Cz. – 2
ANTAR 490 lat później
Na Antarze świeciło słońce. Tutaj było tak, jak na Ziemi, pomijając delikatną różową poświatę. Widok był przepiękny, ogromna rzeka, lasy, gdzieniegdzie góry, ponadnaturalnej wysokości drzewa, wodospady oraz miasto i pałac. Wszystkie budowle utrzymane były w stylu gotyckim, jakby to określili ludzie, z tym, że tutaj mieszkali antarianie. Najokazalszy był pałac królewski. Gmach był ogromny, z białego marmuru, otoczony ogrodem z ogromną ilością okien, korytarzy, i pełen tajemniczych komnat...
Piękno krajobrazu zakłócał widok na coś w rodzaju hangaru lotniskowego w tym samym stylu co miasto, gdzie wciąż przylatywały albo odlatywały dziwne maszyny. Mieszkańcy wiedli normalną egzystencję, na którą składało się małżeństwo, praca i wszystko, co było bardziej lub mniej ważne.
Pałac natomiast, był w oczekiwaniu, dziś miała się "urodzić" dziewczynka- Silvalriena... Od czterech wieków krążyła wieść o niej. Dziś był ten dzień. Jej nowa "matka" z napięciem wpatrywała się w niewielki kokon, z którego miało wyjść dziecko. Wszyscy byli ciekawi jak będzie wyglądać, jakie moce posiadać i do kogo z królewskiej czwórki najbardziej będzie podobna.
— Królowo! Nie trzeba tak wciąż siedzieć i wpatrywać się w kokon – odezwał się cicho jeden ze sług.
— Powiedziałam, że poczekam to poczekam już pulsuje to znaczy, że dziś się wydostanie – padła ostra odpowiedź
— Elentari! Nie powinnaś tak żywiołowo reagować – rozległ się głos króla – Dziś nasz szczęśliwy dzień – dodał
— Wiem, ale nie mogę się powstrzymać, czekaliśmy na to 490 lat! I to JA będę jej matką! Rozumiesz Eldarze?!
— Tak, tak... Rozumiem... – Kiedy skończył mówić rozległo się cichutkie trzaśnięcie. To kokon pękł. Wszyscy spojrzeli w tę stronę. Zaraz potem pojawiła się niewielka rączka i rozrywała dalej osłonę. Chwilę później wynurzyła się umazana jakąś mazią jasnowłosa główka. Elentari pomyślała, iż dziecko będzie wyglądać jak Tess, niezbyt ją lubiła, ale trudno. Twarz jej posmutniała. Dziecko z trudem wydostawało się z kokonu. Wciąż miało zamknięte oczy. I nagle otworzyły się one. Były duże i brązowe. Patrzyła na Elentari. W ślad za tym gestem, "wyszła" reszta ciałka i na podłodze stanęła drżąca istotka. Wyglądała na dziecko w wieku około sześciu lat.
— Przynieście koce i przygotujcie kąpiel – powiedziała władczyni – szeptem – żeby nie przestraszyć dziecka. Jednak mała zdawała się nie być ani trochę przerażona. Spojrzała ciekawie na Elentari.
— Witaj dziecko – kobieta uśmiechnęła się do małej nie wiedząc jak się do niej zwrócić.
— Jestem Silvalriena mamo, dlaczego nazywasz mnie dzieckiem – odezwała się rezolutnie mała.
Władczyni roześmiała się. Silvalrienę wykąpano i ubrano w strój księżniczki. Miała proste blond włosy, pociągłą nieco twarz oraz te ogromne brązowe oczy. Nikt nie widział do zbytniego podobieństwa do Królewskiej Czwórki. Być może jak trochę podrośnie będzie to bardziej widoczne.
— Jestem głodna! – powiedziała
— Zaraz dostaniesz coś dobrego kochanie – odezwał się Eldar z uśmiechem na ustach był bardzo zadowolony. Ma teraz piękną córeczkę.
— To dobrze, bo zjadłabym konia z kopytami – odparła, siadając przy ogromnym, długim stole i z ciekawością rozglądała się po komnacie zamku. Służba spojrzała po sobie. Elentari i Eldar przyglądali się, z jaką szybkością dziecko pochłania jedzenie. Podobała im się ta malutka.
Cały dwór od razu inaczej wyglądał, jakby odżył wraz z jej urodzeniem.
Kiedy Silvariena zjadła, uderzono w gongi wzywające poddanych. Natychmiast się zebrali, żądni informacji o księżniczce. Wiadomość o jej przyjściu na świat szybko obiegła mieszkańców planety, którzy teraz chcieli zobaczyć jak wygląda. Władcy stanęli na balkonie. Poddani zrobili ruch, który oznaczał, iż chcą klęknąć na znak szacunku. Król powstrzymał ich ruchem dłoni. Zastygli w oczekiwaniu. Elentari gestem nakazała sprowadzić Silvalrienę. Pojawił się kapłan z dzieckiem. Podniósł Ją wysoko tak by wszyscy mogli się jej przypatrzyć. Silvalriena z przerażeniem spojrzała na tych wszystkich ludzi tam na dole. Nie podobali się jej. Nagle ku jej zdumieniu padli na kolana bijąc czołem o ziemię na znak, iż uznają ją jako przyszłą władczynię Antaru. Uśmiechnęła się słabo.
W tym samym momencie z tłumu wstających ludzi ktoś wrzucił na balkon nieżywego białego gołębia, widocznie ten osobnik nie cieszył z dzisiejszego dnia.(Będę używała skróconej wersji imienia dziewczynki, bo jest trudne do napisania – Silva).
— Opuść mnie! – krzyknęła Silva do kapłana, który stał jak otępiały nie rozumiejąc, dlaczego tak się stało. Dziewczynka natychmiast podbiegła do ptaka i wzięła na ręce nie bacząc na krew przytuliła do serca i zamknęła oczy. Skupiła się. Z pod jej rączek przez moment wydobywała się delikatna poświata. Następnie wpuściła w powietrze żyjące stworzenie. Po dziedzińcu rozszedł się pomruk i rozległy się szepty. Winnego ujęto i zaprowadzono przed oblicze panujących. Miał wykrzywioną twarz w grymasie wściekłości a zarazem niedowierzania.
— Co skłoniło Cię do takiego czynu? – zapytała wciąż wstrząśnięta Elentari
— Nie chcemy ludzi! – krzykną – to zaraza! – splunął pod stopy królowej. Wezbrała w niej wściekłość! Nikt nie ma prawa tak mówić o jej przodkach!
— Zsyłam cię na kolonie karną i przypomnę ci, że pośród was poddanych również są istoty o cechach ludzkich – syknęła
— Głupia! – winowajca natychmiast został wyprowadzony
Silva wspięła się na barierkę i rozejrzała dookoła. Podobało się jej to miejsce. Natychmiast zapomniała o tym przykrym incydencie. Usłyszała szum i tuż obok na balustradzie usiadł piękny gołąb
— Nazwę cię... – zamyśliła się na chwilę – Nimfelo – 'śnieżno-biały' – uśmiechnęła się do ptaka, który przyjaźnie zagruchał.
Reno, bo tak nazywał się ten, który rzucił ptaka idąc wraz z innymi do statku mającego udać się na planetę Tuor, – na której znajdowała się kolonia karna, był naprawdę wściekły...
— Przysięgam, że Slivalriena umrze...
CDN.
Komentarze, komentarze!