Choosing Destiny (1)
Autor: Felicity ([email protected])
Tłumacz: Milla
Tytuł: Choosing Destiny
Kategoria: Max i Liz
Rating: PG do PG-13
Streszczenie: Pięć lat po TEOTW. Max jest z Tess, mieszkają razem od jakiegoś czasu. Liz nigdy nie powiedziała nikomu o wizycie Maxa z przyszłości. Cierpi w samotności uważając, że dzięki jej poświęceniu jej bliskim ani światu nie grozi niebezpieczeństwo. Ale czy na pewno?
WYBIERAJĄC PRZEZNACZENIE
"Przeznaczenie to nie kwestia przypadku, to kwestia wyboru, to nie coś na co należy czekać, to coś co trzeba osiągnąć ." – William Jennings Bryant
Prolog
2010: 10 minut do skoku
"Max, musisz to zrobić teraz!" wykrzyknęła Liz, popychając go w kierunku Granilithu.
Cała komnata wibrowała swoją mocą, prawie pulsując nadchodzącą ciemnością. Zatrzymał się i odwrócił do niej, żeby dotknąć delikatnie jej ramienia.
"Jesteś pewna?" zapytał ponownie. Znowu i znowu. Jej spojrzenie było twarde jak kamień.
"Nie może być gorzej," przypomniała mu, była napięta czując jego rękę na swoim, odzianym w skórę ramieniem.
"Ale może być bardziej bolesne," zwrócił uwagę.
"Nie, nie może," poinformowała go, po czym spojrzała szybko na układ rys. "Idź!"
Pochylił się i umieścił kryształ czasu we właściwej szczelinie.
"Żegnaj Liz," wyszeptał.
Ona milczała i po chwili zbliżył się do Granilithu. Znalazł się wewnątrz, uwięziony w środku.
"Więc to było tak," wyszeptała do siebie Liz, gdy spojrzała w górę i napotkała jego oczy. "Może historia naprawdę jest niezmienna."
Max wyciągnął rękę w jej kierunku, a ona postąpiła krok do przodu i wyciągnęła swoją do niego. I zniknął. Łzy szybko pojawiły się w oczach Liz. Koniec z udawaniem. Koniec z kłamstwami. Odszedł, z powrotem do przeszłości, żeby ją zmienić. Ponownie.
Musi mu się udać. Tym razem musi to zrobić lepiej.
Ostatnim razem, tylko pogorszył sprawę.
Część 1
2006: Roswell, New Mexico
"Zabij mnie teraz," błagała Liz. Jej najlepsza przyjaciółka Maria przewróciła oczami i wręczyła Liz zamówione dania.
"To miała być moja kwestia," odcięła się Maria. "Poza tym, to ty jesteś w collegu. Nie możesz sobie znaleźć lepszej pracy?"
"Maria, ja mam lepszą pracę. Robię to tylko jako przysługę dla ciebie," przypomniała jej Liz.
"No dobra. Lepiej wracajmy do pracy," powiedziała radośnie Maria, odwracając się w stronę kuchni.
Liz rzuciła jej złowrogie spojrzenie, po czym odwróciła się i podeszła do Stolika Straceńców, gdzie facet w średnim wieku mruczał na nią pod nosem, gdy serwowała im burgery. Zmusiła się do uśmiechu zanim odwróciła się krocząc do następnego stolika. Zadźwięczał dzwonek nad frontowymi drzwiami, rzuciła tam okiem i mimowolnie zamarła widząc, jak Max wchodzi do środka ręka w rękę z Tess. Jego dziewczyną. Tą, która miała aktualnie znaczenie dla świata. Max mówił coś do Tess i gdy weszli do środka rozejrzał się wokół... prosto na Liz. Szybko zwróciła spojrzenie na klientów, stawiając na stole ich zamówienia i zabierając brudne talerze. Idąc pospiesznie do kuchni czuła jego spojrzenie na swojej... , a może to było tylko jej pobożne życzenie. Albo niepokojące myśli...?
Gdy chodziło o Maxa, wszystko stawało się zagmatwane.
