XVII
Zły pomysł. Bardzo zły pomysł. Bardzo, bardzo zły pomysł. Siedzę w kinie, wciśnięta w niewygodnie krzesełko. Wszędzie unosi się zapach przypalonego popcornu i orzeszków w karmelu. Aż mnie mdli. Z tyłu jakieś szepty, z przodu siorbanie coli. Obok mnie siedzi Max. Z tym wyjątkiem, że on wygląda na w pełni zadowolonego.
Jego ramię wędruje wokół moich pleców. Do tej pory zawsze wywoływało to mój uśmiech i poczucie ciepła. Teraz czuję obrzydzenie, a raczej niesmak. Chciałabym być teraz gdzieś indziej. Nie wiem skąd u mnie nagle ta zmiana...
A może dlatego, że w mojej głowie wciąż tkwią obrazy zeszłego tygodnia. Dokładnie osiem dni temu o tej porze stałam z Michaelem na balkonie w deszczu. W kilka minut potem wtulał się w moje ciało. A kilkanaście minut później już go nie było. Byłam ja.
Nasz pierwszy pocałunek był wybudzeniem z ponurego i zakurzonego rzeczywistością życia, potargał wszystkie koniuszki nerwów, poruszył struny uczuć i zaczął grać na nich symfonie. Ale był tylko barwną ekscytacją i pragnieniem przypadku. Za to ten ostatni pocałunek był ognistym odciskiem uczuć Michaela, które wrzały w nim, a które usiłował we mnie przelać. Ten pocałunek zerwał kotarę mgły niepewności i pokazał mi, co wygrywa orkiestra jego duszy.
I przez te kolejne dni unikałam Michaela, usiłując w tym wszystkim odnaleźć samą siebie. Nie udało mi się to. Ale nawet teraz próbuję. Tuż obok siedzi Max, zapewne przesiąknięty dumą i pewnością mojego zauroczenia. A ja myślę o tym, co rozgrywa się we mnie. O tej niebezpiecznej grze, którą zapoczątkował Michael.
Moje wnętrze jest skomplikowane. Pokryte wieloma warstwami izolacyjnymi i pozorami nawet wobec samej siebie. A reszta to przedsionki i wrota prowadzące do kolejnych komnat. To niczym kręgi piekielne u Dantego.
W pierwszym tkwią flakony z aromatycznym cynizmem, który od czasu do czasu uwalniam i wydobywam na powierzchnię spróchniałych lasów mojego jestestwa. Za buteleczkami kryje się furtka. Z brązu, zdobiona, ręcznie wykonana. Za nią kolejny etap. Firany, zasłony i woale obojętności, które unoszą się we mnie i wokół mnie, tworząc barierę. Pośród nich jest koralikowa bramka, której perełki są ostre niczym igły.
Krąg trzeci tworzą stawy szafirowej subtelności, których dno wyłożone jest czystym piaskiem moich myśli. A dokoła stawów rosną drobne i miękkie kosmki wrażliwości mojej na łzy innych. Bajeczna kraina, ale kryje w sobie tajemniczy mur, w którym żelazna brama odstrasza ponura kołatką. Za nią czekają ciemne korytarze, w których ledwie tlą się pochodnie. Zza kamiennych filarów wygląda moja samotność, a w powietrzu unosi się wszędobylski strach. Na końcu korytarza potężne drzwi zdobione w liście i nimfy.
Gdy się przejdzie dalej od razu otuli cię mgła współczucia barwy jasnego błękitu, a potem spowiją opary melancholii o zapachu fiołków. Można się tym upajać, az natrafi się na wysokie drzwi dwuskrzydłowe z łacińskimi napisami i makabrycznymi płaskorzeźbami. Lepiej tych wrót nie otwierać. Jeśli się to zrobi, to nie ma już odwrotu. Moczary nocą, gdzie unosi się gęsta mgła. Słychać jęki bólu, a zamiast wody pod stopami sączy się krew. Ponad głową unoszą się moje smutki i żale w postaci nocnych motyli. Gdzieś tam jest miedziana furtka niczym utkana z gorących dłoni, kłuta zmysłami.
