hotaru

Somewhere Over The Rainbow (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

- Mam cię błagać na kolanach?
Michael miotał się z kąta w kąt. Max żądał od niego tak wiele. Jak zwykle. Nic nowego. Ale tym razem przesadził. Naprawdę. Miał iść do jego byłej dziewczyny (a skądinąd doskonale wiedział, że była dziewczyna nadal bardzo kocha byłego chłopa-ka) i powiedzieć, że Tess jest w ciąży, że Liz miała rację, że Alexa zabił kosmita...
Przystanął na moment. Przez okres po śmierci Alexa, był jedynym kosmitą, który tak naprawdę im pomagał, nie odcinając się od tej przerażającej możliwości... Może rzeczywiście powinien pójść do Liz?
Ale z całą pewnością nie może jej powiedzieć, że Max zrobił dziecko Tess, które w dodatku nie przeżyje w ziemskiej atmosferze i dlatego dzisiaj w nocy muszą niezwłocznie odlecieć... Nie. Nie zrobi tego. Ma jeszcze sumienie. Co prawda jest tylko przyjaciółką Marii... chociaż może nie. Jest kimś więcej. Osobą, od której wszystko ruszyło naprzód. Jest chyba jej coś winien.

— Czy ty w ogóle masz sumienie, Maxwell? Czy ty wiesz, o co prosisz?
Evans westchnął ciężko, ale nie odpowiedział.

— Ja zajmę się w tym czasie Luaną, czy jak jej tam.... Musi być pewna, że jej nie złapiemy, skoro jest nadal w tej skórze. – mówił gorączkowo, jakby do siebie. Potem nagle wyszedł z pokoju.
Michael westchnął ciężko i usiadł na kanapie. Ze złością spojrzał na zegarek. Za godzinę zaczynały się lekcje. Nie miał ochoty tracić czasu na szukanie najwięk-szego kujona w Roswell ani na naprawianie błędów ich nieocenionego króla. Chciał jedynie ten dzień spędzić z Marią.

Wymigała się bólem głowy i dzięki temu nie poszła do szkoły. Ojciec patrzył na nią uważnie przez cały dzień. Jej zły humor składał na karb rzekomej migreny.
I bardzo dobrze. Sama bowiem nie wiedziała, co jej jest. Czuła się wściekła, rozdrażniona... rozżalona. Nie tym, że Max był z Nią, o nie. To jeszcze mogła prze-boleć, bo wiedziała, że jeśli będzie inaczej, w 2014 roku nastąpi Koniec. Nie będzie Ziemi, Antaru... niczego. Skórowie wygrają. Nie będzie też Maxa.
Bolało ją bardzo, że Max stał przeciwko niej, że nie dopuszczał do siebie moż-liwości morderstwa. Łatwiej było mu wierzyć w samobójstwo. Jakby to sprawiało, że był mniej winny. Gdyby Alex popełnił samobójstwo, wszyscy byliby wówczas winni. Winni, bo nie dostrzegli w porę, co się dzieje.
Ale była pewna, ż Alex nie mógłby popełnić samobójstwa. Nie mieściło się jej to w głowie. Za dużo "dziwnych przypadków". Przede wszystkim, Max nie mógł go przywrócić do życia. Jego moc nie działała na ganbdarium i kilka innych kosmicznych rzeczy. Już sam ten fakt był niepokojący. Teraz, kiedy o tym myślała... Chryste, jak inni mogli być tak ślepi?
Czuła, że jest niesprawiedliwa. Ale w tym momencie chciała być niesprawie-dliwa. Wszystko ją denerwowało. A najbardziej ona sama, ponieważ mimo wszystko wciąż kochała Maxa...

Był wściekły sam na siebie. Stracił tyle cennych godzin na szkołę. Jak pech to pech. Najpierw Max wcisnął mu tę "robotę", to potem Parker nie pojawiła się w szko-le.
Jedynym plusem było spotkanie z Marią. Umówił się z nią na wieczór. Ostatnie godziny miał zamiar spędzić z nią... sam na sam.
Wmaszerował z furią do Crashdown. Pan Parker spojrzał na niego zdziwiony.

— Co to, epidemia złego humoru?
Spojrzał na szefa nic nie rozumiejąc.

— Liz, Maria, potem Kyle.
Więc już się dowiedziała.

— Właśnie. Gdzie jest Liz?

— U siebie. Bolała ją głowa, więc wzięła sobie wolne.
Wszedł na piętro i szybko odszukał jej pokój. Wszedł jak zwykle bez pukania. Siedziała na balkonie i była zajęta pisaniem czegoś w pamiętniku.
Dziękuję, że dałaś mi jeszcze jeden powód, bym zazdrościł Maxowi.
Opanuj się Guerin. Ty nie jesteś nią. Nigdy nie dano ci możliwości być taką jak ona.
Podniosła głowę, jakby go usłyszała.

— Co się stało? – przestraszyła się.

— Nic. – wzruszył ramionami i wyszedł do niej przez okno. Zdecydowanie mo-gła zrobić jakieś drzwi. Ileż to osób łamało sobie kark na tym piekielnym okienku?

— Wyglądasz na wściekłego.

— Aż tak widać? – uśmiechnął się niespodziewanie. Miała wrażenie, jakby się na moment rozluźnił. – Jestem wściekły na Maxa, za to, co zrobił, do czego nas to zmusiło. Fakt, że zawsze chciałem wrócić do domu, ale nie kosztem Marii. Nie chcę jej zostawiać.
Liz gwałtownie pobladła, kiedy dotarł do niej sens jego słów. Pamiętnik upadł na podłogę.
Zerwała się na równe nogi.

— Nie, to niemożliwe!
Patrzył zaskoczony na miotającą się dziewczynę. Zawsze była taka spokojna, opanowana, no, chyba że chodziło o Maxa. No tak! – doszedł do wniosku. Jej par-szywy humor miał inne źródło.
Dopiero teraz zauważył, że z pamiętnika wypadło zdjęcie jej i Alexa, zrobione jeszcze w Vegas. Pochylił się i podniósł je.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część