_liz

Krople pustyni (23)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XXIII

Michael powiedział, że będzie dobrze. Ale nie jest. Nie wiem dlaczego, może jestem przewrażliwiona... Wiem tylko, że tydzień po urodzinach Marii, Max i Michael odbywali ważną rozmowę. Wiem na pewno, że nie dotyczyła ona mnie, a w każdym bądź razie nie bezpośrednio, tzn. Max nie wiedział, że mowa o mnie. To zagmatwane... Powiedzmy, że Michael mówił o jakiejś dziewczynie (czyt. Liz), ale Max nie poznał jej imienia. I od tamtego czasu Michael mnie unika. Widzieliśmy się może ze cztery razy w ciągu dwóch i pół tygodnia...

Rodzi się we mnie stęchłe uczucie, które co dnia nowymi bąbelkami zstępuje do mojego wnętrza i rozpryskuje się w miliony wątpliwości.

Co takiego zmieniło się, że on znów się ode mnie odsuwa?

Ja popełniłam jakiś błąd?

To ma coś wspólnego z Maxem?

Jedno jest pewne, a uświadomiłam to sobie kilka dni temu – jesteśmy nie tylko pokręceni, ale po prostu nienormalni. Kłócimy się, cierpimy, unikamy siebie, to znów się godzimy. I wszystko byłoby dobrze, ale... Cierpimy chcąc być ze sobą, kłócimy się o to, że ze sobą nie jesteśmy. A kiedy wreszcie udaje nam się dojść do porozumienia, to w kilka dni potem sami to niszczymy.

Może my nie umiemy razem żyć?

Może to naprawdę nie ma sensu?

Cokolwiek to jest, to nie zmienia faktu, ze od kilku tygodni znów spadam w dół i nie mogę się niczego uchwycić.

Wiem, ze bezsensu jest też takie podsumowywanie wszystkiego co kilka tygodni. Ale czemu miałabym co dzień się dobijać własną autodestrukcją, jeśli co dzień jest to samo i nic się nie zmienia?

Miałabym truć swoją psychikę tymi samymi argumentami dzień w dzień przez trzy tygodnie? Jednak lepiej raz na te trzy tygodnie to zrobić, bo efekt jest i tak ten sam.

I na co było tyle cierpieć i czekać? Od razu mogłam dać sobie spokój. Albo wykorzystać później szansę i zostać z Maxem. Przy nim nie muszę obawiać się kolejnego dnia, bo on nie ma zwyczaju zmieniać się w ciągu pięciu minut. Nie powiedziałby mi, że to nie ma sensu.

Kolejna bańka rozbija się we mnie, rozsypując setki wyrzutów i sącząc pewność, że powinnam była już dawno podjąć tę decyzję. Tak by radził racjonalizm.

Jest tylko jeden problem...

Nie umiem myśleć racjonalnie!

Jest jeszcze większy problem...

Ciągle jestem zbyt mocno z nim związana. Choćbym usilni ciągnęła za ten sznurek, piłowała go, gryzła i tak nic z tego nie wychodzi. Jestem do tego stopnia zwyrodniała, że nie mogę przestać go chcieć.

Może słusznie mnie kiedyś określono mianem posiadania spaczonego zespołu predyspozycji psychofizycznych.

A może wreszcie on zostałby winnym tego zamieszania? To Michael najpierw mnie odpycha a w chwilę później całuje. I jak się tu w tym wszystkim połapać?

Ale oczywiście Michael wyznaje tę swoja genialną, typowo męską zasadę:

Nie kochaj niczego, prócz siebie samego.

* * *

Czy idąc gdzieś macie czasem wrażenie, ze nie powinniście tam iść, a mimo to uparcie brniecie na przód? Ja właśnie tak mam. Kulę się w sobie, otulam kurtką, ignorując pierwsze płatki śniegu.

Koniuszki moich nerwów cierpną, serce wali jak oszalałe i mimo zimna zalewają mnie fale gorącej obawy. Nieodparte przeczucie, ze za chwilę dojdzie do czegoś, co nie powinno mieć miejsca. A mimo to idę nadal, nie zmieniając kierunku.

Mijają mnie ci maniacy świąteczni, wydzierając się do siebie z życzeniami, uderzając przypadkiem zielonymi drzewkami i niosąc barwne pudełka z marnymi prezentami, które mają wynagrodzić krzywdy całoroczne.

Jestem chyba jedyną osobą, która nie potrafi się tym wszystkim cieszyć. Bo to takie sztuczne...

I może wszystko jest sztuczne – oprócz tego śmiechu. Rozpoznam wszędzie te lodowe perełki, które nieznośnie wprowadzają mnie w stan irytacji.

Zatrzymuję się, a mój wzrok odgarnia wszystkie płatki śniegu, odsłaniając mi najbardziej szokujący i rozdzierający moje serce widok.

Isabel z torbami pełnymi zakupów i... Michael pomagający jej. Nie mam nic przeciwko pomaganiu przyjaciołom, ale nie kiedy jej dłoń tkwi na jego klatce piersiowej.