Za ta furtką wkracza się do mglistego salonu, którego podłoga wyłożona jest poduszkami zmysłów. W kątach czają się moje jedwabne pragnienia, a pośrodku tańczą roznamiętnione żądze. Upajające muzyka uniemożliwia dotarcie do muślinowej kotary, prowadzącej do przedostatniego kręgu mojego "ja". Już przy wejściu trafia się w objęcia światła. Wszystko tak inne od poprzednich kręgów. Śmiech rozbrzmiewa dokoła, a moją duszę tu rozpuszcza nieustanna radość. A złota ścieżka prowadzi wprost do olbrzymich i zaryglowanych wrót.
Kilka zamków, dziwaczne inskrypcje i przekleństwa. Spod wrót wydostaje się dziwna purpurowa para. Ostatni krąg – samo dno – głębia – ja. Zamglona podłoga utkana z chmur. Nie ma ścian, tylko kolumny porośnięte bluszczami, storczykami i orchideami. Po środku siedzę skulona ja. Naga – obnażona. Okryta tylko zastępami irysów, które wyrastają z kremowych obłoków. Dokoła spacerują moje duchy, moje uczucia, moje myśli i więzi.
Jest Alex z promiennym uśmiechem, a w jego dłoni tkwi flakon z moimi słonymi łzami. Gdzie tam przemyka Tess, ściskając poblakłe szale naszej więzi. Wokół mnie krąży rozpromieniona blondyneczka Maria, wciąż coś mówi, a za nia roztacza się energia życia. Kilka kroków dalej spaceruje Max, a na jego szyi wisi drobny łańcuszek ciepła, które co jakiś czas otula moją osobę. Najdalej znajduje się wysoka kolumna opleciona ciemnym powojem. A wspiera się o nią Michael. Jego wzrok nieustannie wbija się we mnie.
Tu nigdy nie zapada zmrok, nikt nie śpi. To nieustannie tu tkwi. Po prostu jest zagłuszane przez pozostałe komnaty mojego wnętrza.
Właśnie poznaliście prawdziwą Liz Parker.
Tę samą, która wciąż znajduje się w kinie i wciąż nie wie, co zrobić ze swoim pokręconym życiem.
Obracam głowę w stronę Maxa. Uśmiecha się, a mimo to mnie nadal jest zimno. Moje usta rozchylają się nieco, usiłując uchwycić pozostałość z pocałunku Michaela. Przymykam oczy tak, jak to robię zawsze, kiedy na mnie patrzy. Moje ciało przeszywają lodowe ciarki, które rozpuszczają się we wrzącym odmęcie mojej krwi. Nie mogę się z tym dłużej zmierzać. Trzeba kilka spraw wyjaśnić.
"Max" szepczę do jego ucha "Musze iść. Spotkamy się później" Wstaję i wychodzę, kompletnie nie przejmując się tym, że mogę komuś zasłaniać. Ani nie zwracam uwagi na jego syknięcia i pytający wzrok. Teraz po mojej głowie krąży coś zupełnie innego.
* * *
Moje oczy tkwią w klamce jego drzwi. Niech się poruszy. Niech ktoś wreszcie wejdzie. Niech on wreszcie wejdzie. Czekam na jego słowa jak na zbawienie. Bo cokolwiek powie, uciszy to przynajmniej tymczasowo moją złośliwą ciekawość i uśpi na trochę niepokój.
Powoli klamka się przekręca, a on wchodzi do środka. Jego wzrok od razu pada na mnie, jakby wiedział, ze tu będę. Że będę tu dzisiaj. Że właśnie w tym miejscu będę siedzieć. Skoro tak, to zapewne nie zaskoczy go moje pytanie "Dlaczego?"
A on uważnie mierzy wzrokiem moją postać. Najpierw jedną nogę, która zwisa z parapetu, potem drugą, która reprezentuje siad po turecku. Jego spojrzenie przesuwa się na mój brzuch, wywołując uczucie gorąca w okolicach mojego pępka. Leniwie przemieszcza wzrok w górę, a razem z droga jego oczu podąża wrząca fala tamująca mój oddech. Zatrzymuje się na mojej twarzy. Uważnie obserwuje, jak przez moje rozchylone usta wydobywa się wydech.
Nie daj się Liz, jesteś od tego silniejsza. Kontrola!
"Dlaczego?" ponawiam pytanie starając się utrzymać odpowiedni ton i nie dać po sobie poznać, że ma na mnie jakikolwiek wpływ. A Michael przechodzi spokojnie obok mnie, sięga po krzesło, rzuca na jego oparcie swoją katanę i sam na nim siada, oczywiście przodem do oparcia, twarzą do mnie. Uśmiecha się dziwnie i pyta "A nie masz ze sobą cyrkla?"
