Hypatia

Dziecko przeznaczenia (12)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

~*~ Rozdział XII – Cienie


Od ciągłego uderzania rozbolały ją ramiona, od płaczu piekły oczy, a od jęku zaczęło drapać w gardle. Świadomość śmierci brata, była bardziej dotkliwa niż fizyczny ból, który ciągle odczuwała. To wszystko jego wina, cały czas czuła na sobie jego spojrzenie. Podniosła lekko głowę, tak by bez przeszkód przyjrzeć się jego oczom. Zdradził się, nie powinien tak mocno się jej przypatrywać. Drań. Kłamca. Zamachnęła się szybko i mocno go spoliczkowała cały czas obserwując jego oczy. Błysk złości, a może czegoś innego szybko powiedział jej, że miała rację. Maskarada. Mistyfikacja. Oszustwo.


"Drań" szepnęła.


Zaskoczony najpierw policzkiem, a potem jej stwierdzeniem, nie był w stanie opanować emocji. Pokazał przez moment swoje uczucia, wiedział że zauważyła. Tak więc ona już wie, nie musi dłużej tego ciągnąć. Jack byłby zadowolony. Wspomnienie przyjaciela pozwoliło mu błyskawicznie się opanować.


"Jack też nie był święty" odpowiedział równie cicho.


Tym razem w jej oczach mignęła iskierka wściekłości lub rozbawienia, zamachnęła się do następnego uderzenia. Tym razem jednak był przygotowany i je zablokował. Nie zdążył zrobić nic innego, gdyż zaraz dziewczyna zemdlała. Złapał jej rękę zręcznie chroniąc ją przed upadkiem, po sekundzie dopadł ich Kyle z dzikim spojrzeniem.


"Coś ty jej zrobił ?" syknął przez zęby zabierając siostrę z jego rąk.


~*~


Isabel ciągle pod wrażeniem słów brata wpatrywała się w nieznajomego. Maria właśnie przestała okładać go pięściami, a słońce przesunęło się tworząc dookoła jego sylwetki świetlistą poświatę. W chwili gdy zablokował kolejny policzek, jego twarz została zasłonięta cieniem. Obrazy ze snów i rzeczywistość zaczęły się na siebie nakładać. Sylwetka chłopaka z pustyni, wspomnienie Ratha w pałacu, wreszcie na końcu mglista sylwetka mordercy jej rodziny. Cofnęła się o krok przerażona, wizje cały czas nakładały się na siebie.


"Nie" szepnęła "nie, nie" potknęła się wpadając prosto w ramiona Alexa "to nie może być prawda...."


~*~


Słońce chyliło się już ku zachodowi gdy Maria i Isabel obudziły się jednocześnie.


"Nie !" krzyknęły jednym głosem. Popatrzyły na siebie. Leżały na przeciwległych kanapach w domu Valentich, a brak wszelakich domowych dźwięków sprawiał upiorne wrażenie. W cichym porozumieniu, ciągle bez słowa zaczęły przeszukiwać dom, zaczynając od strychu aż po piwnicę. Nikogo, dom był pusty. Wyszły właśnie z piwnicy do kuchni gdy Maria wpadła na Amy z koszem bielizny w ręku.


"Boże Maria! Dziecko, przestraszyłaś mnie. Dobrze, że się obudziłyście, martwiłam się o was." zaczerwienione oczy i spuchnięte powieki, świadczyły że płakała także za Seanem.


"Mamo..." Maria objęła Amy "przepraszam, przepraszam..." zaczęła łkać.


"Ciiiii kochanie to nie twoja wina" spojrzała ponad ramieniem córki na Isabel, wyciągnęła rękę przygarniając ją "to nie wasza wina. Każdy żyje tyle ile mu przeznaczono. To nie wasza wina."


