VII
Stało się. Nie domknęłam wrót, za którymi kryją się moje uczucia i jedno z nich wymknęło się na światło dzienne. Gorzej... Wymknęło się na światło dzienne i uderzyło prosto w Michaela. I po cholerę on musi jeszcze być taki bystry, ze od razu załapał co miałam na myśli?!
Świetnie Parker. Genialnie.
Nie dość, ze ma kłopoty z Marią, to jeszcze ja mu się do tego wszystkiego wpierniczam z buciorami w życie.
Świetna taktyka. Teraz na pewno będzie mnie unikał.
Parker Idiotko ty wszystko potrafisz zepsuć.
* * *
Nawet nie wyobrażacie sobie jak trzy dni mogą się ciągnąć. Niczym trzy uciążliwe lata. Pełne mroku, strachu i wyrzutów sumienia wobec własnych postanowień. A obiecywałam sobie, ze nigdy... Nigdy! Że nie powiem co czuję, nie zdradzę tego co we mnie. Zawsze kiedy to robiłam, sprowadzało so w niedługim czasie nieszczęścia. I proszę bardzo.
Te trzy dni stanowiły tez nieustanne wiadomości na sekretarce. Nie od niego. Od Marii. Chciała się spotkać, ale nie potrafię jej spojrzeć w twarz. To tak, jakbym patrzyła w swoje odbicie, ale widziała siebie z najgorszej strony. Wiecie jaki to przerażający widok.
A on? On tak jak ja, unika rzeczywistości. Kto wie, może nawet usiłuje wymazać to wszystko z pamięci. Co bym dała, żeby móc o tym wszystkim zapomnieć? Wszystko. A jeszcze więcej, żeby móc cofnąć czas i powstrzymać te słowa.
Jestem jak ta dziewczyna z piosenki Goo Goo Dolls. On nie ma w otoczeniu polityków, ani przyjaciół ze spaczonym poczuciem wartości. Ale jeśli kiedykolwiek będzie uciekał, to nigdy nie skryje się u mnie. Bo cokolwiek mu powiem będzie kolejnym kłamstwem. Wobec niego lub samej siebie. Sznury kłamstw.
A jednak miękko się na nich śpi. Jeśli wypowie się prawdę, sen nie przyjdzie, a ciebie będą dręczyły koszmary. Jak mnie. I wcale nie czuję się lepiej z myślą, że przynajmniej nie skłamałam.
A oto mój pierwszy dzień. Pierwszy z ostatnich, bo jeśli nic się nie zmieni, to ta wewnętrzna panika rozerwie mnie na strzępy.
Na tym świecie i tak jestem sama. Jedyna bez duszy. Jedyna z pieprzoną dziurą wewnątrz! Już nie ma o czym mówić. Wszystko wiadomo. Jestem tępa, nikogo nie potrzebuję i nikt nie chce i nie potrzebuje mnie.
Ale plątanina... Ktoś wie o co mi chodzi?
* * *
Siedzę teraz na balkonie, na leżaku i uświadamiam sobie jakie mam porąbane życie. I nie wiem do kogo mam mieć żal, bo przecież nikt nigdy nie powiedział, ze to ma być proste, że to kiedykolwiek będzie proste. Ale tez nie uprzedził, ze będzie tak ciężko.
Mam wrażenie, ze ktoś obok mnie stoi. Zaledwie dwa kroki ode mnie. Ale wiem, ze to tylko moja podświadomość, bo chciałabym, żeby ktoś tu był. I nawet nie uniosę głowy, bo nie chce się bardziej pogrążyć w odmęcie własnych bezsensownych wahań.
"Liz" słyszę głos
Jego głos.
Wszystko się zatrzymuje w miejscu i z rozlanej rzeczywistości zbiera w całkiem wyraźną całość. Obrócę twarz – nie obrócę. Moje mięśnie napięły się i odmawiają posłuszeństwa. A może sama nie chce tam spoglądać, żeby to nie okazało się snem.
"Liz" powtarza moje imię
Wiecie to dziwne, ale nie podejrzewałam, ze moje własne imię może tak niesamowicie brzmieć. A kiedy on je wypowiadał, wydawało mi się, ze jest niczym modlitwa. I choć bardzo bym chciała, choć zużyłabym wszystkie siły, żeby się nie obrócić, to jedno słowo od razu mnie zmiękczyło. Obracam twarz w jego stronę.
To on. Michael. To nie sen.
"Przyszedłem pogadać" oznajmia mi dość chłodno "Wiesz o czym"
Oczywiście, że wiem. Niestety.
Ale co mam ci powiedzieć? Cofnęłabym to, powiedziała, ze źle to odczytał, ze żartowałam, że... A chrzanię to!
"Nie cofnę tego" mówię słabym głosem, ale w pełni zdeterminowanym
Jego oczy przesiąkają zdumieniem. Ciało opuszcza pewność i odwaga. Michael jest niepewny.
No to jest nas dwoje.
"Nie chce, żebyś cofała" mówi
Za chwilę jego dłonie przebiją kieszenie na wylot.
Ale nie rozumiem jego słów. A raczej rozumiem je tak, jak wiem, ze nie powinnam. Ja chciałabym, żeby oznaczały odwzajemnienie mojej obsesyjnej szczerości, która niczym tajfun niszczy wszystko na drodze. A dla niego co znaczą? Czas się dowiedzieć.
