Nie potrafię rezygnować
(część szósta)
Rewizyta
Jeep Maxa. Około dziewiątej rano.
— Dokąd jedziemy?- spytał Zack.
— To niespodzianka, spodoba ci się.- odpowiedział Max.
— Powiedz, że to o czym myślę nie jest prawdą.- powiedziała Liz do Maxa.
— Przesadzasz.- stwierdził Max.
— Ja?! To ty przyjeżdżasz o nieludzkiej porze w sobotę i wyciągasz nas za miasto!
— Przecież już nie spałem.- wtrącił Zack.
— Ale ja tak!
— Spokojnie, po dzisiejszym wieczorze też będzie noc.- Zack się zawahał.- Najprawdopodobniej.
— Wiesz przecież, że on ma rację.- Max zwrócił się do Liz.
— A czy ty wiesz, że możesz tego nie dożyć?!
— Liz, a może po prostu spróbujesz się dobrze bawić? Nic złego przecież się nie dzieje. I oboje zdajemy sobie sprawę, że ten stan rzeczy może nie potrwać długo.
— Jest jeszcze coś takiego jak śniadanie, którego potrzebuje każdy pięciolatek!
— Pomyślałem o tym.
— A masz tabasco?- bez chwili wahania spytał Zack.
— A jak myślisz?
Max zatrzymał jeepa na pustyni.
— Jesteśmy na miejscu.- stwierdził.
— Fajnie.- ucieszył się Zack.
— Dlaczego ja? Dlaczego przed południem?- Liz tylko siłą woli powstrzymywała opadające powieki.
Stanęli w trójkę przed grotą. Max przyłożył rękę do skały. Weszli do środka.
— Gdzie jesteśmy?- spytał Zack.
— W miejscu, gdzie w pewien sposób się... wyklułem.- Max wskazał ręką.- To są...
— Inkubatory.- powiedział Zack.- Dość antarskie, jak sądzę.
— Skąd...?- Max nie zdążył zadać pytania. Przerwała mu Liz.
— Zack, a może chciałbyś zobaczyć Granilith?
— A co to jest?
— Coś dużego i kosmicznego.
— Mogę Max?
— Tak... jasne.
Kiedy Zack wszedł do pomieszczenia z Granolithem Max zapytał Liz:
— Tego też mi nie wyjaśnisz?
Odpowiedzią było milczenie. Zack dotknął Granolithu. Szybko odsunął rękę.
— Coś się stało?- spytał Max.
— Chcę wracać do domu.
— Ale...
— Wracajmy.- powiedziała Liz. Wzięła Zacka za rękę i wyszła z jaskini. Max stał przez chwilę w miejscu, a potem z uczuciem rezygnacji ruszył za nimi.
Mniej więcej w tym samym czasie w mieszkaniu Michaela.
— I jak nowa powłoka?- spytał Michael Courtney.
— Na razie powinna działać.
— A później?
— Nie wiem.
— Pomogę ci.
— Jesteś pewien, że możesz? Że chcesz?
Isabel i Tess w pokoju tej pierwszej zajadają swoje dziwaczne potrawy.
— Gdzie jest Max?- spytała Tess.
— A jeśli to ona...?- pomyślała Isabel. A na głos powiedziała- Tam gdzie Liz.
— Jest z nią?- Tess właściwie wycedziła te słowa przez zęby.- Myślałam, że ostatnio nie bardzo im się układa.
— Tak?
— Liz coś ukrywa.
— A może ty ukrywasz więcej?- pomyślała Isabel i spytała.- Tak?
— Coś jest nie tak?
— Nie. Dlaczego?
— Dziwnie się zachowujesz.
— Ja?
— Nie słuchasz mnie. Jesteś jakaś nieobecna.
— Ja?
Max wszedł do mieszkania Michaela. Pierwszą osobą jaką zobaczył była Courtney... w ręczniku. Zaraz potem pojawił się Michael.
— Cześć Maxwell.
— Cześć.- powiedział Max niezbyt pewnym głosem.- Jeśli przeszkadzam...
— Nie.- usłyszał w odpowiedzi podwójne zaprzeczenie.
— Pójdę się ubrać.- Courtney poszła w kierunku łazienki.
— Coś się stało?- spytał Michael.
— Mógłbym zadać ci to samo pytanie.
— Pomyślałeś...?- Michael zaczął się śmiać.- Chyba nie myślisz, że ja i ona, że my...
— A co mam myśleć?
— Ona tylko... zmieniała powłokę.
— Jak chcesz. Maria wie?
— A czy już ustalono termin mojego pogrzebu? Dobra, z czym przyszedłeś?
— Pamiętasz swój pomysł?
— Tak i słyszałem, że już wprowadziłeś go w życie.
— Zgadza się.
— I?
— I nic. Przynajmniej pod względem wizji.
— A poza tym?
— Było całkiem przyjemnie.
— To znaczy, że Liz może liczyć na powtórkę?
Pokój Liz.
— Zack wyglądał na wystraszonego.
— Może... Nie wiem.