Cała trójka przeszła do salonu, Amy nie mogła opanować płaczu. Isabel milcząc spojrzała na Marię, ta kiwnęła głową. Podłożyły poduszkę pod głowę Amy, przykryły ją kocem i po chwili zmęczona kobieta spała spokojnym snem. Isabel dobrze się spisała.


"Isabel" Maria zaczęła niepewnie "co się stało ?"


Isabel zbladła, ciągle przed oczyma miała powtarzające się obrazy z przeszłości i teraźniejszości "On... my... ja... myślę że on jest niebezpieczny" zaczerpnęła głęboko powietrza "on wtedy, on nas zabił. To morderca mojej rodziny" jej spojrzenie stwardniało "Nikt nie będzie groził mojej rodzinie."


Maria patrzyła zafascynowana jak przerażona Isabel przemienia się w zdeterminowaną i silną. Ją samą przeraziło to co zobaczyła, prawdopodobnie zupełnie nieświadomie dostała od niego wizję, albo raczej ich potok. Potok wizji o śmierci, gdzie za każdym razem ktoś umierał, a jedyne uczucie jakie było z tym związane to nienawiść. Wiedziała doskonale o co chodzi Isabel, ona już straciła brata i nie pozwoli by komuś jeszcze stała się krzywda. Może i jest tylko normalnym człowiekiem, ale zdeterminowana DeLuca to groźna DeLuca.
Nieoczekiwanie nawiązała się między nimi nić cichego porozumienia, prawie wiedziały co druga chce zrobić lub powiedzieć, wystarczył gest lub spojrzenie. Wycofały się cicho do holu, Maria zabrała wyciągnęła kluczyki do jetty, na szczęście samochód stał na podjeździe. Po chwili pędziły już w stronę rezerwatu.


~*~


Wysiadł z samochodu po środku pustyni tylko po to by odpocząć. Po półtorej godzinie przesłuchania w biurze szeryfa, zabrakło mu otwartej przestrzeni. Setki pytań o Jacka, o FBI, o niego. Sprawa była czysta, szczególnie, że znaleziono samochód z którego strzelano porzucony na jednej z dróg na pustynię. Niestety bez jakichkolwiek śladów, no może poza kilkoma kupkami pyłu pustynnego, przynajmniej tak twierdzili policyjni eksperci. On jednak wiedział swoje – skórowie, jakoś nigdy nie przeczuwał, że Pierce jest skórem, umknęło to jakoś jego wewnętrznym radarom. Nikt nie jest doskonały. Nieoczekiwany dźwięk jadących samochodów kazał mu się obrócić. Mało uczęszczanym skrótem do rezerwatu jechały dwa samochody, beżowy SUV Szeryfa i stary wojskowy jeep. Przypatrywał im się póki nie zniknęły za kolejnym zakrętem, wiedzieli więcej niż chcieli się przyznać. Wrócił myślami do momentu gdy bijąca go dziewczyna zemdlała. Maria, córka szeryfa, zabity chłopak Sean to jej brat, drugi który chciał go zabić wzrokiem to również jej brat. Ciekawa rodzina. Ale w Marii było coś czego nie rozumiał, jakaś ledwo uchwytna siła, intrygowała go. Zanim zemdlała wyraz jej oczu, poprzednio zszokowany, zmienił się w przerażenie. Podrapał się w ramię, znamię stało się ostatnio strasznie wrażliwe. Gwizdnął na psa, piaskowa plama parę metrów przed nim ruszyła się delikatnie. Niewprawne ludzkie oko wzięło by ją za kamień, jednak po chwili ruszyła się ponownie i Sam podbiegł szczęśliwy do swojego pana.
Wsiadł do samochodu, umalowanego teraz na pustynny kolor, doskonale zlewającego się z otoczeniem. Gdy na posterunku mył ręce z krwi, jeden z zastępców szeryfa, indianin w średnim wieku, spytał go skąd ma wisiorek, który powiesił sobie na szyi. Zanim zdążył wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, skłaniającego tamtego do zdradzenia skąd pochodzi ten przedmiot, indianin sam powiedział. Mesaliko, rezerwat indian na skraju pustyni. Wytrzymał całe przesłuchanie nie zdradzając nic właśnie dzięki tej informacji. Nick Stone był bezpiecznym tematem, jeśli Pierce nie żył, a nawet gdyby, to teraz nie miało to większego znaczenia. Natomiast Michael Guerin to persona non grata szczególnie w policyjnych papierach, nie mógł sobie pozwolić na błędy, nie tym razem.


