_liz

Krople pustyni (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

III

Zamykam za sobą drzwi. To mój pokój? Tak, zdecydowanie. Do tej pory nie dostrzegałam w nim tej jasności, która sączy się przez okno.

Z każdą chwilą moja teoria chwieje się coraz bardziej, aż w końcu runie. Ludzie się nie zmieniają. Ja się nie zmienię. A tu proszę... Dwa dni – zawieram nowe znajomości. Jeden dzień – zaczynam mówić. Dwie godziny – jestem w kinie. Ułamek sekundy – peszy mnie czyjś wzrok.

Ale przecież to nic takiego. Byłam w kinie ze znajomymi i tyle. I film był bardzo dobry. Zaraz... jaki on miał tytuł? Nie ważne. Jakaś komedia, zapewne romantyczna skoro to Maria wybierała. Całkiem dobra.

Dość! Dosyć kłamstw.

Nie mam zielonego pojęcia o czym to było, bo moją głowę zaprzątało nieswoje uczucie. Piekielne wrażenie, że on na mnie patrzy. Odważyłam się nawet zerknąć na niego.

I nic.

Wpatrzony w ekran. Ale nawet teraz nie opuszcza mnie pewność, ze na mnie patrzył. W filmie zdołałam jedynie uchwycić Hugh Granta, a reszta stanowiła tylko rozmazany obraz.

Wychodzę na balkon. Wieczór jest naprawdę piękny i godzien uwagi. Kładę się na leżaku, otulam kocem. Moje oczy wędrują w stronę gwiazd.

Czy miewacie takie chwile, że wszystko robi się piękniejsze niż zawsze i wydaje się mieć więcej sensu niż na co dzień? Właśnie mam taki dzień. A nie miałam go od... lepiej nie mówić.

* * *

Zgadnijcie gdzie jestem? W kawiarni.

Zgadnijcie z kim? Sama.

Czekam w obecnej chwili przy stoliku. Czekam na Marię. Czekam, popijam colę przez dłuuugą żółtą słomkę i macham nogami. Palce mojej lewej dłoni stukają niecierpliwie o blat stolika. Palce dłoni prawej garną się do srebrnej łyżeczki.

A co ma srebrna łyżeczka do tego?

A to, że za jej sprawą chce poczuć się jak w niebie. I tak mam właśnie zamiar chwycić tę łyżeczkę i zanurzyć ją w ciepłej i pachnącej szarlotce. Rozszarpać jej słodkie wnętrze na kawałki. A potem niczym barbarzyńca pochłonę ją kawałek po kawałeczku. Aaa... Liz Ciasteczkowy Potwór.

Mój wzrok biegnie po stoliku, potem po podłodze, mijając czyjeś buty, wspina się po ścianie i zatrzymuje na zegarze. 16:10. No to się ktoś spóźnia.

Za to ja nie mam zamiaru się spóźniać. Żółta słomka doprowadza do mojego przełyku kolejną porcję coli, a moje palce z tryumfem zaciskają się na srebrnej łyżeczce.

Ciach ciach.

Pierwszy kęs pysznego ciasta ląduje w moim żołądku.

Ktoś odsuwa krzesełko obok mnie. Nie podnoszę wzroku znad ciasta. Przełykając teraz colę, mamroczę "Spóźniłaś się"

"Maria nie przyjdzie" słyszę jego głos

* * *

"Prosiła, żebym ci przekazał, że nie przyjdzie" mówi obojętnie, rozpierając się na krześle

"Nagle jej coś wypadło?" pytam mrugając oczami

"Nie tak nagle" odpowiada "O pierwszej pojechała z mamą do Santa Fe"

O pierwszej. O pierwszej?! Jest już wpół do piątej!

"Wiedziałeś przed pierwszą, ze jej nie będzie?" pytam, łudząc się, że jego odpowiedź mnie zadowoli

"No"

To mnie nie zadowoliło.

"I teraz mi przychodzisz powiedzieć?" mówię z wyrzutem, a mój głos podnosi się "Zmarnowałam przez ciebie tyle czasu!"