— Ja też. Nie powiedział mi co go tak przeraziło.
— Może potrzebuje czasu.
— Zawsze o wszystkim mi mówił.
— A co z Maxem?
— Pamiętasz kiedy był tu ostatnim razem?
— Tak. Wrodzony takt kazał mi przejść przez ścianę do innego pokoju. Jak było?
— Wydaje mi się, że widziałam pół wszechświata.
Kaly siedzi przy ladzie w Crashdown. Maria kładzie przed nim jego zamówienie.
— Skąd ta markotna mina?- spytał Kaly.
— Martwię się o Liz.
— No tak. Coś ukrywa, z kimś rozmawia, zadaje dziwne pytania.
— Zaraz. Jakie pytania?
— Jakiś czas temu przyszła do mnie i spytała czy miałem jakieś wizje kiedy Max mnie uzdrawiał.
— I?
— Nic nie widziałem.
— Nie o to pytam. Czy Liz powiedziała dlaczego ją to interesuje?
— Nie.
— Świetnie, teraz rozumiem jeszcze mniej.
Ponownie pokój Liz.
— A co myśli o wydarzeniu na słynnym pogrzebie?
— Nie wiem. To dziwne. Max nawet o to nie zapytał.
— To rzeczywiście dziwne.
— Właściwie to sama nie bardzo rozumiem jak...?
— Wszystko w swoim czasie.
Maria poszła odebrać zamówienie od rodziny, która właśnie weszła. Koło Kaly'a usiadł Zack.
— Cześć.
— Cześć.
— Co jesz?
— Z tego co wiem coś co nie podchodzi pod twoje gusta.
— Tak. Wolę potrawy o mniej jednolitym smaku.- powiedział Zack jedząc część potrawy Kaly'a i krzywiąc się.
— Może Max coś ci zrobi.
— Nie ma go.
— Zwykle siedzi tu o tej porze.
— Tak, ale dzisiaj nie jest chyba w nastroju.
— Dlaczego?
— Zrobił śniadanie, którego nikt nie zjadł. Ale nie mów o tym nikomu, bo będzie mu bardziej przykro.
— Aha...
Liz zeszła na dół, gdy otwierały się drzwi od zaplecza Crasdown.
— Kev? Co tu robisz?
— Pomyślałem, że wpadnę jak za starych dobrych lat.
— To nie wypali.
— Dlaczego?
— Z powodu braku filmu animowanego, który oglądaliśmy za starych dobrych lat.
— Elizabeth nie doceniasz mnie.- powiedział Kevin wyciągając kasetę.
— Dobra. Jesteś mistrzem.
— Zmykajmy na górę, zanim twoi rodzice się zorientują.
Liz zamknęła drzwi za Kevinem, który wniósł cały sprzęt. Liz niosła tylko kasetę.
— I myślisz, że nie zauważą braku telewizora i video?- spytała.
— Dlaczego ty zawsze stwarzasz problemy?
— Ja je tylko zauważam.
— Mam nadzieję, że tym razem będziesz zauważać to co dzieje się na ekranie.- powiedział Kev włączając telewizor.
— Potrafię się bawić.
— Tylko skrzętnie to ukrywasz.
— Ty też bywasz mało wylewny.
— Na przykład?
— Całkiem sporo.
— Było ich sporo.
— W całym mieście nie było nikogo prócz Skórów.
— Tez mi miasto. Zaledwie kilka domków.
— O grocie też nic nie wspomniałeś.
— Wiedziałem, ż prędzej czy później sama na to wpadniesz.
— Tak bardzo mnie doceniasz?
— Czasami coś ci się udaje.
— Bardzo zabawne. Dlaczego właśnie tam?
— Co tam?
— Dlaczego tam umieszczono inkubatory?
— Nie domyślasz się?
W Crashdown było dość pusto. Zack usiadł przy jednym ze stolików, rozłożył blok i kredki i zaczął rysować.
— Co porabiasz mały?- dosiadła się do niego Tess. Zack lekko podniósł oczy i wrócił do rysowania.
— Może jak udam, że jej tu nie ma to sobie pójdzie.- myślał z nadzieją.
— Ładny rysuneczek.
— A może jednak nie.- pomyślał Zack z rezygnacją.
— Wiem, że interesują cię kosmici. Jestem jedną z nich, więc jeśli masz jakieś pytania...
— Dlaczego ja?- pytał się w myślach Zack.
— A może ty mi coś powiesz o sobie lub o Liz?
Zack wzniósł oczy w stronę sufitu. Miał ochotę krzyczeć. Zamiast tego wsadził kredki z powrotem do opakowania, złożył blok i poszedł na górę. Kiedy wszedł do pokoju Liz zastał ją i Kevina siedzących na podłodze i oglądających film.
— Dlaczego akurat animowany? To gorsze niż przedszkole.- krążyło mu po głowie.
Usiadł miedzy nimi.
— Ja to mam ciężkie życie.- pomyślał.