~*~


Liz trzymała się kurczowo Maxa jakby miało jej to zapewnić więcej siły. Była przerażona wszystkim co działo się do okoła, bała się nawet spotkania z Rzecznym Psem. Była pewna, że teraz nie potraktuje ich tak dobrze, będzie ją obwiniał o zaufanie Obcym. Max nie był zagrożeniem, jednak czuła się winna. Gdyby Max jej nie uratował, tamtego dnia w Crashdown, nigdy by się nie ujawnili, Pierce by się nigdy nie dowiedział i Max nie trafiłby do białego pokoju. Szeryf powiedział, że Jack i Nick pracowali z Piercem, ale prawdopodobnie to właśnie on chciał się ich pozbyć dzisiejszego dnia, podobno z powodu niezgodności co do sposobu prowadzenia działań. Liz nie była pewna, to były słowa Nicka, a zarówno Maria i Isabel wiedziały coś czego nie wiedzieli oni. Jej myśli powędrowały do nieprzytomnych, gdy je zostawiali, dziewczyn. Oby wszystko było dobrze, modliła się w duchu by nic się im nie stało, żałowała że podjęli decyzję by je zostawić. Max uścisnął jej dłoń dodając otuchy. Do okoła nich zaczęli zbierać się mieszkańcy rezerwatu. Zaczęli szukać wzrokiem Eddiego lub Rzecznego Psa, ale żadnego z nich nie było widać w ciemności.


Szeryf z Alexem i Kylem zaczęli przedzierać się przez gęstniejący milczący tłum. Indianie zachowywali się dziwnie, bardzo dziwnie. W pewnej chwili Alex odciągnął ich w stronę wejścia do jakiejś jaskini, gdy obrócili się sprawdzić co z Liz i Maxem stanęli zdumieni. Max obejmował dziewczynę ramieniem, cofając się bardzo powoli pod naporem tłumu do samochodu. A tłum gęstniał. Ludzie pojawiali się właściwie z nikąd, dzieci, starcy, dorośli, młodzież wszyscy milczący, nawet niemowlaki w rękach matek były ciche. Alex spojrzał na Kyla, następnie na szeryfa obaj stali jak zaczarowani wpatrując się w tłum. W końcu podjął decyzję, Isabel jest siostrą Maxa, więc tak czy siak w końcu będzie on jego szwagrem. Ruszył ponownie do samochodu, tłum pozwolił mu swobodnie przejść.


"Weź mnie za rękę i pod żadnym pozorem nie puszczaj" zwrócił się do Maxa. Max chwycił się go jak liny ratunkowej, przytulił do siebie mocniej Liz i powili ruszyli.


"Max" cichy głos Liz kazał mu się zatrzymać i powstrzymać Alexa "gdzie jest Tess?"


Alex rozejrzał się uważnie, Tess nigdzie nie było, nie została w samochodzie, nie przeszła też z nimi pierwszy raz. Max również się rozglądał, przerażony, zapomnieli zupełnie o Tess, a przecież wydawało mu się, że przeszła przez tłum jeszcze przed szeryfem, Kylem i Alexem.


"Tess" krzyknął "Tess" nasłuchiwał przez chwilę "Tess !!!"


