V
Wspinam się po drabince. Zimne szczebelki. A moje ciało gorące. Dopiero co byłam u Tess i wysłuchałam całej litanii o Kylu.
Jeśli mi się przez to przyśni, to Tess zapłaci za moją terapię.
Jestem już na ostatnim szczebelku. Mój wzrok pada na mój balkon. Nic w nim takiego szczególnego nie ma oprócz jednego mankamentu. Tuż przy murku po przeciwnej stronie znajduje się czyjś but.
Wchodzę na balkon i teraz dopiero widzę jego. Michael.
Jeśli myślicie, ze jestem zdziwiona, to się mylicie. Jestem w szoku aż mi mowę odebrało!
Skąd on wie gdzie mieszkam?
Co on tu w ogóle robi?
"Michael czy możesz mi łaskawie..." zaczynam mówić, ale oczywiście Jego Wysokość mnie olewa. Wstaje i przewraca oczami. Mówi sarkastycznie "Też się cieszę, że cię widzę"
"Skąd wiesz gdzie mieszkam?" może to nieodpowiednia chwila, ale on sam prowokuje mnie do takiej reakcji
"Jestem psychopatą, który cię śledził, a dzisiaj przyszedłem cię zamordować i posiekać twoje ciało na kawałeczki, a potem zjeść" mówi podchodząc
I nie chce mi się zaprzeczać czy śmiać, bo on ma wszystkie predyspozycje do bycia psycholem.
"Co tu robisz?" pytam, a moja cierpliwość powoli przekracza granice wytrzymałości
"Chciałem pogadać" mówi i siada pod murkiem, koło drabinki
I co ja mam robić? Mam ochotę wejść do pokoju, zasunąć okno i iść spać. Istnieje jednak obawa, że on tu zostanie z żądzą mordu za to, że go olałam.
To byłaby niewspółmierna zemsta, ale on jest zdolny do wszystkiego. Siadam więc na leżaku i czekam na spowiedź.
"Była u mnie Maria" mówi
I co? To ta wielka wiadomość?
Liczę do trzech Michael i jeśli nie powiesz o co naprawdę chodzi, to idę spać i nie obchodzi mnie co zrobisz.
Raz...
Milczy.
Dwa...
Moje stopy szykują się do podniesienia reszty ciała i zaprowadzenia mnie do łóżka. Podnoszę się powoli.
I trzy...
"Powiedziała, że mnie kocha"
Aż mnie usadziło z wrażenia. Nie mam w sobie siły, żeby cokolwiek odpowiedzieć, czy nawet mrugnąć, odetchnąć.
Przecież mówiła o koledze. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że może chodzić o niego. I pomyśleć, że to był mój pomysł.
I co ja mam ci powiedzieć Michael? Właśnie wracam do punktu wyjścia – moje życie jest pokręcone. Patrzę na drabinkę. Czy byłabym w stanie dobiec i zejść tak szybko, że nie złapałby mnie?
Chciałabym teraz wisieć na tym portrecie w muzeum. Nie musiałabym odpowiadać, nie musiałabym tu teraz być. W moim ciele nie byłoby milionów igiełek, które chcą przekłuć moje serce.
Co się ze mną dzieje?
To przyjaciel. Przyjaciołom się pomaga, nie ucieka się od nich.
"Nie wiem co robić" mówi, a jego głowa opuszcza się niżej, jego wzrok tkwi w podłodze
"Rozmawialiście?" pytam mechanicznie
"Nie dała mi szansy" mówi, a jego słowa dudnią w mojej głowie "Powiedziała, że mnie kocha i uciekła"
Maria jesteś stuknięta. Nie można komuś powiedzieć ot tak, że się go kocha, a potem uciec zostawiając zszokowaną ofiarę na pastwę jej zszarganych uczuć.
Bredzę jak psychiatra.
"Musisz z nią porozmawiać" mówię patrząc na niego
Cisza. Gdybym umiała cofnąć czas, to nie wspięłabym się po tej drabince. Zostałabym u Tess.
Czemu on tu był? Dlaczego przyszedł z tym do mnie? Dlaczego ja?
"I co mam jej niby powiedzieć?" pyta gorzko
"Co czujesz" odpowiadam. Innym potrafię radzić, a sama nijak się do tego nie stosuję. Mówić o uczuciach...
Prędzej ocean wyschnie niż ja powiem co czuję.
"Chcesz, żebym ją dogłębnie zranił?" pyta z kpiną
Nie rozumiem o co mu chodzi. Jak to zranić? Ona go kocha, powinien się chyba cieszyć. W końcu Maria to wspaniała dziewczyna.
Ona chce, żeby ją kochał...
No tak. A on nie chce jej ranić, czyli...
"Nie kochasz jej" mówię cicho
Nie odpowiada.
Mam za to wrażenie, że jego wzrok przewierci mi posadzkę na wylot i oboje runiemy w dół. W zasadzie chętnie bym się teraz zapadła pod ziemię.
"Nie to, że jej nie kocham" mamrocze, a mnie powoli dopada ulga. Boję się, że nie na długo "Kocham, ale nie tak jak ona by chciała" i czemu wyczuwam, że powie zaraz te okropne słowa...
"Kocham ją jak siostrę"
Wiedziałam!
