IV
Stoję na białym ganku. W jednej ręce ściskam torebkę z cukierkami, w drugiej wspomnienia zeszłego piątku. A jest wtorek. Jest wtorek, a ja stoję i nie potrafię unieść dłoni i zapukać w drzwi. Nie mam wyrzutów, tylko jestem niepewna.
Niepewna Liz Parker.
W piątek pod szkołą czekał na mnie Michael, żeby zabrać mnie na spacer. Nic takiego się nie stało. Rozmawialiśmy. Żadnych nieporozumień. Wyłączcie te nieodpowiednią funkcje wyobraźni, która właśnie kreśli w waszym umyśle dziwne obrazy... To tylko spacer.
A teraz jest wtorek i stoję na progu domu Marii. I nie potrafię przestać się zastanawiać czy ona wie o tym, że byłam z nim na spacerze. Głupie wyrzuty, ale jednak są. Przecież oni są tylko przyjaciółmi – tak przynajmniej oboje twierdzą. Znają się od dziecka. Mieszkają niedaleko siebie.
Błąd. Ta myśl sprawia, ze jeszcze bardziej popadam w zmieszanie.
To był tylko spacer. A zresztą to było cztery dni temu. Czym ty się tak przejmujesz Liz?
Stuk puk – moja dłoń wreszcie odnajduje białe drzwi.
* * *
"No to tyle jeżeli chodzi o mnie" mówi i sięga dłonią do torebki po kolejnego cukierka. Słyszę szelest rozwijanego papierka, ale nie potrafi on przebić głosów dudniących w mojej głowie. Decybele zwiększają się, kiedy uświadamiam sobie, że teraz moja kolej.
"A ty?" pyta i cmoka niecierpliwie "Byłaś zakochana?"
I powraca ten ból. Tępy, zimny i przeszywający. Powoli rozrywa moje wnętrze, zatruwa je, kieruje się w stronę serca. Czarne myśli wracają i kłębią się, przysłaniają wszystko inne. Wraca to, co przez dwa lata starałam się stłumić, wymazać, pogrzebać.
"Byłam" odpowiadam. Mój głos tkwi na skraju gorzkiego tonu i łzawego bólu. Przykuwa to jej uwagę. A ja nie potrafię już powstrzymać jęku mojej duszy. Czuję ciepła łzę na prawym policzku.
"Chica, co się stało?" pyta zmartwiona i odsuwa cukierki. Jej dłoń sięga do mojego policzka i ociera łzę. A ja się nie odsuwam. Moje usta otwierają się, żeby mówić dalej. Mój głos jest już skrawkiem słyszalnej fali "Miał na imię Alex" mówię
Nie patrzę na nią, tylko wgapiam się we własne kolana. Kolejna łza zatrzymuje się na jej dłoni. I nagle znika ta bariera, która tkwiła we mnie od lat. Tylko przed Tess byłam w stanie się tak otworzyć. A potem kłódka, zamek, łańcuch, klucz rzucony w przepaść, tablica z napisem "nie wchodzić".
Maria czy sytuacja czy musujące cukierki, sama nie wiem, sprawiły, że teraz znów otwieram wrota serca.
"Dbał o mnie, traktował mnie jak siostrę" mówię "Ale ja kochałam go bardziej niż brata..." przerywam, żeby nabrać powietrza i wytoczyć kolejne łzy "...a potem ten straszny dzień. Powiedzieli mi, dosłownie na dzień dobry, że... że był wypadek"
"Mój Boże Liz..." z jej ust wydobywa się to jęknięcie
"Nie przeżył" mówię na wydechu. Moje serce sklejane przez dwa lata rozpada się na drobniejsze i bardziej ostre kawałeczki. Każdy z nich tnie moja duszę niczym skalpel, a słone łzy rozpalają rany.
Jej ramiona oplatają się wokół mnie, moja głowa ląduje na jej obojczyku, a moje dłonie wciąż sztywno spoczywają na kolanach.
* * *
I leżymy w bezruchu od chyba dwóch godzin. Tak. Dwóch godzin i dwunastu minut. Zjadłyśmy w milczeniu wszystkie musujące cukierki, resztę ciasta, które Maria miała w lodówce i napoczęłyśmy tabliczkę rumowej czekolady. I nic nie mówimy.
Zmowa milczenia.
