Felicity - tłum. Milla

Choosing Destiny (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 8





"Pij," poleciła Isabel, podając Tess kubek kawy. Tess posłusznie podniosła kubek do ust i upiła trochę. Isabel usiadła z powrotem na kanapie obok niej. "A teraz powiedz, co sprawi, że poczujesz się lepiej?"
"Lepiej?" spytała Tess, unosząc sarkastycznie brwi. "Może tajemnicze zniknięcie Liz Parker z powierzchni Ziemi?" Nie żeby to mogło teraz pomóc... ale mogłoby sprawić, że poczułaby się odrobinę szczęśliwsza.
"Chodźmy do salonu piękności," zasugerowała Isabel. "Sprawimy sobie masaż, zrobimy włosy i paznokcie..."
"Albo możemy posiedzieć tutaj," odpowiedziała Tess.
"Albo możemy posiedzieć tutaj," zgodziła się Isabel. "Nie możesz tu zostać na zawsze Tess."
"Dlaczego? Przecież nie ma nikogo, kto by za mną tęsknił."
"Ja będę za tobą tęskniła!" wykrzyknęła Isabel. "A także Michael i Serena i Alex... Max nie jest jedyną osobą na tej planecie, która się o ciebie troszczy."
"Może po prostu wyjadę," mruknęła Tess, zagubiona w swoich myślach o stracie Maxa, ledwo słuchała co mówi Isabel. "Wyjadę z Roswell."
"Nie możesz wyjechać," zaprotestowała Isabel, jej oczy wypełniły się łzami.
Tess nawet na nią nie spojrzała. "Może wtedy zacząłby żałować. Może by za mną tęsknił."
"Tess!" wykrzyknęła Isabel, chwytając przyjaciółkę za ramiona i odwracając jej głowę do siebie. Tess zamrugała, jakby dopiero teraz przypomniała sobie o jej obecności. "Nie możesz wyjechać. Potrzebujemy cię. Wszyscy cię potrzebujemy."
"Do czego?"
"Jesteś moją najlepszą przyjaciółką," odpowiedziała Izabel. "Jesteś jedyną naprawdę bliską przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałam. Jesteś dla mnie jak siostra. My jesteśmy zjednoczeni, cała nasza czwórka. Potrzebujemy cię."
"Mogłam być twoją siostrą," powiedziała chłodno Tess.
Isabel przygryzła wargę i odrzuciła do tyłu pasmo włosów.
"Wciąż jesteś. Zawsze będziesz moją siostrą, nawet jeśli Max i ty nie jesteście razem. Proszę nie wyjeżdżaj," prosiła Isabel.
Tess przełknęła ślinę, ostrożnie odstawiła kubek z kawą i przytuliła Isabel.
"Nie wyjadę, obiecuję."
"Dziękuję ci."
I Tess obiecała sobie, że nie ważne co Max myślał, co zrobił, ona sprawi, że on będzie jej potrzebował. Da mu to czego nikt inny nie może mu dać: moc. Da mu Granilith, a wtedy oni wszyscy będą jej potrzebować.