Odwracam głowę w jego stronę i usiłuję mu dać do zrozumienia, że zachowuje się jak wariat. "Czemu?" pytam z oczywistego niezrozumienia kontekstu. A on uśmiecha się i potrząsa głową "Bo nie chcę, żebyś się zadźgała". Teraz do mnie dociera. Na moje pytanie 'dlaczego' odpowiedź brzmi 'bo to skomplikowane'.
"A może to my jesteśmy skomplikowanie, nie sytuacja?" pytam całkiem poważnie, opierając głowę o framugę okna. Czuję, że uśmiech spełza z jego twarzy, a pojawia się zamyślenie. "Co masz na myśli?" pyta dość zaciekawiony i przysuwa się z krzesłem bliżej. Nabieram powietrza i wzdycham. Sama nie wiem o co mi chodzi.
Nie patrzę na niego, ale na przeciwną mi ścianę i mówię "Sytuacja się skomplikowała przez nas. Więc to my jesteśmy skomplikowani". Mruży oczy i obniża wzrok. Chyba też mu to przez myśl przeszło, przynajmniej raz. "Sprecyzuj" mamrocze. Widzę, że mi tego nie ułatwi. Już to powinno mu wyjaśnić jego pogmatwanie.
"Um..." nie wiem jak zacząć ani jak rozwinąć, zakończenia też nie znam. Trudno. Żyje się tylko raz "Wszystko zaczęło się od... um... pamiętasz jak zrobiłam ci awanturę o kłamstwa?" A on mówi z lekką przekorą "O Isabel". Przewracam oczami "O kłamstwa". Uśmiecha się i mówi z ogromną pewnością w głosie "O Isabel. Byłaś zazdrosna". W tej sytuacji będziemy się kręcić w kółko. Wzdycham i mamroczę "Wszystko jedno"
"Mówiłem, że jesteś zazdrosna" uśmiecha się. No i jak ma człowieka szlag nie trafić? Gdybym miała jakąś kosmiczną moc, to rzuciłabym nim o ścianę. Ale, że nie mam, to musze pozostać przy wyobrażaniu sobie tej scenki. "Michael!" niecierpliwie mówię, sygnalizując, że nie o to chodzi w tej rozmowie. A on unosi dłonie do góry, jakby się poddawał.
"Dziękuję" mówię i potrząsam głową "Wtedy usiłowałeś mi wyjaśnić, że nie kłamiesz, ze to tylko ja przesadzam. Że nie okłamałbyś mnie" staram się normalnie oddychać, chociaż wspomnienie mi na to nie pozwala "I specjalnie udawałeś, ze może dojść do pocałunku, jeśli..." A on jęczy i opiera głowę o ręce. O co tym razem mu chodzi? Podnosi głowę i mówi "Liz... ja naprawdę chciałem cię wtedy pocałować"
Błyskawicznie obracam twarz i wbijam w niego wzrok. Nie powiedział tego... nie mógł... znów sobie żartuje... Ale jego wzrok jest tak silnie wbity w podłogę, ze to nie mogło być kłamstwo. "O rany..." wydobywam z siebie jedynie ten szept zmieszany z szokiem i omdleniem. Musze wytrwać "To..." zaczynam, szukając w sobie siły na dalsze mówienie "Wtedy się zaczęło" mówię "Potem był... ten wieczór na balkonie, kiedy..." urywam i nerwowo nabieram powietrza
"Kiedy cię pocałowałem" mówi zimno, jakby był zły sam na siebie. Zaprzeczam ruchem głowy i mówię stanowczo "ŚMY! Kiedy się pocałowaliśmy." Unosi głowę a jego spojrzenie krąży po mojej twarzy jakby nie mogło odnaleźć moich oczu. Musze mówić, żeby nie popaść w psychozę wspomnień "I to już całkowicie nas skołowało. Stąd twój pomysł na... stąd mój związek z Maxem" poprawiam się, bo przecież nie wiem czy on naprawdę nie kocha Marii. "Jak to?" pyta
"Musiałam się jakoś uwolnić od myśli..." mój wzrok przesuwa się w drugą stronę za okno. Nie chcę widzieć jego reakcji. Już mi wystarczy myśl, że i tak mnie za to zabije. "Od myśli... o tobie" mówię cicho. Mogłam to powiedzieć jeszcze ciszej, żeby nie usłyszał, ale dobre pomysły przychodzą za późno. Wiem, że teraz wlepia we mnie spojrzenie, analizując to wszystko niczym wykrywacz kłamstw. "O mnie?" pyta całkowicie pogubiony
"Tak" przyznaję. Co będę się ukrywać i tak już nie będę miała nigdy normalnego życia. "W każdej postaci" mój język zaczyna żyć własnym niekontrolowanym przeze mnie życiem "Myśl o tobie samym. Myśl o naszym pocałunku. O tym, jak boli kiedy jesteś z Marią." Słyszę jego jęknięcie. Teraz najchętniej rozpuściłabym się w powietrzu lub zapadła pod ziemię. Przełykam ślinę, które teraz jest gorzka i pali mój przełyk. "Dlatego..." zaczynam mówić, a mój wzrok powoli wraca na jego twarz "Chciałam wiedzieć... Dlaczego jesteś z nią?"
