Chłopak zatrzymał się pod drzewem z przeciwnej strony. Noc powoli opanowywała całe miasto. Przed poszarzałą kamieniczkę zajechała taksówka. Oczy chłopaka zmrużyły się, jakby chcąc dokładnie widzieć co się dzieje. Drzwi kamieniczki otworzyły się i wyszło z niej małżeństwo i niewysoka blondyneczka. Maria. Od razu poznał dziewczynę, która towarzyszyła brunetce. Ale jej nie było, nie wyszła. Prawdopodobnie została w środku. Taksówka odjechała. Chłopak zrobił krok przed siebie, ale powrócił do jego świadomości zimny głos "To ja tu żądzę, a ty masz mnie słuchać. I mam pewne plany, w których nie ma miejsca na twoje słabości. Masz się rozstać z tą małą." Wbił dłonie w kieszenie i odwrócił się. Zmienił kierunek. Ciemność z każdą chwilą rozprzestrzeniała się, jednocześnie swoimi drobnymi palcami włączając kolejne latarnie uliczne. Ruch wcale nie zmalał. Ludzie zaczęli uciekać dopiero wtedy, gdy niebo przeciął grzmot i błysk. Deszcz. Ulewa zaczęła się szybko. Po kilku minutach chłopak był całkowicie przesiąknięty. Jego wzrok powędrował w górę, w stronę nieba. Nie było widać gwiazd pośród kłębów chmur i atramentu. A tak potrzebował dzisiejszego wieczoru tego gwiezdnego spokoju, tego ukojenia. Jej. Potrzebował właśnie jej. Liz.
* * *
Liz siedziała na skrawku łóżka. Światło w pokoju miała wyłączone. Była sama. Jej rodzice razem z Maria pojechali na jakiś bankiet z okazji otwarcia ich restauracji. Ona sama miała szlaban. Za co? Oczywiście za to, że Maria nie potrafiła odpowiednio jej usprawiedliwić, co wywołało gniewa rodziców i dwudziestominutowe wrzaski. Liz siedziała więc sama i wpatrywała się w ścianę. Kiedy lekki szelest za oknem przykuł jej uwagę, odwróciła twarz. Padało. I to mocno. Strugi deszczu ostrymi cięciwami obijały się o okno. Liz wstała i podeszła do okna. Dotknęła dłonią szyby, wpatrując się w mrok. Odskoczyła lekko, kiedy jakaś postać poruszyła się za oknem. Łomot serca ustąpił dopiero, kiedy czyjaś dłoń dotknęła szyby. Wszystko wróciło niczym piękne wspomnienie. Dom dziecka – akwarium – dłoń – Rath. Liz zbliżył się do szyby i przyłożyła własną dłoń do zabrudzonego szkła. Błysk rozciął niebo, rozświetlając postać stojącą na zejściu przeciwpożarowym. Rath cały przemoczony stał po drugiej stronie i spoglądał na nią z dziwnym błyskiem w oku. Ich dłonie wciąż tkwiły złączone ze sobą, jakby tafla szyby rozpłynęła się. Liz zadrżała, czując niesamowite napięcie, które przepłynęło przez jej ciało. Otrząsnęła się dopiero wtedy, gdy kolejna porcja ulewy zmoczyła doszczętnie chłopaka. Nie odrywając dłoni od szyby otworzyła okno drugą ręką, zapraszając Ratha do środka. Stali na środku jej pokoju, a zimny wiatr wdzierał się co chwila do pomieszczenia. Ich dłonie wciąż były stopione w jedność. Druga dłoń chłopaka powoli wsunęła się na jej policzek, odgarniając pasmo włosów. Następnie przesunęła się w dół, znacząc świetlistą smugę na jej smukłej szyi. Droga jego opuszków objęła ciemne ramię i całą długość jej ręki. Rath lekko się pochylił. Głowa dziewczyny odchyliła się o kilka stopni. Był pewien, że chce się odsunąć, ale ona przymknęła powieki i rozchyliła usta – czekała. Nie potrzebował więcej argumentów, wiedział czego chce. Zbliżył swoje ciało do niej i przysunął twarz aż czuł jej ciepły oddech na swoim policzku. Ich wargi złączyły się ze sobą. Miękko i prawie nie wyczuwalnie, jakby dopiero się smakowali. Dopiero po kilku sekundach usta Ratha mocniej przykuły się do jej, chcąc spić całe życie Liz. Kilka minut gwiezdnego uniesienia. I w momencie, gdy pocałunek stał się nienaturalnie elektryzujący, oboje doznali czegoś kojącego i nieprzewidzianego. Wizja...