"Zatrzymałeś się u Michaela?" zapytała Liz, wygładzając kurtkę Maxa.
"Mhmm. Jeśli będziesz mnie potrzebowała, dzwoń na komórkę. O każdej porze dnia czy nocy," powiedział pewnie.
Liz przytaknęła, puszczając jego okrycie i odsuwając się, skrzyżowała ramiona.
"Nic mi nie będzie," powiedziała. "Wszystko w porządku."
"Na pewno?" zapytał łagodnie Max.
Liz przytaknęła, delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy.
"Hej, to ja korzystam na tym co się stało. Czuję się gorzej ze względu na..." urwała.
Max przytaknął, rozumiejąc. "Ja też. Ale nic nie możemy zrobić."
"A gdybyś mógł... zrobiłbyś?" spytała nagle Liz, wiedząc, że powinna przestać. Wiedząc, że nie powinna wyciągać wątpliwości. On był tam, gdzie chciała, żeby był, tam gdzie świat potrzebował by był. Nie powinna o to pytać... Tylko, że musiała. Ponieważ jako kobieta, która go kochała, musiała wiedzieć, czy był tam, gdzie chciał być. "Wróciłbyś do Tess, gdyby cię przyjęła?"
Max objął jej dłonie, jego oczy pociemniały. "Liz, już to przerabialiśmy. Kocham Tess, ale nie tak jak kocham ciebie. Żałuję, że ją zraniłem, zawsze będę tego żałował. Ale gdybym nigdy nie dowiedział się prawdy, gdybym spędził z nią resztę życia, żałowałbym tego. Bo ty jesteś moim przeznaczeniem."
Liz była zaskoczona, gdy zdała sobie sprawę, że ma łzy w oczach... a może nie tak bardzo zaskoczona. Nie potrafiła znaleźć słów, patrzyła się tylko na niego, upajając się wyrazem jago twarzy. Pochylił się by ją pocałować. Pocałunek był słodki i delikatny i pełen gwieździstego, nocnego nieba.
"Idź do łóżka," wyszeptała, kiedy się odsunął. "Dobranoc."
"Dobranoc," powiedział Max łagodnie, oddalając się niechętnie i zbliżając się do drzwi.
Oparła się o ścianę i patrzyła, jak wychodził, nie była w stanie przestać się lekko uśmiechać, gdy wciąż się oglądał za siebie, jakby nie chciał wyjść. Nie chciała, żeby wyszedł. Ale minęło sześć lat i za szybko, było za szybko.
Kiedy Max zniknął za drzwiami, Liz poszła do swojego pokoju, nucąc pogodnie. Maria i Serena były w kinie. Otworzyła drzwi, zapaliła światło i weszła do pokoju... i zamarła, gdy zobaczyła drugiego Maxa siedzącego na jej łóżku.
"Jak...?"
"Wspiąłem się przez okno," odpowiedział.
Liz rzuciła okiem na okno, po czym wróciła spojrzeniem do niego.
"Ale Max i Tess... myślałam, że odszedłeś..."
Pokręcił głową. "Widziałem Isabel z Tess. Ja – ten drugi ja – opuściłem ją?"
"Nie, Tess zerwała z Maxem. Ale on jest teraz tu, ze mną.... to znaczy, nie ma go tu w tej chwili, poszedł do domu, ale jesteśmy razem... Więc się nie udało. Tess wciąż zamierza nas zdradzić."
Przytaknął spokojnie. "Przykro mi. Musimy spróbować czegoś innego."
"Musimy sprawić, żeby nie chciała tam iść. Zabraliśmy Maxa, jako powód..."
"Więc musimy wyeliminować przyczynę tego wszystkiego," dokończył Max z przyszłości.
Liz spojrzała na niego i przytaknęła. "Dokładnie. Ale... jak?"
"Wiem, jak uruchomić Granilith. Mam informacje, które Tess stara się zdobyć. Mogę ci powiedzieć..."
"Ale nikt mi nie uwierzy. Nie mam wyjaśnienia, jak się dowiedziałam," zauważyła Liz. "Mógłbyś iść do Michaela lub Isabel."
"Będą chcieli wiedzieć po co się cofnąłem. Zażądają odpowiedzi a... ja nie mogę im ich dać," zauważył.
Liz przytaknęła, siadając na łóżku obok niego.
"Moglibyśmy..." zaczęła, po czym urwała, potrząsając głową, ucichła.
Pewien pomysł zaświtał jej w głowie i wyprostowała się odwracając do niego. "Wiem co możemy zrobić."
"Co?" zapytał.
"Kiedy cię... pocałowałam... w parku poprzedniej nocy, widziałam Granilith. Pamiętasz, jak nasze pocałunki doprowadziły nas do orbitoidu? A co gdybym powiedziała, że widziałam jak użyć Granilithu, kiedy się całowaliśmy... Mogłabym dać ci – temu drugiemu tobie – wszystkie informacje, jakich potrzebujesz," zasugerowała.
Max zastanawiał się nad tym przez chwilę i zaczął kiwać głową.
"Myślę, że to mogłoby zadziałać... tylko, że za dużo jest do powiedzenia. Korzystanie z Granilithu nie jest takie proste. Nigdy nie mogłabyś zobaczyć tego wszystkiego tylko w pocałunku."
Liz znieruchomiała, cisza znów zaległa pomiędzy nimi, zimna i wyczekująca. Powoli podniosła spojrzenie ze swojej kołdry na jego skórzaną kamizelkę, a potem na jego ciemne oczy. "A gdyby to było coś więcej niż pocałunek?"
"Dasz radę to zrobić?" spytał delikatnie.
"Sześć lat temu miałam się z tobą kochać. Ale ty – inny ty – cofnąłeś się i powiedziałeś, że nie mogę. On zabrał moje życie, to jak miało wyglądać. A teraz ty tu jesteś i myślę, że mi je zwracasz. To mnie trochę przeraża, ale muszę przyjąć wyzwanie. Jeśli potrafiłam zrezygnować ze swojego życia dla świata, muszę być w stanie je odzyskać."
Nastąpiła długa chwila ciszy, kiedy to patrzyli sobie w oczy. "Chyba nigdy nie uświadamiałem sobie ile straciłem," powiedział w końcu Max, z przyszłości oddalonej o cztery lata i z innego świata.
"Ile my straciliśmy," poprawiła go Liz. "Mam tylko nadzieję, że nie stracimy tego ponownie."
"Nadzieja nie jest dość mocnym słowem."



