Choosing Destiny (5)
CZĘŚĆ 5
"Oh, to było takie słodkie," zachichotała Maria, przypominając sobie wyraz twarzy Alexa, gdy trzy lata temu zaproponowano mu kontrakt nagraniowy. "Wyglądałeś na takiego idiotę, że myślałam, iż wycofają ofertę."
"Wydaje się, że to był dobry ubaw," skomentowała kwaśno Tess.
"Bo był," zgodziła się Serena. "Potem Max rozlał wodę sodową na cały sprzęt zespołu..."
"I facet z wytwórni zaczął się tak mocno śmiać, że prawie dostał zawału, a wtedy Alex był bliski ataku serca, i Max był gotów użyć uzdrawiającej mocy na tym gościu," dokończyła ze śmiechem Maria. "A właściwie to gdzie jest Max?"
Wszystkie oczy zwróciły się na Tess, która była blada, ale zmusiła się do uśmiechu. "Chyba włóczy się na zewnątrz lub coś w tym rodzaju. Nie czuł się za dobrze."
Teraz z kolei Maria zbladła. "Z jakiegoś konkretnego powodu?" zapytał, bardzo się starając, żeby zabrzmiało to nonszalancko.
"Nie wiem," odpowiedziała Tess, potrząsając głową.
"Spójrzcie, już jest," Serena wskazała Maxa, wchodzącego tylnymi drzwiami, wyglądał na lekko wstrząśniętego, ale uśmiechnął się. Podszedł do Tess i wziął ją za rękę, jednak w jego oczach było coś dziwnego.
"Właśnie o tobie rozmawialiśmy," poinformował go Alex. "Pamiętasz jak niemal kosztowałeś mnie kontrakt nagraniowy?"
"Przypominam sobie niewyraźnie taki incydent," odpowiedział lekko.
"Cóż, chcę, żebyś wiedział, że jeszcze nie uzyskałeś przebaczenia," powiedział Alex, mrugając.
"Dziękuję ci," odpowiedział Max z kwaśną miną.
"Nie ma sprawy."
"Mogę z tobą porozmawiać Max?" spytała nagle Maria, przerywając rozmowę.
Tess straciła subtelny uśmiech, który zyskała gdy Max stanął obok niej.
"Jasne," odpowiedział, uwolnił rękę swojej dziewczyny i poszedł za Marią w róg lokalu. "O czym chcesz ze mną porozmawiać?"
"Gdzie jest Liz?" syknęła.
"Nie wiem," odpowiedział zgodnie z prawdą.
"A gdzie była? Rozmawiałeś z nią?"
"Tak," przyznał.
"I?" ponaglała Maria.
"Maria, ja nie mogę..." przerwał i spróbował jeszcze raz. "Nic nie mogę zrobić. Nic co można zrobić..."
"Więc ci powiedziała," zgadła Maria.
"Coś mi powiedziała," przyznał. "Cokolwiek dobrego to mogłoby zrobić dla nas."
"To mogłoby zdziałać wiele dobrego, gdybyś ruszył tyłek i przestał udawać!" wyjaśniła Maria niskim głosem. "Wiesz, ta cała sprawa z tym, że ci nie zależy, to taki oczywisty fortel. Wciąż ją kochasz. Ty. Wciąż. Ją. Kochasz."
Max rozejrzał się wokół, mimo ze wiedział, iż mówiła tak cicho, że nikt inny nie mógł jej usłyszeć. Rozejrzał się i natrafił na wzrok Tess. Obserwowała ich, jej oczy pełne były emocji. Max szybko odwrócił wzrok, udając, że nie zauważył, udając, że rozmowa była mniej napięta, mniej osobista.
"Uśmiechnij się," mruknął do Marii, której wyraz twarzy zmienił się z gniewnego w najgorszy fałszywy uśmiech jaki kiedykolwiek widział.
"Powiedz mi, że jej nie kochasz," jej nieustępliwy głos dobiegał przytłumiony zza zaciśniętych zębów.
"Tego nie mogę zrobić," powiedział spokojnie, z dużo bardziej naturalnym uśmiechem.
"Więc, kochasz ją," złapała go Maria.
"Nie wiem Maria. Nie wiem. I jestem teraz z Tess."
"Jasne. Więc dlaczego ciągle tu stoisz rozmawiając ze mną?"
Max obrócił się bez słowa i odszedł do swojej dziewczyny, która starała się wyglądać nonszalancko. Dał jej jakąś wymówkę, że Maria jest zła na Michaela.
Za nim Maria skrzyżowała ramiona, patrzyła na jego plecy i martwiła się o przyszłość swojej przyjaciółki.
"To było bajeczne przyjęcie Alex," powiedziała szczerze Liz, trzymając rękę na jego ramieniu.
"Nie mogłoby się odbyć bez ciebie," odpowiedział, mrugając do niej.
Liz roześmiała się i pocałowała go w policzek, po czym wzięła swoją kurtkę od Sereny, która pojawiła się tuż za nią.
"Dobranoc Alex," powiedziała Serena, całując go w drugi policzek. "Tylko nie świętuj za bardzo." Mówiąc to mrugnęła do Rory, która roześmiała się w odpowiedzi i objęła swojego chłopaka.
"Utrzymamy to w granicach prawa," obiecał Alex.
"To wszystko, o co dziewczyna może prosić," odpowiedziała Liz, mrugając. "Gdzie poszła Maria?"