Leżymy i wgapiamy się w jej sufit. I jest mi to jak najbardziej na rękę. Nie chce już nic o sobie mówić. Już ponownie zaryglowałam się, oplotłam drutem kolczastym, włączyłam wysokie napięcie, ponownie wywiesiłam tabliczkę ostrzegawczą.
"Wiesz" mówi do mnie cicho "Wiem jak to jest nie móc być z kimś kogo kochasz" nawet na nią nie patrzę. Ona mówi dalej "Nie tak jak ty. Ale..." urywa i wzdycha. Słyszę jak wstaje, połyka kostkę czekolady.
"Wiesz mam takiego kolegę" mówi, a ja słucham choć nie chcę "Znam go od kilku lat. No i wiesz kumplujemy się i tak dalej. Przyjaźnimy. Tylko..." wzdycha ponownie "Ja go chyba coś więcej niż lubię"
No to ma ten sam problem co ja kiedyś. Obracam głowę i patrzę na nią. Jest smutna. Maria De Luca, tryskająca energią na co dzień nagle jest smutna. Jej usta przypominają podkówkę, a oczy są przymknięte.
"Rozmawiałaś z nim o tym?" pytam
"Nie" odpowiada mi cicho "Boję się jego reakcji"
Reakcji? Przecież nic jej nie może zrobić za to, że go kocha.
Takie myślenie prowadzi do samodestrukcji.
"Przecież nie zabije cię za to, że go więcej niż lubisz" mówię pewna swojego stwierdzenia
A ona potrząsa głową "Ale mogę wszystko popsuć" mówi
Myśląc racjonalnie – ma cholera rację. Wyobraźcie sobie, że wasz najlepszy przyjaciel wyznaje wam miłość. Wszystko się zmienia. Wprost wywraca do góry nogami. Rozmowy już nie są takie same. Jest ciężko. Ale jest jeszcze ciężej nie móc powiedzieć tej osobie, co się czuje.
Kłębisz w sobie to wszystko. Piętrzysz stosy niepotrzebnych uczuć i myśli idących w kierunku tego kogoś. Aż czarka się przepełnia i nagle wszystko wylatuje. Co gorsza wylatuje do twojego wnętrza. Wytwarza ropę, która zatruwa cię i powoduje wymioty. Krztusisz się własnym światem wewnętrznym. Przytłacza cię to tak bardzo, ze pozostaje ci jedno...
Żyletka.
"Uważam, ze powinnaś mu powiedzieć. Chyba zasłużył na to, żebyś była z nim szczera. W dodatku ulży ci"
Patrzy na mnie i lekko się uśmiecha "Może kiedyś"
* * *
Wiecie, jeden wieczór może ludzi bardzo zbliżyć. Mnie i Marię zbliżył ten trzy tygodnie temu, kiedy na te kilka chwil otworzyłam się, żeby wyrzucić nagromadzone cierpkie myśli i wspomnienia. Od tamtej pory częściej się spotykamy i rozmawiamy już bardziej 'intymnie'.
Z Tess łączą mnie takie same relacje jak zawsze. Czyli mogę jej powiedzieć wszystko, ale tego nie robię, bo nie chcę przytłaczać jej w tym okresie. A dla niej to naprawdę ciężki okres. Kyle stara się do niej bardziej zbliżyć, a ona nie wie co robić. W życiu Tess Harding to naprawdę najcięższy okres. Co jeszcze raz potwierdza moją tezę – ona ma banalne życie.
Ludzi może zbliżyć też inne wydarzenie. Na przykład zjadanie szarlotki. Tak, nie przesłyszeliście się. Mam na myśli Michaela. Kino, szarlotka, spacer... a na tym się nie skończyło. W ciągu tych kilku tygodni jeszcze wielokrotnie spotkaliśmy się. Wiecie – rozmowa, śmiech, takie tam. Nic głębszego. Nadal stwierdzam, że jest wkurzający i bezczelny, ale odnalazłam w nim też tę inną stronę – jest piekielnie inteligentny, zabawny i całkiem interesujący.
Martwi mnie trochę Maria. Właśnie od niej wracam. Ciągle nie chce powiedzieć czy rozmawiała z tym kolegą. Jeśli mu nie powie, to się zadręczy. A co za tym idzie – zadręczy mnie.
Tak w obecnej chwili przedstawia się życie Liz Parker. I nie jest wcale bardziej proste niż wcześniej. Przeciwnie, skomplikowało się. Przybyły mi dwa nowe zakręty i jeden pagórek.
c.d.n.