Dzwonienie. Max zaczął się budzić ze snu o Liz do cichego dzwonka swojego telefonu komórkowego. Był tuż przy jego głowie, tak cichy, że nie mógłby obudzić Michaela. Usiadł i nacisnął klawisz. "Słucham?"
"Wyjdź na zewnątrz," odezwał się głos Liz i przez chwilę myślał, że wciąż śni.
"Wszystko w porządku?" zapytał.
"Potrzebuję cię Max. Jestem na zewnątrz, proszę przyjdź."
Max przeczesał włosy palcami i zsunął się z kanapy, podszedł do okna. Wychylił się i zobaczył, że Liz stoi na ulicy, tuż pod oknem i patrzy w górę na niego, gwiazdy odbijały się w jej oczach.
"Już idę," obiecał.
"Pospiesz się," wyszeptała i rozłączyła się.
Zmrożony tonem jej głosu, szybko założył spodnie i koszulkę – Isabel przyniosła jego rzeczy – z pośpiechu zostawiając kurtkę na oparciu krzesła. Chwilę później był już na dole, wyszedł z budynku w ciepłe nocne powietrze.
Stała tam w cieniutkiej sukience, miała szeroko otwarte oczy, a lekki wiatr tańczył w jej rozpuszczonych włosach.
"Wszystko w porząd..." zaczął, gdy tylko znalazł się w zasięgu głosu.
Zanim skończył zdanie, Liz była w jego ramionach, jej usta pochłaniały jego, desperacko rozpalone. Wszystkie myśli opuściły jego umysł, gdy odpowiedział, z całą potrzebą i pożądaniem nagromadzonymi przez ostatnie sześć – tak naprawdę siedem – lat. Nie mógł się nasycić jej ustami, jej zapachem, jej jedwabna sukienka była taka cienka, tak blisko jej skóry...
"Max," mruknęła, odsuwając się na chwilę by złapać oddech. "Nie chcę spędzić kolejnej samotniej nocy."
Zamarł, coś na podobieństwo zdrowego rozsądku przebiło się do jego umysłu, gdy toczył walkę pomiędzy pożądaniem a rozsądkiem. "Jesteś pewna?" zapytał, osuwając się na tyle, by móc widzieć jej twarz. Jej oczy, w których z chęcią by utonął... jej usta, nabrzmiałe od pocałunków, błagające o dotyk... linia jej policzka, jej szyja... Przełknął ślinę.
"Jestem absolutnie pewna," zapewniła, kiwając głową, jej oczy były spokojne. "Chcę tego Max. Tak długo czekałam."
"Znam to uczucie," odpowiedział na pół-szeptem, a na pół ze śmiechem, mieszanina radości i zastanowienia wirowała mu w głowie. Rozejrzał się dokoła. "Gdzie...?"
"Mam miejsce," zapewniła Liz, wzięła go za rękę, ale wcześniej wspięła się na palce by czule go pocałować. Oszołomiła go obietnica w pocałunku – obietnica miłości i czegoś więcej, całego świata nagle otwierającego się przed nim. "Chodź ze mną."
"Wszędzie."



c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część