~*~ Rozdział VIII – Pierwsze spotkanie
"Jesteś pewien, że właśnie tutaj chciałeś przyjechać ?" Jack rozglądał się po głównej ulicy miasteczka. Roswell, stolica kosmitów, uśmiechnął się pod nosem. Gdy po dłuższej chwili nie usłyszał odpowiedzi obejrzał się za ramię "Michael...?" jednak przy samochodzie nikogo nie było. Odwrócił się, przeszukując wzrokiem otoczenie, jakieś sto metrów dalej przed grupką młodzieży siedziała na ziemi znajoma postać "Cholera, nawet na chwile nie można go zostawić samego" mruknął i poszedł szybkim krokiem w ich stronę.
Coś otarło się o nogi Seana gdy wychodził z kafeterii, właśnie skończył zmianę i jedyne na co miał ochotę to obejrzenie meczu w telewizji. Zaraz potem ktoś na niego wpadł, odruchowo odepchnął intruza na chodnik, a sam wpadł na stojącą przy drzwiach donicę. "Uważaj jak chodzisz baranie !" wrzasnął jak tylko złapał równowagę. Słysząc jego krzyk zaraz za nim pojawili się Maria, Kyle, Isabel, Tess i Max. "Ślepy jesteś ?"
Właśnie w tym momencie dotarł Jack, szybko pomógł wstać oszołomionemu przyjacielowi i zmierzył zimnym spojrzeniem wrzeszczącego chłopaka "A ty zawsze tak traktujesz niewidomych ?" powiedział spokojnie.
Zapadła cisza, cała paczka wpatrywała się w niego bez słowa. Pierwszy z szoku otrząsnął się Sean "Przepraszam, nie wiedziałem..." wyciągnął rękę na zgodę, zanim zdążył ją cofnąć przypominając sobie o kalectwie potrąconego ten zdążył ją uścisnąć. "Nie ma sprawy, nie widziałeś może mojego psa ? Powinien też na ciebie wpaść"
Zanim zdążył odpowiedzieć tuż za nim rozległo się szczekanie. Dookoła Izabel, Maxa i Tess biegał rozradowany pies, duży labrador o pięknej piaskowej sierści. Michael słysząc jego wesołe szczekanie zamarł, to było do niego nie podobne. Najpierw zupełnie niespodziewanie ciągnie go za sobą, nie słucha poleceń, a teraz jeszcze cieszy się bo widzi zupełnie obcych ludzi. Ostatnia sprawa niepokoiła go najbardziej, samo radosne szczekanie nie było problemem, tak samo cieszył się widząc Jacka po długim czasie. Bardziej niepokojące było to co mówił "Rodzina. Dom. Bezpieczeństwo. Rodzina. Dom". Potrząsnął głową, na szczęście nikt nie zwracał na niego uwagi gdy próbował go przywołać sobie tylko znanym gestem – rozwartą dłonią zakreślił delikatnie okrąg i zamknął gwałtownie w pięść. Nic. Powtórzył przywołanie. Znowu nic.
Isabel głaskała psa spokojnie po łbie. Oderwała wzrok od jego intrygująco inteligentnego spojrzenia i popatrzyła na dwóch nieznajomych. Obaj byli wysocy i dobrze zbudowani, choć poza tym różniło ich wszystko. Pierwszy, szatyn o roześmianych oczach, stał spokojnie przypatrując się pozostałym i wymieniając jakieś uwagi z Kylem i Marią podczas gdy Sean wyglądał na zgaszonego. Drugi natomiast, jeż, to pierwsze co jej się skojarzyło, jego włosy sterczały na wszystkie strony jak kolce jeża. Zacięty wyraz twarzy nie pozostawiał wątpliwości co do tego, iż cała sytuacja nie bardzo mu pasuje. Spojrzała ponownie na szatyna "Twój ?" spytała z nadzieją wskazując brodą psa.
Ten pokręcił tylko głową i wskazał na stojącego obok chłopaka.
"Mój" potwierdził Michael zupełnie nieświadomy spojrzeń jakie wymienili przed chwilą Isabel z Jackiem. "Sam" powiedział zniecierpliwiony, ponownie wykonując gest przywołania. Pies spojrzał na niego, a następnie ponownie na Isabel jakby z pytaniem w oczach. Zniecierpliwiony Michael powziął ostatnią z możliwości przywołania Sama, zawołał go telepatycznie "Rathis". Zwierzak posłusznie powrócił do nogi swojego pana. Michael chwycił go za obrożę, obrócił się na pięcie i bez słowa ruszył z powrotem do samochodu.