Nic nie zamiera. Tylko słyszę jak pęka i kruszy się moje serce, a odłamki grzęzną w rozpalonych trzewiach. Usta rozchylają się łykając zimne powietrze, palce grabieją powoli zaciskając się w pięści. Oczy wypełniają łzy, które za chwilę zamrożą się i już nic nie będę mogła widzieć.

Wyobraźcie sobie, że ktoś przebija was zardzewiałym śrubokrętem, spotęgujcie to kilka razy – to właśnie czuję.

Mam wrażenie, ze Michael powoli obraca twarz, a jego wzrok pada prosto na mnie. To nie wrażenie, to rzeczywistość. Staje jak otępiały i zdumiony, na pewno spodziewał się wszystkiego, tylko nie mnie. Odsuwa się od Isabel, a jego wzrok intensywniej lustruje moją postać.

Moje stopy obracają moje ciało o sto osiemdziesiąt stopni i szybkim krokiem wracam tą samą drogą. Łzy już nie tworzą tafli na moich oczach, tylko saneczkują po policzkach. "Liz!" słyszę jego głos, woła mnie. I przyspieszam, nie chcąc wracać do tego, co widziałam.

Nie chcę już wracać do niczego.

* * *

Nie wiem co ze sobą zrobić. Chodzę w te i z powrotem po moim balkonie. Nie czuję bólu, bo pusta dziura we mnie zamarzła. Tylko łzy jako jedyna oznaka mojego człowieczeństwa, nieustannie spływają. Każda kropla zamienia się w lodowy kryształ i brzęczy, odbijając się od posadzki.

Jak do tego doszło?

Jak to możliwe?

Dla mnie nie ma czasu, mnie unika, nie odzywa się, ale na zakupy z Isabel idzie...

Posądziłabym go o zdradę, ale wiem, że to nie tak. Za to boli jeszcze bardziej niż przy zdradzie. Kłuje i świdruje, wypompowując ze mnie pokłady wody życia.

"Liz" kolejny sztylet wbija się we mnie. Nie odwrócę się. Ale uciec też nie mogę, jakbym przymarzła do posadzki. "Liz" potrząsam głową i zatykam dłońmi uszy. "Nie" mamroczę "Nie chcę". Czuję jego dłonie na ramionach i ponownie potrząsam głową "Nie"

Obraca mnie przodem do siebie i chwyta moje nadgarstki. "Nie" przez łzy przebija się mój głos. "Liz... przepraszam" mówi. Ile razy jeszcze będę to słyszeć? Ile razy podrze na strzępy moje jestestwo? I jaką on widzi w tym frajdę?

"Dlaczego?" pytam, nie patrząc na niego. "Dlaczego znów mi to robisz?" Jego dłoń odgarnia moje słowy, delikatnie unosi moją twarz wyżej. Otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, więc wbijam w niego załzawione oczy. A on patrzy na mnie i zamyka usta, cofając się.

"To wszystko ze strachu" mówi, a ja już nic nie rozumiem. "Michael..." z moich ust wydobywa się półszept, a on robi kolejny krok w tył "Bo... bo..." potrząsa głową i obraca się.

Odchodzi.

Jak zwykle.

* * *

To były najgorsze święta w moim życiu. Spędziłam je na zastanawianiu się co robi Michael i dlaczego ode mnie ucieka. I nie znalazłam żadnej odpowiedzi.

Miałam iść na sylwestra do Maxa, ale nie jestem w stanie iść gdziekolwiek. Najchętniej upiłabym się tanim szampanem i zamarzła na balkonie. Ale nie mam szampana...

"Liz, hej" ten rozradowany głos sprowadza mnie do rzeczywistości "Idziesz?" Maria miała po mnie przyjść przed samym przyjęciem, jakoś mi to wyleciało z głowy. "Nie" odpowiadam ponuro. W tej chwili nie obchodzi mnie czy będzie się czuła urażona, teraz we mnie nie ma ani krzty uczuć.

Ona nic nie odpowiada, jakby rozumiała wszystko. Słyszę tylko jakiś brzęk. Mój wzrok przesuwa się w stronę moich kostek, gdzie właśnie Maria postawiła butelkę szampana. Unoszę głowę, ale jej już nie ma.

Tylko ja i szampan...

...i myśl o Michaelu.

* * *

Moja lewa dłoń ściska kurczowo szampana, a prawa uniesiona tkwi w miejscu. W końcu wykonuję mechaniczny ruch.

Puk, puk.

Szmer za drzwiami wywołuje we mnie chęć ucieczki, ale wiem, ze jest już za późno. Drzwi się otwierają.

"Liz?" jest zdziwiony, a może przerażony, może jednak to był zły pomysł?

"Hej" odpowiadam, wbijając spojrzenie w ganek. Martwa cisza. Ja nie wiem co powiedzieć, ani on nie wiem jak zareagować. "Co tu robisz?" pyta zdławionym głosem.