"Ziemia do Liz," powiedziała Maria, machając ręką przed jej twarzą. Liz zaczęła powoli stawiać brudne naczynia. "Niech zgadnę, Max tu jest."
"Co to ma z czymkolwiek wspólnego?" broniła się Liz, przechodząc obok Marii, żeby opłukać naczynia przed wstawieniem do zmywarki.
"Okay, Liz, jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Potrafię stwierdzić, kiedy jesteś szaleńczo w kimś zakochana. Taka jest moja rola. To czego nie rozumiem, to dlaczego dusisz to w sobie. Dosłownie i w przenośni."
Liz obróciła się, rzucając złowrogie spojrzenie swojej "najlepszej przyjaciółce".
"Słuchaj Maria, moje decyzje to moje decyzje. Minęło sześć lat. Skończyłam z tym. Proponuję, żebyś ty też z tym skończyła. Teraz, najwyraźniej masz mnóstwo czasu. Nie wydaje mi się, żebym była tu potrzebna." Ze złością wyminęła Marię i zdziwionego kucharza – Michael odszedł parę lat wcześniej – wyszła z kuchni i weszła do szatni.
Gdzie siedzieli Max i Tess, rozmawiając z Sereną. Liz zatrzymała się.
"Cześć," powiedziała Serena, próbując załagodzić niemal dotykalne napięcie w pokoju.
Tess siedziała na kanapie, obok Sereny, a Max siedział na oparciu, trzymając jedną rękę na ramieniu Tess, a drugą trzymał jej dłoń. Wyglądali bardzo... bardzo jak para.
"Cześć," odpowiedziała Liz.
Tess uśmiechnęła się do niej, najwyraźniej pracując nad szczerością. Max skinął głową.
Po chwili weszła Maria, mówiąc szybko. "Liz, przepraszam, ale ja po prostu nie rozumiem dlaczego ty..." Przerwała, gdy zauważyła, że wszyscy odwrócili się i patrzą na nią. "Cześć."
"Teraz, kiedy już wszyscy przywitaliśmy się ze sobą..." zauważyła Serena, najwyraźniej starając się zmienić temat.
"Ja wychodzę," zakomunikowała Liz, idąc szybko w kierunku schodów. Max odprowadził ją wzrokiem, po czym szybko odwrócił wzrok. Tess przygryzła wargę, spoglądając przepraszająco na Serenę, która wyglądała na autentycznie strapioną. Maria wyglądała tak, jakby chciała ich wszystkich trzasnąć. Nie patrząc za siebie, Liz wbiegła po schodach, zadowolona, że wciąż trzyma trochę rzeczy w domu rodziców. w ten sposób mogła wyjść na zewnątrz, urywając schodków przy swoim starym balkonie i nie była zmuszona znów stawić im czoła.
Serena i Tess na pewno nalegałyby, żeby została i wzięła udział w nowej naradzie wojennej. Co, nawiasem mówiąc, powinna zrobić, naprawdę powinna ale... to było po prostu zbyt niezręczne, z Maxem tam. Za każdym razem kiedy na nią patrzył, bała się, że się nie powiodło. A za każdym razem kiedy tego nie robił... cóż, to miało swoje wady z punktu widzenia jej serca.
Chciała po prostu iść do domu i być patetycznie samotna, sama z sobą. Robiła się w tym dobra.
"Czy z Liz wszystko w porządku?" Max spytał cicho Marii, spoglądając na Tess, która prowadziła ożywioną dyskusję z Sereną i Michaelem. Maria podążyła za jego spojrzeniem, skwaszona.
"Czy Liz kiedykolwiek jest w porządku? Przysięgam, ona jest moją najlepszą przyjaciółką, ale jej nie rozumiem. Przez część czasu jest radosna i planuje swoją przyszłość, a zaraz po tym wpada w dołek i godzinami słucha Sarah McLachlan. Nic czego chciałbyś słuchać. A tak w ogóle, dlaczego pytasz?"
Max lekceważąco wycofał się "Jest moją przyjaciółką," odpowiedział.
Brwi Marii uniosły się.
