_liz

Krople pustyni (16)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

XVI

To wszystko jest tak pogmatwane, że sama nie mogę się połapać. Jakbym stała w centrum trąby powietrznej. Przed oczami przesuwa mi się wszystko w zawrotnym tempie. Wyciągam dłoń, żeby uchwycić cokolwiek. Ale nie mogę złapać równowagi.

A to, co jest między mną i Michaelem stanowi już kołowrotek. Przyjaźnimy się, całujemy, on jest z Marią, dla mnie przychodzi do klubu. O co mu w ogóle chodzi? On uparcie twierdzi, że znam odpowiedź na to pytanie. Problem tkwi w tym, że mam za dużo odpowiedzi.

Pierwsza – chce odnowić przyjaźń, być z Marią – stare śmieci. Druga – nie chce ani mnie ani jej, ale stara się być delikatny, żeby nic nie zniszczyć – lanie wody. Trzecia – chce być z Marią, bo czuje się z nią związany, ale chce też być ze mną, bo coś go do mnie przyciąga – miód i pszczoły. Czwarta – jest na tyle bezczelny, że chce mieć ją, ale nie może znieść myśli, że mogę nie należeć do niego tylko do Maxa – pies ogrodnika. Piąta – coś go do mnie ciągnie, ale on boi się, ze to coś poważnego, wiec chwyta się Marii, uszczęśliwiając ją, ale nie zmieniając swoich uczuć, czyli wszystko jest na odwrót niż powinno – lustrzane odbicie.

I co szanowna pani wybiera? Same atrakcje. W bramce pierwszej czekają stare, wypróbowane śmieci. W drugiej zapas wody na kilka lat. A w trzeciej słodko i niebezpiecznie. Może pani również wybrać pudełko z wściekłym owczarkiem. Lub niewielki pakunek ze zwierciadłem.

Idź na całość Liz.

A moja decyzja to...

"Liz!" Dlaczego w tak ważnych momentach zawsze musi coś przerwać? Oglądasz film w telewizji. Thriller. Zabójca jest tuż za plecami bohatera, istnie hitchcockowski klimat, unosi nóż, leci straszna muzyka, bohater obraca się i... wpierniczają ci reklamy jogurtów, soków i innego mało groźnego badziewia. "Liz!" zdenerwowany głos nie pozwala mi wybrać narzędzia tortur.

Wychodzę oknem na balkon. Maria. Chyba Maria, bo jest zapłakana, roztrzęsiona i kuli się, nie wiedząc co robić. Oczywiście podchodzę do niej i pytam zmartwionym głosem "Co się stało?" Naprawdę się o nią martwię. Nie lubię gdy płacze, uwielbiam jej promienność, bo to mnie podtrzymuje na duchu.

Wtula się w moje ramiona, nie przestając płakać. A jeszcze wczoraj była tak szczęśliwa, że nie przeszkadzał jej mój taniec z Michaelem. Sadzam ją na leżaku i sięgam do kieszeni po chusteczki. Co on jej znów zrobił? On – czyli oczywiście Nieszczęście Naszej Płci Michael. Bo z jakiego innego powodu mogłaby płakać?

"On..." zaczyna i wydmuchuje nos w chusteczkę. A nie mówiłam? Rozczesuję dłonią jej włosy, wiem z własnego doświadczenia, że to uspokaja. "Spokojnie" mówię ciepło "Opowiedz od początku". Tym razem zniosę wszystko, bo chodzi o nią, nie mieszam w to siebie. Czekam aż będzie w stanie się odezwać.

"Dzi... dzisiaj" zaczyna mówić, chociaż jeszcze przerywają jej łzy "Rozmawialiśmy". To chyba nic strasznego. Chociaż... zależy co jej powiedział. "I to nic takiego ważnego" mówi "Ale..." urywa jej kolejna fala łez. "Ale zapy...zapytałam go. Czy..." ponownie sięga po chusteczkę "Czy mnie..." nabiera powietrza "Czy mnie kocha"

Nie wierzę, ze zadała mu to pytanie. Przecież pytań tej kategorii nie zadaje się osobom takiego pokroju co Michael czy ja. My nigdy nie odpowiadamy na wezwanie o uczuciach. Tylko wtedy, gdy sami czujemy potrzebę powiedzenia tego. No, ale to tylko serce Marii chciało znać odpowiedź. Nie jej wina...