To pytanie tak długo we mnie zalegało, że nie macie pojęcia jaką teraz czuję ulgę. Ciemne i oleiste zatrucie moich trzewi prawie całkowicie rozpuściło się w krystaliczną wodę, która powoli wypłukuje moje lęki i bóle. Problem tkwi w tym, że jego odpowiedź może zatruć mnie jeszcze bardziej. Słyszę jego cichy głos "Bo jesteś niebezpieczna"
Co to za odpowiedź? Niebezpieczna? To niech mi wlepi mandat.
Patrzę na niego i mówię "Sprecyzuj". Wiem, że to dla niego trudne, ale nie ma już ucieczki. Nadszedł czas wyjaśnień. Nie może się wycofać. Ja mu nie pozwolę. Jego głowa nieco się obniża, boi się spojrzeć mi w oczy. "Jesteś niebezpieczna dla mnie" mamrocze. Chce więcej. Więcej jego słów, wyjaśnień. "Przy tobie.... nie potrafię się kontrolować". Moje usta rozchylają się w zdumieniu "Na przykład tamten pocałunek" wzdycha i przymyka oczy.
"Nie powinienem, ale... nie mogłem się powstrzymać. Boję się ciebie jak diabli" Potrząsa głową, jakby nie mógł uwierzyć, że mówi mi to wszystko. Chyba naprawdę się nie kontroluje. "Boisz?" pytam choć mam wrażenie, ze słowa nie mają siły wydobyć się z moich ust. Unosi twarz i wreszcie nasze spojrzenia się spotykają. Przytakuje i mówi "Boję się, bo jeszcze nigdy... nigdy... czegoś takiego nie czułem"
Niech ktoś zatrzyma tę karuzelę, która właśnie kręci się w mojej głowie. Nic nie widzę, nie mogę oddychać, ani mówić. Nie wiem czy dobrze robię, ale uśmiecham się. Nie tak naprawdę, ale całe moje wnętrze promienieje, jakbym została właśnie obdarzona czymś najcenniejszym na świecie. I jest to tak niemożliwe, że dusze się gęstym powietrzem nieprawdopodobieństwa.
"To jest nas dwoje" mamrocze, a on patrzy na mnie dziwnie, przechyla głowę i zdławionym głosem mówi "Nie rozumiem". Zamykam oczy w nadziei, że wszystko się zatrzyma i będę w stanie na niego spojrzeć. Tymczasem wiem, ze musze to wyjaśnić, bo za kilka sekund, kiedy się ocknie, ucieknie od tego i zakopie się głębiej w swoich ruchomych piaskach. "Ja też..." mówię i urywam, żeby nabrać powietrza, którego moje płuca dawno nie czuły "Też nigdy nic takiego... nic tak silnego... głębokiego... nigdy nie czułam."
Otwieram oczy, a mój wzrok pada na Michaela. Milczy i wpatruje się we mnie. Teraz żadne z nas nie wie, czy to sen czy może coś w nas zostało przełamane. A może to sen, w którym zniszczyliśmy barierę zimnych krat, która nas dzieliła i nie pozwalała się zbliżyć do siebie. Spokój, cisza i... ciepło. Czuję to przyjemne ciepło, które niesamowicie wypełnia moje wnętrze i unosi do góry.
