Choosing Destiny (9)
CZĘŚĆ 9
Ciemność była niczym aksamit, jak cichy szmer dłoni muskającej skórę, cud głosu, westchnienie. Złączone ręce, topniejące oddzielnie, usta dotykając ciała, ciche uderzenia serca, gładka linia szyi.
Galaktyki płyną, kręcą się w przestrzeni, pędzą w kierunku jakiegoś punktu, nieskończonego i znaczącego.
Śmiech, znak, splatają się razem by pasować do siebie i przebudzony świat, zagubiony przez tyle czasu. Cienie osadzone w zgięciach ramion, krzywizny policzków, oczy wypełnione jasnością. Słowa tak długo niewypowiedziane, teraz powtarzane, odcisk palca.
Pulsująca moc, nagle owijająca się wokół nich swoją jasnością. Wiedza przenikająca przez pokłady nieładu, nagle tak przejrzysta, tak jasna. Moc, wewnątrz jej zasięgu.
Śmiech topniejący w oddali, zastąpiony przez pragnienie, głębokie i intensywne, poza słowami, poza błyszczącymi oczami. Spotykali się w dzielonym pożądaniu, w stracie i w miłości i dowiedzieli się po raz pierwszy jakie było prawdziwe przeznaczenie.
* * *
"Wszystko w porządku?" zapytał Max, przyciągając Liz bliżej.
Oderwała wzrok od jego torsu i spojrzała w górę, gdy napotkała jego spojrzenie, na jej ustach pojawił się uśmiech, jej palce wytyczały szlak na jego ramieniu. Nie mogła przestać go dotykać.
"W porządku," zapewniła go. "Ja... nie wiem nawet jak to powiedzieć." wzięła głęboki oddech, wiedziała, że musi to powiedzieć. Cóż, coś musiała powiedzieć. "Max, widziałam różne rzeczy."
"Jakie rzeczy?" zapytał Max ciekawie, podpierając się na łokciu.
Liz przesunęła się i ułożyła na plecach tak by patrzeć w górę na niego i na sufit pokoju hotelowego.
"Granilith," odpowiedziała, myśląc o tym co powiedział jej drugi Max, co powinna powiedzieć. I co naprawdę widziała. To zdecydowanie zagmatwało wszystko, była tym wszystkim zmieszana.
Co to oznaczało, że naprawdę widziała wszystkie te rzeczy, które miała powiedzieć Maxowi? Czy to były tylko jej wyobrażenia, wykorzystujące wiedzę, którą już miała i tworząc wizje tak, aby nie czuła się źle kłamiąc? Czy wyobraziła to sobie? Czy... to było tylko pobożne życzenie?
Nie, to było prawdziwe. To pochodziło od Maxa. Tego Maxa. Jej Maxa.
"Co o Granilithcie?" spytał Max, jego głos brzmiał odrobinę obronnie.
Biedny chłopak. Wiedział, że wszyscy naciskają go w sprawie zdobycia informacji od Skórów – to prowadzi do zdrady Tess, która będzie miała miejsce... jutro? Nie, pojutrze. Jeśli temu nie zapobiegną.
"Wydaje mi się, że widziałam jak go użyć," odpowiedziała, patrząc mu w oczy.
Mrugnął zaskoczony i popatrzył na nią uważnie, jakby była zjawiskiem, które zaraz zniknie.
"Co widziałaś?"
"Trudno to wyjaśnić," powiedziała Liz, co było w pełni prawdziwe. To było trudne dla Maxa z przyszłości, aby jej to wyjaśnić – a teraz kiedy, kiedy miała własną wizję, miała pojęcie co musi powiedzieć Maxowi... ale wciąż nie wiedziała jak to powiedzieć. "Mogłabym ci pokazać."
"Wiesz jakie to może być ważne..." powiedział Max.
Liz przytaknęła. "Wiem. Chcesz iść teraz?"
