O tej porze w Crashdown Cafe nie było nikogo prócz Liz. Dziewczyna zamknęła już lokal i sprzątała stoliki. Była sama w domu, bo jej rodzice wyjechali do cioci Elize. Ktoś zapukał do drzwi. Pobiegłą, aby zobacyć kto to może być o tej porze. Zobaczyła swoją przyjaciółkę.
— Hej Liz! – Maria przywitała ją wchodząc do kawiarni.
— Cześć... – odpowiedziała zaskoczona Liz i przytuliła przyjaciółkę. – Tak szybko wróciłaś? Co z Nowym Jorkiem i twoją płytą? Opowiadaj wszystko po kolei.
— Spokojnie, spokojnie. Zacznę od początku. Przyjechaliśmy do Nowego Jorku i najpierw pojechaliśmy do hotelu. Mówię ci Liz, mój pokój wyglądał jak pałac. Nigdy nie spłam w tak wygodnym łóżku! Ale nie o tym miałam opowiadać. Gdy już trochę wypoczełam pojechaliśmy do studia. Tam nagrałam singiel. Producent był zachwycony moim wokalem i całą piosenką. Już następnego dnia miałam nagrywać płytę! Rozumiesz Liz?! Prawdziwą płytę!
— Tak, tak Maria. Wiem jak wygląda "prawdziwa płyta" – zaśmiałą się przyjaciółka.
— Jak już mówiłam następnego dnia mieliśmy nagrywać. Całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Byłam w siódmym niebie kiedy znów wchodziłam do studia. Jeden z producentów wypalił z pomysłem, żebym śpiewała gotowe teksty a nie swoje. Miał już nawet przygotowane, ale potrzebował kogoś, kto będzie śpiewał. Przeczytałam je, ale były po prostu głupie. Nie czułam ich w sobie i nie zgodziłam się ich śpiewać. Oni dali mi ultimatu: albo śpiewam ich teksty albo wracam do domu. Chyba się domyślasz jak mnie to rozzłościło?!- Liz pokręciłą głową dając znak, że rozumie.
— No to powiedziałam im, że nie dam się przerobić na głupią gwiazdkę pop i wróciłam do Roswell.
— Maria! Tak mi przykro, że nie zrobiłaś kariery. Ale nie przejmuj się. Jeszcze im pokażesz kto jest prawdziwą gwiazdą! – Liz pocieszała przyjaciółkę. Nagle do kawiarni wpadli faceci w czarnych kombinezonach z bronią w rękach. Przyjaciółki wystraszyły się i domyśliły, że to pewnie FBI. Miały rację. Do pomieszczenia weszło dwóch agentów w garniturach. Dali znak, aby zabrać dziewczyny i zabezpieczyć miejsce. Po chwili Crashdown wyglądał jakby nic się nie wydarzyło.
***
— Cześć wszystkim!- Michael przywitał wszystkich. – Co jest z Liz? Jeszcze nie wstała?
— Coś musiało się stać, bo nikt nie otwiera chociaż pukamy już od kilku minut – wyjaśniał Max.
— Max, a jak ty wchodzisz do Liz, kiedy nie chcesz, aby jej rodzice cie zobaczyli?- zapytała Isabel.
— No przecież! Chodźcie za mną. Wejdziemy przez balkon.
— Jaki ty jesteś romantyczny. Balkon... jak u Romea i Julii – docinała bratu Is.
Weszli do pokoju Liz. Nie było w nim nikogo. Łóżko było pięknie pościelone jakby nikt w nim nie spał.
— Liz! Liz! – wołał coraz bardziej przestraszony Max. – Coś się musiało stać. Ona nie nocowała w domu, bo łóżko jest pościelone, kawiarnia zamknięta, chociaż o tej porze zawsze ją otwierała.
— Nie panikuj braciszku. Może chciała odpocząć od tego wszystkiego i wyjechała do rodziców i cioci.
— Powiedziałaby mi przecież gdyby wyjeżdżała i pożegnałaby się z nami.