"Wyluzuj" mówi "I tak byś go zmarnowała na gadanie"

"Ale bym gadała" odpowiadam. Rany, ale on jest wkurzający.

"Ok." mówi obojętnie "Możemy pogadać"

Nie słyszałam tego. Nie powiedział tego.

"Słucham?" pytam z resztką nadziei w głosie

"Pogadajmy"

Żegnaj nadziejo.

"Chcesz ze mną pogadać?" pytam, specjalnie barwiąc głos na przerysowane niedowierzanie "TY chcesz ze mną gadać?"

"Przecież właśnie to powiedziałem" mówi

"Dobrze" odpowiadam i odkładam łyżeczkę na talerzyk. Pytam "O czym?"

"O czymkolwiek" mówi

Nie wierzę w to, co właśnie robi. Jego dłoń przysuwa sobie mój talerzyk. Z MOJĄ szarlotką. Jego palce chwytają łyżeczkę.

On dobija moje zmasakrowane ciasto!

Patrzę jak kolejne kęsy znikają w jego ustach. Moja dłoń oplata władczo szklankę z colą i przysuwa ją w moją stronę. Nie oddam.

"Czymkolwiek" powtarzam, zastanawiając się, co łapie się do tej kategorii

"Taa" mówi zniecierpliwiony "Filmy, muzyka, szkoła, takie tam banały"

Banały. Ciekawe czy jego ego się kwalifikuje do tych banałów, do czegokolwiek.

"Proszę bardzo" odpowiadam

* * *

"I rozmawialiście?" pyta mnie z niedowierzaniem, a jej okularki zsuwają się powolutku z nosa. Poprawia je kciukiem i potrząsa głową nie wierząc.

"Taa" odpowiadam

"O czym?" pyta. To zaczyna przypominać śledztwo. Ja jestem podejrzana, a ona robi za Brudnego Harry'ego.

Oskarżona o przestępstwo trzeciego stopnia – rozmowę.

"O banałach" odpowiadam

Nie kłamię. Naprawdę rozmawialiśmy. I naprawdę o banałach. Trzy godziny paplaliśmy o filmie. Nie... Trzy godziny w ogóle. Półtorej o filmach. Godzinę o muzyce. I około pół godziny o Marii. Tak, tak. Liz Maruda i Milczek Parker rozmawiała. Rozmawiałam trzy godziny. W dodatku z chłopakiem. Z najbardziej wkurzającym i jednocześnie interesującym chłopakiem, czyli Michaelem.

"Banałach?" pyta mnie, chcąc dokładnie wiedzieć

"Film, muzyka, takie tam" odpowiadam, a mój znudzony wzrok przesuwa się po twarzach uczniów, którzy przechodzą obok.

"Nie wierzę" mówi. Nie dziwi mnie to. Po pierwsze: nie lubię rozmawiać o bzdurach. Po drugie: od dwóch lat z nikim, prócz niej, nie rozmawiałam dłużej niż godzinę. Po trzecie: nigdy nie rozmawiałam z chłopakami. Ale czas udowodnić, że nie kłamię.

"Jego ulubiony zespół to Metallica" zaczynam wymieniać "Filmy to Casablanca, Buntownik bez powodu, lubi też filmy Johna Woo."

Usta Tess wyglądają teraz jak tunel, do którego z łatwością może wjechać kolejka. Zaczynam lubić ją zaskakiwać.

"Fajny jest?" pyta

Oho. Wyczuwam w jej tonie tę flirciarską nutkę. To jej żywioł. Albo raczej hobby. Nic z tego Tess, u niego nie masz szans.

Ale właściwie... czemu tak mi się wydaje?

Bo on na pewno nie lubi takich jak ona. A jeśli by mu się spodobała? Nie!

Czyżby coś we mnie zgrzytało zazdrością? Na pewno nie. Po prostu chcę jej oszczędzić użerania się z nim, a sobie jego komentarzy na temat mojej przyjaciółki. To wszystko.

"Zjadł mi ciastko" mówię. To powinno ją zacząć zniechęcać. Nie lubiła takich numerów. To dla niej zbyt poufałe.