"To na razie, zobaczymy się jeszcze" Jack pomachał na pożegnanie i ruszył za przyjacielem.
Pozostali stali jeszcze przez moment bez ruchu. W końcu Maria nie wytrzymała "Dziwni są"
Roześmieli się, kto jak kto ale Maria zawsze podsumowywała spotykanych ludzi. Pożegnali się z Seanem i Kylem, a reszta wróciła do kafeterii. Maria poszła za ladę, a Isabel, Tess i Max siedli przy swoim stoliku.
"Rzeczywiście jacyś dziwni są. Szczególnie ten jeżowaty" powiedziała Isabel polewając sosem Tabasco ciasto czekoladowe.
Tess spojrzała na nią ze śmiechem w oczach "A my to może nie jesteśmy dziwni ? Jeśli będziemy zużywać więcej Tabasco ludzie zaczną gadać"
"Nie o to mi chodziło" odpowiedziała poważnie, zaraz się uśmiechając. "Słyszeliście to imię ?"
"Sam ? Połowa psów tak się wabi" Max zaciekawiony spojrzał na siostrę.
"Nie, nie Sam. Rathis"
Tess z Maxem popatrzyli po sobie następnie na Izabel "Iz czy ty przypadkiem nie masz omamów ?"
"Nie słyszeliście tego ? Najpierw rzeczywiście usłyszałam Sam. Wtedy ten pies tak dziwnie na mnie spojrzał, a potem nagle usłyszałam Rathis i pobiegł do swojego pana"
Pokręcili przecząco głowami. Może rzeczywiście miała omamy, zaczęła się zastanawiać.
"Dobrze, że tu jesteście" szeryf Valenti przystanął przy ich stoliku "musimy porozmawiać. Możecie przyjść do nas wieczorem ? To ważne"
"Przyjdziemy" potwierdził Max.
Jim skinął tylko głową, wychodząc pomachał jeszcze do Marii obsługującej właśnie klienta.
~*~
"Co w ciebie wstąpiło" naskoczył Jack na Michaela gdy tylko wsiedli do samochodu.
"Nic. Sam pociągnął mnie zupełnie niespodziewanie w tamtą stronę. Nie miałem czasu nic zrobić" Michael uśmiechnął się krzywo "Przynajmniej wiemy, że są tu jacyś normalni, w miarę, ludzie, a nie tylko kosmici"
"To po co ta cała maskarada ? Ciągniemy ją od początku i jestem już zmęczony, mieliśmy z tym skończyć gdy dotrzemy na miejsce" Jack wyprowadził samochód na ulicę, spoglądając w lusterku na powracającą do kafeterii grupę.
"Tak jakoś wyszło" Michael zawsze był oszczędny w słowach. Przestał zwracać uwagę na przyjaciela i zaczął wpatrywać się w okno, wspominając.
*BŁYSK*
Laurie przystanęła w drzwiach jego pokoju przypatrując się pakującemu się chłopakowi.
"Mógłbyś mi wreszcie wyjaśnić o co chodzi" od scysji przy śniadaniu nie powiedział ani słowa. Przynajmniej do niej, gdy skończył jeść bez słowa poszedł do swojego pokoju. Dopiero po dwóch godzinach stwierdziła, że czas dowiedzieć się co się dzieje. Co robił przez te dwie godziny pozostawało zagadką, raczej się nie pakował, sądząc po wielkości torby, do której wrzucił właśnie dwie koszulki, rozmiarów aktówki.
Zatrzymał się bez słowa, zamknął torbę i odwrócił patrząc na nią intensywnym wzrokiem. Laurie cofnęła się instynktownie. Zimno. Strach. Śmierć. Wszystkie uczucia spadły na nią na raz pod wpływem jego spojrzenia.
"Nie muszę Ci nic wyjaśniać" jego głos był cichy, ale lodowato zimny. Zupełnie inny od ciepłego i zatroskanego z poprzedniego dnia.
"Chyba jednak musisz" stwierdziła zbierając się w sobie, przecież miał w sobie coś z dziadka, nie mógł być groźny "wczoraj powiedziałeś, że Annie kazała ci skończyć szkołę więc co tu robisz w listopadzie ? Miałeś mi powiedzieć co było w tej książce i dlaczego jesteś podobny do dziadka. Co robiłeś w Europie przez sześć lat ? I..." zaczerpnęła oddechu przed następnymi pytaniami. Michael w jednej chwili znalazł się przy niej patrząc głęboko w oczy, mrożąc ponownie spojrzeniem.