Unoszę szampana, ale nie patrząc na niego mówię "Jest sylwester". Wpuszcza mnie do środka i zamyka drzwi. I znów milczymy. Podaję mu niezręcznie butelkę. Sama boję się ja mieć w dłoniach.

"Liz" mówi "To przed świętami..." milknie. We mnie rodzi się ogromna chęć wydarcia się na niego, ale zamiast tego po policzkach znów spływają mi łzy. Rozchylam usta "Ja... tylko chcę wiedzieć... dlaczego" mój wzrok odnajduje posadzkę.

Milczy a moje wnętrze znów kostnieje nie czując jego ciepłego wzroku ani nie rozgrzewając się jego słowami. "To przez ten strach" mówi cicho "To twoje słowa w wakacje... że mnie... kochasz" Czy te słowa były złe? Teraz mnie strach dobija. "Bałem się, że... ty byłaś wtedy pijana... a jeśli to nie była prawda?"

Moje oczy odnajdują jego twarz "To była prawda" szepczę, a łzy znów spływają w dół "Ale dlaczego..." pytanie zalega w moim gardle. Robi krok w moją stronę, ale nie odpowiada. Moje ciało zaczyna drżeć, tak jak kiedyś. Mimo to on wciąż milczy.

Jeśli zaraz tego nie przerwie, zemdleję z niepewności. "To dobrze" mówi ciepło, ale bardzo cicho "Bo..." urywa, jakby wciąż bał się powiedzieć "Nie mógłbym znieść myśli, że nie odwzajemniasz tego co czuję". Moja głowa momentalnie się unosi "Słucham?" pytam szeptem

A on robi krok bliżej mnie, wyciąga dłoń i dotyka nią mojego ramienia. Setki iskier napięcia przeskakują z jego opuszków na moją skórę. Tak dawno nie czułam tego strachu pomieszanego z ekscytacją. A on nic nie mówi. Wiec ja podchodzę bliżej, chcąc poczuć jego dotyk na całej mojej skórze. Mój umysł gwałtownie tłoczy myśl do całego mojego wnętrza, podsycając serce i karmiąc duszę jednym przeczuciem – on czuje to co ja.

"Powiedz to" szepczę, a moja dłoń wsuwa się na jego szyję. Jego zapach znów oszałamia moje zmysły, powodując przymknięcie się moich powiek. Dłonie Michaela delikatnie chwytają mnie w talii, a jego twarz pochyla się niżej. "Powiedz" miękki szept ponownie wydobywa się z moich ust. Tak pragnę usłyszeć te słowa, jakby tylko one mogły być odtrutką na moje zniszczone i sponiewierane trucizną rzeczywistości życie.

Jego wargi są tylko kilka milimetrów od moich, prawie się dotykają, a on wypowiada to magiczne zaklęcie. Właściwie nawet nie wypowiada, tylko ciepłym oddechem wypuszcza je ze swoich ust.

"Kocham cię"

Moje ramiona gwałtownie oplatają jego szyję, w momencie gdy jego usta odbierają mi powietrze. Tak mi brakowało tego smaku, tej energii, że za nic nie oderwę się od jego ciała. I nie pozwolę mu na odebranie sobie tego dotyku. Moje ciało z każdą chwilą topi się w jego dłoniach, chcąc tak, jak kiedyś całkowicie się mu poddać.

Jego usta ześlizgują się na moją szyję, znacząc ją palącymi śladami. Opuszki jego palców przesuwają się po moim ciele, jednak nie wsuwają gwałtownie na skórę, chociaż ta bardzo pragnie ich dotyku. Robimy razem krok w głąb salonu. Kolejny krok, połączony z elektryzującym pocałunkiem, który rozmiękcza moje mięśnie i osuwa moje ciało w jego objęcia.

Kolejny krok i czuję pod plecami drzwi do jego pokoju. Moje dłonie zsuwają się niżej, jakby chciały przemierzyć każdy, najmniejszy fragment jego ciała. Jedna dłoń Michaela opuszcza mój brzuch i sięga do klamki. Słyszę ciche kliknięcie i całkowicie poddaję się mu, pozwalając się prowadzić dalej.

* * *

"Liz" ciepły szept odbija się od mojego czoła i wpływa do uszu, budząc mnie. Moje oczy otwierają się powoli. Pierwszy widok – jego spojrzenie utkwione we mnie. To niesamowite uczucie ponownie budzić się przy jego boku i czuć jego ciało tuż przy swoim. Czuć jego ciepłą dłoń na moich nagich plecach, a pod opuszkami jego miękką skórę. Unoszę się, żeby znów spić smak jego ust, ale nieplanowane szarpnięcie drzwiami do jego pokoju odwraca nasza uwagę.

"Szczęśliwego nowego roku Mi..." głosy Maxa, Isabel i Marii milkną w momencie, gdy oboje obracamy głowy w ich stronę.

c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część