"Oh, myślę, że zmywa podłogę w kuchni," westchnęła Serena. "Albo jedna albo druga. Po prostu nie mogę wygrać ze współlokatorkami."
"Skąd wiesz, że nie obie?" spytała Liz z drwiącym uśmiechem – drwiła oczywiście z siebie, bo jedyny powód dla którego nie zmywała podłogi w kuchni był taki, że Maria już to robiła.
"Oh proszę nie mów tak," jęknęła Serena półżartem, choć w jej oczach pojawiło się zaniepokojenie.
"Pójdę po Marię, powinnyśmy już wyjść. Jest późno."
Serena skinęła głową zgadzając się, Liz pomachała Alexowi i Rory i skierowała się do kuchni. Maria właśnie wyrzucała resztki jedzenia.
"Wiesz, nie pracujesz dwadzieścia cztery godziny na dobę," przypomniała jej Liz, wychylając się zza drzwi.
Maria spojrzała w górę, patrząc na nią z zamyślonym uśmiechem.
"Tak, ale kto wie?" odpowiedziała. Przerwała i przyjrzała się Liz. "Jak ty to robisz?"
"Robię co?" zapytała Liz.
"Udajesz, że wszystko jest w porządku. Widziałam cię. Zniknęłaś na czterdzieści pięć minut, piętnaście z tego z Maxem. A potem wróciłaś i śmiałaś się, przekomarzałaś i nie patrzyłaś na niego. Ani razu. Obserwowałam cię. Jak ty to robisz?"
Liz skrzyżował ramiona. "Robię to od sześciu lat Maria," odpowiedziała cicho. "To po prostu mój styl życia."
"Ale jak możesz tak żyć?"
"Nie wydaje mi się, żebym mogła," odpowiedział Liz szczerze. "Robisz to co musisz robić."
"A co gdybyś nie musiała tego dłużej robić?" zapytała Maria.
Liz wzruszyła delikatnie ramionami. "Nie wiem., nigdy nie próbowałam," mruknęła, starając się powstrzymać łzy. Wzięła głęboki oddech i nałożyła kurtkę. "Chodź, wracajmy do domu Maria."
"On cię wciąż kocha," wychodząc z kuchni za swoją przyjaciółką.
"Powiedział ci to?" spytała Liz, niepewna czy jest w stanie znieść odpowiedź. Jakakolwiek by nie była.
"Nie w tylu słowach. Ale to było oczywiste. To wymaga tylko odrobiny pracy i będziesz go miała z powrotem."
"Mam nadzieję," wyszeptała Liz, dodając bez tchu, "Naprawdę mam nadzieję."
"Co robiłeś?" spytała Tess, starając się, by zabrzmiało to zwyczajnie, gdy otwierała drzwi do ich mieszkania.
"Kiedy?" zapytał Max, choć dobrze wiedział.
Tess ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i odłożyła swoją torebkę, unikając patrzenia na niego.
"Kiedy poszedłeś na zaplecze. Gdzie była Liz." Wciąż na niego nie patrzą, zdjęła kurtkę i rozejrzała się po salonie, zapalając światło.
"Nic," odpowiedział Max ostrożnie.
Tess zauważyła, że nie zaprzeczy,ł iż Liz tam była. Że za nią poszedł.
"Max, nie jestem głupia," powiedziała mu, przestając udawać. Odwróciła się powoli. "Co się dzieje?"
Stał w przedpokoju, patrząc na nią. Wyglądał jakby cierpiał i jakby był bardzo daleko.
"Nic się nie dzieje," powiedział pewnie.
Nie uwierzyła mu. "Jesteś okropnym kłamcą."
"Prawdopodobnie jestem," przyznał.
Jej serce zamarło. "Więc coś się dzieje z Liz."
"Nie. Nic się nie dzieje Tess."
"Więc dlaczego tak na mnie patrzysz?" zażądała odpowiedzi.
Uświadomił sobie, że wpatrywał się w nią, jakby jego oczy starały się dotrzeć w głąb jej duszy, jakby szukały czegoś i nie znalazły.
"Jestem zmęczony," powiedział w końcu. "Chodźmy do łóżka."
"Nie jestem zmęczona," odpowiedziała uparcie.
"Ja jestem," westchnął Max, przechodząc obok niej w kierunku ich sypialni. Zatrzymał się tuż za nią, wyciągnął rękę i złapał jej nadgarstek.
Chciała się odwrócić i rzucić w jego ramiona, ale było coś czego jej nie mówił. Tak dużo jej nie mówił. I miała najstraszliwsze przeczucie, że ona nie była tą osobą, którą chciał trzymać w ramionach.
"Tess kocham cię," powiedział łagodnie, odwróciła się mimowolnie. Przyglądał się jej spokojnie tymi swoimi pięknymi brązowymi oczami. "Tylko to się liczy."
Nie mogła nic powiedzieć, nie mogła znaleźć słów, z trudnością łapiąc oddech. Strach, który zalągł się w dole jej żołądka przytłaczał ją. Nie miała słów by przyznać, że w jego oczach dostrzegła, że kłamał.
Po dłuższej chwili puścił jej nadgarstek i odszedł do sypialni, zamykając za sobą drzwi.
"Nie tylko," wyszeptała, ale on jej nie usłyszał.
c.d.n.