_liz

Iskry (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

IV

Liz weszła do pokoju cicho, aby nie zbudzić jeszcze śpiącej blondynki. Michael szedł tuż za siostrą, wgapiając się w podłogę. Stanęli tuż przy stoliku. Liz usiadła na szklanym blacie, a chłopak spojrzał na Marię. Jej ciało lekko się unosiło za każdym razem, gdy nabierała powietrza, a potem swobodnie opadało. Jej dłonie splecione były pod lewym policzkiem, a kolana przysunięte do brzucha. Skulona niczym kot, nieświadoma tego co lada chwila miało nastąpić. Bystre spojrzenie Guerina leniwie prześlizgiwało się po jej twarzy i sylwetce, chwytając każdy najdrobniejszy szczegół jej ciała. Z uśmiechem chłonął jasny odcień jej skóry, tylko na policzkach przykryty bladoróżowym rumieńcem. Delikatna, miękka, ciepła, taka właśnie wydawała mu się być jej skóra. Jak płatki białej róży, w których miało się ochotę zanurzyć nie tylko dłoń, ale i całego siebie. Powieki przykrywały uśpione dwa księżycowe jeziora, barwione naturalnym barwnikiem, a ich dna usypane były z czystych krysztalików diamentów i szmaragdów. Piaskową jaskinię skrywającą miętowe stawy, zamykały gęste zasłony czarnych rzęs. Kosmyki krótkich włosów opadały lekkimi falami, a jedno pasemko tkane złotem przesłaniało jej prawy policzek. Wzrok chłopaka prześlizgnął się na jej smukłą szyję, a potem wzdłuż jej ramion. Potem powrócił na talię i jej nogi. De Luca przypominała mu zamknięty kwiat róży. Nie dlatego, że była równie ładna, czy dlatego, że Michael uwielbiał te kwiaty. Wręcz przeciwnie, nienawidził ich, uważał, że są tandetne. Ale jednak to idealne kwiaty do opisania panny Marii. Była nie tyle ładna, co równie tajemnicza jak kwiat róży. Złożona z wielu płatków pozwijanych ze sobą, kryjących w swoich zakamarkach nieodkryte tajemnice. Ale wszystkie te płatki w harmonii strzegą serca kwiatu i słodkiego nektaru, którym jeszcze nikt nie został obdarzony. Gdyby pozbawić tę różę jednego płatka, nie byłaby już sobą, nie potrafiłaby zachwycić, czy żyć dalej swoim wonnym życiem. Taka właśnie była dla niego Maria. To zaskoczyło go jeszcze bardziej niż grom z jasnego nieba. Znał ja dopiero od kilku dni. Znał? Nawet tego nie mógł powiedzieć. Ale czuł się z nią bardzo mocno związany. Jak dzień z nocą, jak księżyc ze słońcem, jak krwinki z osoczem. I dlatego nie chciał jej w to wszystko wciągać. Nie chciał, żeby jej życie przesiąknęło jego tajemnicą i pociągnęło ją na dno jak kamień. Bał się wyrzutów własnego sumienia, że to on może stać się kimś, kto zrujnuje jej życie i wyniszczy ją samą. Ale nie miał innego wyjścia. Liz miała rację – albo prawda albo śmierć. A to ostatnie było dla niego nie do spełnienia. Śmierć Marii z pewnością była jedną z ostatnich rzeczy, które chciałby widzieć, a co dopiero popełnić. Wciąż stał bez ruchu, chociaż czuł na sobie świdrujący wzrok siostry. Nie drgnął nawet w momencie, gdy ciało blondynki przeszły dziwne ciarki, a potem rozwinęła się z kłębka. Jej oczy powoli się otworzyły, wysypując na powierzchnię dnia migocące karaty. Jej spojrzenie wylądowało na nim, a potem niechętnie przesunęło się na drobną brunetkę, siedzącą na stoliku. Maria rozejrzała się gwałtownie dokoła, ale nie zauważyła nikogo poza nimi. Po chwili dopiero dotarło do niej, czego świadkiem była, nim rzekomo zemdlała. W jednej sekundzie podwinęła pod siebie nogi, otuliła je ramionami i przerażonym wzrokiem biegała po pokoju, szukając drogi ucieczki. Dopiero po kilkuminutowej ciszy, usłyszała głos:

— Spokojnie. Nie zrobimy ci krzywdy.
Wzrok blondynki spoczął na Liz. Brunetka uśmiechała się lekko, a w jej czekoladowych oczach tliły się iskierki szczerego złota. Jej spojrzenie w żaden sposób nie budziło strachu, wiec serce Marii powoli powracało do bicia normalnym tempem, a myśli przestały zakręcać się i splatać niczym spirale. Kiedy upewniła się, że naprawdę nic jej nie grozi z ich strony, poczuła w żyłach dawkę adrenaliny i odwagi. Usiadła normalnie i zapytała zimno:

— Kim jesteście i czego chcecie?

— To bardzo skomplikowane. – powiedziała Liz powoli

— Widziałam was jak coś dziwnego robiliście. Nie jesteście normalni. Kim jesteście, czego od nas chcecie? – jej głos drżał niespokojnie

— Jesteśmy krwiożerczymi mutantami z Marsa, którzy przyszli niszczyć całą waszą ludzką rasę, wyjadając wam mózgi – mruknął Michael, nie mogąc powstrzymać sarkazmu

— Ty na pewno jesteś zmutowany – odcięła się Maria, wstając

— Ale tobie nie miałbym co wyjeść – odpowiedział błyskawicznie

— Musiałbyś najpierw nauczyć się jeść, bo nie sadze, aby tak prymitywny organizm był w stanie...

— Dość! – Liz zerwała się z miejsca i krzyknęła – Dosyć! Koniec rundy pierwszej. – stanęła pomiędzy nimi – Wracać do narożników.
Michael uniósł ręce w geście obronnym, a Maria z powrotem usiadła na kanapie. Wzięła w dłonie poduszkę i ścisnęła ją, tuląc mocno do brzucha. Liz posłała bratu ostrzegawcze spojrzenie, a potem znów obróciła się w stronę blondynki. Westchnęła i nawet nie siląc się na zmianę tonu, powiedziała:

— Jesteśmy kosmitami. Pochodzimy z Antaru. Jesteśmy tu, bo na naszej planecie wybuchła wojna i musieliśmy się schronić. Znalazłaś nas w komorze inkubacyjnej, gdzie jest paskudny ostrosłup, wywrócony do góry nogami, który nie wiem z jakich powodów, jest czczony przez naszych pokręconych rodaków. Prawdopodobnie wyprano im mózg z wszelkiego smaku estetyki i gustu. – mówiła szybko, nawet nie pozwalając Marii zadawać pytań – Poza tym jest tam kryształ, który służy do teleportacji i jakiś stolik, ale raczej nie do kawy, bo zdobienia mu się ruszają, więc ciężko by było się przy nim relaksować. Gdybyś miała czas, zauważyłabyś też kapsydy, z których ja oraz mój, podobno brat chociaż to nie udowodnione, wyszliśmy... Urodziliśmy się... Wszystko jedno. – nabrała powietrza i dokończyła – Tak więc nie jesteśmy normalni, jak to zauważyłaś. Ale nikt się o tym nie może dowiedzieć. Mówimy ci o tym, bo cię lubimy i ufamy ci. – uśmiechnęła, a potem dorzuciła promiennie – A jeśli komuś o tym powiesz lub nas wydasz, to cię zabijemy.
To powiedziawszy obróciła się na pięcie i spojrzała na brata. Ten tylko przewrócił oczami i wyszedł do kuchni. Liz i Maria zostały same. Jak można się było spodziewać, Maria jednak zadała dziesiątki pytań, na które Liz, nie mając innego wyjścia, musiała odpowiedzieć.
* * *
Wydawało się, że Maria przyjęła tę wiadomość dość spokojnie. Ale to były tylko pozory. Kiedy tylko otrzymała aż za dużą porcję informacji, Maria postanowiła wyjść. Co prawda było dość późno i Liz zaproponowała, że ją odprowadzą, ale wolała być teraz sama. Wyszła naturalnie, jeszcze rzucając na odczepnego uśmiech. Jednak kiedy tylko skręciła z róg uliczki, gdzie znajdował się dom rodzeństwa Guerin, poczuła jak nogi się pod nią uginają. W głowie zawirowało, a w uszach dudniło, jakby stała pomiędzy iście afrykańskimi bębnami. Krew zgęstniała, a serce zdążyło już w ciągu kilku sekund pokonać dystans maratonu. Usiłowała iść dalej, ale w jej głowie wciąż odbijały się echem, za każdym razem bardziej donośnie, słowa "Jesteśmy kosmitami". Nigdy by w to nie uwierzyła. Nie wierzyła w takie rzeczy, mimo że mieszkała w takim miasteczku jak Roswell. Ale niestety teraz nawet jej zdrowy rozsądek ulotnił się razem z poczuciem bezpieczeństwa, które odebrano jej przed chwilą. Starała się zachować spokój, zwłaszcza, że całkowicie poważnie wzięła do siebie słowa o odebraniu życia. Całego zamieszania narobiło jeszcze mrowienie w całym ciele, które zostało wywołane nieodpartym uczuciem, że wzrok Michaela ani na chwile nie opuszczał jej ciała. Czuła się teraz, jakby wplątała się w bardzo gęstą pajęczynę. Nie była w stanie poruszyć żadną częścią ciała, a w środku zbierała jej się żółć pomieszana z trującym jadem. W ustach nagle jej zaschło, przed oczami pociemniało. Szybkim krokiem weszła na pobliski trawnik, wsparła się dłonią o drzewo i wyrzuciła z siebie całą zawartość żołądka. Ulga. Niewielka, ale jednak poczuła jak lepka tajemnica na chwilkę uwolniła swoje więzy. Nabrała głęboko powietrza i powlokła się w stronę domu.
Udało jej się ostatkiem sił otworzyć drzwi. Nie przywitała się z nikim. Na żywiołowe "hej" ze strony brata, machnęła tylko ręką. W jej drugiej dłoni znajdował się pasek od torby, która wlokła się za nią po ziemi. Maria wręcz runęła w głąb swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Osunęła się na podłogę i chowając twarz w dłoniach, zaklęła.
* * *
Nawet nie zauważyła, jak zrobiło się jeszcze później. Po prostu zasnęła w tej samej pozycji, w której skuliła się po powrocie do domu. Kopnęła torbę na środek pokoju, a potem sama podniosła się z wielkim trudem. Przeszła kawałek, jej wzrok przebiegł nieprzytomnie po oknie, ścianie, biurku, i stanęła przy swoim łóżku. Wyciągnęła ręce w górę, odwróciła się plecami do łóżka i runęła na łóżko, odbijając się od materaca. Lubiła to robić, ale dzisiaj jednak nie poprawiło jej to nastroju. Nagle zażądano od niej, aby spoważniała, wydoroślała i nauczyła się trzymać język za zębami. Za dużo jak na jeden dzień. Jej dłonie splotły się na jej brzuchu, a oczy przymknęły się, wprowadzając w niespokojną otchłań. 'Jest kosmitą' Ta myśl nieustannie szybowała w przestworzach jej umysłu. Westchnęła, rozchylając usta. Przed jej oczami pojawił się obraz Michaela. Chciała go wymazać, ale nieustannie powracał. Czuła na sobie spojrzenie jego chłodnych, piwnych oczu, w których za każdym razem potrafiła odnaleźć coś innego. Jego wzrok mroził krew w żyłach, wywoływał w niej dziwne bicie serca, pobudzał zmysły, wciąż drażnił jej język i powodował chęć wygłaszania na głos ciętych uwag, a jednocześnie peszył ją i onieśmielał. Nie mogła powiedzieć, że nie był przystojny, bo był. Nie potrafiła nawet w tym wypadku kłamać. Bywały ułamki chwil, gdy miała ochotę znaleźć się w jego ramionach i zapomnieć o tym co było dokoła. 'Maria tylko ty jesteś tak nienormalna, żeby podobał ci się facet, którego ledwo znasz' To prawda. Znali się, o ile można było się pokusić o takie stwierdzenie, zaledwie kilka dni. A ona nie mogła się chwilami oprzeć pokusie, żeby na niego nie spojrzeć, żeby nie podejść, żeby chociaż nie wszcząć kolejnej potyczki słownej. Miała już nawet zamiar podejść do niego w pokojowym nastawieniu, porozmawiać normalnie, poflirtować. Ale dzisiejszy dzień skreślił to. Może ta wiadomość wywołałaby u niej omdlenie, a potem byłaby w stanie się z tym pogodzić. Tylko gdyby to wyglądało inaczej. Gdyby nie czuła się przy nim tak... ciepło. Gdyby jej serce nie biło za każdym razem gdy go widziała, gdyby jej ciało nie drżało zawsze, gdy przechodziła obok niego, gdyby jej spojrzenie nie uciekało od niego tylko po to, aby nie mógł dostrzec w nim swojego odbicia. 'On jest kosmitą' Maria zacisnęła mocniej powieki. To brzmiało jak wyrok. Jak choroba. Jak śmierć. A mogłoby się przecież ułożyć. A teraz...

