Jasny piorun oświetlił szkarłatne niebo. Morze było wzburzone. Michael szedł przez plażę, był zaniepokojony, kiedy wspinał się na wzgórze pojawiła się gęsia skórka. Stał rozglądając się dokoła. Panował półmrok, usłyszał obok siebie szelest, nierówny oddech. Niebo ponownie oświetlił piorun, Nie dostrzegł nikogo na wzgórzu, jego uwagę przykuł wielki stos drzew. Kobiecy chichot, urwał się, usłyszał go po raz drugi. Odgarnął włosy z spoconego czoła.
— Michael – usłyszał niknący półszept. Odwróciła się, pustka. Przez moment wydawało mu się, że to wszystko nie ma sensu. Nagle, niespodziewanie pojawił się ogień, muskał kawałki drewna, pnąc się w górę. Stos zapalił się momentalnie, wzgórze rozświetliło się, łuna światła obejmowała cała przestrzeń. Pojawiły się z nikąd, najpierw maleńkie, szare, a potem piękne wysokie. Białe przeźroczyste sukienki, odsłaniały gibkie ciała. Poruszały się z gracją, subtelnie, ale było w tym tańcu coś dzikiego i namiętnego. Dostrzegł ją, potargane ciemne włosy, spocona twarz pełna uroku. Wahał się, zastygł w miejscu pełen niepokoju. Kobiety przestały tańczyć, Liz odwróciła się. Szepnęła coś do jednej z kobiet. Obie zaczęły chichotać.
Michael nie wiedział, co ma zrobić, nie miał ochoty tutaj dłużej stać. Magia była wszechobecna, panowała wszędzie, czuł ją wokół siebie. Nie spuszczał oczu z kobiet, starała się nie mrugnąć. Coś sprawiło, że zamknął oczy, ale kiedy je otworzył znalazł się bardzo blisko ognia, nie czuł gorąca. Zaczęły tańczyć wokół niego, przewijały się szybko, nie mógł dokładnie przyjrzeć się ich twarzom. Przed oczami miał tylko jedną twarz, pięknej blondynki z oceanu. Ktoś złapał go za ręce , kobiety śmiały się.
— Obiecałeś mi taniec – mówiła Liz, obje kręcili się szybko wokół siebie. Michaelowi szumiało w głowie, oczy zachodziły mgłą, nie wiedział, co się z nim dzieje, ani gdzie jest. Widział tylko te ciemne oczy, w których odbijało się gwiaździste niebo.
— Dusza, miałaś mi pomóc uwolnić dusze – usłyszał swoje własne słowa. Kobiety śmiały się coraz głośniej, a oni tańczyli.
— Teraz tańczmy, bawmy się, spotkasz ją rankiem! – krzyczała. Był zmęczony, było ich coraz więcej, widział ich spocone ciała, unoszące się w dzikim tańcu. Pojawiały się z daleka.
Puściła jego ręce, upadł na ziemie uderzając głową o skałę, nie dochodziły już do niego te wszystkie śmiechy i tańce, był daleko, ze swoją nimfą.
***
Promienie porannego słońca odbijały się od jego twarzy, drażniły powieki. Leżał na plaży, fale dochodziły do niego, mocząc nogi.
— Michael – usłyszał delikatny szept, otworzył oczy. Zamrugał, zobaczył przepiękne zielone oczy, migotały i błyszczały radośnie.
— Wstań Michael – poprosiła. Grzebał w pamięci, tańce, śpiewy, ogień pamiętał tylko to. Ciało było obolałe. Pomogła mu wstać. Przyjrzał się jej uważnie. Błękitna sukienka nie zakrywała zbyt wiele, jasne długie włosy i purpurowe duże usta.
— Kim jesteś ?
— Jestem tobą, a ty jesteś mną – powiedziała. Posmutniał, może to wszystko, co się wydarzyło tylko mu się przyśniło. Tysiące bolesnych wzruszeń pojawiło się w jego sercu. Przybliżyła się do niego, spojrzała w piwne oczy. Dotknęła policzka.
— Kim jesteś? – zapytał ponownie.
— Jestem tobą, a ty jesteś mną – dodała i dotknęła jego ust., Kiedy go dotykała drżał na całym ciele, całowała delikatnie, zapomniał o swojej pani oceanu. Zapomniał o ciemnych oczach, w których odbijały się gwiazdy, zapomniał o cudownej, delikatnej nimfie, córce oceanu. Wszystko to nie istniało, teraz w tym momencie była tylko ona, i tylko ta zielonooka kobieta się liczyła. Opanowała jego umysł, serce i świat marzeń.
Siedzieli wtuleni w siebie nad oceanem, mewy zbliżały się do wody, wzburzone morze, fale uderzały o siebie.
– Kim jesteś powtórzył, słońce kryło się za horyzontem, czerwona barwa przypomniała mu o obietnicy.
— Jestem tobą, a ty jesteś mną, jestem twoją duszą – powiedziała. Michael spojrzała w jej szkliste zielone oczy, nie było w nich już tej czułości, tajemniczości i błysku. Były martwe i puste. Wstał patrząc w czerwone słońce, do jego uszu docierała delikatna pieśń. Otworzył szerzej oczy, przez jego umysł przesuwały się obrazy.
— Moja nimfa- wyszeptał. Dusza roześmiała się, martwym, złośliwym śmiechem.
— Nie ma już twojej nimfy, umarła – powiedziała. Jeszcze raz na nią spojrzał, przypomniał sobie, kiedy widział Isabel, jej purpurowe usta, jeden policzek i ramię oświetlone były jakimś blaskiem rozkosznym tak jak teraz widział duszę. W tej pustce dostrzegł bryłę lodu. Osunął się na piasek patrząc w przestrzeń.
— Ona nie umarła, pozbyłem się duszy – powiedział.
— Umarła , byłeś ze mną, wiec ona umarła ! – Krzyknęła . Po płazy rozchodził się krzyk duszy
UMARŁA
UMARŁA
UMARŁA
..
Koniec