_liz

Arytmia (11)

Poprzednia część Wersja do druku

XI

This is the first day of my last days
Built it up now take it apart
climbed up real high, now fall down real far
No need for me to stay
The last thing left I just threw it away
I put my faith in God and my trust in you
Now there's nothing more fucked up I could do

Wish there was something real wish there was something true
Wish there was something real in this world full of you

Liz siedziała skulona na podłodze. Nie drgnęła od kilku godzin. Jej pusty wzrok tkwił w przeciwległej ścianie i nie wyrażał nic, kompletnie nic. Wszystko w niej wrzało, burzyło się, ale nie potrafiła tego z siebie uwolnić. Wciąż słyszała słowa Maxa 'Jestem Śmiercią', jakby je nieustannie wypowiadał, na złość jej. I nie mogła ich usunąć, ani nie słuchać, bo one powracały natrętnie. To miał być jeden z najpiękniejszych dni w jej życiu, jeden z tych, które się pamięta i wspomina z uśmiechem, którego fotografie przegląda się jak cenne pamiątki. Ale ten dzień zmienił się w koszmar. Koszmar, który zburzył jej życie. Niczym domek z kart runął przy drobnym podmuchu. Drobnym podmuchu? O nie. To było dla niej jak huragan. W dodatku taki, który się jeszcze nie skończył i nieustannie zagrażał jej życiu. Wiedziała, że Max nie jest zwykłym człowiekiem, ale miała jednak nadzieję, że nie jest aż tak źle. Aż tak piekielnie. Teraz nie miała nawet tej drobnej nutki nadziei, pozostała jej tylko czarna otchłań, w którą najchętniej by się rzuciła. Rozpaczy dopełniła wiedza o tym, że Śmierć przyszła po jej brata. Po najważniejszą osobę w jej dotychczasowym życiu. A ona? Co ona biedna mogła zrobić? Prawdopodobnie to, co zawsze zamierzała. Odkąd tylko przewidziała, że któregoś dnia Alex zostanie zabrany, wiedziała, że na to nie pozwoli. I miała taką siłę. Ale nie spodziewała się, że to nastąpi tak szybko, a tym bardziej, że wyrok wykona ktoś, komu odda swoje serce, swoją duszę. Najbardziej w tym wszystkim denerwowało ją to, ze nie potrafiła wylać swojego gniewu. Nie! Najbardziej ja drażniło to, że nie miała w sobie tego gniewu dla Maxa, który powinna mieć. Powinna go nienawidzić, powinna się bać, powinna walczyć, ale nie potrafiła.
Wish there was something real wish there was something true
Wish there was something real in this world full of you
Wstała i podeszła do okna. Wiatr ucichł, noc zmętniała, gwiazdy wypaliły swoje światła. Wyglądało to, jakby ktoś wymazał całą radość życia ze świata, jakby wszyscy zasnęli, a ich życia zostały zebrane i wylane w czeluść nocy. Wzrok dziewczyny przesunął się w dół. Na ganku ktoś siedział. Lampka była wyłączona, więc nie mógł to być Alex. Na pewno nie. On teraz siedział u siebie razem z Isabel, która starała się pomóc mu pozbyć się wyrzutów sumienia, usiłowała tchnąć w niego chociaż jeszcze kilka iskierek nadziei i radości. Zatem to musiał być Max. Jakaś dziwna siła ścisnęła jej serce, a on momentalnie zacisnęła powieki, żeby powstrzymać wypływające srebrzyste łzy. Nie, nie pójdzie do niego. To przez niego to wszystko. 'Nie pójdę'. Pokręciła głową i podeszła w stronę drzwi. Jej dłoń powoli spoczęła na klamce. Przekręciła ją.
* * *
Max siedział w milczeniu, z twarzą ukrytą w dłoniach. Wrócili kilka godzin temu i od tamtej pory nikt się nie odezwał słowem. Ona się nie odezwała. Zamknęła się w pokoju i nie dawała znaku życia. Nie mógł jej za to winić. Miała pełne prawo do furii i do tego, żeby już nigdy się do niego nie odezwać. Właściwie i tak zostało mu zaledwie kilka godzin do odejścia. Mimo to chciałby móc w ciągu tych kilku godzin spędzić z nią każda chwilę, każdy ułamek sekundy. Chciałby móc ponownie dotknąć jej skóry, spojrzeć jej w oczy. Ale ona nie pozwoli mu na to. Nie chce go znać, a on nie może jej za to winić. To wyłącznie jego wina, sam sprowadził na siebie tę karę. Zakochał się, czego nie wolno mu było robić, w dodatku zakochał się w kimś, kto bynajmniej nie jest zwykłym człowiekiem. No i na dodatek miał odebrać życie jej bratu. Gdyby był w stanie to zrobić, to zaśmiałby się teraz gorzko. Tragizm, fatum, złośliwy los. Nigdy w to nie wierzył, zawsze miał jedno spojrzenie na świat, na ludzi. A teraz sam czuł się jak człowiek. W dodatku cierpiący i łaknący śmierci. I to najbardziej go drażniło. Mógł uwalniać ludzi od cierpień w ciągu kilku sekund, spełniając ich prośbę o śmierć. Ale sam z siebie nie mógł zdjąć tego ciężaru. Był nieśmiertelny. Ona też, z tego co mówiła Isabel. A to oznaczało, ze przez całą wieczność, w której będzie się poruszała pośród ludzi, będzie go nienawidzić. Z każdym dniem coraz bardziej. 'Mogłem jej powiedzieć' pomyślał, zaciskając powieki i mocniej wtulając twarz w dłonie. Ale czy gdyby jej powiedział zmieniłoby to coś? Wtedy bała by się go, unikała. Nie zyskałby nawet tych kilku chwil szczęścia, które na zawsze będą mu pamiątką. Wszystko było pokręcone.
Truth is a whisper and only a chance
Nobody hears above this noise
It's always a wisk when you try and believe
I know there's so much more than me
* * *
Usłyszał ciche kroki na ganku. Nie obrócił się, nie drgnął, nie wstrzymał oddechu. Osoba zbliżyła się do niego, poczuł jak siada obok. Ciche chrząknięcie. Najwyraźniej osoba szykowała się, żeby coś powiedzieć. Max nie odrywając dłoni od twarzy, mruknął pełen goryczy:

— Isabel nie mam ochoty na rozmowę.
Ale do jego uszu dobiegł aksamitny głos kogoś innego. Jego serce od razu poderwało się. A miał już wrażenie, że je stracił, że zniknęło, gdy wypowiedział prawdę. Nie, to nie możliwe. Ale jednak to był jej miękki głos:

— Nie masz wyjścia. Ja chcę rozmawiać.
Powoli uniósł głowę i obrócił ją. Bał się, ze jednak ma przywidzenia. Ale jego oczy odnalazły twarz brunetki, jej ciemne oczy, których iskierki stanowiły jedyną światłość w mroku. Ale nie patrzyła wprost na niego, unikała jakiegokolwiek kontaktu. Teraz cały ból i zgorzknienie ze zdwojoną siłą przepłynęło przez jego ciało i wypełniło serce. Był pewien, że przyszła mu powiedzieć, że to koniec, że ma się wynosić z jej życia, że nie chce go już znać, że jeśli go jeszcze kiedykolwiek spotka, to postara się o to, aby jednak zabicie Śmierci było możliwe. Ale jej usta nawet się nie rozchyliły. Siedziała cicho i wpatrywała się w czubki swoich butów. A podobno chciała rozmawiać.
You know all I am
Feel this moment in you
You know all I am
Can you teach me to believe in something
No tak. Czekała na to, że to on pierwszy przemówi, że on pierwszy zacznie. Nie chciała ujawniać wszystkiego od razu. Była ostrożna. I nie mógł jej za to winić, nie byłby nawet zdziwiony, gdyby już mu nie ufała. Ale co miał jej powiedzieć? Westchnął i pochylił głowę. Jedyne co mógł powiedzieć w tej sytuacji:

— Przepraszam.
Nie drgnęła. Jej twarz nie obróciła się nawet o milimetr w jego stronę czy w przeciwną. Po chwili ciszy, otworzyła usta i zapytała, wciąż nie odrywając wzroku od jakiegoś odległego punktu na horyzoncie:

— Dlaczego?
Ale to było trudne. Nie był w stanie odpowiedzieć jej zwykłymi słowami. Nie potrafił wyjaśnić, ale spróbował, nic innego mu nie pozostało:

— Nie mogłem. Na początku nie mogłem się ujawnić w ogóle. Wiedział tylko Alex. Ale potem, z każdym dniem, coraz bardziej się w tobie zakochiwałem. I nie mogłem powiedzieć nadal, żeby cię nie wystraszyć, żebyś się mnie nie bała. A kiedy zrozumiałem, że ty tez jesteś kimś innym nie chciałem ci mówić, bo bałem się, że mnie znienawidzisz.
Przymknęła powieki i pokręciła głową. Nie mogła tego zrozumieć. Nie chodziło już o to, że ją okłamał, że nic jej nie powiedział. Jej twarz powoli obróciła się w jego stronę. Ich spojrzenia złączyły się ze sobą po raz pierwszy od wielu godzin. Nawet nie podejrzewali jak bardzo im tego brakowało. Ale ona wciąż nie była niczego pewna. Jej ciało lgnęło w jego stronę, jej usta szukały jego ust, jej oczy nie chciały się już odrywać od jego wzroku, jej serce chciało zatopić się w jego uczuciach. Ale nadal w umyśle kołatała się niespokojna myśl, że czegoś tu nie rozumie w tym wszystkim. Teraz nie potrafiła pojąc jego słów. Był Śmiercią, a mówił o zakochaniu, o własnym strachu. Kolejne kłamstwo? I już miała zadać to pytanie, ale nie zdążyła. Jego dłonie chwyciły jej twarz i przysunęły ją w swoją stronę, jego usta były tuż tuż. I znów mogła zanurzyć się w tej zakręconej otchłani, którą od kilku dni wypełniały kolory, iskry, dźwięki i mgły. Dziwna burza rozpętała się wokół niej, a przed oczami zatrzymywały się kolejne obrazy, przez jej ciało niczym duchy przepływały uczucia. Teraz wszystko zrozumiała, wszystko się wyjaśniło. To przez nią czuł, to ona nie potrafiła kontrolować swoich właściwości i obdarzyła go życiem, dała mu serce. Ona sama na siebie sprowadziła to nieszczęście. Ale gdyby mogła cofnąć czas, nie zmieniłaby tego co zrobiła. Tych kilka chwil spędzonych z nim było wartych tego, żeby teraz się poświęcić. Po jej policzkach spłynęły łzy.
* * *
Alex nawet nie zareagował na pukanie do drzwi. Isabel zrobiła to za niego. Otworzyła je i cofnęła się, widząc na progu Liz. Na jej twarzy były ślady łez. Blondynka wyszła, pozostawiając rodzeństwo sam na sam. Brunetka podeszła do brata, który siedział na parapecie. Usiadła obok, tak jak nieraz to robili. Alex nie patrzył na nią, nie był w stanie. Obwiniał samego siebie za wszystko. Ale to ona teraz czuła się winna bardziej niż on. Splotła niezręcznie ręce, a jej głowa pochyliła się. Z jej ust powoli wydobyły się słowa, które dotarły leniwą falą do uszu Alexa i dopiero teraz go ocuciły i kazały spojrzeć na siostrę:

— Przepraszam Alex. Za to, że tyle lat cię okłamywałam i że nie potrafiłam odegnać od ciebie tej choroby.
Jego wzrok przesiąkł strachem i niezrozumieniem. 'O czym ona mówi?'. Jego dłoń dotknęła jej ramienia, chcąc ją podnieść na duchu, pocieszyć. Ale ona odsunęła się. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy zobaczył lśniącą kroplę, która miękko spadła na podłogę. Czemu płakała? A wtedy Liz podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Związała resztki postrzępionej siły, uspokoiła stargane nerwy i powiedziała jak tylko najwyraźniej mogła przez łzy:

— Jestem iskrą życia.
Alex spojrzał na nią ze zdumieniem, jego oczy powiększyły się, a usta rozchyliły. Nie rozumiał. A może nie chciał zrozumieć. I wtedy przed jego oczami przesunęły się wspomnienia. Zdjęcia, na których wokół Liz zawsze tliły się jakieś iskierki, dziwna zmiana Maxa, jej obecność zawsze go uspakajała. Przypomniały mu się słowa Isabel, która powiedziała, że w jego otoczeniu jest jeszcze ktoś "inny". Ale nigdy nie podejrzewałby własnej siostry. A teraz przyznała się. Czuła się winna, płakała. Mógłby ją znienawidzić za to, że tyle lat go okłamywała, ale nie potrafił. W końcu była jego siostrą. Poświęciła całe swoje życie dla niego, nigdy nie dała mu zaznać bólu czy przykrości, a on miałby ją znienawidzić za to, że nie chciała mu powiedzieć o swoim przekleństwie? Nie mógł. Uśmiechnął się, a jego dłonie skierowały się w jej stronę. Dziewczyna spojrzała z niedowierzaniem na niego. Spodziewała się wyrzutów, a on.. on ją przytulił. Mocno. Wtuliła się w jego ciało, a jej łzy powoli sączyły się na jego ramię. Oplotła go ramionami, nie chcąc przerywać uścisku. Oboje wiedzieli, że to ich ostatnia chwila razem. Tylko każde postrzegało ją inaczej. Alex nie wiedział, co zamierza zrobić Liz. Stało się jednak coś dziwnego. W jego uszach rozbrzmiała cicha piosenka, jakby słyszał myśli siostry. I jeszcze bardziej ją do siebie przytulił, chcąc chociaż w ten sposób pokazać jej, jak bardzo ją kocha.
Don't tell me it's not worth tryin' for
I can't help it there's nothin' I want more
I would fight for you – I'd lie for you
Walk the wire for you – Ya I'd die for you
* * *
Wszyscy stali w salonie. Półmrok otulił ich swoim woalem, jakby starał się przykryć ich twarze, aby nie ujawnić uczuć, łez, smutku. Liz stała tuż przy bracie, ściskając jego dłoń. Wiedziała, że się bał. Ale on nie miał pojęcia jak bardzo ona się bała. Isabel stała w przeciwnym kącie, obserwując wszystko z dziwnym uczuciem w sercu. Jeszcze nigdy nie była świadkiem czegoś takiego. I po raz pierwszy w całej swojej egzystencji nie potrafiła zatlić w żadnym z nich nawet najdrobniejszej nutki nadziei, radości, ulgi. Sama pogrążała siebie jeszcze bardziej. Max stał kilka kroków od rodzeństwa, a jego wzrok tkwił w podłodze. Lada chwila miał nastąpić ten moment, na który czekali i który chcieli odłożyć na później. Wzrok chłopaka na chwilę powędrował na twarz Liz, która starała się powstrzymać łzy. Blokowała swój umysł, nie pozwalając żadnej myśli dostać się do środka, ani wyjść. Jakby chciała zataić coś, co akurat dręczyło jej umysł. Ich spojrzenia na chwilkę się zetknęły się ze sobą.
'Cause I always saw in you my light, my strength
And I want to thank you now
For all the ways you were right there for me
You were right there for me
For always
Chłopak opuścił głowę. Nie potrafił dłużej na nią patrzeć, wiedząc, że nie mogą być razem. Wyciągnął swoją dłoń, a obok niego powietrze zagęściło się tworząc dziwny wir. Z każda sekundą powietrzny wir robił się coraz bardziej czarny i przerażający. Nie spoglądając na Alexa, Max powiedział:

— Musisz tędy przejść. Tam nie będzie już nic bolało.
Ale Alex nie drgnął. Chciał jeszcze chwilę pozostać przy siostrze, powiedzieć jej coś, tylko nie mógł z siebie wydobyć żadnych słów. Wiedział, że jeśli zaraz nie pójdzie tam gdzie karze Max, to jego śmierć będzie bardziej bolesna, a Liz będzie musiała patrzeć jak cierpi. Nie zniosłaby tego. Drgnął i zrobił krok w stronę Maxa. Ale wtedy Liz mocniej ścisnęła jego dłoń. Rzuciła się mu na szyję i mocno go przytuliła. Po jej policzkach znów spływały łzy, a jej usta szeptały nieustannie:

— Kocham cię Alex. Zawsze będę przy tobie.
Potem uwolniła jego dłoń i podeszła do Maxa. Spojrzała na niego z takim uczuciem, jakim jeszcze nigdy wcześniej nie raczyła go obdarzyć. Wszystko w nim umarło i odrodziło się na nowo. A ona musnęła dłonią jego policzek. Nie zorientował się nawet kiedy, a pocałowała go. Najbardziej namiętnie jak potrafiła, wiedząc, że to ich ostatni pocałunek. Świat zniknął, byli tylko oni.
Well you showed me how to feel
Feel the sky was in my reach
And I always will remember all the strength you gave to me
Your love made me make it through
Oh, I owe so much to you
You were right there for me
Oderwała się od niego. Zerknęła na Isabel, która dopiero teraz zrozumiała, co Liz zamierza. Ale wiedziała, że nie zdoła jej powstrzymać. Gorące łzy spływały strugami po oliwkowych policzkach Liz. Jej wzrok jeszcze raz spoczął na Alexie, a potem wbił się w ciemne oczy Maxa. Jej usta wyszeptały "kocham cię"
In my dreams I'll always see you soar above the sky
In my heart there will always be a place for you
For all my life
I'll keep a part of you with me
And everywhere I am, there youll be
Nim ktokolwiek zdołał zareagować, była tuż przy wirze. Max nie zdołała nawet krzyknąć, kiedy jej drobne ciało zostało pochłonięte przez mroczną otchłań. Iskra życia, która oddała swoją wieczną egzystencję za brata.
* * *
Max siedział na ławeczce na cmentarzu. Nie drgnął, kiedy wokół rozbrzmiała lekka muzyka, a wszystko przesiąkło słodkim zapachem. Wiedział, ze to Isabel. Odprowadziła Alexa do domu, a teraz wróciła tutaj. Był wściekły. Wściekły o to, że ona mogła oddać swoje życie, wiedząc, że nie mogą być razem. A on przez resztę wieczności będzie musiał stąpać po tym padole z przeświadczeniem, że ją zabił. Że to jego wina. Dłoń blondynki spoczęła na jego ramieniu. W mgnieniu oka cmentarz zamienił się w korytarz szpitalny. Wzrok chłopaka przeniósł się na twarz Isabel, która się lekko uśmiechała.