"Jasne. W końcu wy dwoje byliście w takich przyjacielskich stosunkach przez ostatnie sześć lat, kiedy to nie rozmawialiście ze sobą!"
"Hey, to ty jesteś od rozmów," zauważył Max i skinął głową w kierunku Michaela.
Maria spiorunowała go wzrokiem.
"Ja poszłam na przód, wielkie dzięki. I odkryłam, że Michael nie ma nic interesującego do powiedzenia," stwierdziła.
Uśmiech pojawił się w kącikach ust Maxa i Maria uderzyła go w ramię. Tess odwróciła się akurat na czas by zobaczyć, jak to określiła, Maxa szczerzącego zęby.
"Co ty robisz mojemu chłopakowi?" zapytała.
"Zasłużył na to," zapewniła Maria, nie okazując skruchy. Max odszedł, zatrzymał się obok kanapy i położył ręce na ramionach Tess.
"Rozmawialiśmy o Granilithcie," powiedziała mu Tess. Max zesztywniał. Nie lubił rozmawiać o źródle mocy – przede wszystkim dlatego, że kompletnie nie zgadzał się wszystkimi innymi co do tego, jak go użyć. Włączając w to Tess.
"Co zdecydowaliście?" zapytał, starając się by jego głos brzmiał lekko.
"Musimy się dowiedzieć jak go używać," nalegał Michael. "Potrzebujemy tych kart informacyjnych. Musimy zaatakować Skórów."
"Już to przerabialiśmy," odparł Max. "To zbyt niebezpieczne. To nie jest tego warte... sami to rozgryziemy."
"Max, nie żebym się nie zgadzała ale... Granilith jest daleko ponad ludzką wiedzą. I to dotyczy was wszystkich. Kosmitami to może jesteście, ale nie jeśli chodzi o wykształcenie. Nie sądzę, żebyście to rozgryźli," zauważyła Serena.
"Żadnego ataku," powiedział Max stanowczo.
Tess odsunęła się poza zasięg jego rąk, obracając się by spojrzeć na niego błyszczącymi oczami.
"Max, jesteś głupio uparty jeśli o to chodzi. Możemy się tam dostać i wydostać bez ofiar. Potrzebujemy tych informacji."
"Nie," powtórzył. "Potrzebujemy ciebie. I ciebie, Michael. I Isabel. I wszystkich pozostałych. Jesteśmy ważniejsi niż karty informacyjne. Nie wiemy nawet co na nich jest!"
"Wiemy, że nie zamierzasz nigdy wysłuchać, tego co ktokolwiek z nas ma do powiedzenia," odciął się Michael, wstając. "Nigdy." Wyszedł z pokoju, a Maria skrzyżowała ramiona nieugięcie sprzeciwiając się podążeniu za nim. Serena westchnęła.
"Chyba zostanę pojednawcą," zaproponowała, podnosząc się i podążając za nim.
Max przyglądał im się rozmyślając. Czego oni chcą od niego? Żeby wydał rozkaz do spełnienia głupiej misji, która może ich zabić? Nie chodziło o to, że on nie rozumiał... on też to wszystko wiedział, odczuwał potrzebę zrobienia czegoś... ale nie chodziło o zrobienie tego co chcieli. To by ich wszystkich zabiło.
Maria wzruszyła ramionami, kiedy na nią spojrzał.
"Muszę wracać do pracy," usprawiedliwiła się i zostawiła Maxa i Tess samych.
Spojrzał na swoją dziewczynę, mając nadzieję na odrobinę wsparcia... czegokolwiek. Ale jej szare oczy były ciemne.
"Nie miałeś racji Max. Potrzebujemy mocy Granilithu. I powinniśmy robić wszystko co jest możliwe, żeby ją zdobyć."
Zanim zdążył odpowiedzieć, lub sprostować wstała i wyszła.
Max został sam, jak zawsze. Sam. I nie miało znaczenia, że miał rację. Tylko to, że nie myślał jak reszta.
Dzwonił telefon. Liz wychyliła się z łóżka, sięgając po niego jedną ręką, a drugą przytrzymując czytaną stronę książki.