Liz po kolejnej "przedsennej" rozmowie z Zackiem wróciła do siebie. Kiedy zamknęła drzwi poczuła jak czyjeś ramiona oplatają ją od tyłu w tali. Pocałunek w szyję wydał jej się co najmniej równie przyjemny.
— Tym razem nie czekałeś aż cię wpuszczę.
— Zaczynam się robić niecierpliwy.- Max odwrócił ja twarzą do siebie.
— Powinniśmy coś z tym zrobić.- Liz zawiesiła mu ręce na szyję.
— Zdecydowanie.- pocałował ją.
— To chyba dobre lekarstwo?
— I jakie skuteczne. Sęk w tym, że musi być przyjmowane często i regularnie.
— To chyba wymaga cierpliwości, poświecenia dużej ilości czasu...- nie zdążyła dokończyć.
Następnego dnia rano do Roswell wjechał autobus. Jednym z wysiadających był pewien "dwunastolatek".
— Witamy w Roswell w Nowym Meksyku. Światowa stolica UFO i ostatni przystanek naszej wycieczki. Pamiętajcie o olejkach do opalania, kiedy jesteście na zewnątrz. Dziękuję.
Mieszkanie Kala.
— Byłem pewien, że nic się nie wydarzy.
— Pewnych rzeczy nie można przewidzieć.- powiedziała Derila.
— Ma rację. Lepiej jej posłuchaj.- usłyszeli znajomy głos.
— Nicolas?!
— We własnej osobie. A teraz wybaczcie ale muszę zająć się waszymi podopiecznymi.
— Co?
Kal i Derila zniknęli po tych słowach. Podobnie jak każdy człowiek obecny wtedy w światowej stolicy ufoludków.
Samochód szeryfa.
— Mogłeś mi powiedzieć, że nie chcesz jechać na ryby.
— Nawet byś mnie nie słuchał.
— Zastępco Hanson mamy tu wandalizm na parkingu Chaparral. Masz tu przywieźć drabinę i zająć się tym.- szeryf wyjrzał przez okno.
— A może nie pracuj kiedy ze mną rozmawiasz?- Kaly odwrócił twarz w stronę szyby.
Dom Evansów.
— Philippie obiad! Max, Isabel podać wam soku?
Diana Evans zniknęła kilka kroków później.
— Mamo!- zawołała przerażona Isabel.
Tess postanowiła wreszcie wstać z łóżka.
— Ten dzieciak albo jest bezczelny, albo za inteligentny.- myślała.- Coś tu nie gra. Max ciągle do niej wraca. Kiedy wczoraj widziałam go koło Crashdown było koło pierwszej w nocy. Nawet mnie nie zauważył.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu.
Zack rozglądał się po Crashdown. Zobaczył Alexa i chciał do niego podejść. Nagle poczuł strach. Przez ubranie chwycił amulet od Liz. W chwilę później amulet zabłysł niebieskim światłem, a Zack nie widział i nie słyszał nikogo. Był sam.
— Muszę się schować.- pomyślał.
Michael był u siebie i rozmawiał z Courtney.
— Nie będziesz miał kłopotów?- spytała.
— A dlaczego miałbym je mieć?
— Król nie pochwala mojej obecności tutaj.
— Po pierwsze nie król tylko Max, a po drugie on nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia.
— A Maria?
Od odpowiedzi wybawił Michaela telefon.
— Spotkanie w Crashdown. Natychmiast.- powiedział Max.
Samochód Marii. Ona i Liz właśnie wjechały do Roswell.
— Pusto tu dzisiaj.- stwierdziła Maria.
— Może nikogo nie przejedziesz.
— To ma być próba ponownego wkupienia się w moje łaski?
— To nie moja wina, że mój ojciec wysłał nas razem.
— Nie protestowałaś.
— A niby jak miałabym to zrobić?
— Nie cierpię nagłych pomysłów twojego ojca.
— Uważaj!- Maria nie zdążyła zahamować. Samochód potracił wózek. Wysiadły z samochodu i podbiegły do niego.
— Pusty.- powiedziała Liz.
— W ogóle wszędzie jest jakoś pusto.
Liz podniosła kawałek skóry z ulicy. Skóry, która chwilę później się rozsypała. Przez umysł Liz przeszła jedna myśl:
— Zack!
Liz pobiegła w stronę Crashdown. Maria miała trudności z dogonieniem jej.
Max, Michael, Isabel, Tess i Courtney weszli do Crashdown.
— Co się dzieje?- spytał Michael.
— Spytaj swojej przyjaciółeczki.
— Odczep się od niej Tess. Ona jest po naszej stronie.
— Przestańcie. Przede wszystkim musimy ustalić co się stało i jak to cofnąć.- powiedziała Isabel.
Liz wbiegła do Crashdown i nie zwracając na nikogo uwagi pobiegła do swojego pokoju. Zaraz po niej zjawiła się Maria, ale ona została z resztą. Max udał się za Liz jeszcze przed przybyciem Marii. Mina Tess odzwierciedlała dokładnie co ta o tym myślała. Max dogonił Liz na schodach.