"Przecież wiesz co jest w tej książce. A dlaczego jestem do niego podobny ? To proste, jak myślisz po co 'porwali' go kosmici ?" uśmiechnął się zimno widząc jej spłoszone spojrzenie.
"Ale... ale... dlaczego on ? Przecież mógł was wydać FBI, ja też mogłam..." tym razem przerwał jej dźwięk tłuczonego szkła, spojrzała w tamtym kierunku. Wazon stojący na komodzie, leżał potłuczony na podłodze, spojrzała ponownie na Michaela.
"Może jednak wyjaśnię ci parę rzeczy zanim wywołany z lasu wilk tu dotrze. Szkołę już skończyłem, skoro musiałem to przeskoczyłem parę klas. Co robiłem na starym kontynencie ? To co musiałem i nic ci do tego. A jeśli chodzi o książkę, to nie wiem o co ci chodzi przecież też tam byłaś i wszystko słyszałaś" poruszył głową jakby czegoś nasłuchiwał, podszedł ponownie do łóżka zbierając z niego torbę.
"Owszem słyszałam, ale nic nie rozumiałam, gadałeś w jakimś dziwnym języku" przyjrzała się jego postawie, coś było nie tak. W dodatku przysięgłaby, że sekundę wcześniej miał na sobie czarne jeansowe spodnie i koszulkę, a teraz garnitur i szarą koszulę.
"Co się dzieje ?" spytała cicho po chwili gdy się nie poruszył.
"Wywołałaś wilka z lasu" powiedział podchodząc szybko i łapiąc ją za łokieć. Zaczął prowadzić ją w kierunku schodów na parter. "Słuchaj mnie uważnie, pamiętasz ulubione powiedzenie Annie. Najciemniej jest zawsze pod latarnią ? Rób dokładnie co powiem, a może wyjdziemy z tego wszystkiego cało. Nie wolno ci pod żadnym pozorem wymienić mojego imienia ani nazwiska. Jeśli to zrobisz ja trafie do ślicznego białego pokoju bez klamek, a ty prawdopodobnie... nie dożyjesz jutra."
Gdy dotarli do schodów, drzwi frontowe otworzyły się z hukiem i wpadli przez nie dwaj zamaskowani ludzie, jeden z nich natychmiast wycelował broń w schodzących ludzi "Stać FBI, ręce do góry, tak żebym je widział"
Zatrzymali się w połowie schodów, Laurie przerażona sytuacją spojrzała na stojącego, obok niej, spokojnie chłopaka ten kiwnął potwierdzająco głową, że ma robić co jej każą.
Tuż za zamaskowanymi ludźmi pojawili się następni, większość z nich w charakterystycznych granatowych kurtkach z żółtym napisem FBI. Wśród nich byli trzej agenci w garniturach, którzy natychmiast skierowali się na schody. Jeden z nich miał rękę na temblaku i posępny wyraz twarzy, pozostali dwaj wyglądali jakby przed chwilą dostali wymarzony prezent, uśmiechali się od ucha do ucha.
"Pierce" Michael skinął głową na powitanie ponuraka.
"Stone co ty tu u diabła robisz ?" Pierce obrzucił stojącego przed nim chłopaka wściekłym spojrzeniem.
"Zabieram panią Dupree w bezpieczne miejsce" odpowiedział spokojnie Michael jakby wcale nie przejął się atakiem Piercea.
"Czemu ja nic o tym nie wiem ? Nie powinieneś być przypadkiem teraz w Quantico ?" Tuż za plecami wściekłego agenta rozległo się tłumione parsknięcie. Odwrócił się szybko i zgromił spojrzeniem dwóch rozweselonych agentów "A wam co tak wesoło. Do roboty"
"Tak jest" odwrócili się i zbiegli szybko po schodach, chwilę później kolejne tłumione parsknięcie było słychać w korytarzu.
Michael spokojnie czekał na dalszy rozwój wypadków, żeby tylko Laurie wytrzymała, a będą za chwilę bezpieczni. Annie miała rację. Najciemniej jest zawsze pod latarnią. Tuż po jej śmierci Michael Guerin wyjechał na wymianę uczniowską do Europy. I nigdy z niej nie powrócił. Na jego miejsce przybył natomiast Nick Stone, adoptowany syn amerykańskiego dyplomaty przebywającego na kontrakcie w Anglii.