"Słucham?"
"Cześć Liz, to Serena," odpowiedziała je współlokatorka, tak jakby Liz nie rozpoznała jej po głosie. "Jak się czujesz?"
"Dobrze. Uczę się. A wy wkrótce wrócicie?" wypytywała Liz, nie do końca pewna czy oczekiwała potwierdzenia tego, czy nie. Posiadanie współlokatorek oczywiście powstrzymywało ją od spędzania całego czasu na byciu w depresji, ale jednocześnie... czasem prywatność była dobrą rzeczą.
Po drugiej stronie linii pojawiło się wahanie.
"Właściwie to idziemy do tego nowego klubu, tego na Washington. Chcesz iść?"
Z tonu głosu Sereny, Liz mogła łatwo wywnioskować, że Tess i Max też tam będą.
"Nie, dzięki. Chyba położę się wcześniej."
"W porządku, jeśli jesteś pewna..."
"Jestem. Miłej zabawy."
"Postaramy się. Dobranoc."
"Dobranoc"
Liz odłożyła słuchawkę i podciągnęła się do pozycji siedzącej, rozglądając się wokół po swoim malutkim pokoju. Powinna coś zrobić. Powinna... zrobić co? Nie było nic do zrobienia. Przez około sekundę pomyślała o ubraniu się i pójściu z gdzieś z paczką, ale odrzuciła ten pomysł. Może powinna zjeść trochę lodów...
Była właśnie w drodze do kuchni, kiedy salon wypełnił się nagle światłem... znajomym światłem. Zamrugała i zamknęła oczy, coś wewnątrz niej krzyczało, że to się dzieje znowu. Nie znowu.
Ale cichy protest najwyraźniej nic nie dał, bo kiedy otworzyła oczy, on tam był. Ubrany w skórę, z długimi włosami i podrapanymi ramionami. Patrząc na nią ciemnymi oczami.
"Co ty tu robisz?" Spytała Liz przerażonym szeptem. "Udało się. Wiem, że się udało... zniknąłeś. Dlaczego wróciłeś? Dlaczego wróciłeś?"
"Wróciłem?" spytał Max, patrząc ze zdziwieniem. "Liz, pewnie nie uwierzysz ale... ja jestem z przyszłości. 2010. nie zamierzam cię skrzywdzić."
"Jasne, tak jak ostatnim razem?" zapytała gorzko Liz, po czym zamrugała. "2010... ? Ale byłeś... byłeś z 2014... ty..."
"O co ci chodzi?" Zapytał Max z przyszłości, wyglądał na tak zmieszanego, jak Liz się czuła. Teraz kiedy mu się dokładnie przyjrzała, zauważyła, że nie był taki sam jak ostatnim razem. Nie było siwizny w jego włosach. Wyglądał młodziej. Trochę.
"Jesteś tu z innego powodu?" zapytała, mówiła coraz wyższym głosem w miarę jak narastał strach. O co mógł prosić tym razem? Z czego jeszcze mogłaby zrezygnować.
Nagle zrozumienie pojawiło się w jego ciemnych oczach.
"Cofnąłem się wcześniej. Moje przyszłe ja cofnęło się... w innej przyszłości."
"Tak," wyszeptała.
"To dlatego o tym pomyślałaś. To była two... twojego przyszłego ja... sugestia, żebyśmy tego spróbowali. Twierdziłaś, że znajdziemy wyjście. Miałaś rację. Bo już wcześniej wiedziałaś."
"Co się stało?" spytała delikatnie Liz, niezdolna do stania tam i słuchania go, nie teraz. "Czego chcesz ode mnie?"
Max spojrzał jej prosto w oczy, a ona odpowiedziała takim samym spojrzeniem. Minęło dużo czasu odkąd Max z jej czasów zrobił to ostatni raz... i odkąd ona miała odwagę odpowiedzieć na takie spojrzenie.
"Nie wiem co zrobiłaś poprzednio. Ale teraz musisz... musisz sprawić bym zakochał się w tobie ponownie."
c.d.n.