Dotykam dłonią jej policzka "I co ci odpowiedział?" pytam. A ona łykami nabiera powietrza i przełyka ślinę. Unosi głowę i tak dziwnie na mnie patrzy "Zaczął mówić" odpowiada mi "Tak nieskładnie... mamrotał coś, a głośno wypowiedział i to sam do siebie słowo kocham" Znów zaczęła płakać "Ale urwał i zerwał się z miejsca i... I wy... wybiegł". Zachłysnęła się łzami "I nigdzie go nie ma"

Jak to nigdzie go nie ma?

"Szu... Szukałam wszędzie" chlipie cicho. Otwieram usta, żeby zadać oczywiste pytania, ale mi przerywa "Ani w domu... ani u Maxa... ani na boisku" kolejna chusteczka się przydaje "I komórka wyłączona" Potok słonej wody zalewa moją dłoń. Maria czuje się winna, chociaż nie jest wcale. Nie mogła przewidzieć, ze go przydusi tym ciężarem, że to go zwali z nóg. Ja też bym się tak czuła.

Przytulam ją i mówię cicho "Będzie dobrze". Bo będzie. To musi się dobrze skończyć przynajmniej dla niej. "Na pewno cię kocha" mówię "Tylko on nie umie tego powiedzieć. Tak to jest z nami, uczuciowymi popaprańcami" powoli przestaje płakać "Kiedy przyjdzie pora sam ci wszystko wyzna". I wierzę, że tak będzie.

Gdy Michael zrozumie co w nim zalega, co w nim kiełkuje, uświadomi sobie, że dławienie tego w mrocznej gęstwinie innych uczuć nie ma sensu. Wtedy przyjdzie i nawet bez słów pokaże co czuje.

"A... a... a jeśli on mnie nie..." mamrocze przez resztkę łez. Przerywam jej, bo wiem co chce powiedzieć. "Przestań" mówię "Kocha". Na pewno ja kocha. Na swój sposób. Na swój dziwny michaelowaty sposób, którego nawet ja nie rozumiem.

* * *

Odprowadziłam Marię do domu. Ale wiem, że nie uspokoi się dopóki nie będzie miała pewności, że wszystko z nim w porządku. Też się odrobinę niepokoję, dlatego kilkakrotnie dzwoniłam do niego. Wciąż nie ma go w domu, ani nie odbiera komórki. Potrzebuje czasu, żeby to wszystko sobie poukładać. Maria swoim pytaniem obudziła w nim struny, które dawno w nim zastygły.

Siedzę sobie przy oknie, zjadam kwaśne żelki i wpatruję się bezcelowo w niebo. Powoli zapada zmrok, ale nie potrafię uchwycić momentu zmiany kolorytu nieba, to jakbym chciała zobaczyć myśl. Nieuchwytne. Widzę tylko chmury gromadzące się powoli i tłumiące lekkie światła wschodzących gwiazd. Obserwuję, jak pierwsze krople wiosny spływają na posadzkę mojego balkonu.

Deszcz. Bardzo dawno nie padało. Mam nadzieję, ze Maria nie wpadła na głupi pomysł szukania Michaela po mieście. Mam nadzieje, że Tess siedzi w domu i zastanawia się, co powiedzieć Kylowi. Mam nadzieję, że Kyle myśli o niej, spoglądając na krople deszczu barwy jej oczu. Mam nadzieję, że Max jest w jakimś ciepłym, suchym miejscu i uśmiecha się. Mam nadzieję, że Michael nie moknie, a jego umysł i serce odnalazły spokój.

Sięgam po kolejną kwaśną żelkę i rozrywam ją zębami – to jak alegoria kwaśnego bólu, który nęka i rozszarpuje moje wnętrze. Tylko żelka mi smakuje, a ból nie...

* * *

Leje już od dwóch godzin. Deszcz powinien przygnębiać, ale mnie nawet nie jest smutno. Jakaś dziwna wewnętrzna siła mnie uspokaja.

Usypia.

Może powinnam iść spać – teraz i tak nie mam nastroju na wybieranie odpowiedzi, ani na dręczenie siebie samej. Jeszcze tylko uchylę okno. Zapach deszczu jest niesamowity i zawsze koił moje zmysły. Podchodzę do okna. Sięgam do szyby i...

Michael?

To on. Stoi na balkonie. Przemoknięty do suchej nitki. Chyba jedna z moich wewnętrznych próśb się nie spełniła. Mokry, skulony, wpatruje się w moje okno. Nie wiem co powinnam robić, ale robię to, co mi pierwsze przychodzi do głowy.

Otwieram okno i wychodzę do niego. Zimne krople rozbijają się o moje ciało.

Niczym krople na pustyni...

