_liz

Krople pustyni (18)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XVIII

Moje oczy otwierają się niczym wrota świątyni, wpuszczając do środka promienie słońca. Wszystko jest rozmyte, ale powoli odzyskuje równowagę i obraz staje się wyrazisty. Jasny świt odbija się od ściany, a w promieniach rozpuszczają się mgła i kurz. Noc minęła szybko, pozostawiając jednak po sobie wyraźne znamiona i wspomnienia.

Delikatny podmuch chłodzi moje plecy. Oprócz miejsca, na którym spoczywa czyjaś gorąca dłoń. Jego dłoń. Reszta mojego ciała wtulona jest w niego, jakbym szukała schronienia w jego objęciu. Moje dłonie wspierają się opuszkami palców o jego klatkę piersiową. Czuję jak równomiernie unosi się, gdy nabiera powietrza i powoli opada, gdy je wydycha. Ciepły i spokojny oddech miękko odbija się od mojego czoła. Śpi.

Mruczy coś, a jego dłoń przesuwa się po moich plecach, przyciskając się do nich mocniej, zupełnie jakby chciał mnie przysunąć bliżej lub upewnić się, że jestem. Jestem, a ze mną smak wspomnień. Przymykam oczy, a wszystko powraca niczym idealnie zapamiętany sen. Od momentu, w którym stanęłam na jego podłodze, aż po chwilę, kiedy zasnęłam w jego ramionach. W moim umyśle przemyka teraz każdy szczegół. Najdrobniejszy dotyk na moim gorącym ciele, najdelikatniejszy pocałunek, najwolniejszy ruch, najcichszy szept.

I jednocześnie moje serce przekłuwa ostry ból. Cienki i piekący sztylet przeszywa na wylot, zamieniając słodkie chwile w gorzkie niczym piołun wyrzuty. Doszło do czegoś, co nie powinno mieć miejsca. Przynajmniej na razie... W tej sytuacji to tylko kolejny ostry zakręt, którego niestety w żaden sposób nie można przeżyć. Dodatkowy ciężar stężonej rtęci, która mnie wypełnia, stanowi myśl o Marii. Już nawet nie o Maxie, chociaż wobec niego to też nie fair. Ale Maria... Ona z taką naiwnością i ufnością ofiarowała mi przyjaźń a jemu miłość. A my...

Jacy my? Wiem, że kiedy on się zbudzi, czeka nas rozmowa. A właściwie oboje stwierdzimy to samo. Że boimy się spojrzeć w oczy Marii, że nie chcemy jej ranić. Ja nie chcę. Wiedza o tym, że tak ją zdradziłam, boli. Ale najbardziej rani mnie przeczucie, że Michael... że on będzie żałował tego, co zaszło tej nocy, że będzie zaklinał czas, aby się cofnął. I będzie odtąd przeklinał mnie, że pojawiłam się u niego. Do tego wszystkiego w moim żołądku odbija się przerażająca myśl, że tak naprawdę on kocha Marię, a ja... że byłam pomyłką.

Mój policzek pali kropla gorącego kwasu sączącego się z moich oczu. Powoli wysuwam się z jego objęcia, starając się nie obudzić go, ani nie dać mu poczucia pustki. Zimne powietrze otula moje ciało, pod stopami drży posadzka. Pokój niewielki, a mimo to nie mogę znaleźć swojej bluzki. Sięgam po spodnie, które ku mojemu szczęściu leżą przy samym łóżku. Po takiej nocy nie jest przyjemne uczucie dżinsu na skórze, bo wcześniej ta sama skóra czuła Michaela. Moje dłoń sięga po stanik, ale nadal nie wiem, gdzie bluzka. Zamykam oczy, usiłując sobie przypomnieć, co z nią zrobił. Na palcach przechodzę na drugą stronę łóżka – jest.

Ciche mruknięcie zmraża moje żyły. Obracam twarz – Michael na szczęście wciąż śpi. Nie będę miała problemu z ucieczką. Jeszcze tylko buty. Siadam na podłodze niczym mała dziewczynka i wciskam na stopy obuwie, mocując się ze sznurówką, która złośliwie opuściła oczka w bucie. "Choć tu cholero" mruczę, nie ocierając kolejnych łez na policzku. Wstaję. Już został tylko jeden krok.