Po chwili tłum zafalował i zaszemrał, jednak znowu ucichł i zaczął napierać na stojącą przy samochodzie młodzież. Alex podjął decyzję ciągnąc ich w stronę z której przyszedł, Tess zajmą się później. Przedzierając się przez napierający tłum, czuł jak ludzie próbują samym naporem ciał rozłączyć go z Maxem. Liz, przytuliła się bardziej do Maxa, tłum napierał coraz bardziej i utrudniając im przejście.


Kyle wpatrywał się w batalię Alexa. Wyglądało na to, że dla niego przejście przez gęstniejący tumult ludzi nie stanowił problemu. Kłopoty zaczynały się przy Maxie i Liz. Indianie najwidoczniej nie chcieli by dostali się do jaskini.


"Może byś im pomógł ?" nagły głos z za jego pleców, sprawił że podskoczył. Tess stała tuż za nim prawie dotykając go ramieniem.


"Tess ?! Jak udało Ci się przejść ?" zdumiony patrzył to na Tess to na Alexa z resztą w tłumie.


"Fałszywa rzeczywistość" wzruszyła ramionami "sprawiłam, że mnie nie widzieli. Ale przeszłam najwcześniej, zanim było ich tak dużo" umilkła zastanawiając się nad czymś "Mam wrażenie, że oni czują, iż jesteśmy obcy"


"Jak to czują ?" szeryf spytał, a Kyle wpatrywał się w nią ze zdumieniem.


"Nie wiem po prostu... teraz nie potrafię tego określić. Możecie im pomóc ?" wskazała brodą Maxa z Liz, którzy utknęli w tłumie. Alex rozpaczliwie próbował ich wyciągnąć ale nie dawał rady.


"Spróbujmy" ruszyli całą trójką. Tłum zaczął się rozstępować przed szeryfem, ale zarówno Kyle i Tess zostali zablokowani.


"Tato" szeryf obrócił się, kiwnął głową i ruszył dalej po dzieciaki, tłum pozwalał mu spokojnie przejść.


Kyle z Tess wrócili na punkt obserwacyjny przy wejściu do jaskini. Robiło się coraz ciemniej, a co najdziwniejsze ludzi nadal przybywało, nadal poruszali się w milczeniu, a wioska w której normalnie świeciłyby światła pogrążona była w mroku. Tess chwyciła Kyla za rękę. Nie podobało jej się to.


Szeryf dotarł bez problemu do Alexa, który miał trochę swobody w ruchu, poklepał go uspakajająco po ramieniu i ruszył do Maxa, tłum rozsunął się uwalniając parę. Valenti rozejrzał się, zastanawiając się co teraz. Wiedział, że zarówno on i kosmiczne dzieciaki nie są tu mile widziani, ale musiał dowiedzieć się co się dzieje i dlaczego jego syn i Liz również nie mogą przejść.


"Te dzieciaki są ze mną" powiedział głośno do tłumu. Nie otrzymał odpowiedzi, ale też jej nie oczekiwał. Miał tylko nadzieję, że pozwolą im swobodnie przejść. Skinął Alexowi głową i popchnął Liz do przodu, tym razem tłum rozstąpił się tworząc im drogę przejścia.


Do pozostałej dwójki dotarli bez dalszych problemów. Tłum zamknął się za nimi i zaczął napierać na wejście do jaskini, gdy weszli do środka pozostał za nimi mur milczących ludzi. Tym razem Max i Tess utworzyli światełka w dłoniach oświetlając korytarz, szli powoli niepewni co zastaną wewnątrz. W komnacie do której weszli było ciemniej i nawet światełka wytworzone przez obcych nie sięgały dalej niż do ich twarzy. Po chwili zamigotały i zgasły. Tess odszukała w ciemności dłoń Alexa, który stał tuż obok niej, Kyle chwycił ją pod ramię, a drugą ręką złapał rękaw koszuli ojca. Liz cały czas trzymała Maxa za ramię, a gdy zgasło światło przytuliła się mocniej, drugą ręką szukając Alexa, który szedł za nią.