— Może masz rację, ale co mogło się stać?- Isabel zaczynała się martwić.
— Chodźmy na dół. Może tam coś znajdziemy. – powiedział Michael. Cała trójka zeszła do kawiarni. Wyglądała jak zwykle – ułożone stoliki, czysta podłoga. Na zapleczu również czysto. Brakowało tylko jednego stroju kelnerki – stroju Liz. Michael szukał czegoś co mogłoby naprowadzić ich na trop dziewczyny.
— Hej, znalazłem coś!- krzyknął Michael. Rodzeństwo podbiegło do chłopaka. – Podłoga jest wyczyszczona, ale na progu widać ślady błota. To chyba odcisk jakiegoś wojskowego buta.
— To FBI! Na pewno tu byli i nadal nas szukają – Max pomyślał o najgorszym.
— Max nie denerwuj się. Może to nie to o czym myślisz. Przecież cała sprawa już dawno ucichła – Is próbowała uspokoić brata.
— Isabel! Pomyśl, jeżeli nie ma stroju Liz, nie ma też Liz a na poodłodze są ślady wojskowego obuwia, to o czym to może świadczyć?- Max był coraz bardziej zdenerwowany.
— Max ma rację. Wczorajszego wieczoru było tu wojsko lub to o czym mówił Max – Michael powoli próbował rozszyfrować zagadkę zniknięcia Liz.
— Tak, to napewno FBI. Tylko oni mogli tak dokładnie posprzątać po sobie – Max był już pewien
— Musimy odnaleźć Liz. Oni mogą jej coś zrobić próbując dowiedzieć się czegoś o nas – planował Michael.
— To kiedy ruszamy?- Is zrozumiała, że ta cała historia z FBI może być prawdą.
***
— Nic nie wiem!
— Nie kłam! Wiemy, że znasz kosmitów.
— Nie znam żadnych kosmitów! Obiło wam! Kosmici nie istnieją! – dziewczyna krzyczała jak opętana. Bała się ich, ale wiedziała, że nie może wyjawić prawdy, choćby miała umrzeć.
— Nie udawaj! Znamy całą ich trójkę: Max Evans, Isabel Evans i Michael Guerin. Gadaj zaraz po co tu przylecieli, albo twoja przyjaciółka nie będzie już tak słodko śpiewać – ciągnął swoje "facet w czerni".
W tej chwili Liz zauważyła jak dwóch mężczyzn wnosi nieprzytomną Marie i kładzie ją na łóżku. W rękach mają strzykawki i chcą zaaplikować leżącej dziewczynie jakiś środek.
— Nie! Tylko nie Maria! Wszystko wam poweim tylko nie ona.
— Okey, ale bez żadnych numerów- mężczyzna dał znak swoim podwładnym, aby ci na razie zostawili nieprzytomną dziewczynę. – Skąd ich nasz? Od kiedy są na Ziemi? Po co tu przylecieli?
— Nie wszystko naraz. Całą trójkę poznałam w szkole. Zawsze byli z boku. Koło Isabel kręciła się grupka chłopaków, ale ta ich odżucała po kolei. Max i Michael raczej nie byli zbyt towarzyscy. Nigdy ich nie widziałam na imprezach. Zapoznaliśmy się całkim przypadkowo. Wpadłam na Max'a na przerwie, a potem jakoś nasza znajomość potoczyła się własnym torem. I tak do dziś przyajźnimy się. To wszystko.
— Kłamiesz! Chłopcy bierzcie się za tamtą!- mężczyzna coraz bardziej się denerwował.
— Ale to prawda! Oni nie są kosmitami. Znam ich dobrze i zauważyłabym gdyby byli nie z tej Ziemi. Mężczyzna nie dał się przekonywać dłużej. Wiedział dobrze kim są jej znajomi. Dał znak swoim ludziom. Wstrzyknęli Marii całą zawartość strzykawki. Dziewczyna obudziłą się. Poderwała się z miejsca i zaczęła się trząść. Po chwili znów zasnęła. Liz poczuła ból swej przyjaciółki.
