II
Michael leżał na kanapie z miską pełną płatków kukurydzianych w ręce i oglądał powtórkę NHL. Z markotności wybudził go dopiero głos Maxa, który najwyraźniej sam sobie otworzył drzwi po tym, jak Michael mu nie otworzył. Guerin spojrzał na przyjaciele, zwlókł się z kanapy i poczłapał do kuchni, aby sobie dolać mleka do płatków. Max usiadł na stołku przy ladzie kuchennej i pokręcił głową. Zerknął na szafkę obok. Stały tam fotki, a nawet kilkanaście fotek. Wiedział doskonale, że to Maria je tu postawiła, bo Michael nigdy by tego nie zrobił. Na jednym zdjęciu byli Max, Isabel i Michael. Na drugim Max i Michael w Crashdown. Na trzech kolejnych Liz i Maria. Na następnej Isabel, Maria i Michael. I dwa ostatnie duże zdjęcia przedstawiające Michaela z Marią. Max wiedział, że jego przyjaciel musi cierpieć, ale nie rozumiał, dlaczego jak zwykle nie przyznaje się do tego. Michael obrócił się do przyjaciela i znudzonym głosem zapytał czy ten chce coś do picia. Max poprosił o kawę i oparł się łokciami o ladę. Milczenie przerywały co jakiś czas odgłosy telewizora. Ledwo Maxwell posmakował gorącej kawy, a zadzwoniła jego komórka. Wyjął ją pospiesznie i odebrał. Michael przełykając kolejną porcję płatków, przysłuchiwał się niedbale rozmowie.
— Tak? – Max zapytał – Dzień dobry pani Parker. Czy coś się... Nie. Nie widziałem jej. – Max najwyraźniej się zaniepokoił – Nie wiem gdzie jest. Nie proszę pani. A komórka? Nie dobiera? Rozumiem. A nie mówiła gdzie idzie? Proszę się nie martwić. – Max zsunął się z krzesełka i wyprostował się – Ja jej poszukam. Na pewno się znajdzie. Proszę się nie niepokoić pani Parker. Do widzenia.
Wyłączył komórkę i spojrzał na Michaela. Odsunął kawę i powiedział:
— Liz gdzieś zniknęła. Od rana nie była w domu. Musze jej poszukać.
Michael odstawił miskę, wyłączył telewizor za pomocą dłoni, sięgnął po katanę wiszącą na fotelu, narzucił ja na siebie i skierował się w stronę wyjścia. Na minę zaskoczonego Maxa powiedział jedynie:
— I tak nie mam co robić.
Obaj wyszli. Rozdzielili się. Max postanowił zajrzeć na cmentarz. Wszedł na opustoszały i ciemny teren. Już spod jaśminu widział, że nikogo nie ma na ławeczce przy grobie Marii, ale dla pewności podszedł bliżej. Nie było tam Liz. Szybkim krokiem skierował się w stronę furtki. Po drodze wyjął komórkę i zawiadomił Michaela. Max bardzo się niepokoił. Teraz dopiero sobie uświadomił, że od kilku dni nie miał żadnego kontaktu z Liz. Był tak pochłonięty sobą, Tess i całym tym zgiełkiem, że zapomniał nawet o niej.
Michael schował komórkę do kieszeni. Więc Liz nie ma na cmentarzu, gdzie podejrzewali, że będzie. Guerin nabrał głęboko powietrza, zastanowił się chwilkę, a potem skierował się w przeciwną stronę niż dotychczas szedł. Przestało padać już dawno, a mimo to nie było wielu ludzi na ulicach Roswell. Michael szedł alejką w parku w stronę fontanny. Siedziała tam. Tak jak ją wcześniej pozostawił. Jakby zastygła w bezruchu odkąd zniknął. Dłoń nadal powoli nurzała się w lodowatej wodzie. Woda w fontannie przyjmowała dawną barwę lazuru, tylko że jakby przygasła i przestała drżeć. Tylko lekkie szemranie jasnej dłoni odbijało się echem od dna sadzawki. Drobne pluski głośnym dźwiękiem dotarły do uszu Michaela, budząc wspomnienie tak odległe, że nawet nie mógł go sobie wyobrazić. Jakby wewnętrzne wspomnienie, pamięć jego uczucia, nie zdarzenia. Liz również zdawała się być zahipnotyzowana tym cichym drganiem w jej duszy. Michael zbliżył się i zawisł nad nią niczym kat. Dziewczyna skołowanym wzrokiem spojrzała na niego. Przełknęła ślinę, a minę miała, jakby za chwilkę miała zemdleć. Michael wbił mocniej dłonie w kieszenie, zmierzył ją chłodnym wzrokiem i powiedział ostro:
— Liz wszyscy cię szukają.