"Nie powinniście tu przychodzić" rozległ się przytłumiony głos z nikąd "To nie wasze miejsce, odejdźcie natychmiast !!"


"Nie, najpierw powiedz co zataiłeś. Kim on jest !!" Max był zdeterminowany "Chcemy wiedzieć więcej o przeszłości, o naszej planecie, a ty najwyraźniej wiesz więcej niż mówiłeś. Nie odejdziemy..."


"Nie wy jesteście najważniejsi Wasza Wysokość" przerwał mu ironiczny głos, Rzeczny Pies nie miał zamiaru zdradzać wszystkiego. Jego twarz pojawiła się nagle tuż przed oczyma Maxa, ten cofnął się zaskoczony.


"Jeśli jestem dla ciebie Waszą Wysokością, to czyż nie powinieneś słuchać moich rozkazów ?" doszedł do nagłego wniosku, skoro jest królem, a Rzeczny Pies o tym najwyraźniej wie, to możliwe, że jest jego poddanym.


Twarz starca zniknęła ponownie w mroku, bez szmeru i bez odpowiedzi. Cała grupa stała bezradnie w środku ciemnej jaskini nie wiedząc nawet gdzie jest wyjście. Postanowili czekać, może był w tym jakiś cel.



~*~


Michael podjeżdżając do bramy rezerwatu ujrzał niespotykany widok. Tłum ludzi stojący w idealnym rzędzie zagradzający wjazd, stojący bez najmniejszego ruchu, gdy wysiadł przekonał się, że również bez szmeru. Jedyne dźwięki, które mu towarzyszyły przy podchodzeniu to chrupanie żwiru pod butami oraz delikatne stąpanie psa. Zanim zdążył się zatrzymać, ludzie rozstąpili się tworząc korytarz, pojawił się też szmer. Przez pierwsze kilka metrów nie mógł go zidentyfikować, potem jednak dobiegł go wyraźniej "hatofh ksyth, yanon sabh". Jak daleko widział w ciemnościach otaczali go indianie, a przejście otwierało się tylko w jednym kierunku. Szmer stawał się coraz bardziej natarczywy, powtarzał ich słowa w myślach starając sobie przypomnieć co znaczą. W pewnym momencie zatopiony w myślach nie skręcił w wyznaczonym kierunku i wpadł na ścianę ludzkich ciał, zauważył kątem oka coś za sobą, nie pewny czy to zamykający drogę tłum odwrócił się gwałtownie. Stanął oko w oko z Seanem i Jackiem, ich sylwetki były szare a oczy puste wpatrzone w jeden punkt. Duchy, widział całą armię duchów, wszystkie osoby których śmierć była powiązana z jego życiem. Wśród morza osób których w ogóle nie poznawał wypatrzył także Charlesa Dupree i jego wnuczkę. Hatofh ksyth, yanon sabh rozległo się ponownie, tym razem wyraźniej i głośniej. Ruszył tyłem w stronę głosu cały czas z niepokojem wpatrując się w podążającą za nim armię cieni.


~*~


Czerwona Jetta nie zwalniając, przemknęła przez bramę rezerwatu. Dziewczyny były zbyt przejęte, aby zauważyć piaskowego hammera stojącego tuż przy wjeździe. Maria zahamowała gwałtownie, wzbijając tumany kurzu tuż przy jeepie Maxa. Gdy wysiadły z samochodu zaskoczyła je cisza i ciemność panujące w wiosce. Wyglądało na to, że nie ma tu żywego ducha. Zanim przeszły dwadzieścia metrów w kierunku gdzie wydawało im się znajdowała się jaskinia, którą odwiedzili Max i Liz, natrafiły na mur ludzi. Wszyscy zwróceni do nich plecami szeptali jakieś niezrozumiałe słowa. Gdy Isabel podeszła i pchnęła jedną dziewczynę, ta nawet nie drgnęła. Popatrzyła na Marię.


