_liz

Krople pustyni (25)

Poprzednia część Wersja do druku

XXV

Dziwny ból powrócił kilka razy i to w najmniej oczekiwanych momentach. Trwał niespełna minutę, a potem znikał równie szybko, jak się pojawiał. Z bólem spotykam się nawet kilka razy dziennie. A z Michaelem ani razy.

Wiem, że wciąż jest zły i ma do tego pełne prawo. Tylko, że... Znów wracamy do punktu wyjścia.

Powiedziałabym, że potrzebna jest nam rozmowa, ale czy ona cokolwiek zmieni? On teraz nie wierzy moim słowom.

Może i dobrze robi?

Musze czekać. Czekać aż on sam wszystko sobie poukłada i znajdzie odpowiedzi na ważne pytania. Wtedy sam przyjdzie.

W ciągu tych kilkunastu miesięcy nauczyłam się, że Michaela nie wolno naciskać. Jeśli się wykona jeden nieodpowiedni ruch, który w jakikolwiek sposób odbierze mu poczucie wolności... przegrywa się i płaci najwyższa cenę.

I znów wraca ból, skłaniając moje ciało do zwinięcia się w nienaturalny kłębek. Momentalnie kulę się na leżaku. Moje powieki zaciskają się, a mimo to wypływa spod nich słona woda cierpienia.

Mam wrażenie, ze spadam w otchłań, a powietrze z moich płuc uchodzi niczym z przebitej opony. Kilkadziesiąt przytłaczających sekund i... nic. Znów wszystko znika, pojawia się ponownie. I nie ma bólu.

Coraz bardziej zastanawia mnie czy nie ma to czasem związku z tymi dziwacznymi kosmicznymi sprawami. No dobra, nie przesadzajmy. Może to tylko kilkudniowa niestrawność? Albo naprawdę wrzody?

O nie! Natychmiast wyrzućcie tę niedorzeczną myśl z waszych umysłów. Jak nawet możecie tak sądzić? Tak, jasne, wypadki chodzą po ludziach i w obecnych czasach jest to często spotykane u dziewczyn w moim wieku, ale nie. Nie jestem w ciąży!

No, to skoro wyjaśniliśmy sobie już tę sprawę, to teraz zostało mi porozmawiać z Marią i Maxem. Sama nie wiem, której rozmowy powinnam się bardziej obawiać.

Maria czy Max?

Tajemnice przeszłości czy wyrzuty teraźniejszości?

Utrata przyjaciółki czy zranienie do głębi kogoś bliskiego?

Przymus patrzenia w zielone cierpienie czy w brązową czeluść zdrady?

Cokolwiek przyjdzie pierwsze, niech przychodzi szybko.

* * *

Moje ciało wtula się w plastik. Tak, jestem już na tyle zdesperowana, że przytulam się do leżaka. Momentami i tak jest bardziej czuły od ludzi.

No cóż, skoro nie mam do kogo innego się przytulić...

Mam wrażenie, że ktoś się zbliża. Słyszę kroki. Ale przecież to niemożliwe, abym z tego miejsca słyszała kogoś w dole ulicy.

A to się zbliża... To tak, jakbyście stopniowo podkręcali głośność w radiu. Najpierw ciche tap – potem nieco głośniejsze Tap – jeszcze głośniejsze TaP – aż huk TAP!

Coś brzęczy. Czuję jak podłoga lekko drży. Wibracje powoli wślizgują się na moje ciało wprowadzając je w drżenie.

Wszystko dzieje się tak, jakbym odbierała każdym zmysłem każdy szmer, ruch, zapach ze spotęgowaną siłą, jakbym była odbiornikiem jakiś fal.

Liz Radio Wolna Masakra.

Ogromne uderzenie podrywa moje ciało i otwiera powieki. Mrok sączy się do moich oczu, wprowadzając zamęt i strach. Kilka sekund... Wszystko się klaruje a nade mną rysuje się postać. Kolory zaczynają przebijać czerń.

Maria.

Może lepiej było nie otwierać tych oczu? Dzisiaj, po raz pierwszy, nie cieszę się widząc ją.

"Liz" moje imię nie pierwszy raz brzmi jak przekleństwo, ale nigdy wcześniej nie bałam się tak tego dźwięku. Przełykam ślinę, ale nic nie mówię.

Mruży oczy, a jej ramiona krzyżują się. I powraca moja dawna obrona – nic mnie to nie obchodzi, ignoruję cię. Mój wzrok zsuwa się obojętnie z jej postaci i leniwie zatrzymuje na murku.

