_liz

Cold Rain (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VI

Liz otworzyła oczy i utkwiła spojrzenie w mroku. Dobijająca cisza dudniła w jej uszach. Przekręciła się na plecy i jęknęła. Uświadomiła sobie, że jej organizm domaga się wody, a usta sporej dawki witamin, aby rany mogły się zabliźnić, a wargi nabrały dawnej miękkości. Potem do umysłu powróciła świadomość tego, gdzie była. W mieszkaniu Michaela. Liz zacisnęła powieki. 'Co we mnie wstąpiło, żeby się na to zgodzić?' Jej zasady odbiły się głośnym echem w zaspanym umyśle, a potem siecią tkanki nerwowej przesłały swoje niezadowolenie do wszystkich partii jej ciała, wywołując lekkie konwulsje. Silniejszy skurcz oznajmił jej, że jest gorzej. Oto spała w łóżku Michaela. Nie z nim, ale w jego łóżku. Ale nagle zamiast odrazy Liz poczuła dziwne przyspieszenie tętna, fala gorąca uderzyła do jej głowy, a oddech się zatrzymał w płucach. Przed oczami mignęły jej odmęty nocy wypełnione gwiazdami, a do zmysłów dotarł impuls. Dłoń dziewczyny przesunęła się po materacu, na którym zawsze sypiał Michael, a który jej odstąpił. Liz wciągnęła nosem powietrze, chłonąc zapach, który pozostawił po sobie właściciel łóżka. W ciszy dobiegł ją odgłos deszczu bębniącego o szyby oraz szmer. Wstała.
* * *
Michael stał przy oknie opierając się ramieniem o ścianę i wbijając wzrok za szybę w mrok nocy. Zegar na ścianie tykał niemiłosiernie odliczając kolejne sekundy, które przepływały przez jego palce. Guerin długo usiłował w sobie tamować wszystko, ale bał się tego dnia. Bał się tej daty. Zegar wybił północ. Już nie było ucieczki. Michael zacisnął powieki i przełknął ślinę. Otchłań pochłonęła go. Miał wrażenie, że tonie w ponurej rzeczywistości, że spada w dół, a wszystko zostaje w górze i oddala się. Potem jego serce przestaje bić, a dusza uwięziona zostaje w lepkiej pajęczynie bólu. Z dołu dobiegało tylko głośne, spotęgowane odbijanie się deszczu o dno kanionu, w który spadał. Już nie było barw, nawet tych szarych. Tylko czerń. Ani jedna iskierka światła nie docierała do niego, ani jeden płomień nadziei. Dłużej nie potrafił wytrzymać. Kap... jedna słona i niezwykle gorąca łza spłynęła po jego policzku. Kap... druga kropla zamgliła jego bystre oczy. Wybudziły się w nim dźwięki żalu i rozpaczy. Myśl o tym, że utracił ją, znów wróciła i to ze zdwojona siłą. Minął miesiąc, a on jeszcze miał w sobie to zadraśnięcie, które zabliźniło się, ale co jakiś czas ponownie krwawiło. Guerin spoglądał za szybę. Deszcz. Noc. Łzy. Wspomnienie o tym, jak kiedyś stał po drugiej stronie okna, a wewnątrz była ona. Usta chłopaka lekko się rozchyliły, aby nabrać powietrza. Kolejne łzy zwilżyły jego skórę. W środku czuł się wypalony i pusty. Czuł też, że zbliża się koniec jego łez. Nie dlatego, że musiał przestać, ale dlatego, że nie potrafił ich więcej w sobie znaleźć. Znów zacisnął powieki. A ten dzień miał spędzić inaczej. Urodziny Marii musiały się odbyć inaczej. A jednak zostaną zalane listopadowym deszczem i łzami. I nagle wśród tej otchłani pojawiło się lekkie światło, a raczej złocista barwa przyprószona błękitno-szarym pyłem smutku. Michael otworzył powieki i przez łzy spojrzał w stronę tego kojącego koloru. Czuł nawet zapach słodkich łez zmieszanych z migdałowym mydłem. Liz. Spoglądała na niego z dziwnym błyskiem w oku. A on wcale nie czuł się osaczony, ani nie czuł, że musi znów zachować się jak kamień. Stał nieruchomo, a łzy wciąż spływały po jego policzkach. Wzrok brunetki ześlizgnął się z niego i przesunął na kalendarz – data urodzin Marii zaznaczona była czerwonym kółkiem. Liz zacisnęła powieki, a potem znów spojrzała na chłopaka. Nic nie powiedziała, tylko podeszła do niego. Jej ciepłe dłonie dotknęły jego ramion, jakby lekko go do siebie przysuwając. Bez oporów wtulił się w jej drobne ciało, a jego łzy zwilżyły jej obojczyk. Usiedli na podłodze i oparli o ścianę. Michael wciąż opierał głowę o jej ramie, a ona delikatnie wczesywała palce jednej dłoni w jego włosy a drugą ocierała jego łzy. Michael czuł się niezwykle dobrze w jej ramionach. Nie musiał się ukrywać, nie musiał udawać. Wiedział, że ona rozumie, że czuje to samo, że wie. Tym razem to ona była opoką, ona była silna, a on wreszcie mógł dać upust swoim rozterkom. Po raz pierwszy w życiu zbliżyli się tak do siebie. Żadnych barier, ani niedomówień. Czyste, wręcz krystaliczne uczucie bez skaz. Obmyte listopadowym deszczem i ich własnymi łzami.
When I look into your eyes
I can see a love restrained
But darlin' when I hold you
Don't you know I feel the same
Cause nothin' lasts forever
And we both know hearts can change
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część