— Zack tu był?- spytał. Liz wbiegła do swojego pokoju. Max za nią. Liz weszła się na łóżko i spojrzała za nie. Po chwili Zack zacisnął jej ręce na szyi.
— Byłem na dole. Oni zniknęli. Bałem się.
— Już dobrze. Nic ci nie będzie.
— Tak, nic ci nie będzie.- powiedział Max siadając na łóżku obok nich i kładąc rękę na głosie Zacka.
Gdy w trójkę zeszli na dół do Crashdown weszli szeryf i Kaly.
— Co się dzieje?- spytał szeryf.- Czy w tym mieście nie ma nikogo prócz nas?
— Tylko paru Skórów.- powiedział Kevin stając za Maxem, Liz i Zackiem.
— Ty?- Max nie wiedział czy był bardziej zdziwiony czy wściekły.
— Zdziwiony? Nikt ci nie powiedział, że nie jestem specjalnie ludzki?
— Kev.
— Już dobrze Elizabeth, już nic nie mówię.
— Więc będziemy samotni w twoim towarzystwie?- mruknął Kaly pod nosem.- Ziszczają się moje najskrytsze... marzenia.
— A co tu robi ten dzieciak?- spytała Tess, której dopiero teraz udało się wtrącić.
— To nie twoja sprawa.- głos Liz zabrzmiał ostro.
— Teraz musimy się zająć innymi sprawami.- powiedział Max.- Zwłaszcza jedną. Gdzie pozostali mieszkańcy Roswell?
— W innym wymiarze.- powiedziała Courtney.
— Co?- spytała Isabel.
— Powiedzmy, że zostali wchłonięci.- wtrącił Kevin.
— A dlaczego my tu jesteśmy?- spytała Maria.
— To działa tylko na ludzi. Swoją drogą co tu robisz?
— Kev.- Liz spojrzała na niego zabójczym wzrokiem.- Wyjechałyśmy z miasta. Tata kazał nam coś załatwić.
— Nas uratowały ryby.- powiedział Kaly.
— Nie na długo.- Kevin znów wtrącił swoje trzy grosze. Wszyscy na niego spojrzeli.- I tak was wessie. To tylko kwestia czasu.
— A gdzie wasi opiekunowie?- spytał szeryf.- Kal i Derila?
— Nie odbierali telefonu.- powiedział Max.- Jadąc tu zajrzeliśmy do nich. Mieszkanie było puste.
— A Alex?- Twarz Isabel stała się blada jak kreda.
— Miał mi przynieść tę płytę.- Maria wbiła wzrok w ladę, w miejsce na którym pozostał ostatni ślad po jej przyjacielu. W pomieszczeniu zaległa cisza. Przerwała ją Liz.
— Nicolas tu idzie.
— Do łazienki.- powiedział Max.
— Zamierzasz się bawić w chowanego?- zakpił Kev, gdy ulokowali się w łazience(swoją drogą to dopiero była ciasnota).
— Nie mam czasu na twoje wygłupy. Tess dasz radę?
— Nie wiem. On jest silny, a nas jest dość dużo.
— Kev ci pomoże.
— Umiesz naginać umysły?- spytała Tess Kevina.
— Powiedzmy, że mam swoje sposoby.
— Tess bierze na siebie Maxa, Isabel i Michaela. Kev. Reszta to twoja część.- nie było czasu zaprotestować, drzwi Crashdown się otworzyły.
Nicolas wszedł, gruntownie się rozejrzał. Na pierwszy rzut oka nie było nikogo. Na drugi i trzeci też.
— Co teraz zrobimy?- spytała Ida.
— Przeszukajcie to miasto centymetr po centymetrze, dom po domu, ulica po ulicy. Macie znaleźć ich i jakieś miejsce w cieniu. Czy oni muszą mieszkać wśród takich upałów? Moja skóra i tak nie jest w najlepszej formie.
— Może wreszcie wyjdziemy.- powiedział Kev w pewnym momencie, wszyscy na niego spojrzeli.- Oni wyszli dwie minuty temu.
Cała jedenastka z ulgą wyszła z łazienki. Chwilę później Courtney upadła na podłogę.
— Co się stało?- spytał Michael, pomagając się jej podnieść.
— Powłoka. Przestaje działać.
— Brakuje jej składników odżywczych.- powiedział Kevin i jak gdyby nigdy nic zajrzał do lodówki i wyciągnął sobie ciasto.
— Więc może czymś ją odżywimy?- zaproponowała Isabel.
— Skorzystajcie z łazienki moich rodziców. Ja zaraz do was dołączę.- szybko wtrąciła Liz.
— Musisz z kimś pogadać?- zawołała za nią Maria. Nie doczekała się odpowiedzi.
Liz zamknęła za sobą drzwi swojego pokoju.
— Co mam zrobić?- zapytała.
— Włączyli to pole. A skoro można je było włączyć...
— Można je też wyłączyć. Tylko jak?
— Musisz znaleźć źródło.
— Nie mogę zostawić Zacka.
— Ani Maxa. Musisz być z nim, gdy spotka się z Nicolasem.
