VII
Jasny świt przebił się przez okno i wąskim strumieniem wdarł się pod powieki Michaela. Początkowo nie chciał otwierać oczu, nie chciał powracać wzrokiem do tej szarej rzeczywistości, gdzie nic ani nikt na niego nie czekał. Ale w tym momencie jego zmysły odebrały niezwykle gorące uczucie na skrawkach chłodnej skóry. A dokładniej na ramieniu. Chcąc nie chcąc otworzył oczy. Zapiekło. Spojówki całkowicie wyschły, zamazując obraz otoczenia. Dopiero po kilkunastu mrugnięciach Michael odzyskał dawną zdolność widzenia wszystkiego. Uniósł powoli głowę. Dłoń. Drobna dłoń o lekko oliwkowym odcieniu spoczywała na jego ramieniu. Michael ponownie zamknął oczy. Już sobie przypomniał. Liz. Całą noc przesiedzieli tutaj, całą noc wtulał się w nią, a ona bez najmniejszego szmeru czy znudzenia trwała przy nim, pocieszając go. I nie używała słów, to go najbardziej zdziwiło. Kiedy tak siedzieli, a zimny deszcz wymywał brudy świata, czuł się niezwykle. Ale tak inaczej niż zawsze. Liz nic nie mówiła do niego, po prostu była przy nim i wszystko rozumiała. Miał nawet wrażenie, że chłonęła jego ból, chcąc go odciążyć albo łączyła się z nim w tym cierpieniu tak, że nie czuł własnego żalu i rozpaczy. Jej ciało było niesamowicie gorące, mimo że temperatura była niska. Jakby w Liz tlił się tajemniczy ogień, którym potrafiła emanować i którym właśnie obdarowała jego. Michael przesunął nieco głowę, znów wracając do dawnej pozycji. Jego wyostrzone zmysły wychwytywały wszystkie szczegóły. Wciągnął delikatnie powietrze nosem, oczami zlustrował jej sylwetkę, swoim ciałem czuł jej ciało. Dopiero teraz chłopak uświadomił sobie coś, co początkowo niezwykle go zaskoczyło a następnie przestraszyło. Myśl o Liz. Taka odmienna od tych wszystkich pozostałych bezpiecznych myśli. W wyobraźni wykreował jej obraz i stwierdził w myślach, że uwielbia to. I to go przestraszyło. Myśl, że może mu się podobać Liz, że może się przy niej czuć tak dobrze, tak spokojnie.
When I look into your eyes
I can see a love restrained
Michael przesunął swoją dłoń i dotknął nią spoczywającej na jego ramieniu dłoni Liz. Poczuł niesamowite iskrzenie, jakby impuls elektromagnetyczny przedarł się przez jego zakończenia nerwowe i przedostał na jej. Skutek był taki, że dłoń dziewczyny zadrżała a całe jej ciało mocniej przytuliło się do niego, poczym Liz otworzyła zaspane oczy. Ich spojrzenia zetknęły się. Niczym żywioły – zimna woda, która w każdej chwili mogła zmyć z powierzchni wszystko lub zatopić w oceanie niepewności, pełna niebezpieczeństwa i tajemnicy, tkana błękitnymi nutami zatopionymi w bystrym wzroku kontra ogień wypełniony piekielnymi ognikami, mogący spalić jednym zerknięciem, barwy mroku i nocy zamknięte w orzechowych tęczówkach. Kilka długich sekund zdawało się być wiecznością, dopóki druga dłoń chłopaka nie trafiła na talię dziewczyny. Wywołało to niespotykane drżenie jej ciała, jakby za chwilkę miała się osunąć w omdleniu. Ale stało się wręcz odwrotnie. Dziewczyna chyba się przestraszyła, bo szybko cofnęła swoją dłoń i wysunęła się z pół-objęcia, a niespokojny wzrok uciekł w przeciwnym kierunku. Liz uklęknęła i zaczęła się podnosić, aby prawdopodobnie wyjść. Ale Michael zbyt jej teraz potrzebował, nie mógł tak łatwo pozwolić jej wyjść. Czułby się wtedy winny czegoś... czegoś czego nie potrafił określić, bo było to zbyt nieuchwytne. Tylko instynkt pozwolił mu na to, aby nie zaprzepaścić tego. Nim zdołała się podnieść z podłogi, chwycił jej dłoń. Ich spojrzenia zetknęły się ponownie. Liz miała wrażenie, że właśnie tonie w odmętach górskiego potoku i umiera, ale nieprzenikniona i lodowata głębia zaczyna ją otulać i nie pozwala upaść na dno. O parapet znów zaczął uderzać deszcz, ale nie usłyszała tego. Wciąż była w toni jego spojrzenia, czując jak wszystkie możliwe barwy i odcienie jej wnętrza mieszają się, tworząc kunsztowny i mistyczny pejzaż jej uczuć. Bajeczna muzyka zaczęła rozpływać się w jej sercu, uwalniając umysł od wszystkiego co przyziemne. Ale po chwili wróciła inna myśl, bardziej przygnębiająca. Liz ocknęła się z zauroczenia. Znów widziała wyraźnie twarz Michaela i jego intensywne spojrzenie wbite w nią. Usta lekko jej się rozchyliły. Nie wiedziała co zrobić. Ujęła jego twarz w swoje dłonie i pochyliła się. Kiedy chłopak już miał wrażenie, że dojdzie za chwile do czegoś niekontrolowanego i będzie musiał szybko zareagować, aby nie zaszło to za daleko, to Liz się opamiętała. Jej miękkie usta złożyły czuły i ciepły pocałunek na jego czole. Michael miał wrażenie, że staje w złocistym świetle, na kwiecistej łące a ciepły kapuśniaczek obmywa jego twarz. Tym drobniutkim deszczem były jej łzy, które zwilżyły jego twarz wraz z momentem, w którym jej pocałunek go rozbudził. Był do tego stopnia piękny i ciepły, że zamarznięte struny jego uczuć zaczęły topnieć i znów drgać, wydobywając z siebie spokojne i stonowane dźwięki. Potem Liz wyszła z jego mieszkania, nie oglądając się nawet za siebie.
So if you want to love me
Then darlin' don't refrain
Or I'll just end up walkin'
In the cold November rain
c.d.n.