_liz

Krople pustyni (24)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XXIV

Zastygamy w bezruchu. Wszyscy. Michael i ja na łóżku otulając się kołdrą. Max, Isabel i Maria w pół kroku od drzwi z butelką szampana. Sytuacja jest ponad nasze wspólne siły. Napięcie sięga zenitu, mącąc duszne powietrze i przytłaczając nas... lub przynajmniej mnie.

Isabel patrzy z pełnym niesmakiem i oburzeniem przeplatanym z lodowymi koralikami jej oczu. Ale nie wygląda na ponadwymiarowo obrażoną czy zranioną. Ewentualnie na wściekłą. Lekkie rumieńce barwią jej jasną skórę.

Za to pozostała dwójka jest mniej obojętna. Maria z otwartymi ustami wlepia w nas te swoje oczęta. Jej spojrzenie prześlizguje się ze mnie na Michaela i z powrotem. Czuję jak narasta w niej niezrozumienie i wyrzuty, że jej nie powiedziałam o tym wszystkim. Wiem, że teraz rozbrzmiewa w niej jedno pytanie – ile to trwa.

Najgorzej jest z Maxem. Ma zaciśnięte pięści i usta, a jakiekolwiek ślady ciepła wyparowały z jego oczu. Zimne i przeszywające spojrzenie wbija się w moje półnagie ciało. Zerkam na niego, ale nie potrafię znieść bólu w jego wzroku.

Musi czuć się okropnie. Okłamany, wykorzystany, zdradzony. I to przez tych, którym tak ufał. Dziewczyna, w której się zakochał i najlepszy przyjaciel. Wiem, że już nigdy nie spojrzy na żadne z nas tak, jak kiedyś, nawet jeśli zdoła nam wybaczyć. A my nigdy nie będziemy umieli spojrzeć mu prosto w oczy. Wciąż będę czuła to piętno.

Straszne wyrzuty sumienia zaczynają igrać w moim wnętrzu rozbudzonym tej nocy. Dodatkowo przygniata mnie chłód i nienawiść spojrzenia Maxa. Pochylam głowę i przymykam powieki, usiłując zapanować nad drżeniem ciała. Ramię Michaela przysuwa mnie bliżej niego, jakby chcąc mi zapewnić ochronę, a im dać do zrozumienia, że nie mają prawa mi nic zrobić.

Teraz wzrok Maxa przesuwa się na Michaela. Mniemam, że gdyby mógł, to by go zabił w tej chwili. Podciągam kołdrę pod szyję, nie unosząc wzroku. Mam wrażenie, że ich spojrzenia mnie przebiją. Jestem tylko ciekawa jak Michael zareaguje, bo wiem, że on nie unika kontaktu wzrokowego. Nie unika tego, co mnie samą wprowadza już w stan niepewności i strachu.

Przysuwa mnie jeszcze bliżej, a na głos mówi "Nie nauczyli was rodzice, że trzeba pukać?" Lubię tę jego bezczelność, ale w tej sytuacji jest nie na miejscu, potęguje tylko napięcie i stres. "Jak... wy..." Maria zaczyna mamrotać, ale słowa grzęzną jej w gardle. Za to Max poczuł chyba przypływ energii i jak nigdy dotąd posługuje się tonem, który zmraża moje zmysły:

"Myślałem, ze potrzeba ci czasu" patrzy na mnie, a ja czuję jak gotuje się we mnie złość i jednocześnie żal "Max, przestań" mówię głośno, ale nie patrząc na niego. Gorzki śmiech rozbrzmiewa w moich uszach "Czasu" Max mówi złośliwie "Ty chciałaś tylko się pieprzyć z Michaelem"

"Dość tego" Michael podnosi głos "Wynoście się!" dawno nie słyszałam go tak rozjuszonym, nigdy nie podnosił głosu, ani nie robił scen Maxowi czy Marii. A teraz... "O, czyżbyście się szykowali do drugiego podejścia?" Max zgorzkniałym i na wskroś cynicznym tonem dobija Michaela i wbija sobie własny gwóźdź do trumny. "Wynoście się! Natychmiast!"