Wychodzę.

* * *

Odkąd wyszłam od Michaela, moje oczy nie przestają wylewać drobnych potoków łez. Są na przemian gorące to znów lodowate. Moje ciało kuli się na środku balkonu, modląc o koniec świata albo świetlisty piorun uderzający wprost w moje sponiewierane i jednocześnie wyniesione na piedestał ciało. Nim to się stanie, wiem, że czeka mnie męka – słyszę jak ktoś wspina się po drabince. I wiem, że to on.

"Hej Michael" mówię grobowym tonem, nie podnosząc wzroku. Nie musze na niego patrzeć, żeby wiedzieć, jak jest wściekły i zraniony. Nie odpowiada, więc ja mówię "Przepraszam". Nadal nic nie mówi, tylko słyszę jego oddech i odgłos gotującej się w nim furii. "Wiem, że nie powinnam tego robić, ale... nie mogłam zostać. To wszystko było..." łzy przerywają mój głos "To jest tak popieprzone!". Moja twarz ukrywa się w dłoniach. Jak ja mam mu to wytłumaczyć?

Unoszę głowę i spoglądam na niego, szybko odsuwając wzrok w inne miejsce. "Rano, kiedy się obudziłam... to było tak niesamowite uczucie i tak bolało... Chodzi o to..." wzdycham usiłując pochować to gorzkie uczucie "Boże, ty jesteś z Marią!" kolejne łzy powoli spływają po moich policzkach "Wyrzuty mnie zabijają. Michael, my sami nie wiemy co tak naprawdę czujemy wobec siebie, a ten wczorajszy krok..." urywam, zaciskając powieki "I co teraz chciałeś innego zrobić, Michael?"

Nic nie mówi, tylko podchodzi bliżej i krzyżuje ramiona, ale jego wzrok wcale nie jest gniewny ani pełen furii, raczej nasiąknięty bólem. "Chciałeś ot tak powiedzieć Marii co jest grane? Ot tak zniszczyć ją i jej marzenia? Chcesz, żeby nas znienawidziła?" mówię już spokojniej "A nawet jeśli by się to udało, jeśli by to przeżyła...to... co by było z nami? Nie sądzę, abyśmy mogli przejść nad tym do porządku dziennego" moje serce zaczyna zwalniać, bo jego milczenie niszczy jakąkolwiek nadzieję na porozumienie "Chodzi o to..." łzy ponownie palą moje rozmiękczone policzki

"Liz" jego miękki głos wpływa do wnętrza mojego umysłu i przyciąga moją twarz w jego stronę. Podchodzi jeszcze bliżej i kuca. Jego dłoń dotyka mojego policzka. "Rozumiem" szepcze. A ja mimo to nie mogę powstrzymać łez. Łykam powietrze i mówię zdawkowo "Sądzę, że... na jakiś czas... że musimy to przemyśleć... każde z nad... chyba potrzebujemy czasu... dużo czasu. Ty z Marią, ja sama..." ociera wnętrzem dłonie mój policzek, druga ręką odgarnia pasemko moich włosów. Mówi "Wiem" w jego głosie jest tyle cierpienia, którego nigdy wcześniej nie odkryłam. I tyle pewności i chłodu, czy on zawsze musi być silny i opanowany? Mój wzrok splata się z jego spojrzeniem. Jego usta rozchylają się "Chcę tylko wiedzieć..." to musi być ciężkie o cokolwiek chce zapytać "Chcę wiedzieć czy żałujesz?" Lekki uśmiech pojawia się na mojej twarzy "Nie." odpowiadam "I nigdy nie będę. To była najpiękniejsza noc mojego życia"

Jego usta odciskają się na moim czole. Wstaje i wchodzi na drabinkę. Jeszcze jedno spojrzenie i już go nie ma. To będzie ciężki okres dla nas obojga, ale nie ma innego wyjścia. Może kiedyś uda nam się znów wrócić do tego, co było, a może stworzyć coś nowego. Teraz wszystko w rękach czasu.

c.d.n. (na pewno nastąpi)



Poprzednia część Wersja do druku Następna część