— Pieprzony zielony ludzik. – mruknęła
Dlaczego to musiało spotkać właśnie ją. W końcu pojawia się chłopak, który ją zafascynował i który nie był kolejnym nudnym sportowcem czy bajerantem. Jego mankament tkwił w czym innym. W DNA. Teraz będzie bała się nawet do niego zbliżyć. I nie tyle ze względu na to, że mógłby się zamienić w potwora albo że z nią się coś stanie. Przerażała ją myśl, że nie będzie jej chciał, bo nie jest jedną z "nich", bo jest zwykła. Bała się, że teraz to oni będą jej unikać. Znów przytłoczyła ją masa mrocznych ciężarów, jej ciało oblepiła pajęczyna strachu, obezwładniające toksyny ponowiły swoje działanie. Pod powiekami poczuła ciepłe kropelki. Nie pozwoliła im jednak ujrzeć światła dziennego.
* * *

— Maria?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Nawet nie otworzyła oczu. Wciąż kołysała się wewnątrz własnych myśli. Zupełnie, jakby rzeczywistość zniknęła.

— Maria. – powtórzyło się
Tym razem usłyszała. Otworzyła oczy, a jej spojrzenie odnalazło sufit. Dopiero po chwili leniwie przesunęło się w stronę, skąd dobiegał głos. I w jednej sekundzie poderwała swoje ciało do pozycji siedzącej, a jej usta otworzyły się.

— Michael?!
Na parapecie jej okna siedział Michael Guerin. Patrzył na nią. Ale tak inaczej niż zawsze. Z przejęciem? Z troską? Nie potrafiła tego zdefiniować, jednak to inne spojrzenie wywołało w niej ciarki. Nie wiedziała co powiedzieć. Wciąż czuła tę dziwną siłę, która ciągnęła ją do ziemi. Przytłaczała i chciała zdeptać. Chłopak wszedł do jej pokoju. Była w stanie tylko śledzić jego ruchy. Ocknęła się dopiero, kiedy był tuz przed nią. Podskoczyła w miejscu, zerwała się na równe nogi i pobiegła w druga stronę pokoju.

— Co ty tu robisz?! – zapytała i nim zdołał nawet otworzyć usta zaczęła mówić dalej – Czego chcesz? Nikomu nic nie powiedziałam. Nawet nie zdążyłam. Odsuń się!