Przechylam się w jego stronę, a moje usta delikatnie muskają jego. Wreszcie sama się odważyłam. Moje ciało powoli rozgrzewa się, kiedy jego dłoń dotyka mojego obojczyka i przesuwa się wzdłuż mojego ramienia. Odwzajemnia pocałunek, a ja gnę się niczym witka wierzbowa. Jego druga ręka sięga na moje kolano i chwyta je delikatnie. Prawdopodobnie chce mnie całkowicie wciągnąć do pokoju. Sama zaczęłam, sama też decyduję się to przerwać. Bez słowa odsuwam się od niego, chociaż moje ciało i serce stanowczo domagają się więcej. Przerzucam drugą nogę za parapet. Zsuwam się i znikam w zapadającym zmierzchu.
* * *
Tess nie było w domu, co mnie wciąż zastanawia. Bo nie ma żadnej imprezy, a tylko wtedy opuszcza swoje królestwo. Siadam na murku swojego balkonu i powracam myślami do dzisiejszej rozmowy z Michaelem. Minęło zaledwie kilka godzin. Przyznaję, że miałam ochotę, żeby mnie objął, tak jak to zrobił już kilka razy, żeby przysunął mnie do siebie, żebym znów stopniała. Ale wiem, ze mogłoby nas to poprowadzić za daleko.
Nie to, że nie chciałabym, ale boję się, ze to jednak nie to. Że to złe i mogłoby nas zniszczyć, pozostawiając w miejscu bez odwrotu. A nie lubię czuć się jak w klatce, wolę mieć jakąś drogę ucieczki. W jakiejkolwiek postaci.
Dzwonek rozprasza mnie i sprowadza do rzeczywistości. Wlokę się do pokoju i sięgam po telefon, który natrętnie dzwoni. "Tak?" pytam, ale mój ton nie różni się niczym od groźnego i opryskliwego 'czego?'. "Liz, to ja Tess". No a któżby inny. "Ponoć u mnie byłaś?" Przewracam oczami. Całkowicie zapomniałam o niej. "Byłam" odpowiadam krótko. "Bo wiesz..." zaczyna, a ja wyczuwam u niej ten słodki anielski ton "Byłam z Kylem"
Gdybym coś teraz piła, z pewnością wyplułabym to wraz z moim żołądkiem. "Co?!" pytam a ona cicho i niepewnie mówi "My... chyba coś z nas będzie" mówi "Bo wiesz... um... troszkę się u niego zasiedziałam" mówi, a ja nie kryję rozbawienia i jednocześnie niesmaku. "Chyba zależałaś" mówię złośliwie i słyszę jej jęknięcie. "Jak się zakochasz to tez ci się nie będzie chciało stać i rozmawiać o byle czym." Zawsze była kiepska w odcinaniu się. "Na razie" rzuca mimo wszystko zadowolona i rozłącza się.
To chyba jakiś poważny wirus, skoro nie paplała nawet pięciu minut. Potrząsam głową i wracam na swoje dawne miejsce. "Liz?" No nie! Ani chwili świętego spokoju. Obracam głowę. Max? A on co tutaj robi? Na jego twarzy maluje się uśmiech. Podchodzi bliżej i mówi "Wyszłaś z kina i uniemożliwiłaś mi mój dalszy plan". Jego ton jest lekki. Nie czuje się ani odrobinę urażony tym, że go tak zostawiłam? "Dalszy plan?" pytam
Jest już bardzo blisko. Za blisko. Chyba nie planuje... A jednak! Moje oczy odruchowo się zamykają, a dłonie opierają o jego klatkę piersiową, kiedy on mnie całuje. Zrobił to tak niespodziewanie, że nie miałam czasu się przygotować. Ma niesamowite usta i jest tak ciepły. Otwieram oczy i błądzę wzrokiem dokoła. I wracają wszystkie momenty z Michaelem. Nie... Nie... "Nie!" odsuwam się od niego. "Nie, Max" mówię i potrząsam głową
* * *
Stoję o krok od jego okna. Moje ciało drży niespokojnie, oddech jest tak szybki, że wyprzedza myśli. Moje dłonie dotykają co chwilę siebie nawzajem, jakby dyktowano im co mają robić. A dyktują im to moje sprzeczności. Nie drgnę, chociaż pasemko moich włosów opada na moją twarz. Moje usta rozchylają się, jakbym chciała coś powiedzieć, ale nie ma słów. Mój obłąkany wzrok spogląda w głąb jego pokoju. Siedzi pod drzwiami, a jego twarz kryje się za książką. Nawet nie wie, że tu jestem.