Podchodzę do niego, dzieli nas zaledwie kilkanaście centymetrów. Żadne z nas nie mówi. Oboje stoimy w bezruchu, mokniemy i wpatrujemy się w siebie. Z każdą chwilą deszcz odbija się od mojego pustego wnętrza, a krople rozpryskują się na miliony tęczowych ułamków ciepłych uczuć.

Moja dłoń wyciąga się w kierunku jego policzka i delikatnie dotyka jego skóry. A on przymyka oczy, z jego ust wydobywa się cichy wydech. "Chodź" mówię półszeptem i prowadzę go do swojego pokoju.

Po co? Nie wiem. Czuję, że muszę go wpuścić i osuszyć chociaż trochę. Powiedzmy, ze to... ludzkie.

Siada na skraju mojego łóżka, ciągle milczy. Nie ma potrzeby, żeby cokolwiek mówił. Nie musi się tłumaczyć. Musiał pobyć sam, oswoić się z rzeczywistością. A że zmókł przy okazji, to sprowadziło go tutaj. Prawda? Bo co innego robiłby na moim balkonie?

Idę do łazienki po ręcznik. I wciąż czuję na sobie jego spojrzenie. Tek, efekty te same co zwykle – fale gorąca rozbijają się w moich żyłach, ciarki urządzają sobie maraton na mojej skórze, serce wybija dziwne rytmy, wszystko we mnie topnieje i osładza się. Jak jedna osoba może ciągle tak na mnie działać niezależnie od sytuacji?

Podaję mu ręcznik, ale zamiast niego Michael łapie mój nadgarstek i lekko do siebie przysuwa. Nie wiem jak on to robi, ale sploty bluszczu moich lęków ustępują i dają odetchnąć wilgotnej murawie pragnień. A on wtula się w moje ciało.

Bluzka nasiąka deszczem z jego włosów i przykleja się do mojego ciała, ale nie przeszkadza mi to. Teraz czuję tylko zapach jego skóry zmieszany z deszczem. Moje dłonie oplatają się wokół jego głowy. Wiem, że potrzebuje teraz wsparcia. Że potrzebuje mnie. A ja potrzebuję jego.

Pochylam głowę i muskam ustami jego włosy. Jego dłonie zaciskają się wokół mojej talii, podsuwając nieco moją bluzkę. Chłodne powietrze drażni moją skórę na brzuchu. Przymykam oczy, czując jak wrząca mieszanina mgławic i słonecznych cięciw wypełnia moje żyły. Mój oddech staje się płytszy i zatrzymuje się, kiedy czuję jego usta na moim brzuchu.

Tak...

Nie!

Odsuwam się od niego powoli. Słowami nic nie zdziałam. Boję się, że teraz odejdzie, że wróci na deszcz, że wróci do niej. A ona nie będzie się opierać, bo ona go kocha. Patrzę na niego ze strachem, modląc się, żeby nie wyszedł bez słowa.

Wstaje, a we mnie wszystko się napina. Ale nie odchodzi. Przeciwnie... Podchodzi do mnie i obejmuje mnie. Jego usta znaczą moje czoło, a on szepcze "Przepraszam". Setki dzwoneczków odzywają się we mnie echem, przecinając melodią dławiącą mnie oleistą zawiesinę.

Siadamy znów na łóżku, a ja powoli wycieram jego włosy w biały ręcznik. "Ona..." zaczyna, ale chyba ma wątpliwości czy powinien to mówić. "Była u mnie" wyjaśniam cicho. Może teraz będzie mu łatwiej. A może wręcz przeciwnie. "Nie potrafiłem jej tego powiedzieć" wzdycha. Wstaję, żeby odnieść ręcznik i pytam przez ramię "Dlaczego?"

Cisza.

Rzucam ręcznik w kąt łazienki i obracam się w stronę Michaela. Nic nie mówi, tylko wpatruje się we mnie tak intensywnie, że uginają się pode mną nogi. Wstaje i robi krok w moją stronę. "Nie umiem kłamać" mówi nie odrywając ode mnie spojrzenia. Czuję jak wszystko we mnie zastyga, łącznie z myślami. "Lepiej już pójdę" mówi i powoli obraca się w kierunku okna.

W tył zwrot. W ułamku sekundy jest już przy mnie, a jego dłonie wsuwają się na moje biodra. Nie jestem w stanie nawet drgnąć. Moje usta znów rozgrzewają się od naporu jego pocałunku. Powracają urywki tamtego wieczoru. Ale równie szybko odpływają. Michael odsuwa się i bez słowa wychodzi. Oknem. Na deszcz.

Zostałam sama z rozdygotanym sercem, rozgrzanym ciałem i... żelkami.

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część