— Rany! – Michael spojrzał na nią ze zdumieniem, uniósł ręce do góry i powiedział – Uspokój się. Nie przyszedłem cię tu zabić.

— To co tutaj robisz?

— Znów zaczynasz zadawać głupie pytania. – mruknął

— Jesteś w moim domu, radziłabym ci się nie wymądrzać.

— Bo co? Zdzielisz mnie tłuczkiem? A może zrobisz coś straszniejszego, niemożliwego, przerażającego i... poskarżysz się bratu?

— On przynajmniej jest moim bratem w stu procentach, ty raczej nie łapiesz się do pokrewieństwa z Liz. Jesteś za tępy!

— A tobie stępiła się zdolność do opanowania. No chyba, że przedawkowałaś któryś z psychotropów.

— Och, nie. Nie zwykłam podkradać, więc nie martw się, nie wyjadam twoich leków! Nie zrobię tego nigdy, bo zbyt boję się o pogorszenie twojego stanu psychicznego... o ile może być gorzej.

— Przejrzyj się w lusterku, a zobaczysz jak nisko można upaść.

— Ty się za to lepiej nie przeglądaj, bo jeszcze zawału dostaniesz z przerażenia.

— Gdybym miał umierać z przerażenia, to padłbym trupem za pierwszym razem, gdy cię widziałem.

— Wiesz, gdyby głupota umiała latać, to byłbyś orłem. Ale, że inteligencja ci nie grozi, to możesz zabrać stąd swój tyłek i wynieść go drzwiami!

— Nie mogę, bo drogę przesłania mi twoja ciemnota.

— Wybacz, ale odsunąć się nie może, bo wszędzie rozpanoszyło się twoje przerośnięte ego.

— Tak, a twoje... – chciał coś powiedzieć, ale mu przerwała

— Nie zaczynaj ze mną. – ostrzegła go – W ciągu jednej doby zakochałam się, zostałam zmieszana z błotem, wyśmiana, dowiedziałam się, że istnieją kosmici i jeszcze mi kilkakrotnie grożono śmiercią! Jestem w bardziej niż bojowym nastroju!
Zapadła cisza. Maria zamknęła oczy, ramiona miała skrzyżowane, jakby była gotowa do kolejnego ataku. Ale w tej chwili spokojnie starała się oddychać i nawet nie dać się ponownie sprowokować. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Jego wyraz twarzy zmienił się. Patrzyła na nią dziwnie, jakby nie wierząc w to co właśnie powiedziała. Zrobił krok w jej stronę. Nie odsunęła się, a jej ręce opadły swobodnie wzdłuż ciała. Michael przełknął ślinę i zapytał:

— Zakochałaś?

— Tak. – odpowiedziała cicho
Nie odpowiedział. Pokiwał tylko głowa, potem wbił dłonie w kieszenie. Cofnął się o krok, wzruszył ramionami i mruknął w jej stronę:

— To milutko. Dobra nie przeszkadzam ci. Pozdrów swojego Romea.
Skierował się w stronę okna. Zatrzymał się jeszcze na chwilkę, kiedy Maria jęknęła, pokręciła głową i najwyraźniej chciała coś powiedzieć:

— Michael...
Spojrzał na nią. Wyglądała niesamowicie. W jej oczach kołowała burza zielono-złotych mgieł, jej ciało drżało, a policzki zarumieniły się. 'A mam to gdzieś' pomyślał. Nie mógł się powstrzymać. Nawet nie zauważyła kiedy podszedł bliżej. Jedyne co zdołała uchwycić to jego ręce wsuwające się na jej talię, jego spojrzenie utkwione w niej, a potem... a potem wszystko się zakręciło. Pocałował ją, a ona odwzajemniła pocałunek.
My heart is yours,
It's you that I hold on to,
That's what I do,
And I know I was wrong,
But I won't let you down,
Yeah I saw sparks,
Yeah I saw sparks,
And I saw sparks,
Yeah I saw sparks,
Sing it out
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część