Drzwi od łazienki zostały zamknięte przed nosem Maxa i Michaela od wewnątrz. Gdy Liz do nich podeszła stali tam razem zresztą facetów, z których jeden obniżał ich średnią wieku.
— Zack jak się czujesz?- spytała.
— Czy Alex wróci?
— Tak.
— Jak?- spytał Max.
— Musimy znaleźć źródło pola, które oni wytworzyli i wyłączyć je.
— Widzieliśmy coś na parkingu Chaparral. Myśleliśmy, że to wybryk wandali.- powiedział szeryf.
— To może być to. Ale najpierw trzeba się tam dostać.- Kevin nie wyglądał na specjalnie zmartwionego.
Rozmawiając zeszli na dół. Do Crashdown wszedł Skór. Kevin wyciągnął rękę. Liz odwróciła twarz Zacka i wyprowadziła go do kuchni. W momencie gdy zamykały się za nimi drzwi Skóra już nie było.
— Czas zmienić lokum.- powiedział Kevin i nalał sobie colę.
Stanęli pomiędzy budynkami.
— Kaly i Michael idą pierwsi, pomogą Courtney.- powiedział szeryf. Cała trójka ruszyła do Centrum Ufologicznego.
— Kev idź z Zackiem.- powiedziała Liz.
— Ale...
— Idź.
— Teraz ja, Tess, Maria i Liz.- po dwóch minutach powiedział szeryf. Tess i Maria ruszyły za szeryfem.
— Liz idź.- ponaglił ją Max.
— Pójdziemy w trójkę.
— Dobra, teraz my.- powiedział Max po pewnym czasie i spojrzał za siebie. Był sam.
Isabel stanęła koło jakiegoś autobusu. Zastanawiała się kiedy Nicolas ją znajdzie. Spojrzała za siebie i stanęła twarzą w twarz z Liz.
— Powinnaś była zostać z Maxem.
— Ty też. To twój brat.
— Załatwię to po swojemu.
— Raczej tak jak życzy sobie Nicolas. Chodźmy za nim nas znajdzie.
— Za późno.- koło ich stóp przejechał mały samochodzik.- Szkoda, że nie spodziewałem się gości. Nie mam nic na podwieczorek.
— Jakoś to przeżyjemy.- w głosie Liz nie zabrzmiała nawet nutka strachu.
— Puść ją. Ja ci wystarczę.- powiedziała Isabel.
— W tym masz rację.- Nicolas się uśmiechnął.
— Co z nimi zrobimy?- spytała Ida podchodząc z drugiej strony.
— Na razie do autobusu. Poczekamy na następny ruch naszego drogiego królcia.
Pojawiło się jeszcze dwóch Skórów. Razem z Idą zbliżali się do Liz i Isabel. Nagle odrzuciło ich do tyłu o kilka metrów. Nicolas upadł twarzą o ziemię w dwie sekundy później. Za nim stał pewien mężczyzna.
— Przecież to...- zaczęła Isabel.
— Idziemy.- Liz szarpnęła Isabel i pociągnęła w stronę Centrum Ufologicznego.
Centrum Ufologiczne.
— Jak to nie było tam Elizabeth?!- Kevin był wściekły.- Nie umiałeś upilnować jej nawet przez tych kilka minut?!
— To nie jego wina.- przerwał mu Michael.
— Idę tam.- Kevin ruszył w stronę wyjścia. Drogę zagrodził mu Max.
— Nie ruszysz się stąd!
— A to niby dlaczego?
— Mogą zauważyć jak stąd wychodzisz.
— Nic mnie to nie obchodzi. Dla mnie liczy się tylko Elizabeth.- chwilę później Kevin wylądował na ścianie za swoimi plecami.
— A ja muszę myśleć o wszystkich.
— Ale pomożesz Liz i Isabel?- spytał cicho Zack.
— Oczywiście.- Max podszedł do Zacka.- Ale dopóki nie wymyślę jak musimy trzymać się razem. Nie wolno ci odchodzić nawet na krok. Dobrze?
— Tak.
— Pięknie nas urządziły.
— Nikt cię nie pytał o zdanie.- Tess chciała odpowiedzieć, ale ton głosu Maxa przekonał ją, że to nie jest dobry pomysł.
Kevin wstał, spojrzał po twarzach Maxa i Michaela, którzy też patrzyli na niego.
— Dwóch na jednego?
— Czyżbyś nie był aż tak silny?- spytał Michael. Kevin w odpowiedzi usiadł sam w jakimś kącie trzymając się za ramię, którym uderzył o ścianę.
W jednym z pomieszczeń, w którym był komputer siedzieli Kaly i szeryf.
— Tato. Widzisz ten skok na wykresie? Miało miejsce coś w rodzaju zaburzenia elektrycznego, co ustabilizowało się tutaj.
— Kiedy?
— O 10:30 rano.
— Dokładnie kiedy wszyscy zniknęli.
Michael podszedł do Courtney.
— Znowu źle się czujesz?
— Trochę.
— Jak mogę ci pomóc?
— Nie zechcesz tego zrobić.
