- W czasie lotu zaczęło się dziać coś niedobrego... Z Tess było bardzo źle. Granolith jej chyba nie zaakceptował, nie wiemy. Przyznała się, że zabiła Alexa. Była zbyt pewna swoich zdolności, jak to określiła. Wyprała mu mózg ze wszystkiego, a potem było już za późno, by to naprawić. Zareagowała dokładnie tak, jak nauczył ją Nasedo... i myślę, że to była właśnie największa jej wina. Nie chciała zabić Alexa, nie chciała zrobić jemu krzywdy. Chciała się dostać do domu.
Nie, nie tłumaczę jej. Przyznała się sama, jeszcze zanim granolith odleciał. Powiedziała, że jej synek nie umiera z powodu atmosfery. Max... zdecydował, że skoro granolith i tak został włączony, nie mają już wyboru i powinniśmy lecieć. Myślę, że niczego bardziej w życiu nie żałował niż tamtej decyzji.
Okazało się również, że Tess nie do końca zdawała sobie sprawę z pewnych rzeczy. Dziecko nie umierało z powodu atmosfery, ale i tak było z nią bardzo źle. Lecieliśmy ponad dwa tygodnie, to była straszna podróż. – szeptał, a Liz i rodzina Valentich siedziała przysłuchując się jego opowieści. Ogień na kominku w apartamencie Liz tańczył barwami, ale on zdawał się nie dostrzegać tego.
— Antar... dość szybko przekonaliśmy się, że nawet nasze wspomnienia nie są nas w stanie uchronić przed podstawowymi pomyłkami. Ale wybrnęliśmy. Ukrywaliśmy się dość długo, a Tess bez pardonu wymyśliła plan. Był trudny do zrealizowania, ale gdyby się powiódł... nie mielibyśmy już żadnych problemów.
Niemal się udało.... do dzisiaj słyszę te straszne odgłosy bitew, potyczek i innych potworności. Wojna to nie wzniosłe ideały. Tyle krzywd... tylko po to, by ktoś inny zasiadł na jednym stołku. Więc zdecydowaliśmy się na plan Tess.
Kavar bowiem chciał dziecka Maxa.... Dostał je, kiedy chłopiec skończył trzy latka. Tess miała udawać, ze dotrzymuje umowy zawartej pomiędzy nim a Nasedem.
Wszystko było świetnie... do czasu. Kavar potrafi robić coś z psychiką przeciwnika, czemu my nie jesteśmy w stanie się oprzeć. Opanował Tess. Przeliczył się jednak... to była już inna osoba niż Ava z Antaru.
Ona chyba bardzo kochała Maxa i ich dziecko. To uczucie sprawiło, że Kavar przegrał. Zasłoniła Maxa swoim ciałem. Umarła po kilku dniach w strasznych cierpieniach, nawet się nie skarżąc. To naprawdę była inna osoba... Nigdy jej tak naprawdę nie rozumieliśmy. I myślę, że nigdy to się nie stanie.
Tamto wydarzenie zmieniło ludzi. Jakby nagle uwierzyli, ze można sprzeciwić się wrogowi. Nasze wojska praktycznie już nie istniały. Ludzie sami potrafili sobie poradzić, trzeba było dać im impuls, pokazać, że sami mogą być kowalem swojego losu, że nie są skazani na niewolnictwo raz danego im odgórnie przeznaczenia... I Max im to dał. Wiarę, że sami kształtujemy swoje przeznaczenie.
Liz siedziała bez słowa i wpatrywała się w ogień. To, co widziała w Michaelu, kiedy opowiadał, kiedy przypominał sobie przeszłość... dziesięć lat na Antarze, podczas gdy tutaj, na Ziemi minęły zaledwie trzy! Trzy krótkie lata bólu i cierpienia, kiedy którejś nocy obudził ją największy koszmar życia. Wiedziała, ze serce Maxa przestało bić.
— Przegraliście wojnę. – stwierdziła spokojnie.
— Tak. – potwierdził – Ale Kavar też przegrał. Więcej, niż ktokolwiek inny. Stracił wszystko to, na czym mu zależało. Przede wszystkim władzę absolutną. Rok temu wojna rozgorzała na nowo. Larek nam dopomógł. To prawdziwy przyjaciel Zana... i stał się przyjacielem Maxa, póki ten... póki ten nie zginął, trafiony śmiertelnym strzałem. W przedostatni dzień wojny! Kiedy nie tylko zwycięstwo w kolejnej bitwie było przesądzone, ale i cała wojna.
Trzymałem go w ramionach... czułem, jak powoli uchodzi z niego życie. Jak jego duch opuszcza ciało i wędruje po świecie, w poszukiwaniu granilithu.
Michael dopadł przyjaciela zbyt późno. Setki ran odniosły wreszcie skutek. Max umierał.
Przeklinał siebie za to, że nie posiadał zdolności uzdrawiania. Była mu tak niezbędna!
— Kiedyś i tak ją otrzymasz...
Czytał w jego myślach, co nie było niczym dziwnym. Max rozwinął swoje umiejętności niezmiernie.
— Sami tworzymy swoje przeznaczenie... – jego twarz rozjaśnił spokój, jakby ujrzał coś wspaniałego i znajomego zarazem... a potem jego serce przestało bić.
Zamknęła oczy, nie słuchając dłużej jego opowiadania. Wsłuchiwała się we wspomnienia Michaela.
Kyle trącił łokciem Guerina, wskazując na Liz.
— Myślę, że ona wiedziała już dawno.
— To całkiem możliwe.
— Raczej pewne. Szliśmy do Crashdown, kiedy spytała mnie, czy bym jej uwierzył... gdyby powiedziała, że ktoś z was nie żyje. Cenimy ją niezmiernie, zwłaszcza, że swoje zdolności wykorzystuje, by nas ochraniać, ale chyba bym jej nie uwierzył.
Michael skrzywił się. Popatrzył na Evansów. Dzielnie się trzymali, biorąc pod uwagę to, co przed chwilą usłyszeli. Ale z drugiej strony musieli żyć w straszliwym napięciu przez ostatnie trzy lata. Niepewność losu dziecka potrafiła nawet zabić rodziców.
— Isabel została na Antarze. Opiekuje się Zanem i próbuje ułożyć sobie życie osobiste. Wciąż jest w niej wiele z Vilandry, która szaleńczo kochała Kavara. Pod tym względem źle się stało, ze facet nie żyje.
— Kto teraz rządzi planetą? – myśli Kyle'a podążały jednym torem.
— Nie uwierzysz w to, co ci powiem. – Guerin podszedł do okna i wyjrzał. Noc zapadła nad Roswell, ale nie pogrążone w mroku ulice miał przed oczyma, tylko ostatnie dni przed odlotem. – Antar nie jest monarchią. W momencie, kiedy wygraliśmy wojnę, zmieniliśmy również ustrój.
— To znaczy, ze już nigdzie nie pojedziesz? Nie zostawisz nas? – do pokoju wparowała w tym momencie Maria. Wszystkie spojrzenia powędrowały w stronę konfrontacji ostatniej czechosłowackiej pary....