hotaru

Somewhere Over The Rainbow (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Skręciła za rogiem i wpadła na grupkę rozbrykanej młodzieży. Ubrani w "no-wojorskim stylu" zachowywali się bardzo głośno i wulgarnie.
Ale na jej widok dosłownie zamilkli. Rozstąpili się nawet, by mogła przejść.
Nie musiała widzieć ich współczujących, przerażonych spojrzeń, cichych szeptów "co się z nią stało", by wiedzieć, że są.
Wiedziała jak wygląda. Zawsze była drobnej budowy. Ostatnie miesiące po-czyniły w jej organizmie wielkie spustoszenia.
Ale było warto, warto było poświęcić tyle, by odwdzięczyć się Kalowi. Tak. Je-dyne, co mogła zrobić, to poświęcić siebie. I tak zrobiła.
Czarne, eleganckie spodium uwypuklało to, co się stało z jej ciałem. Była wy-chudzona, mizerna, a pod oczami czaiły się głębokie cienie, których nie mógł usunąć najdoskonalszy makijaż. Ale same oczy... oczy promieniały dumą i radością. Po raz pierwszy od wielu dni miała nadzieję. I zamierzała się z nią podzielić z nowym za-stępcą szeryfa... ale niekoniecznie z jego żoną.
Tak, Kyle poszedł w ślady dziadka i ojca. Skończył szkołę policyjną i wrócił do Roswell. Dwa tygodnie temu dostał awans za rozwikłanie bardzo trudnej sprawy. Je-go szefem był Jim Valenti, który powrócił na stanowisko szeryfa jakieś dwa lata temu i nadal siał postrach wśród nastoletnich mieszkańców Roswell. Taaak. Potrafił wyśle-dzić każdą nielegalną imprezę, a kampania antyalkoholowa w Roswell nie była po-trzebna, ponieważ każdy sprzedawca w mieście wiedział, że gdy sprzeda alkohol nieletniemu, będzie miał na pieńku z szeryfem. Valenti świetnie wykonywał swoją pracę.
Weszła do biura i przywitała się z dyżurującym. Okazało się, że Kyle wyjechał w teren do niegroźnego wypadku, właściwie kolizji kilku samochodów. Udała się więc bezpośrednio do szeryfa.
Siedział pochylony nad jakimiś papierami, uważnie je studiując. Palce prawej ręki nerwowo bębniły o blat biurka. Znaczyło to, że szeryf poważnie się czymś mar-twi.

— Cześć Jim!
Podniósł gwałtownie głowę. Poorana zmarszczkami trosk twarz wygładziła się w serdecznym uśmiechu. Podniósł się zza swojego biurka, podszedł i uścisnął ją.

— Witaj z powrotem. – odchylił ją na długość swoich ramion – Jesteś lekka jak piórko. Co ty robisz w Massachusetts? Żywisz się samymi bakteriami?
Roześmiała się.

— Byłam w Kalifornii przez ostatnie dni. Stwierdziłam, ze skoro jestem tak bli-sko, to może wpadnę do domu. Stęskniłam się za Roswell. To przecież dom.

— Jasne. – oboje wiedzieli, ze nie mówi prawdy. Roswell było dla niej domem kiedyś, zanim stała się hybrydą. Kiedy stała się hybrydą, to pozostali stali się jej do-mem. Ale oni byli daleko. Tak więc jedynym domem, jaki znała, było Roswell. – Na długo?

— Jeszcze nie wiem. W sobotę muszę być z powrotem w Los Angeles, by pod-pisać kilka papierów.

— Los Angeles?

— Hm. – usiadła w fotelu i spojrzała z uwagą na szeryfa – A teraz... proszę mi powiedzieć, dlaczego modliłeś się, bym nie przyjeżdżała do domu.
Westchnął ciężko. Kyle ostrzegał go, by nie myślał bezpośrednio o niej, bo to do niej dotrze.
Stwierdził, że syn jak zwykle ma rację.

— Pojawiło się UFO.
Brew Liz powędrowała do góry.

— Masz na myśli Niezidentyfikowany Obiekt Latający? – uśmiechnęła się.

— Bardzo zabawne, Liz.

— Radziłabym uruchomić znajomości w FBI i dowiedzieć się, czy przypadkiem nic nie miało być tutaj testowane. Oni uwielbiają to robić, a miejscowi uwielbiają ich, bo kolejne doniesienia przyciągają turystów.

— Jeszcze wiadomość nie dostała się do prasy.
Zainteresowanie młodej kosmitki niepomiernie wzrosło.

— Więc sprawa wygląda poważnie. Co możesz mi powiedzieć?


Nie była przyzwyczajona jeszcze do korzystania ze swojego nowego "daru". Ale bez trudności stwierdziła, że szeryf mówi jej całą prawdę.
Coś wewnątrz niej powiedziało, że gabinet szeryfa jest na podsłuchu.

— Gdzie znaleziono szczątki tego metalu?

— Koło farmy.

— Tej farmy? – spytała z lekką paniką w głosie.
Skinął twierdząco. Spojrzała na niego uważnie. Pal licho podsłuch. Niech uznają, że jest rządową agentką o wysokim stopniu utajnienia.

— Czy ktoś sprawdzał podobieństwo do szczątków z 47?
Szeryf potrząsnął głową.

— Tego nie wiem. Ale zebrałem materiał dla ciebie.
Wyjął z szuflady foliowy worek z drobinkami czegoś niebieskiego.

— Zwykły mikroskop powinien wystarczyć...

— Jest tam, gdzie poprzednio.
Przygotowała próbkę i włożyła ją do nowoczesnego mikroskopu. Pochyliła się i uważnie spojrzała w maksymalnie powiększony obraz.
Podniosłą powoli głowę w stronę szeryfa.

— Jesteś w stanie stwierdzić, co to?
Potrząsnęła przecząco głową. Jednocześnie wysłała Valentiemu właściwą od-powiedź w myślach. Ta, która padła, była przeznaczona na użytek podsłuchujących.

— Coś podobnego widziałam raz w życiu. Tak wyglądały próbki krwi Alexa, po tym jak zginął. Chyba mamy kolejne morderstwo za sprawą jakiejś tajemniczej sub-stancji.

— Masz jeszcze dokumentację... tamtego przypadku?
Potrząsnęła ponownie głową.

— Nie. Z FBI wszystko wyczyścili, zanim zdążyłam się zorientować. Ale mam pomysł.

— Jaki?
Spojrzała swoimi ciemnymi oczami w stronę okna.

— Sądzę, że jest na tym świecie ktoś, kto wbrew wszystkiemu, ma jeszcze tro-chę szczątków z '47. Jeśli ktoś używa tego, by zabić... po raz drugi...

— Znaczy to, że albo ktoś przeżył...

— Albo rozpracował ich technologię. Ale bardziej już prawdopodobne jest, że po Ziemi chodzą kosmici! – skrzywiła się z ironią.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część