Max spojrzał na drzwi, niechęć malowała się w całej jego postawie. Znała to uczucie. Gdyby to zależało od niej, została by tu na zawsze, po prostu leżąc tu z nim. Chciała zasnąć w jego ramionach... ale będą inne noce.
"Będą inne noce," obiecała.
"Masz rację," powiedział, kiwając głową. "Jeśli nie masz nic przeciwko temu... powinniśmy iść teraz."
"W porządku," zapewniła go Liz, siadając. Zarumieniła się trochę, gdy pomyślała o wyjściu z łóżka i zbieraniu rozrzuconych w nieładzie ubrań. Weszli do pokoju ogarnięci gorączką chwili, nie miała czasu ani skłonności, żeby być zawstydzona. Ale teraz on po prostu tam siedział, patrząc na nią... A ona 'naprawdę' nie była do tego przyzwyczajona...
Uśmiech pojawił się ustach Maxa, gdy zauważył jej dylemat.
"Wcześniej, czy później musimy to zrobić..." zauważyła Liz.
"Pójdę pierwszy," zaoferował Max.
Pod wpływem impulsu Liz przechyliła się do niego i pocałowała go, chichocząc trochę nad tą absurdalną sytuacją. Byli oddzielnie przez sześć lat, mimo że łączącej ich miłości. W końcu kochali się ze sobą, a teraz mieli zamiar spróbować ocalić świat.... i oboje byli zażenowani, że muszą pokazać swoją nagość.
Max wyślizgnął się z łóżka i Liz zapragnęła rozpaczliwie, żeby nie musieli iść. Chcąc zapanować nad tą reakcją, odwróciła wzrok i odrzuciła kołdrę, sięgając po swoje ubrania. Założyła bieliznę i sukienkę. Kiedy się odwróciła, Max patrzyła na nią w pełni ubrany.
"Idziemy?" spytała, wskazując drzwi.
Max mrugnął, jakby był tysiące mil stąd. Jego ciemne oczy powoli wracały do rzeczywistości.
"Jasne. Idziemy. No to... chodźmy."
Liz przytaknęła i nie poruszyła się. Ze ściśniętym gardłem wyciągnęła do niego rękę, a on podszedł i ujął jej dłoń w swoją, ciepłą i dającą oparcie i będącą tu. Z nią.
"Jesteś najpiękniejszą i najniezwyklejszą kobietą, jaką znam," powiedział Max łagodnie, przyciągając ją jeszcze bliżej i otaczając ją ramionami.
"Czy myślisz, że fakt, iż widziałam Granilith coś znaczy?" spytała Liz, patrząc na niego, jej dłoń gładziła jego policzek.
"Myślę, że to znaczy, że jesteś mi przeznaczona," mruknął Max.
"Bo jestem ci przeznaczona," zakończyła Liz, uśmiechając się mimowolnie. "Cenna pieśń. W każdym razie..." Potrząsnęła głową, niezdolna do tego, by przestać się uśmiechać do niego. "Naprawdę tak myślisz?"
"A co innego można myśleć?" spytał. "Jeśli naprawdę wiesz jak użyć Granilithu, to możesz uratować życie nam wszystkim. Jeżeli to nie jest przeznaczenie, to nie wiem co nim jest."
"Powinniśmy iść," wyszeptała Liz przez uśmiech i łzy, które zalśniły w jej oczach.
"Chodźmy," zgodził się Max. "Mamy pokój do południa."
Liz uśmiechnęła się do niego promiennie, przyciągnęła go do siebie i szybko pocałowała zanim uciekła do drzwi wiedząc, że pójdzie za nią.
* * *
Komnata wibrowała w oczach Liz, Granilith błyszczał niezwykłą jasnością. Ale z drugiej strony czuła, jak sama jaśnieje, była więc trochę nieobiektywnie. Max mocno trzymał ją za rękę, kiedy weszli do niewielkiej komnaty. Całe jej ciało było wyczulone na jego dotyk.
