopiero 8 godzin. Ale wiedział, że to może być coś więcej.