Pierce był tylko jednym z wielu szukającym istot pozaziemskich, ale najbardziej wytrwałym. Trafił na ich trop tuż przed wyjazdem Michaela do szkoły, ale zaczął od polowania na Annie nie wiedząc co właściwie robi. Gdy zginęła w wypadku zainteresował się jej przybranym dzieckiem, o którym chodziły podejrzane plotki. Niestety i on zniknął, mimo iż wysłał za nim agentów aż do Europy. Przez pięć lat kręcił się w miejscu, próbując wpaść na jakikolwiek ślad. Wtedy też do akademii FBI w Quantico przybyło dwóch świetnie zapowiadających się kandydatów Jack Sheridan i Nick Stone. Zadawali niewygodne pytania, dawali pokrętne odpowiedzi i byli zainteresowani życiem pozaziemskim. Idealni kandydaci do zespołu polującego na zielone ludziki. Wziął ich do swojej grupy, nie przeczuwając, że wpuszcza lisa do kurnika. Pierce dostał w swoje ręce dokumenty o katastrofie UFO w Roswell oraz nie rozwiązanych sprawach zabójstw, które łączył jeden motyw – srebrny odcisk dłoni. Jednak nie udało mu się popchnąć żadnej ze spraw do przodu, ciągle ginęły mu dokumenty. Jego ludziom przytrafiały się nieszczęśliwe wypadki, a dwaj najlepsi zostali odwołani przez szefostwo do innych spraw.
Pierce ponownie spojrzał na stojących na schodach ludzi "Pani Dupree, przepraszam za wtargnięcie, ale mamy podstawy by podejrzewać, iż znajduje się pani w niebezpieczeństwie. Agent Stone zaprowadzi teraz panią do samochodu i zadba o pani bezpieczeństwo, aż sprawa zostanie wyjaśniona"
Laurie roztrzęsiona powoli potwierdziła. Michael skinął głową Piercowi i zaczął ją prowadzić w stronę wyjścia.
"Stone" usłyszał wołanie Pierca i zamarł, to nie tak miało być. Odwrócił się przybierając maskę obojętności na twarzy "Tak sir ?"
"Mamy ślad, Guerin pokazał się w domu. Niestety spóźniliśmy się ale trafiliśmy na coś lepszego. Gdy odwieziesz panią Dupree w bezpieczne miejsce Sheridan ci wszystko wyjaśni" Pierce ogłosił swoje rewelacje nie pozwalając radości wymknąć się spod maski opanowania. Jednak Michael czytał z ludzi jak z otwartej książki, to co zobaczył przeraziło go bardziej niż jego słowa. Taka radość i pewność siebie mogły oznaczać tylko jedno, kogoś udało im się złapać.
Potwierdził i zaczął ponownie prowadzić Laurie w stronę wyjścia, najspokojniej jak potrafił, jednak wszystko co chciał zrobić to wziąć nogi za pas i uciekać jak najprędzej.
"A i Stone"
Zamarł, jeszcze raz, a naprawdę ucieknie. "Tak" obrócił tylko głowę, pozwalając sobie na zirytowany wraz twarzy.
"Od dzisiaj ponownie przechodzisz pod moją komendę" tym razem na twarzy Pierca pokazał się uśmiech, krzywy i odstraszający, jednak uśmiech.
*BŁYSK*
"Hmm..." chrząknięcie Jacka przywróciło go do rzeczywistości, nie czas na wspominki, musi się zabrać za poszukiwania. Jeśli Pierce wpadnie na to, że go wykiwali zjawi się tutaj szybciej niż zdążą mrugnąć okiem.
"Co jest ?" nie zauważył, że dojechali na miejsce. Jack pokazał palcem w stronę domu przed, którym właśnie zaparkował.
Budynek był zdewastowany, w oknach brakowało szyb, drzwi wejściowe trzymały się na jednym zawiasie. Ze wszystkich ścian odchodziła farba, przez wyszczerbiony komin prześwitywało zachodzące słońce, okrywając cieniem dziury w dachu.
"Cholera jasna !" Jack nie wytrzymał "Miał być dom, a jest jakaś cholerna ruina. Nie mogłeś kupić niczego innego ?"
"Nie" nie miał ochoty rozmawiać o tym teraz.
"Czemu do cholery !! Masz wystarczająco dużo szmalu żeby kupić połowę tego miasteczka, jeśli nie całe" nie ma to jak być rozpuszczonym jedynakiem dzianych rodziców. Choć może właśnie dlatego Jack się zbuntował.
"Nie ja go kupiłem" odpowiedział wysiadając z samochodu. Tuż za nim wyskoczył Sam, który od razu pognał poznawać nowy teren.