"Zjadł ci ciastko?" pyta, śmiejąc się. "Tak" odpowiadam całkowicie poważnie. To w końcu było moje ciastko.

"A poza tym?" dopytuje się, a jej oczka dziwnie błyszczą

"Co poza tym?" chyba właśnie przestałam rozumieć moją przyjaciółkę. To dość mało prawdopodobne, bo znamy się od piątego roku życia i jakoś przez te trzynaście lat doskonale się rozumiałyśmy. Nie można przecież oduczyć się jazdy na rowerze w ciągu kilku dni.

"No jak wygląda? Jaki jest?" pyta, opierając swoją buziuchnę o lewą dłoń

"A jak ma wyglądać?" pytam ją jak idiotkę "No, normalnie wygląda. Wysoki, włosy na jeżyka, piwne oczy, cholernie przenikliwe." Mówię obojętnym tonem, ale moje zdumienie sięga granic, kiedy jej twarz zaczyna wyrażać rozmarzenie

"A jaki jest?" pyta słodko

No nie. Zaraz mnie zemdli. Ale proszę bardzo. Odpowiem jej. I to całkowicie szczerze.

"Okropny" mówię "Wkurzający, bezczelny. Na dodatek niewychowany. I ma przerośnięte ego."

Wreszcie jej mina zrzedła. Ocknęła się księżniczka. Przeszła jej fascynacja. Jestem mistrzynią w obrzydzaniu ludziom czegoś lub kogoś.

A Michael i tak nie jest dla niej.

* * *

"Hej laski" ktoś mówi

Tess podnosi głowę i zerka swoimi ziemnymi oczkami na natręta. Ja nawet nie chcę wiedzieć kto to. Wbijam wzrok w blat, mając nadzieję, że Tess go spławi. Ale jej głos barwi się na ciepły i miły "Hej Kyle"

Tego się obawiałam. Czuję jak Valenti siada obok mnie, a jego ramię oplata moje plecy. Od kiedy mu się wydaje, że jestem jego dziewczyną?

"Zabieraj łapy" mówię do niego, a jego ręka momentalnie opada w dół i wraca na blat stołu

"Co tam u ciebie Kyle?" pyta Tess, a w mojej głowie niczym jarzeniówka rozświetla się tylko jedna myśl – czemu ona z nim rozmawia?

Nie żebym miała coś do Kyla, oprócz tego, że ciągle kładzie ręce nie tam gdzie trzeba. Chodzi o Tess. Potrafi kilkanaście minut o nim nawijać, oczywiście narzekając jakim to on jest tępym erotomanem. A gdy tylko on się pojawia na horyzoncie, to robi maślane oczy. Jest stuknięta.

* * *

Wychodzę ze szkoły. Słońce od razu odnajduje moją twarz i pieści ja ciepłymi promieniami. Kocham taką pogodę. Moje nogi same niosą mnie do przodu. Ciekawe dokąd mnie zaprowadzą, bo na pewno nie do domu.

Zamykam oczy i kieruję twarz bardziej ku słońcu.

Co mamusia zawsze mówiła?

Patrz gdzie chodzisz.

Ale oczywiście za późno sobie o tym przypomniałam i właśnie na coś wpadłam.

Kołuje mi się w głowie, ledwo łapię równowagę. Otwieram oczy, a kolorowy świat wiruje niczym karuzela. I słyszę nagle "Cześć"

Powoli wszystko się uspokaja. Obraz staje się wyraźny. Zarys, wypełnienie, pełna postać.

Michael.

"Co ty tu robisz?" pytam automatycznie

"Przyszedłem po ciebie" odpowiada naturalnym tonem

Przyszedł – po – mnie? Mój umysł analizuje dokładnie te słowa, doszukując się w nich podtekstu, ale nie mogę go znaleźć. To zabrzmiało zbyt naturalnie.

"Po co?" pytam. Zaczynam przypominać małe dziecko, które zadaje bardzo dużo, bardzo głupich pytań. Ale czy was nie zdziwiłoby, gdyby ktoś taki jak Michael pojawił się przed waszą szkołą i oznajmił, że na was czeka?

"Zabieram cię na spacer"

c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część