***
— Pośpiesz się Max! Czuje, że stało się coś złego!- pospieszał przyjaciela Michael.
— Szybciej już nie mogę! A z resztą skąd wiecie, że Liz tam będzie? Może tą bazę już zlikwidowali.
— Mam przeczucie, że nie braciszku. Ona tam jest i ja to czuję – tłumaczyła Is.
Jechali jeep'em tam, gdzie poprzednio znaleźli Max'a. Wiedzieli, że baza została częściowo zniszczona, ale Valenti powiedział im kiedyś, że agenci federalni tam się kręcili i robili różnego rodzaju pomiary. Może chcieli oddtworzyć swoją bazę? Kosmiczna trójka tego nie wiedziała, ale to był ich jedyny trop.
Dojechali na miejsce. Ukryli jeep'a w krzakach i ostrożnie ruszyli a stronę budynku. Do końca nie możne było nazwać tego bazą FBI. Były to tylko ruiny, ale zaniepokoił ich fakt, że przy tych ruinach stoją czarne limuzyny a wejścia do środka pilnuje straż. To im jednak nie przeszkodzi w uratowaniu Liz.
Isabel odwróciła uwagę strażników, a w tym czasie chłopcy zaszli ich od tyłu i unieszkodliwili. Cała trójka weszła do środka. Poszukiwali pomieszczenia, w którym może być dziewczyna Max'a.
— Ja pójdę pierwsz. Osłaniajcie mnie w razie czego – zadecydował Max.
— OK, ale uważaj braciszku. Nie chciałabym cię stracić.
Max szedł prosto korytarzem, który wydawał mu się znajomy. Nie mylił się. To ten sam korytarz, przez który uciekał. Teraz czuł, że gdzieś tam jest jego ukochana.
Tymczasem Liz w tej chwili najbardziej bała się o Marię. Już jej było obojętne czy ją zabiją. Chciała zobaczyć przyjaciółkę, a odkąd mężczyźni wyszli z białego pokoju nie mogła sprawdzić co jej zrobili. Próbowała się wydostać, ale ręce miała przypięte do fotela. Usłyszała jakieś szepty. Do pokoju weszli dwaj agenci. Mieli zadowolone miny.
— Co zrobiliście Marii? Chcę ją zobaczyć!
— Uspokój się. Jest teraz w lepszym świecie. Może cię pocieszy to, że nie cierpiała. Pamiętaj, że to twoja wina. Mogłaś nam powiedzieć. Teraz to i tak obojętne, bo twoi znajomi już tutaj idą. Już nam nie uciekną – na twarzy mężczyzny pojawił się ironiczny uśmieszek. Liz nie mogła powstrzymać łez. Może gdyby powiedziała o wszystkim jej przyjaciółka żyłaby, a kosmici i tak by sobie poradzili, jak zawsze.
Agenci wyszli zostawiając otwarte drzwi. Liz zrozumiała, że to pułapka. Szarpała się próbując wydostać się z ucisku. Jednak było już za późno. Usłyszała kroki. Domyśliła się, że to Max przyszedł ją uwolnić.
— Uciekajcie! – krzyknęła.- To pułapka! oni wiedzą, że tu jesteście!
— Liz, to ty?! – zapytał Max.- Przyszliśmy cię uwolnić – dodał, po czym używając swojej mocy otworzył zapięcia na jej rękach. W tej chwili za kosmitami zamknęły się drzwi.
— Dlaczego mnie nie posłuchaliście?! Krzyczałam, że to pułapka.
— Nie martw się. Wyjdziemy stąd – Michael próbował załogodzić sytuację.
— Mam się nie martwić?! Była ze mną Maria, a kiedynie chciałam im o was powiedzieć coś jej wstrzyknęli. Michael, ona nie żyje! – dziewczyna wybuchnęła płaczem.
— To niemożliwe. Ona jest w Nowym Jorku. Nagrywa płytę....- Michael nie mógł uwierzyć słową Liz.
— Wróciła wczoraj wieczorem, zanim wtargnęli do Crashdown.