"Chce wszystko wyjaśnić, żeby nie było niedomówień" mówi i podchodzi bliżej
Paraliż.
Całkowity paraliż. Nie mogę nawet mrugnąć.
Wyjaśnić – znaczy zakończyć. Niedomówienie – nadzieja. Tłumaczenie – chce zerwać kontakt jakikolwiek i nie pozostawić mi strzępka nadziei.
"Tak. Wiem" zaczynam mamrotać jak opętana, sama nie wiem skąd we mnie taki potok słów nagle "Nie ma sprawy. Było, stało się. Wiem, że masz ciężkie życie, a jeszcze bardziej w nim zamieszałam. Rozumiem. Odchodzisz. Trudno." nawet nie łapię oddechu "Naprawdę świetnie się bawiłam, miło spędzałam z tobą czas i w ogóle..."
"Liz" przerywa mi
A moje usta nadal mamroczą, jakby nie słyszała go. Jakby mnie ktoś nakręcił.
Liz Katarynka.
"Rozumiem. Nie musisz wyjaśniać. Będę się zachowywać, jakbyśmy się nie znali. Już nigdy się nie..."
"Liz!" prawie krzyknął a jego postać kuca tuż przede mną. Jego dłonie zaciskają się na moich ramionach "Uspokój się" mówi i uśmiecha się
Chyba wreszcie do mnie trafiło, bo usta same mi się zamknęły.
Umysł powoli zaczyna trzeźwieć, bo dociera do mnie, że oto znajduje się przede mną Michael, jego dłonie zaciskają się na moich ramionach, a oczy spoglądają na mnie. Kąciki jego ust lekko się unoszą.
"Nie chce zrywać kontaktu" mówi spokojnie, upewniając się, ze te słowa do mnie dotarły
Dotarły.
Ulga niczym fala tsunami zalewa mnie cała, wypełnia każdy skrawek mnie, zastępuje krew. Ale miesza się z niepewnością i za chwilkę wywoła reakcję, które może wykończyć moje serce. O ile je mam.
"Wiesz" mówi i siada obok mnie
Michael siedzi obok mnie! Jego ramię styka się z moim, jego ciepło sączy się do mojego ciała. Słowa idealnie trafiają do mojego ucha.
"Wiesz" nie wiem, bo powtarza to samo "Tamtego wieczoru..." no to przeszliśmy na dalszy etap. "To nie był przypadek, ze cię spotkałem. Szukałem cię" nabiera powietrza, jakby to, co za chwilę powie, mogło go zabić "Wiedziałem, że tobie mogę powiedzieć, że ty zrozumiesz. Zawsze mnie rozumiesz. Nie wiesz jak to jest, kiedy nic nikomu nie możesz powiedzieć"
Nie wiem? Wiem za dobrze.
To tak cię dusi, że czasem brakuje tchu, ze nie śpisz w nocy, że kłamstwa ciągną się za tobą przez cały dzień, a pozostają tylko na progu twojego pokoju, twojego azylu. Wiem jak to jest.
"Ale przy tobie czułem się inaczej" mówi dalej "I nadal tak się czuję. Jakbyś bez słów mnie rozumiała. Dlatego przyszedłem wtedy w sprawie Marii, dlatego szukałem cię wtedy"
A ja nie potrafiłam wtedy powstrzymać swoich prymitywnych instynktów. Gdybym wiedziała o co mu chodzi to... To co? Nie powiedziałabym? Powiedziałabym, ale w innym terminie. Więc lepiej, że już to mam za sobą.
"A potem powiedziałaś..." wiem co mówiłam, błagam nie przypominaj mi tego "Wiesz co powiedziałaś" dzięki ci "I nie wiedziałem co robić" mówi i opuszcza głowę "Jakby mnie wrzucono do wanny z lodowata wodą. Ale zamiast się ocucić, dostałem szoku termicznego. Nie mogłem nawet drgnąć"
A ja uciekłam.
Unosił głowę, ale jego wzrok wbija się w odległą przestrzeń. Moje spojrzenie błądzi po moich dłoniach, niezręcznie ze sobą splecionych.
"Dużo o tym potem rozmyślałem" mówi, a jego głos staje się prawie niesłyszalny "Nie wiem czym... jak..." zaciska powieki "Czym sobie zasłużyłem na to uczucie. Ale chodzi o to, że nic z tego nie będzie"
"Maria" szepczę
"Nie. Nie o nią chodzi" wyczuwam w jego głosie nutę gniewu "Chodzi o mnie. Ja nie mogę... nie potrafię stworzyć związku. To nie miałoby sensu." Powraca jego naturalny ton "Przepraszam. Ale to zbyt skomplikowane"
Zauważyłam. A nie prościej byłoby powiedzieć: Nie podobasz mi się Liz. Nie chce cię. Najwyraźniej kit jest lepszy.
"I co teraz?" pytam
Mądre pytanie zważywszy na to, że głupio jest rozmawiać z kimś kogo kochasz, on o tym wie, ale tego nie odwzajemnia. Taka rozmowa to jak wbijanie gwoździ w rękę.
"To zależy od ciebie" mówi
Spychoterapia.
"Chciałbym, żebyśmy nadal się spotykali... pozostali na stopie przyjacielskiej. Wiem, ze może się nie udać, ale..."
Warto spróbować.
"Zgoda" mówię, ale nie jestem pewna czy nam się to uda
c.d.n.