* * *
Loonie po cichu wyniosła pudło ze swoimi rzeczami. Nikogo nie było w kanale, ale wolała nie ryzykować, tak na wszelki wypadek. Tylko kilka kroków dzieliło ją od wyjścia i od ucieczki z tego miejsca. Od dawna chciała to zrobić. Pozbyć się wreszcie tych problemów, przestać musieć znosić niedojrzałą Avę, zarozumiałego Zana i rozkapryszonego Ratha. Nie będzie już musiała znosić ich dobijającego towarzystwa. Loonie aż się uśmiechnęła pod nosem na samą myśl o ich minach, kiedy nie wróci. 'Niech sobie robią co chcą. Niech się pozabijają. Mam to gdzieś.' I już miała wyjść, kiedy na chwilkę jej wzrok zatrzymał się na ścianie, gdzie srebrną farbą wypisane były ich imiona. Przełknęła ślinę. Mieli być wobec siebie lojalni. 'Zan już dawno przestał być lojalny' zrobiła krok w stronę wyjścia 'Ale Rath...' Wiedziała co jej braciszek zamierza i przyznawała, że nie podoba jej się ten plan, ale co mogła zrobić? Nic. Nie przeciwstawi się własnemu bratu. Szmer ocucił ją z zamyślenia. Kivar stał z pudłem w ręce i czekał na nią. Kiedy jego zdziwiony wzrok spotkał jej nieco rozdygotane spojrzenie, Loonie wiedziała co robić. Powiedziała półszeptem:
— Muszę go ostrzec.
* * *
Chłopak jednym ruchem ręki otworzył drzwi. Nie zapalał światła, miał doskonały wzrok. Zlustrował mieszkanie i z niesmakiem przeszedł dalej. Otworzył sobie lodówkę i wyjął z niej jabłko. Ugryzł. Jego wzrok wciąż penetrował całe pomieszczenie, aż zatrzymał się na drzwiach. Były to jedyne zamknięte drzwi, wszystkie pozostałe były uchylone. Zamknął lodówkę i wciąż pojadając jabłko przeszedł w głąb pokoju. Podszedł do zamkniętych drzwi i przysunął ucho. Cisza. Dotknął zamka u drzwi, aż ten lekko kliknął. Po cichu otworzył i wsunął się do środka. Okno naprzeciw było uchylone, wpuszczając zimne powietrze Nowego Yorku. W mroku dostrzegł niewielkie łóżko stojące pod oknem. Uśmiechnął się z kpiną. Spali, nawet nie przeczuwając co się zaraz stanie. 'Zaraz mnie zemdli od tej czułości' pomyślał i podszedł bliżej łóżka. Jego wzrok ześlizgnął się z postaci śpiącego chłopaka, na figurkę drobnej brunetki wtulonej w jego ciało. Uważnym wzrokiem przyjrzał się jej. 'Nie jest taka zła' Usta dziewczyny były rozchylone, jakby czekały na kolejny pocałunek. Z kpiną na ustach, sięgnął do kieszeni i wyjął niewielką fiolkę. Pochylił się nad dziewczyna i wlał kilka kropel w jej usta.
— To powinno załatwić sprawę. – mruknął i wyszedł przez uchylone okno
c.d.n.