"I co teraz ?" niewiele myśląc Maria podążyła jej śladem i popchnęła lekko tą samą dziewczynę, jednak tym razem ludzie się rozstąpili tworząc korytarz. Ruszyła pewnie przed siebie mając nadzieję, że Isabel pójdzie za nią.


"Maria !!!" Isabel została zablokowana przez tłum. Maria wróciła po nią, złapała za rękę i bez problemu zaczęła prowadzić przez morze ludzi.


Tworząc tylko jedną drogę przejścia, szemrający ciągle ludzie doprowadzili je do wejścia do jaskini, do której dopiero co doprowadzili resztę nieproszonych gości.


Isabel zapaliła światełko w dłoniach i ruszyły na poszukiwanie reszty, co jakiś czas pokrzykując ich imiona.


"Maria ?! Isabel ?!" przez moment widziały Alexa, który podbiegał w ich stronę. W chwili gdy dotknął dłoni Isabel, światełko zgasło, a próby jego ponownego zapalenia nie przynosiły efektu.


"No i co teraz ?" Maria nie lubiła bezczynności.


"Czekamy, Rzeczny Pies coś wie i powie nam to teraz" Max wydawał się nie przejednany.


"Max..." Tess nie była pewna czy to taki dobry pomysł, starzec powiedział wyraźnie, że nie są tu mile widziani.


"Odejdźcie to nie wasze miejsce !!" rozległo się ponownie.


"Nie !!" Max uparcie nie dawał za wygraną.


"Ja wiem kim on jest" Isabel powiedziała cicho. Na szczęście było ciemno i nie widziała spojrzenia jakim próbował obrzucić ją brat. Na szczęście on też nic nie widział. Ciemność zaczynała ich wszystkich niepokoić, mimo że zaczynali już odróżniać poszczególne cienie.


"Jak to wiesz ? Czemu wcześniej nie mówiłaś ?!" w Maxie zaczynał budzić się dyktator z poprzedniego życia, nieustępliwy "Isabel ?"


"Max daj jej spokój" Alex stanął w jej obronie "powinniśmy stąd się wynosić, to rzeczywiście nie nasze miejsce"


"Chyba czas podjąć jakąś decyzję" Szeryf ruszył w stronę, jak mu się wydawało, wyjścia "tam chyba jest wyjście, jeśli będziecie szli za moim głosem to nie powinniśmy się zgubić."


"Nie !!" Max ostro zaprotestował, najpierw dowiem się kim on jest "Isabel ?"


Maria nie wytrzymała "Chcesz wiedzieć kim on jest ?! Mordercą, mordercą z zimną krwią. Pałający nienawiścią do każdego kogo pozbawia życia, zabił całą twoją rodzinę w poprzednim życiu, zabił Seana i Jacka. Co chcesz jeszcze wiedzieć ?!" nie czekając na jego odpowiedź ruszyła w kierunku gdzie poprzednio słyszała ojca. Za nią ruszyli pozostali zostawiając za sobą Maxa z Liz u boku. Wybrali zupełnie inny korytarz niż ten którym przyszli, po paru metrach zaczęło się rozwidniać, aż wyszli do oświetlonej pochodniami jaskini dokładnie tej samej, którą pokazał Tess, Liz i Maxowi Rzeczny Pies. Kamienie w ścianie tworzące V świeciły na niebiesko, a w całej komnacie rozlegał się szept yatofh ksyth, yanon sabh.



