ALEX_WHITMAN

New Life (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Isabel kołysała się w wielkim bujanym fotelu zrobionym przez Martina jakiś czas temu. Tysiące myśli kotłowały się w jej głowie…

— Trzy miesiące w śpiączce. Tyle czasu i ta amnezja. Dlaczego ja muszę przez to przechodzić? Ja chcę tylko normalnie żyć!!! Czy kiedykolwiek zaznam szczęścia? Dlaczego moje życie musi być tak popieprzone?

— Jak się czujesz? –spytał Martin wchodząc do pokoju. Wrócił właśnie ze wsi, gdzie przyjmował pacjentów. Nikt nie wiedział o jego współlokatorce, oprócz tej dziewczyny, która się nią opiekowała.

— Martin, nie musisz się mnie pytać za każdym razem kiedy się widzimy, o moje zdrowie – poinformowała go z lekkim uśmiechem dziewczyna.

— Wybacz, ale wiesz to już zboczenie zawodowe?

— Dużo sobie przypomniałaś?

— Tak. |Usiądź porozmawiamy…
Isabel opowiedziała mu o swojej ucieczce z domu oraz o podróży, Jasonie i wypadku.

—… gdy Jason wyskoczył z dzieckiem to czułam, że zaraz zginę w tym autobusie, jęzeli czegoś nie zrobię. Wydaje mi się, że wpłynęłam w jakiś sposób na czas. On płynął wolniej, dzięki temu zrobiłam to…

— To znaczy? – spytał zaciekawiony Martin. Inność Isabel nie robiła na nim już w ogóle wrażenia. Obserwował jej zachowanie i widział w niej tylko człowieka.

— Ja… teleportowałam się do tej jaskini w której mnie znalazłeś. Nie wiedziałam, że to potrafię. Gdy autobus zaczął się staczać zapragnęłam być gdzie indziej i wtedy coś zaczęło mnie… nie wiem jak to powiedzieć… rozdzierać na kawałki. Wydaje mi się, że czułam każda komórkę mojego ciała. To było tak niesamowite…
Martin zamyślił się. To co mówiła Isabel miało sens. Po pierwsze słyszal o tym wypadku i o zaginięciu dziewczyny, która uratowała pasażerów…

— Stąd twoja amnezja.

— Nie rozumiem…

— Twój organizm był już tak przeciążony, że musiał coś zrobić, by podczas teleportacji Cię nie zabić i wyłączył twoją pamięć.

— To rzeczywiście ma sens.

— Martin – powiedziała poważnym tonem Isabel.

— Ja w ciągu tygodnia wyprowadzę się od Ciebie. Muszę tylko nabrać sił i będziesz miał mnie z głowy. Obiecuję, że nigdy już nie pojawię się w tych stronach.

Martin patrzył się na nią wstrząśnięty.

— Chcesz, żebym się wyprowadziła od razu?

— Isabel? Czy ty całkowicie oszalałaś? Jesteśmy w górach. Do wioski jest ze dwadzieścia kilometrów, a do najbliższego miasta trzeba się przedostać przez góry. Zbliża się zima. Ty nie możesz teraz wyjechać… tzn. jesteś zbyt osłabiona. Nie pozwalam Ci teraz wyjechać.

— Ale jestem dla ciebie zbyt wielkim obciążeniem. I tak nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczna za uratowanie mi życia. Muszę Cię opuścić, bo ja zawsze przynoszę za sobą kłopoty i śmierć.

— Isabel. Teraz mówię jako twój lekarz. Masz zakaz wyjazdu aż do wiosny. Jako twój przyjaciel powiem, żebyś nie była głupia, bo nie jesteś dla mnie żadnym ciężarem.
Isabel obserwowała lekarza. W jego głosie wyczuwała lekką panikę. Co on przed nią ukrywał?
Udała, że się namyśla. Po kilkunastu sekundach…

— Dobrze, ale tylko do wiosny, a później znikam z twojego życia.

— Dobrze – zgodził się Martin.
Obserwowali się chwilę spod byka. Isabel zauważyła, że lekarz był prawdopodobnie wyższy od niej trochę. Miał gęste czarne włosy, średniej długości włosy bardzo mu pasowały. Najbardziej podobały Isabel jednak jego oczy – ciemne, prawie czarne i takie smutne.

Zaczęli się śmiać. Atmosfera pełna napięcia opadła. Rozmawiali ze sobą długo. W międzyczasie zdążyli zjeść obiad i kolację. Rozmawiali o wszystkim co się dało.
Isabel poczuła się zmęczona i Martin widząc to kazał jej się położyć spać. Ta nie usłuchała i gdy wyszedł na chwilę i wrócił zobaczył, że śpi.

Podszedł i wziął ją na ręce, a następnie zaniósł do łożka. Przykrył ją. Miał już wyjśc z pokoju, gdy nagle odwrócił się w stronę Isabel i popatrzył się na nią. Podszedł do łóżka… pochylił się… i pocałował ją… w czoło.
Następnie po cichu wyszedł z pokoju obrzucając Isabel tęsknym spojrzeniem.
Wiedział dlaczego nie chciał pozwolić by wyjechała. Westchnął ciężko. Nic nie mógł poradzić na to, że się w niej zakochał…

Kolejna część w środę. Proszę o komentarze (jak zwykle): [email protected]



Poprzednia część Wersja do druku Następna część