— Jak?
Maria patrząc na nich z trudem powstrzymała łzy napływające do jej oczu. W kwadrans później do budynku weszły Liz i Isabel. Zack od razu przytulił się do tej pierwszej.
— Nic ci się nie stało?
— Nie. Przepraszam, że cię zostawiłam.
— Nie szkodzi. Trzymałem się blisko Maxa.
— Co wyście sobie myślały?- Max nie wyglądał na spokojnego.
— Max to moja wina.- Isabel unikała jego wzroku.
— Wiecie co mogło się stać?
— Ale się nie stało.- Liz zachowała spokój.- Isabel wyjaśni ci to innym razem, teraz musimy zająć się pilniejszymi sprawami.-spojrzała w innym kierunku.- Kev co się stało?
— Spytaj swojego chłopaka.
— Pięknie. Wystarczyło zostawić was na chwilę...
— Więc więcej tego nie rób.- Kev chyba zdążył już dość do siebie.
— Dosyć. Nie chcę więcej kłótni. Przynajmniej dopóki liczba osób przebywających w tym miasteczku nie wzrośnie...- Liz zamilkła, gdy Kev wyciągnął przed siebie rękę. Gdy wszyscy spojrzeli w miejsce za plecami Liz unosiły się nad nim kawałki skóry.- Czas się zbierać. Zawołajcie resztę.
Michael poszedł po Courtney. Maria odwróciła głowę w inną stronę. Kaly wyszedł z pokoju z komputerem.
— Zawołaj swojego ojca. Musimy iść.- powiedział Max.
— Nie mogę. Przed chwilą zniknął na moich oczach.
— Nas też to czeka.- Maria wyglądała na załamaną.
— Nie zamierzam na to czekać.- Kaly spojrzał na Liz i Marię.
— Masz rację.- powiedziała Maria.
— Jedźcie cały czas aleją Bradforda, aż za miasto. To najlepsza droga. Nie zatrzymają was. My musimy...
— Jasne.- Kaly i Maria ruszyli do wyjścia.
— Liz?- spytała Maria.
— Jedźcie. Mi nic nie będzie.
— Ale?
— Nic jej nie będzie.- powtórzył Kevin. Kaly i Maria wyszli.
— Nie ma jej.- wszyscy spojrzeli na Michaela.- Zniknęła.
— Pięknie.- mina Tess wyrażała słowa "a nie mówiłam".
— Nieważne. Idziemy do szkoły.- powiedział Max.
— Masz nadzieję, że douczenie się czegoś na ostatnią chwilę w czymś ci pomoże?
— Kev. Tracę cierpliwość.
Jedna z ulic Roswell.
— Była dobrym żołnierzem.- powiedział Nicolas, patrząc z uśmiechem na to co pozostało z Courtney.- Gdzie są?
— Poszli do szkoły.
— W niedzielę? To już lekka przesada. Czy oni muszą być tacy nudni?
Szkoła.
— Kiedy moi żołnierze powiedzieli mi co znaleźli musiałem się przekonać na własne oczy. Król sam wpadł w nasze ręce. Ale ty Kevin? Co robisz z tą całą bandą?
— W tej chwili mówię im pa pa.- Kevin pozbył się więzów bez najmniejszego problemu.
— A więc nie zostaniesz, żeby obejrzeć przedstawienie?
— Przykro mi, mam inne plany. Oczywiście zabieram Liz i tego małego.
— Od kiedy lubisz dzieci? A poza tym co on tu jeszcze robi?
— To już nie twój interes.
— A może? Kivar mógł by być zainteresowany...- Nicolas nie dokończył. Coś na pokrój wiatru zerwało się w całej szkole. Wszystkie drzwi zaczęły trzaskać. Szyby w oknach rozleciały się na milion kawałeczków. Jakieś pole energetyczne rozprzestrzeniło się w stronę Skórów. Widoczność była ograniczona, więc nikt nie zauważył jego źródła. Kiedy wszystko się uspokoiło szyby znów całe znajdowały się na swoich miejscach. W polu widzenia nie było żadnego Skóra. Po ulicach chodzili ludzie.
W momencie kiedy to się działo komputery zarejestrowały coś w rodzaju zaburzenia elektrycznego.
Na parkingu Chaparral Maria i Kaly cieszyli się, że znów się widzą.
Liz i Max wracają następnego dnia ze szkoły.
— Dzisiaj było tam spokojniej.- stwierdziła Liz.
— Zdecydowanie. Zastanawiam się co mogło stać się z Nicolasem.
— Nie wiem, ale nie możemy liczyć, że więcej go nie zobaczymy.
— Jak Zack?
— Jeszcze trochę się boi. Wczoraj nie chciałam go już męczyć, ale dzisiaj porozmawiam z nim.
— Może zrobimy to razem?
— Jeśli nie masz nic ważniejszego...
— Nie istnieje nic ważniejszego.
— Nie zapytasz?
— Nie o to.
— A więc?
— Kevin.
— Jest kosmitą.
— Skórem?
— Nie, Maem.