— Nie, to niemożliwe! – tym razem Michael z tródem powstrzymywał łzy. Is i Max także nie mogli uwierzyć w to, o czym się dowiedzieli.
— Witam Królewską Trójkę! – odezwał się głos zza ściany. – Mam dla was dobrą i złą wiadomość. Dobra to taka, że jednak jest was czwórka, a zła taka, że zostanie tylko jedna kosmiczna istota. Niestety to nie żadne z was – ku ich zdziwieniu odsłoniła się jedna ze ścian i ukazała się szyba. Stali za nią agenci, którzy porwali Liz i Marię oraz... Tess! To była prawdziawa ona, nie żaden hologram lub coś równie kosmicznego.
— Tess? Przecież wróciłaś. Byłaś w ciąży – Isabel nie kryła zdziwienia.
— Ciąża była tylko pretekstem, aby odlecieć z tej ochydnej planety. Nie chcieliście wracać ze mną i wiele straciliście. Wszystko przez te ziemskie idiotki. Mogłeś mieć mnie Zan a wolałeś tę paskudę!
— Nie mów tak o niej! Jak mogłaś nas oszukać? Mówiłaś, że mnie kochasz, a ludzi których się kocha nie okłamujemy! – Max był zły za to, że go okłamała i porwała jego prawdziwą miłość.
— Kochałam cię na naszej planecie. Tak samo jak Rath kochał Vilandrę. A tu na Ziemi ty nie chcesz wracać przez tą wywłokę a on przez "swoją ukochaną Marię". Tak a propos, to miło było zabić tę ziemską idiotkę – Tess zaśmiała się głośno.
— To ty ją zabiłaś?! Nie daruję ci tego!!! – Michael ze wściekłości chciał użyc swoich mocy, ale coś mu przeszkadzało.
— Kretynie! Wasze moce tu nie działają. Jesteście skończeni – kosmitka znowu się zaśmiała. W tej chwili wstała Liz. Podeszła bliżej szyby. Była wściekła, a po policzkach spływały jej łzy.
— Nigdy ci nie wybaczę, że zabiłaś moich przyjaciół!
— Myślisz, że się ciebie boję!? Głupia. Zrobiłam to z zemsty, za to, że odebrałaś mi Zan'a. Wiedziałam, że nie wydasz nikomu Max'a i reszty. Gdybyś to zrobiła, może twoja przyjaciółka żyłaby nadal. Jeśli chcesz tak bardzo, to już dziś możesz ją spotkać – Tess chciała urzyć swoich mocy i zabić Liz, ale coś jej w tym przeszkadzało. Przed Liz utworzyła się obronna tarcza.
— Teraz ty zobaczysz co to jest gniew. Prawdziwy gniew Elizabeth Parker! – mówiąc to dziewczyna złączyła obie ręcę. Wokół niej utworzyła się burza i otoczyło ją białe światło. Max i reszta stali i wpatrywali się z niedowierzaniem. Zrozumieli co się dzieje i wyciągnęli przed siebie dłonie. Teraz ich moce działały i zjednoczyły się z mocą Liz. Dziewczyna czując, że kosmici wspierają ją, uniosła ręcę w górę i całą swoją moc skierowała na zaskoczoną Tess. Biały strumień światła wypełnił pomieszczenie. Agenci zniknęli. W miejscu, w którym stała kosmitka-zdrajczyni został tylko czarny ślad.
Cała czwórka wyszła z pokoju i zaczęli szukać ciała Marii. Znaleźli ją w sali obok. Michael podbiegł do ciała ukochanej. Za nim podszedł Max i próbował uzdrowić dziewczynę. Było jednak za późno i nic nie mogli zrobić. Zabrali jej ciało do jeep'a i pojechali w kierunku domu. Całą drogę przejechali nie rozmawiając. Michael gładził Marię po włosach, a Liz płakała. Isabel ledwo powstrzymywała łzy, a Max nadal nie mógł uwierzyć w ostatnie wydarzenia. I dlaczego Liz mogła urzyć mocy a oni nie? Nie mogł odpowiedzieć sobie na to pytanie i nie chciał też pytać Liz. Była zbyt przejęta losem Marii. Postanowił, że zapyta ją jak wszystko sobie ułoży i pogodzi się ze stratą przyjaciółki.