A chce, żeby mnie widział. Widział taką, jaką jestem. Podchodzę bliżej i przekładam jedną nogę za parapet. Druga noga. Lekko się chwieję. Wiem, ze ten szmer usłyszał. Odsuwa książkę i zerka w stronę okna. Zdziwienie natychmiast wypełnia jego oczy i mętni je. Mruga z niedowierzaniem, jakby się obawiał, ze mogę być nieprawdziwa. Rzuca książkę w kąt.
Normalnie bym się zastanawiała, jak można nie mieć szacunku wobec książek, ale teraz jedynie myślę o tym, jak szybko może się pry mnie znaleźć i bez słó powtórzyć to, co już dzisiaj powiedział. Unosi się spokojnie, nie odrywając ode mnie wzroku. Wyprostowuje się.
Boże, on naprawdę jest niesamowity. Boska sylwetka, silne ramiona, które tak idealnie potrafią zapewnić mi oparcie i nie pozwalają mi się wyrwać. Ciało, w którym tętni tyle życia, przez które przepływają ludzkość i kosmos jednocześnie. Twarz, świetnie kryjąca wszystko co w nim się burzy. Te oczy, które tak intensywnie i niecierpliwie patrzą na mnie, wywołując omdlenie całego mojego ciała.
Podchodzi do mnie. Jeden krok. Drugi. Trzeci. Teraz dzieli nas tylko wąziutka tafla powietrza. Jego twarz przysuwa się do mojej i czuję ciepły podmuch na skórze mojej szyi. "Liz?" pyta szeptem "Co tu robisz?". Ale nie musiał pytać, bo wie. Ja wiem, ze on wie o mnie więcej niż ja sama. On lepiej wszystko rozumie. Rozchylam usta i odpowiadam "Nie wiem". On patrzy mi w oczy, a ciarki rozrywają na strzępy moje ciało. Przytakuje w milczeniu głową. Jednocześnie z tym, przymykają się moje powieki, a głowa odchyla się lekko do tyłu.
Nos Michaela ociera się delikatnie o mój, a jego usta muskają moje wargi. Ale nie stykają się ze sobą. Jego dłonie unoszą się do góry. Opuszki jego palców dotykają skóry moich policzków, a teraz przesuwają wzdłuż mojej szyi. Moje ciało lgnie do niego. Nasze usta spajają się w jedno, a przez moje myśli przepływają komety, leśne echa odbijają się w moim wnętrzu. Ma niezwykły smak. Taki, którego się nie zapomina i który chce się wiecznie smakować.
Z początku subtelny pocałunek z każdą chwilą staje się coraz silniejszy i gorętszy. Mogę się udusić z braku powietrza, ale za nic tego nie przerwę. Jego ręce przesuwają się wzdłuż moich ramion, dotykają dłoni wywołując nieokiełznane napięcie. Przesuwam swoje ręce na jego ramiona, chcąc się znaleźć jak najbliżej niego.
Odrywam od niego usta i nabieram głęboko powietrza. Ciche jęknięcie wydobywa się z moich ust, kiedy wsuwa swoje dłonie na mój brzuch, ściskając skrawki mojej bluzki. Jego głowa pochyla się, a zwilżone usta odnajdują moją szyję kreśląc na niej znaki przynależności, przynależności do niego. Moje palce wsuwają się w jego włosy, a głowa odchyla się bardziej do tyłu, pozwalając mu na swobodę.
Wydobywa się ze mnie kolejne ciche westchnienie, bo jego dłonie podsuwają moją bluzkę do góry, a kciuki zataczają koła na skórze mojego brzucha. Usta Michaela powracają na moje, odbierając mi znów powietrze i wpajając nową esencję namiętności. Powoduje to obniżenie moich dłonie, które spływają teraz wzdłuż jego torsu, gdzie chwytają końcówki jego koszulki. Odsuwa się ode mnie, nie przerywając jednak naszego kontaktu wzrokowego. Unosi ręce, pozwalając mi zdjąć z siebie niepotrzebny fragment materiału.
Obejmuje mnie, a moje ciało topi się pod wpływem jego gorącej skóry. Przesuwamy się w stronę jego łóżka. Jego lepkie dłonie posuwają się wyżej i znów ześlizgują niżej na moją talię. Nie wiem czy on to powoduje, czy moje ciało samo się gnie i już pod plecami czuję miękki materac.
c.d.n.