Jej wielkie brązowe oczy podniosły się na niego. Jakby w ogóle nie rozumiała, co do niej mówi albo miała to głęboko gdzieś. Wyjęła dłoń z fontanny i wytarła ją o kolano. Michael powiedział chłodno, jakby przywołując ją do porządku:
— Twoja mama się zamartwia, Max pojechał cię szukać, ja... – urwał i zmienił kierunek spojrzenia
Dziewczyna zerknęła na niego dziwnie, a potem zsunęła powoli jedną nogę z kamiennego brzegu fontanny. Kiedy upewniła się, że jedna jej stopa stoi na ziemi, zsunęła drugą, lekko pochylając plecy do tyłu, jakby miała się położyć. Palce dłoni lekko zacisnęła na murku i podźwignęła tułów. Michael widząc, że ledwo ma siły wykonać ruch, że pobladła jeszcze bardziej, zrobił ruch w jej stronę i silną ręką chwycił ją pod łokcie i pomógł jej wstać bez upadku. Oboje usłyszeli lekki pomruk dobywający się z ciała Liz. Jakiś ścisk i wyraźny odgłos żołądka. Michael od razu zrozumiał, że to kwasy żołądkowe panny Parker dają o sobie znać. Dziewczyna jęknęła i zaczęła się wyrywać z uścisku. Szarpała się mocno i kiedy wreszcie jej się to udało, zrobiła dwa gwałtowne kroki do przodu. Jej ciało zawisło niczym w skłonie. Michael lekko odwrócił twarz. Wiedział, że gdyby to wszystko widział Liz czułaby się bardziej zażenowana. Zawartość treści żołądkowej Parker wylądowała na trawniku. A w zasadzie nic na nim nie wylądowało oprócz kwasów solnych. Liz uniosła się nieco i otarła skrawkiem rękawa kącik ust. Odwróciła się i zerknęła na Michaela, który dopiero teraz w pełni na nią popatrzył. Dziewczyna ledwo się trzymała na nogach. Michael zdążył w ostatniej chwili ją złapać. Dziewczyna oparła głowę o jego ramie, a palce wbiła w ręce, jakby bojąc się stracić oparcie. Podniosła głowę i nieprzytomnym wzrokiem zerknęła na Guerina. Ten energicznie pomógł jej stanąć na nogach, a potem złapał ja w pół i podtrzymując, zaprowadził do swojego mieszkania. Udało mu się ją doprowadzić do swojego domu. Posadził ją na kanapie i sam bezpośrednio pomaszerował do kuchni. Wrócił po chwili z gorąca herbatą i wcisnął ja w dłoń Liz z ostrym nakazem:
— Pij! – potem zabrał swoje koszule i rzucił je w kąt, a wziął koc i otulił nim trzęsącą się Liz; spojrzał na nią i nim dobiegł ponowny odgłos głodnego żołądka dziewczyny, zapytał – Kiedy ostatnio jadłaś?
— Umm... – Liz przełknęła gorącego napoju, spojrzała na niego i smętnie powiedziała, ledwo wypowiadając słowa – Nie pamiętam... chyba w czwartek jadłam śniadanie...
— Że co?! – Michael aż się wyprostował i dodał z gniewem – Jest niedziela wieczór! – to wykrzyknąwszy wrócił do kuchni
Pojawił się z powrotem po kilku minutach niosąc talerz z gorącymi i smakowitymi tostami. Wcisnął je na kolana Liz. Kiedy ta odwróciła niechętnie głowę, powiedział ostro:
— Jedz! Nawet mnie nie denerwuj... Musisz coś zjeść, bo mi tu jeszcze wyzioniesz ducha.
Liz posłusznie zaczęła jeść, powoli przeżuwając każdy kawałek. Wygłodzony żołądek buntował się, jakby nie chciał wpuścić do siebie porcji jakiegokolwiek jedzenia. Język Liz sztywniał, a amylaza ślinowa ledwie działała. Jednak powolutku udawało jej się pochłaniać już zimne tosty. Michael tymczasem zamknął drzwi od pokoju i wyjął swoją komórkę. Po kilku sygnałach odezwał się:
— Max. Znalazłem Liz. Jest u mnie. Ok.
Kiedy wyszedł, Parker zjadła już to co w nią wmusił. Nie poprawiło to ani jej wyglądu, ani jej nastroju. Nadal była słaba i ledwo żywa. Powieki same jej się kleiły. Guerin nic nie mówiąc ułożył ją na kanapie, okrył kocem, a sam wymaszerował do kuchni, żeby napić się kawy. Tego mu właśnie brakowało. Niańczyć wygłodzoną pannicę u kresu załamania psychicznego. Ciche pukanie do drzwi ocuciło go. Max wszedł do środka. Niczym huragan skierował się w stronę pokoju, aby zobaczyć się z Liz. Guerin jednak zatrzymał go i pokręcił głową. Wepchnął przyjaciela do kuchni i powiedział:
— Śpi.
— Gdzie ją znalazłeś? – zapytał Max z troską w głosie
— W jej ulubionym miejscu. – odpowiedział jakby nigdy nic; śmiać mu się zachciało, kiedy Max zrobił zszokowaną minę, najwyraźniej on sam nie miał pojęcia o takim miejscu – Przy fontannie w parku. Tam się zawsze spotykały z Marią.
— Aha. – niepewnie westchnął Max – Wszystko z nią ok.?
— Nie. – powiedział z naciskiem Guerin i łyknął gorącej kawy – Nie jadła od trzech dni, ledwo w nią wmusiłem tosty. Poza tym jest przemarznięta, osłabiona i oczywiście w szoku psychicznym.
— Może lepiej ją zawiozę do domu?
Michael spojrzał na przyjaciela jak na wariata. 'Teraz chce ją zawozić do domu? Teraz nagle? Wcześniej to jakoś nawet zapomniał o jej istnieniu. Max, Max, jesteś żałosny. Nic z tego. Nie będziesz jej teraz dobijał. A jak ja znam to i tak by wybyła z domu.' Michael odstawił pusty kubek po kawie i powiedział:
— Nie Max. Przypilnuje jej. Rano dam spore śniadanie i odstawię bezpiecznie do domu. Teraz niech śpi.
Max uważnie zmierzył przyjaciela wzrokiem, a potem przytaknął lekko. Zsunął się z krzesła i skierował w stronę wyjścia. Po drodze rzucił przelotne spojrzenie na śpiąca Liz. Wyszedł. Michael odprowadził go wzrokiem. Potem spojrzał za okno. Ciężkie i lodowate krople uderzały monotonnie o parapet. Jesienny deszcz strumieniami zalewał Roswell. Tak jak ten zimny deszcz sączył się na ziemię, tak zimne łzy zalewały dusze dwójki nastolatków.
c.d.n.