— Nie powinieneś Go winić. Ani siebie.

— Nie mam nastroju na twoje moralitety. – mruknął – Co tu robimy?

— Wiesz, że On jest naprawdę wyrozumiały i kocha ludzi i nas. – mówiła spokojnie – Dlatego masz umowę jeszcze na osiemnaście lat.

— Co? – jego wzrok wreszcie ożył, ale był pełen niezrozumienia, spoglądał na Isabel jak na wariatkę – Jaką umowę?

— Właściwie wykonujesz swoją pracę, czyli zabijanie dość długo. On uznał, że w obliczu takich wydarzeń, jest w stanie robić niewielki wyjątek od reguły. Dlatego będziesz pełnił swoją funkcję jeszcze tylko przez osiemnaście lat.

— A co potem? – zapytał ponuro Max

— A to właśnie nasza niespodzianka. Chodź.
Max wstał i poszedł za nią, nie wiedząc, gdzie się kierują. Mijali wielu ludzi, którzy nie widzieli ich nawet. Blondynka zatrzymała się przy szybie. Obróciła głowę i spojrzała na niego z uśmiechem. Potem jedną dłonią złapała jego rękę, a drugą dłoń przyłożyła do szyby. Przeszli przez szkło i znaleźli się w sali pełnej noworodków. 'Jesteś naprawdę szurnięta' Max przesłał jej swoje myśli, a ona tylko uśmiechnęła się prowadząc go w odległy kąt sali. Wskazała na jednego z noworodków, zawiniętego w różowy kocyk. Chłopak spojrzał na maleństwo, a potem na Isabel. Nadal nic nie rozumiał. Dłoń dziewczyny wskazała na tabliczkę, która wisiała przy łóżeczku. Ciemne oczy chłopaka leniwie przesunęły się na literki i odczytały zawartość tabliczki. Elizabeth Parker. Jego wzrok błyskawicznie powrócił na twarz blondynki, szukając odpowiedzi. Dziewczyna uśmiechnęła się i przytaknęła głową. Powiedziała cicho:

— Tak. Już nie Whitman, ale Parker. ON tchnął w nią tę samą iskrę co w Liz. No już bez iskry życia, ale stworzył ją taką samą. A za osiemnaście lat będzie jeszcze bardziej sobą, bo spotka ciebie. I nie będzie już nic stało na waszej przeszkodzie.

— A ja... – Mac chciał o coś zapytać, jego oczy nie mogły oderwać się od małej dziewczynki, która teraz smacznie spała

— Za osiemnaście lat kończy ci się umowa o pracę. – mrugnęła do niego Isabel i dodała z uśmiechem – Co oznacza, że nieśmiertelność też ci się kończy.
Max nie odrywał wzroku od różowego kocyka. Dopiero po chwili podniósł głowę, żeby móc podziękować Isabel. Ale już jej nie było. Uśmiechnął się sam do siebie i znów powrócił wzrokiem na małą dziewczynkę, pochłonięta snem. Pochylił się nad nią i szepnął cicho:

— Do zobaczenia za osiemnaście lat. Będziemy nad tobą czuwać.
Wyprostował się i skierował do wyjścia. Zniknął za drzwiami na końcu korytarza.
When I think back on these times
And the dreams we left behind
I'll be glad 'cause I was blessed
To get to have you in my life
When I look back on these days
I'll look and see your face
You were right there for me

In my dreams I'll always see you soar above the sky
In my heart there will always be a place for you
For all my life
I'll keep a part of you with me
And everywhere I am, there you'll be

THE END


Poprzednia część Wersja do druku