Michael został doprowadzony przez szepczący tłum do jaskini, szedł cały czas tyłem przypatrując się towarzyszącym mu duchom. Szukał wśród nich właściwie tylko jednej osoby Annie Guerin, swojej pierwszej i jedynej zastępczej matki, ale ciągle nigdzie jej nie widział. Gdy tłum ponownie zafalował zamykając za nim przejście, sprawdził jak daleko jeszcze go poprowadzą, zdziwiony staną u wejścia do jaskini. Pijący ból w lewym ramieniu zwrócił jego uwagę, zdumiony zobaczył niebieskie V prześwitujące przez rękaw czarnej koszulki. Szczeknięcie i ponaglenie Rathisa kazało mu wejść do środka, po dwóch krokach stanął wpatrując się w niebieskie V na ścianie i stojącą obok niego grupkę.


"A wy co tu robicie ?" spytał bandę z Roswell


"A ty co tu robisz ?" odpowiedzieli pytaniem na pytanie, nieświadomie formując ochronę dla ludzi, Max wysunął się do przodu, za jego lewym ramieniem stanęła Isabel a za prawym Tess. Bezpośrednio za Maxem stanął Jim, a zanim Kyle i Liz, Maria została zepchnięta na sam koniec. Gdyby patrzeć na nich z góry, to królewska trójka tworzyła V dokładnie takie samo jak na ścianie.


Nim zdążył odpowiedzieć rozległo się ponownie hatofh ksyth, yanon sabh tym razem bardzo blisko, a zza załomu wyłonił się Rzeczny Pies.


"Hatofh ksyth, yanon sabh" powtórzył starzec wpatrując się intensywnie w Michaela i ignorując pozostałych.


"Co to ma znaczyć ?" Max zignorował sytuację, dla nie go było najważniejsze jego dobro i wyjaśnienie dręczących go wątpliwości "Pytałem co to ma znaczyć !"


Starzec zignorował jego pytania wpatrując się dalej w młodzieńca stojącego przed nim. Jeśli to jest ten długo oczekiwany, był w stanie zignorować drobne przeszkody. Ale najpierw test. Tylko czy i tym razem okaże się niedoskonały ?


Michael wodził wzrokiem od starca do Maxa. Rozpoznał Zana, dawnego przyjaciela i towarzysza zabaw, króla któremu kiedyś przysięgał wiecznie służyć, a teraz irytująco domagającego się odpowiedzi, niewiele się zmieniło.


"Są rzeczy Wasza Królewska Mość, które was nie dotyczą" odpowiedział spokojnym i opanowanym głosem "Ta akurat jest jedną z nich. Jednak przez wzgląd na dawne czasy udzielę Wam odpowiedzi na niektóre z nurtujących cię pytań"


"Kim jesteś ?" wyrwała się Tess, nim Max zaczął domagać się odpowiedzi których niekoniecznie musieli znać.


"Poznaliście mnie jako Nicka Stone'a współpracownika Jacka w FBI..."


"Jack mówił o tobie Mickey" przypomniała sobie nagle Maria


"... a nazwano mnie Michael Guerin. Podejrzewam, iż powinno wam coś to mówić." spojrzał wymownie na szeryfa "W poprzednim życiu znaliście mnie jako Rath..." przerwał nie pewny czy zdradzać wszystko. Rathis przebiegł koło jego nóg, okrążył zbitą gromadkę i wrócił warować przy nogach swego pana.


Alex chwycił Isabel za rękę czując jej narastający strach, ich ciała od razu spowiła biała poświata. Michael cofnął się o pół stopy zaskoczony.


"Kanatis ?" szepnął. Zanim jednak ktokolwiek zdążył coś odpowiedzieć, Rzeczny Pies wpatrujący się dalej w Michaela został pchnięty przez niewidzialną siłę prosto na ścianę ze świecącym symbolem. Michael padł na kolana z bólu w ramieniu, pies zawył ostrzegawczo, a Isabel, Max i Tess wyciągnęli równocześnie ręce tworząc zieloną barierę ochronną.


Do jaskini powolnym, prawie majestatycznym krokiem weszła zakapturzona postać.


"Czyżbyś o czymś zapomniał ... Rath ?" powiedziała szyderczo stając nad skulonym chłopakiem.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część