— A gdzie...?
— ... jest jego planeta? Daleko od Ziemi.
— A od Antaru?
— Nie bardzo.
— Wiedziałaś już kiedy byłaś dzieckiem?
— Chyba tak. To trudno wyjaśnić. Kiedy wrócił to wszystko wróciło razem z nim.
— Wolałbym, żeby nie wracał.
— Wiem, ale to nie zmienia niczego. Ja wiem co czuję i do kogo.
— A wiesz co dzieje się z Isabel?
— Tak.
— Jak bardzo powinienem się martwić?
— Jest twoją siostrą i nigdy by cię nie zdradziła.
Max spojrzał na Liz. Wpatrywał się w nią bardzo intensywnie.
— Co się stało?
— Znam te słowa. Już je gdzieś słyszałem. Tam... na Antarze.- powiedział Max wolno.
Crashdown.
— Gdzie są moje cztery latające spodki?- spytała Maria.- Klienci się niecierpliwią.
— Cztery latające spodki.- powiedział Michael kładąc przed nią jej zamówienie.
— I tylko tyle masz mi do powiedzenia?
— Nic innego nie da się powiedzieć o tym jedzeniu.
— Czego ja się po tobie spodziewałam?- Maria wzięła zamówienie, odwróciła się o 140 stopni i już chciała iść do stolika, gdy usłyszała:
— Dobrze, że nie zniknęłaś.
Liz zamknęła drzwi do swojego pokoju. Zack siedział na łóżku, Max obok niego, Liz usiadła po drugiej stronie.
— To co się stało wczoraj...- zaczęła Liz.
— ... niestety nie jest takie nietypowe w naszym życiu.- dokończył Max.
— Czyli może się powtórzyć?- spytał Zack.
— Teoretycznie tak.- powiedziała Liz.
— Ale to nie znaczy, że masz ciągle się bać. Taki nieprzerwany strach może być tylko przeszkodą. Poza tym nie jesteś sam. Masz Liz i mnie...
— ... a także Isabel, Michaela, Alexa i Marię, a nawet Kaly'a i szeryfa. Jesteśmy w tym razem i zawsze możemy na siebie liczyć.
— Dokładnie. Teraz jesteś częścią naszej grupy.
— No dobrze, ale kim są ci Skórowie?
— Podwładnymi tego, który przejął władzę Maxa na Antarze.
— I chcą go zabić?
— Tak.
— Ale im się nie uda?
— Nie, nie uda im się. Mam zamiar jeszcze trochę pożyć. Jeszcze jakieś pytania?
— Tak. Jest pora obiadu. Zrobisz mi coś dobrego? Jestem głodny. W przedszkolu marnie karmią . I te ich potrawy...
Maria zbierała się do wyjścia. Jej zmiana się skończyła. Liz właśnie zeszła ze schodów.
— Już idziesz?
— Chyba nareszcie?!
— Aż tak?
— Gorzej. Ale nie ciesz się, nie zapominam o tobie.
— I?
— Przedtem się o ciebie martwiłam, teraz zaczynam wpadać w panikę.
Mieszkanie Michaela.
— Co z Isabel?
— Unika mnie.
— Mieszkacie w jednym domu.
— I tak mnie unika.
— Rozmawiałeś z Liz?
— Tak. Pamiętasz ostatni sen?
— Ten, w którym słyszysz, że Vilandra czy Isabel nigdy, by cię nie zdradziła?
— Ten sam. Liz użyła dokładnie tych samych słów.
— Przypadek?
— Wątpię.
Liz dosiadła się do Isabel.
— Chciałaś o czymś pogadać?
— Dlaczego mi nie pozwoliłaś tego zrobić?
— A dlaczego chciałaś to zrobić?
— Nie było Alexa, rodziców... Miałam czekać, aż stracę Maxa i Michaela?
— Nicolas i tak zrobiłby swoje.
— Wiem. Ale nie rozumiem co tam się stało? Co robił tam Ian Etherington?
Max szedł do pracy. Przed Centrum Ufologicznym spotkał Kala.
— Musimy porozmawiać.- powiedział Kal.
— Nie mam teraz czasu.
— Ale...
— Byłeś mi potrzebny wczoraj. Swoją drogą: niezły z ciebie opiekun.
Alex wszedł do Crashdown. Zobaczył Liz i Isabel. Podszedł do ich stolika. Usłyszał ostatnie pytanie Isabel.
— Ten miliarder?
— Alex.- Liz spojrzała na przyjaciela.
— Ostatnio wszyscy się cieszycie na mój widok.
— Po prostu dobrze, że jesteś. Muszę już iść.- Liz podeszła do jednego ze stolików, by przyjąć zamówienie.
— Może ty mi powiesz co się dzieje?- Alex zwrócił się do Isabel siadając na miejscu Liz.
— Przepraszam, że wczoraj do ciebie nie przyszłam. Musiałam się z tym trochę uporać, bałam się...
— O czym ty mówisz? Przecież wczoraj nie byliśmy umówieni.
— Ale po tym co się stało...