Jak na złość siada właśnie tam, co wydobywa z moich ust niecierpliwe jęknięcie. Spojrzenie przesuwam w inne miejsce.

Chyba zaczyna ją to drażnić. Wreszcie!

Nawet nie podejrzewałam, ze tak będę chciała się jej pozbyć. Ale właściwie nie o to chodzi... Nie chcę się jej pozbyć, tylko nie potrzebuję jej obecności. W obecnej chwili nie potrzebuję niczyjej obecności.

Bo nikt nie jest w stanie dać mi tego, czego łaknie moje wnętrze.

Nikt poza Panem Obrażalskim Poirytowanym Michaelem Musze Pomyśleć. I nawet moja usilna chęć złości na niego, nie daje mi satysfakcji. Wręcz przeciwnie – potęguje chęć znalezienie się przy nim choć na chwilę.

"Masz zamiar mi to wyjaśnić?" z ust Marii pada zimne pytanie. Nie reaguję. Nie jestem przestępcą, żeby tak do mnie mówić. "Rany" jęczy, a mój wzrok nawet na chwilę na nią nie wraca "Jesteś jak Michael" mruczy

To miało być złośliwe?

Najwyraźniej oboje mamy w sobie tę denerwującą nutę, którą chętnie gramy, kiedy chcemy się kogoś pozbyć. Może to wrodzone, a może zaraziłam się tym od niego. Nie ważne – grunt, że skutkuje.

"Liz" ale ona jest uparta "Ja chce tylko wiedzieć dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Żadne z was nie powiedziało...""

No cóż, ma rację... nic nie powiedzieliśmy.

Mimo wszystko chyba odrobinę powinnam jej powiedzieć. Tylko troszeczkę... tylko co dokładnie, kiedy każda z tych informacji może ją zrzucić w otchłań mojej zdrady i okrucieństwa? A potem w odwecie przeszyć mnie lub rozgnieść na miazgę.

"Bo nie chcieliśmy cię ranić" udzielam krótkiej i zwięzłej odpowiedzi. A ona zrywa się z miejsca i podbiega do mnie, klęka przy leżaku. "Ale jak to ranić? Przecież to nic takiego, zniosłabym to"

Potrząsam głową, przerywając jej "Nie". Mój głos załamuje się. Powoli, drobnymi kroczkami powraca do mnie stary znajomy – ból. Drażniące mrowienie w kończynach przemieszcza się do brzucha. "Ty byś nas znienawidziła, tak jak teraz Max" podciągam kolana pod brzuch, zwijając się w kłębek.

"Max zrozumie" Maria usiłuje bronić ich obojga. Szlachetnie, ale bezsensu. "On potrzebuje czasu. W końcu go okłamałaś". Gdyby tylko wiedziała o tym, jak okłamaliśmy ją... No może nie tyle okłamaliśmy, co nie poinformowaliśmy.

"On potrzebuje czasu, ty potrzebujesz wyjaśnień" zaczynam "A może ktoś by się zainteresował tym czego my potrzebujemy? Czego potrzebuję ja? Czego potrzebuje Michael?" to mnie zaczyna denerwować

Zdenerwowanie potęguje ból, którego już nie potrafię ukryć. Zaciskam powieki i obronnie oplatam dłonie wokół brzucha. Maria blednie, widząc, ze coś jest nie tak. "Liz?" zaniepokojony głos ledwo dociera do mnie. Przez moje wargi wydostaje się jęk, a ciało przechodzą ciarki.

Ciemny dół. Spadam z zawrotną prędkością. Wszystko rozmywa się i pozostaje w górze. Moje wnętrzności podjeżdżają do mojego gardła. "Liz?" mam wrażenie, ze to był krzyk Marii

To musiała być reakcja na moje oczy. Nie wiem co się z nimi dzieje, ale wydaje mi się, że tęczówki mi się nagle zwężają, a białka zmieniają barwę. Powoli mgła wypełnia moje spojówki i już nic nie widzę.

Zimne dreszcze ciągną moje ciało w dół, sącząc na powierzchnię skóry słone kropelki potu. Po moich żyłach przebiega strumień elektrycznych niteczek, które powstrzymują przepływ krwi. Uderzenia gorąca mieszane z falami zimna, odbierają mi życie, wydzierając je ostrymi szarpnięciami i jednocześnie ściskając mocniej moje podbrzusze.