I słuchają. Naprawdę słuchają. Max wychodzi, a raczej wybiega, jako pierwszy trzaskając drzwiami wejściowymi. Maria idzie tuż za nim mamrocząc coś pod nosem. Isabel wygląda, jakby szła po omacku.

Nie wiem co dalej, nie wiem co teraz... Czuję tylko bicie serca, łomot wyrzutów i stąpanie czarnych myśli po moim umyśle. Nie cuci mnie nawet Michael. Wiem, ze coś mówi, ale nie dociera to do mnie. Nic nie dociera, nic oprócz przytłaczającej siły spojrzenia Mariii i nic oprócz zimnych wyrzutów i krzyków Maxa.

Ale czego ja się spodziewałam? Że pewnego dnia ot tak pojawimy się z Michaelem na progu domu Maxa lub Marii, trzymając się za ręce? A może oczekiwałam, że oni inaczej zareagują? A nie powinnam niczego oczekiwać...

"Liz" jego przyciszony głos usiłuje mnie wyrwać z letargu, ale chyba mu się to nie uda. Czuję jak pogrążam się coraz bardziej, popychana przez lodowe westchnięcia Isabel, wbijana w ziemię przez zielony wzrok Marii i siekana na kawałeczki przez ostrze słów Maxa. "Liz" ciepła dłoń przesuwa się po moich plecach. Ściskam kołdrę mocniej w dłoniach i mamroczę "Powinniśmy byli im powiedzieć"

Jego usta delikatnie znaczą moje czoło. "Wiem" mówi "Ale jest już za późno". Przytakuję tępo głową, jakbym wiedziała, że on ma rację. Mimo to wewnętrzny głos krzyczy, że to nie prawda, że to mogło być inaczej, ze nadal da się to naprawić. "Może gdybyśmy im wyjaśnili..." zaczynam bełkotać. A on drętwieje i wbija we mnie zimny wzrok. "Żałujesz" mówi i odsuwa się ode mnie.

Jak on może tak mówić? Być tak zimnym, ostrym i nakłuwać moje ciało setkami wyrzutów?

Igła...

Faceci naprawdę są jak igły – ostrzy, zimni, mogą pokłuć i wsączyć jak, a na zawołanie sztywni...

Potrząsam głową. Jakie to wszystko jest niedorzeczne. "Michael, to nie tak". Odsuwa się całkowicie, pozostawiając chłód na mojej skórze. "Żałujesz" powtarza. Co go napadło? Nie żałuję, bo przecież spędziłam ten czas z nim. I gdyby nie Max, Maria i Isabel, to byłaby kolejna niezapomniana noc. No, teraz na pewno będzie niezapomniana. Co najmniej z trzech powodów: Max, Isabel, Maria. Rany, ja naprawdę zaczynam żałować...

"Czy gdybyś wiedziała, ze przyjdą" zaczyna mówić tym swoim tonem pełnym obojętności i wrogości "I mogła cofnąć czas. Przyszłabyś do mnie?" Jego słowa dudnią w mojej głowie. Czy przyszłabym? Tak! Nie... nie wiem... Gdybym umiała cofnąć czas na pewno bym nie dopuściła do tego, żeby nas przyłapali. Na pewno starałabym się ich jakoś przygotować... "Wiedziałem" słyszę jego zrezygnowany głos

Wstaje i zaczyna się ubierać. "Michael..." ale on nie słucha. Wyczołguję się spod kołdry i sięgam po swoje rzeczy. Nie patrzy na mnie. Czuję koniuszkami nerwów, że aż się w nim gotuje, ale nie chce nic powiedzieć. Obwinia mnie... Patrzę na niego, a fala gorącej krwi wypełnia moje żyły. "Lepiej już idź" mówi cicho, nie obracając się w moją stronę. Jakby mi ktoś wbił sztylet w brzuch. I to kilka razy... "Spotkamy się później?" pytam z nadzieją w głosie, ale i tak czuję się, jakbym stała na przegranej pozycji. "Jasne" mruczy od niechcenia.