Nie mogli wytłumaczyć mamie Marii co tak naprawdę się stało. Upozorowali wypadek samochodowy. Is odpowiednio "rozbiła" auto swoimi mocami. Później ułożyli Marię w środku i dodali trochę krwi )(również przy urzyciu swoich mocy). Wrócili do Roswell. Czwórka spotkała się z Kyle'm i jego ojcem w Crashdown. Musieli wytłumaczyć im prawdziwą przyczynę śmierci Marii. Najbardziej załamany byłą Liz i Michael. Ciągle powtarzał, że gdyby się nie rozstali nie doszłoby do tego, bo on cały czas byłby przy niej. Przecież tak ją kochał...Liz nie mogła tego znieść i poszła do swojego pokoju. Za kilka dni miał odbyć się pogrzeb jej najlepszej przyjaciółki, a ona czuła się okropnie z myślą, że mogła jej pomóc i uratować ją. Wystarczyło tylko wyznać całą prawdę o Max'ie Michael'u i Isabel.
***
Siedziała w swoim pokoju. Patrzyła jak po oknie powoli spływają kropelki wody. Pomyślała, że to zadziwiające jak w ciągu paru chwil może rozpętać się tak ogromna burza, która po paru minutach zmienia się w ciepły deszczyk. Burze zawsze ją fascynowały i może dlatego kiedy była naprawdę zła rozpętała się wokół niej burza. Nie mogła zapomnieć o wydarzeniach sprzed tygodnia, o tym jak po raz pierwszy użyła swojej mocy, o pogrzebie przyjaciółki. Miała mętlik w głowie. Z nikim nie rozmawiała od śmierci Marii. Wiedziała, że czas na rozmowy jeszcze nadejdzie.
Na ulicy przed kawiarnią grupka dzieci bawiła się w kałużach. Dzieci skakały i radośnie się śmiały. Powróciły wspomnienia, kedy i ona tak beztrosko bawiła się z przyjaciółmi. Zobaczyła teraz jak dziewczynka z krótkimi kucykami puszcza łudeczki na wodzie, jak niski chłopiec skaka obok i zatapia "łodzie" koleżanki. Obok nich stoi mała dziewczynka z długim warkoczem i przygląda się dwójce dzieci. To ona. Tak, to napewno ona. Pamiętała przecież ten moment, w którym poznała dwójkę swoich najlepszych przyjaciół – Mari'e i Alex'a. Potem wróciły inne wspomnienia. Ona i Maria leżą na łóżku w pokoju Marii i rozmawiają o wszystki – o szkole, chłopakach, problemach. Innym razem Alex i Maria na jej 14 urodziny organizują koncert. Alex gra na gitarze a Maria śpiewa. Wszystko jest takie wspaniałe. Kiedy pojawiają się kosmiczne problemy, to Maria rozumie ją i pociesza. Zawsze znajduję coś śmiesznego w ich "Czechosłowakach".
Liz położyła się na łóżku i skuliła nogi. Chciało jej się płakać. Dlaczego nic nie może być tak jak dawniej? Tylko ona, Maria i Alex – jak trzej muszkieterowie- "jeden za wszyskich...". Łzy same napływały jej do oczu.
— Dlaczego tak się stało?- zadawała sobie pytanie, na które nie miała żadnej odpowiedzi. – Dlaczego moje życie zmieniło się w piekło? Dlaczego z całej naszej trójki zostałam tylko ja? Gdybym mogła cofnąć czas...- dziewczyna wybuchnęła płaczem.
Nie mogła cofnąc czasu. Mogła zrobić tylko jedno: pamiętać o swoich przyjaciołach. O tak wspaniałych ludziach jakimi byli Alex i Maria napewno nigdy nie zapomni...