"Liz, Boże co się dzieje?" te słowa tylko lekkim szmerem odbijają się od moich uszu. Jej dłonie chwytają moje ramiona, chcąc mnie wyciągnąć z tego letargu, ale nie da rady. Czuję jak odpływam a ból staje się moją powłoką. "Liz! Co ja mam robić..." Maria mamrocze sama do siebie, ale jej kolejnych słów już nie słyszę.

Jakbym leżała omotana w jakimś lochu. Zimne podłoże drąży moje wnętrze, jęki mojego jestestwa powodują ból głosy, kolejny skurcz wyciska na gorącą skórę łzy. W moim umyśle rodzi się świadomość, ze już nie ma z tego miejsca odwrotu. Już nie zobaczę światła ani gwiazd. Ani lodowego spojrzenia Isabel ani wzroku Maxa. Nie usłyszę paplaniny Tess ani śmiechu Marii. Już nie będę miała okazji im wyjaśnić tego, ze ja i Michael...

Michael.

Już nigdy nie będzie Michaela. Moja skóra nie dozna jego dotyku, moje oczy nie nasycą się jego spojrzeniem, moje usta nie posmakują go, jego głos nie wypełni mojego wnętrza. Moje usta rozchylają się i pada z nich tylko jeden szept "Michael..."

* * *

Wciąż nie odzyskuję świadomości. Przez gęstą zasłonę mojej otchłani przedzierają się szmery. To czyjeś głosy, ale nie wiem czyje i o czym tak rozprawiają. Czuję tylko, jak kolejny skurcz przejmuje kontrolę i przesyła impulsem łzy i krzyk do wszystkich partii mojego ciała.

TAP. Ktoś chyba pojawił się w pobliżu... Kilka iskier wbija się w moje spojówki, żyły wypełnia perłowa i lekka krew, jak przy normalnym życiu... jakbym wracała do rzeczywistości. Ale brakuje mi czegoś, co by mnie stąd ostatecznie wyrwało.

"Liz"

Moje oczy otwierają się momentalnie, nabieram gwałtownie powietrza, a ciało unosi się do pół siadu. Ramiona oplatam wokół jego ciała, wtulając twarz w jego obojczyk. Moje łzy zwilżają jego koszulkę.

"Michael" zaciskam mocniej ramiona, nie chcąc go wypuścić już nigdy. Jakby miało to oznaczać moją śmierć. Jego dłonie dopiero po kilku sekundach delikatnie dotykają moich pleców. "Już dobrze" słyszę jego słowa, ale nie zawierają nawet miligrama pewności. On nie wie co się dzieje. Nikt nie wie...

"Aleś mnie wystraszyła" Maria oddycha już z ulgą "Myślałam, że umie... że coś złego się dzieje" Michael zerka w jej stronę, a ona mówi dalej jak najęta "Te dreszcze i skurcze mnie przeraziły, potem te zmiany temperatury twojego ciała i zapaści. Nie wiedziałam co się z tobą dzieje. A ten krzyk..."

Michael mocno mnie przytula. Jego dłonie lgną do mojego ciała a usta składają pokrzepiające pocałunki na mojej głowie. Mam wrażenie, że drży, ale to takie dziwne drżenie, jakby się bał.

Ale czego może się bać Michael Guerin?

A on jakby wyczuwał moją niepewność i mocniej mnie przytula. "Co się dzieje?" pyta na głos. Odpowiada mu cisza. Nie długa, bo szybko przerywa ją głos Maxa.

"To przez ciebie Michael" mówi z chłodem i ponadwymiarowym wyrzutem. Wina Michaela? Czy on nawet teraz musi na niego wszystko zwalać? Czuję tylko jak powietrze zatrzymuje się w płucach Michaela. "Utworzyłeś z nią kontakt."

Oboje zamieramy. Unoszę lekko głowę. Max i Isabel są poważni, ale nie tak, jakby byli na pogrzebie. Odsuwam się nieco i spoglądam na Michaela. Jest pełen powagi, jakby wiedział dokładnie, co mają na myśli. A Max mówi dalej, z jeszcze większym wyrzutem "Utworzyłeś kontakt, ale prawie go zerwałeś. Wiesz co się stanie jeśli ta więź pęknie... chociażby w jej umyśle."

Wzrok Michaela przesuwa się na moją twarz. Wydaje mi się, że analizuje każde słowo Maxa i przetwarza skutki na swoje potrzeby. Lekko się uśmiecha, a jego dłoń odgarnia pasemko włosów z mojej twarzy. "Utworzyłem kontakt" mówi "I nigdy go nie zerwę". Jego usta piętnują moje czoło...

The End


Poprzednia część Wersja do druku