Spotkanie ze mną raczej mu nie odpowiada.

* * *

Michael nie przyszedł. Ani wczoraj, ani dzisiaj. Zresztą nie wiem czemu się łudziłam, że przyjdzie. Ma mi za złe całą tę sytuację. O jedno nie może mnie jednak obwiniać – nie zapraszałam Maxa, Isabel ani Marii.

Jakiś szmer na balkonie. Zrywam się z miejsca i od razu otwieram okno. Mój spragniony wzrok przemierza powierzchnię balkonu. Buty, nogi, cała postać. To nie Michael... Max. Co on tu robi? Boję się wiedzieć co tu robi, czego chce. A mimo to wychodzę na balkon i staję kilka kroków od niego. "Co tu robisz?" pytam oplatając ramiona wokół siebie, jest piekielnie zimno.

Nie odpowiada, tylko patrzy na mnie chłodno. W jego oczach czai się iskra furii. Nie taka jak u Michaela, o wiele łagodniejsza. Czemu mam wrażenie, ze bardziej się wścieka na niego niż na mnie? A przecież nie powinno tak być! Czuję jak dziwne uderzenie gorąca wtłacza się w moje ciało. Na chwilę świat zanika i znów wraca w pełnym wymiarze. Dziwne...

"Dlaczego?" z ust Maxa pada pytanie. Zimne i proste, ale wyczuwam w nim nutę tego dawnego głosu, tego tajonego ciepła. "Dlaczego on?" Rozchylam usta, ale nie wiem jak to wyjaśnić. Dlaczego Michael a nie Max? Dlaczego niepewność a nie stałość? Dlaczego wieczny strach o jutro a nie pewne poczucie bezpieczeństwa? Dlaczego wulkan a nie spokojny staw? Mój wzrok powraca na twarz Maxa "Bo to Michael" odpowiadam. Czuję, że muszę coś powiedzieć, coś więcej, dla usprawiedliwienia samej siebie. "Max, to wszystko nie tak. My nie chcieliśmy... to nie miało tak być"

Przerywa mi jego gorzki śmiech "Nie miało tak być? A jak miało?" zadaje pytanie "Ile to właściwie trwa?" patrzy na mnie dziwnie. Nie potrafię mu tego powiedzieć. Robię krok w tył, chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. A on robi krok w moją stronę "Jak długo to trwa?"

Wliczając wszystkie zakręty i płotki, czy licząc tylko moment "prawdziwego" związku? Dłonie Maxa wyciągają się w moją stronę. I po raz pierwszy boję się jego dotyku, jakby mógł mi zrobić krzywdę. Cofam się, a jego ręce zaciskają się na moich ramionach. "Max" proszę zdławionym głosem czując jak coś w moim brzuchu się przewraca. Jego dłonie jeszcze mocniej się zaciskają, a jego głos przeszywa mój umysł "Jak długo?"

"Przestań" mój głos zamienia się w szept. Czuję jak potworny ból rozrywa moje trzewia. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. Moje podbrzusze boli od nagłych i nieopanowanych skurczy, gwałtowny i ostry ból niczym szpikulec zdaje się mnie przebijać. "Auł!" nie potrafię powstrzymać krzyku, który wiąże się z kolejną falą gorąca oblewającą moje ciało. I następne skurcze powoduję zwinięcie się mojego ciała w kłębek "Aaa!" Piekło w porównaniu z tym jest rajem.

"Liz?" zatroskany nagle głos Maxa ledwo przebija się przez oszałamiający ból "Liz, co się dzieje?" Moje dłonie zwijają się wokół mojego brzucha, przez zaciśnięte zęby wymawiam, a raczej cedzę "Co się dzieje?" łapię powietrze "Ot, co. Nabawiłam się przez was wrzodów żołądka" Ból jeszcze raz przebija się przeze mnie i powoli ustępuje. Jakby się rozpływał w nicość. Ale mam przeczucie, że ból wróci i to ze zdwojoną siłą.

c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część