Ja się dziwię, że populacja rasy ludzkiej wciąż się zwiększa. Przy takim podejściu wszyscy kochają się nie tak, jak trzeba. Jedna wielka, porąbana, naćpana rodzinka.
Wszystko zaczyna się huśtać. Łącznie ze mną. Jeszcze chwilka i wpadnę w chorobę sierocą. Ale to przez piekielne deja vu, które wróciło, z impetem wdarło się do myśli i odbija się na wszystkim jak przez kalkę. Tak idealnie, że świat zaczyna przybierać fioletową barwę.
Mój wzrok błądzi wszędzie, omijając tylko jedno miejsce. To gdzie on siedzi. Po prostu nie potrafię spojrzeć na niego. Bo wtedy będę musiała mu poradzić coś. Coś inteligentnego i skutecznego. Tylko, że nie wiem co to takiego by mogło być.
Błagam, zaklinam na wszystko – nie spychaj na mnie tego ciężaru, nie proś o radę. Nie pyta się o radę kogoś, kto sam sobie nie umie pomóc.
"Co ja mam robić?" pyta jakby sam siebie
Czyżby Bóg nie istniał? A może to jakaś kara dla mnie? Nie zrozumcie mnie źle, chce mu pomóc. Jak przyjacielowi, jak komuś, kto tego potrzebuje. Ale boję się żyć z poczuciem winy, że zniszczyłam ich przyjaźń. A może boję się czegoś innego? Tylko czego?
Liz nie popadaj w paranoję.
Weź się w garść.
Dasz radę. Dam radę.
"Musisz z nią porozmawiać" mówię "Musisz"
Patrzy na mnie i widzę, że chce zadać mi pytanie, więc je uprzedzam "Powiedz jej prawdę"
Wstaję i pełna determinacji przeplatanej z rozpaczą, staję tuż przed nim i powtarzam swoje słowa, podkreślając je tak, jakby inaczej do niego nie mogły trafić "Powiedz prawdę"
Nie wierzę nawet, że to powiedziałam.
Podnosi głowę i patrzy na mnie. Jakby mi gilotyna przed nosem świsnęła...
Którędy uciekłabym najszybciej? Do drabinki nie dobiegnę – zagrodzi mi drogę. Do okna nie – nim je otworzę, zdąży mnie złapać. Drugi murek i długi skok w dół? Może ból fizyczny pomógłby mi zapomnieć o tym duchowym?
Wstaje. Rany, nie przypuszczałam, że jest tak wysoki. A teraz patrzy na mnie dosłownie z góry. Mała Lizzy i Duży Zły Michael. Chociaż nie wygląda na złego. Spogląda na mnie tak dziwnie, a nogi same się pode mną uginają. Chcę oderwać wzrok i spojrzeć gdzieś indziej, ale to jak magnes.
"Dzięki" mówi, nie odrywając ode mnie wzroku
Nawet nie umiem wydobyć z siebie słów tylko przytakuję tępo głową. Nie dlatego, że boję się cokolwiek powiedzieć. Po prostu mi odebrało mowę. Nie, nie z tego powodu, o którym właśnie myślicie. A dlaczego?
A zauważyliście ten drobny szczegół – Michael Guerin podziękował.
No właśnie!
W takiej chwili nie jesteś w stanie nic powiedzieć, bo rozkoszujesz się tym, że to ciebie spotkał ten zaszczyt.
A teraz w moim gardle zalega gorzka ślina. On mi dziękuje. Ale za co? Wcale mu nie pomogłam. Powiedziałam tylko kilka bezsensownych porad, które nawet nie zawierają ani krzty psychologicznego podejścia, są garścią bezsensownych bzdur. Co więcej, po części przeze mnie do tej sytuacji doszło. Ja zmusiłam Marię do wystawienia go na tak ciężką próbę.
To ja.
"Nie ma za co" szepczę, tym razem mój wzrok swobodnie spływa w dół "Wcale ci nie pomogłam. Tylko powiedziałam kilka pustych regułek"
Jego dłoń dotyka mojej brody i lekko unosi moją twarz w górę, żebym znów na niego patrzyła. Chłodny, iskrzący wzrok topi się w moich oczach. Mam wrażenie, że się lekko uśmiecha.
"I tak dziękuję" mówi
Jest tak blisko. Praktycznie czuję na moich ustach smak jego słów i ciepły oddech.
To musi być jakiś wrodzony tik, albo drgawki przedśmiertne, bo moje powieki przymykają się.
"Na razie" mówi miękko
Dotyk jego dłoni znika, oddech znika. Otwieram oczy i... no właśnie i nic. Poszedł. Słyszę jego kroki w dole uliczki.
Pobudka!
Liz Kretynko Parker ocuć się! Tu woła twoje życie. Twoje ukochane, puste, szare, nudne i powykręcane życie. Nie ułatwię ci nic.
Musze się opamiętać.
Pamiętaj – ręce w kieszeni, bezczelność, opryskliwość, szarlotka. Przypominaj to sobie i nie daj się wrzucić z rozbiegu w kosmiczną przestrzeń w jakiej dławi się Tess. Nie daj się zamotać w tę przeklętą pajęczynkę słodkiego zauroczenia.
c.d.n.