Staliśmy się nierozłączni i nic nie było w stanie wejść pomiędzy nas, aż do... Liz pamiętała jego słowa tak dobrze. On – pierwszy Max z przyszłości – mówił o nich, po tym jak się kochali. A teraz to zrobili i Liz wiedziała dokładnie, o co mu chodziło. I wiedziała też, że nawet gdyby zależał od tego los świata, nie potrafiłaby już nigdy odejść od Maxa. Prędzej by umarła.
"I może tak się stanie," wyszeptała cicho Liz.
"Co?" spytał Max.
"Nic... wydaje się jaśniejszy. Czy tobie też wydaje się jaśniejszy?" spytała, szybko zmieniając temat.
"Tak." Max położył rękę na Granilithcie i ten jeszcze bardziej się rozpromienił. Liz poczuła falę gorąca, która przepłynęła przez nią od jego dłoni. "Co mam zrobić?"
"Tutaj na dole," powiedziała. Schyliła się, nie puszczając jego ręki i położyła swoją na podstawie Granilithu. Pod jej dotykiem poruszyło się to i powoli rozsunęło odkrywając otwierające się szczeliny.
Max przykucnął obok niej, przesuwając ręką nad nimi. "Do czego są?"
"Kryształy," powiedziała Liz, obrazy ponownie przesunęły się w jej umyśle... kryształy, o różnych kolorach, rozmiarach i kształtach, każdy ze swoim znaczeniem. Znaczeniem? Zmarszczyła czoło, starając się zrozumieć co to znaczy. Ten drugi Max powiedział jej, że różne kryształy oznaczają różne moce. Jej wizje wskazywały, że to było coś głębszego.
"Jakie kryształy?" zapytał Max.
Liz odwróciła się do niego, przechylając głowę i coś na ścianie pomieszczenia przykuło jej wzrok. Na powierzchni ściany było coś co zdawało się... ukrytymi drzwiami. Ale wiedziała, że wcześniej tam tego nie było... Max z przyszłości nie powiedział jej o tym.
"Tutaj," powiedziała nagle, podchodząc do rogu pomieszczenia i klękając przy drzwiach. Pociągnęła go ze sobą i umieściła jego rękę na wyżłobieniu w ścianie. Powoli panel w ścianie odsunął się odkrywając półki pełne kryształów, o różnych kształtach i kolorach. "Te."
W innej przyszłości, tej którą próbowali zmienić, Tess przyniosła kryształy ze swojej umowy ze Skórami. Max z przyszłości nie wiedział o tych. Był w stanie wyjaśnić Liz, jak wytworzyć kryształy ale to... było dużo lepsze...
"Po prostu... wkłada się je tam?" spytał Max, podnosząc ciekawie jeden, cienki niebieski. Zamarł w chwili gdy jego ręka dotknęła kryształu i szybko go odłożył.
"O co chodzi?" spytała Liz mimo, że miała przeczucie, że już wie. Max z przyszłości powiedział jej, że ten Max będzie wiedział co zrobić z kryształami, gdy już je wytworzą.
"To sprawiło, że miałem wizje," odpowiedział cicho, wyglądając na rozproszonego. Dotknął następnego, jasnego i jego brew uniosła się do góry, gdy go podniósł, ważąc go w dłoni.
"Co to?"
"Myślę, że to moja matka..."
Zanim Liz mogła zareagować, podszedł do Granilithu i umieścił kryształ w jednej z tych szczelin. Liz stała obok niego. W pewnym momencie poczuła jak serce podchodzi jej do gardła i wtedy Granilith zalśnił... tak jasno, że musiała ukryć oczy. Kiedy znów spojrzała w górę, ta sama kobieta, którą widziała siedem lat wcześniej w jaskini, znajdowała się wewnątrz Granilithu, patrząc na Maxa.
"Znalazłeś mnie," powiedziała, uśmiechając się jasno. "Witaj Max."
c.d.n.