— Co się stało?
— Byłeś w innym wymiarze.
— ???????????????????????
— Tęskniłam za tobą.
Liz podeszła do następnego stolika.
— Marnie wyglądasz.- przywitał się Kev.
— To efekt uboczny tego tłoku.
— Powinienem był lepiej cię pilnować...
— Przestań. I tak bym to zrobiła.
— Ale dlaczego?
— Bo Max musiał czuwać nad całością.
— Więc ty prawem rzeczy nad poszczególnymi elementami?
— Nie mogę, a właściwie nie chcę mu nie pomagać.
— Ale pamiętaj, że ja zawsze będę pomagać tobie.
— Zaczynam się już przyzwyczajać do tego.
— To dobrze, bo nigdzie się nie wybieram.
Michael ogląda mecz w telewizji.
— Kto prowadzi?
— Maria? Co tu robisz?
— Nadal jestem. Jak słusznie zauważyłeś nie znikłam.
— Co za idiota, przecież to był faul, czy ten sędzia jest ślepy?!
— Brakuje ci jej?
— Co?
— Zrozumiałeś pytanie.
— A odpowiedzi udzieliłem w Crashdown. Pozwól mi oglądać w spokoju.
— Co ja tu właściwie robię?
— Zakłócasz oglądanie meczu?- podpowiedział jej Michael.
Mieszkanie Kala.
— Nic nie potrafiłem zrobić.
— Max wie o tym, ale ta odpowiedzialność go przytłacza.
— Ja nie nadaję się na opiekuna, a on na króla.
— Jesteś pewien?
— Co masz na myśli?
— Poradził sobie tutaj- na swoim terytorium i w Arizonie- na terytorium Nicolasa.
— Nie sam.
— Może właśnie o to chodzi. Kivar ma tylu podwładnych, ale tak naprawdę jest sam. Maxa otacza zaledwie garstka, a mimo to nie zginął.
— Masz na myśli tę dziewczynę?
— I jej przyjaciół. Oni naprawdę potrafią razem sobie radzić, choć może gdyby byli sami, nie mieli w sobie oparcia...
— Może jeszcze nazwiesz ich królewską armią?
— Na razie Max nie ma innej.
Max pracował, lecz myślami był zupełnie gdzie indziej.
— Nadal żyjesz dniem wczorajszym?- spytała Ellis.
— Co ty tu robisz?
— Myślałeś, że po tym wszystkim odejdę? Jeszcze mnie nie znasz. Jestem wytrwała w dążeniu do celu.
Nicolas zastanawiał się nad ostatnimi wydarzeniami.
— Co się dzieje? Najpierw ten głos, potem ja i moi ludzie trafiliśmy do innego wymiaru. To przecież był mój plan! Czy to ten facet?- na to wspomnienie Nicolas złapał się za kark. Nadal go bolało.- Kim on jest?
Ian podobnie jak Nicolas rozmyślał nad tamtą sceną, tylko pod innym kątem.
— Ta siła, która ich odrzuciła. Nie mogę się mylić. A więc jednak to ona. Tak...Liz Parker.
W pokoju Liz.
— A jeśli się domyślą?
— Tylko Ian mógł się zorientować.
— Nie martwi cię to?
— Nie, to nie.
— Więc?
— To go utwierdzi w pewnym przekonaniu.
— Jakim?
— Musisz uważać na siebie i na Maxa.
Alex wracał do domu. Zatrzymała go Tess.
— O co chodzi?- spytał.
— O zadanie domowe z historii.
— Myślałem, że wy kosmici macie ostatnio większe problemy.
— Pomożesz mi prawda?
— Mogę później wpaść do ciebie. Dawno nie gadałem z Kaly'em...
— Myślałam, że pouczymy się u ciebie.
— Ale moich rodziców nie ma...
— Tym lepiej, nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Ellis po rozmowie z Maxem wróciła do siebie. Z szuflady wyciągnęła czarny kryształ w kształcie graniastosłupa(wysokość= 12cm, podstawa- kwadrat o boku= 1cm).
— To dopiero będzie zabawa.- powiedziała do siebie.
Kevin wybrał się na samotny spacer pod dom pewnego milionera. W oknie zobaczył twarz Iana. Przez chwilę, mimo odległości mierzyli się wzrokiem. Kevin uśmiechnął się i poszedł dalej.
Nowy York. Gdzieś w kanałach. Zan leży nieprzytomny na jakieś starej kanapie. Obok niego siedzi Ava.
— Gdybym tylko wiedziała co ci jest, jak ci pomóc.- szepnęła odgarniając mu włosy z twarzy. Zan poruszył się niespokojnie i jęknął z bólu. W tym jęku można było rozróżnić tylko jedno słowo, tylko jedno imię.- Dlaczego nawet teraz, kiedy umierasz potrafisz myśleć tylko o niej? Dlaczego nie możesz mnie kochać choć trochę? Ona jest martwa. Dopilnowałam, by była właśnie taka.
Stary magazyn.
— Wszystko idzie zgodnie z planem?- spytał Nicolas.
— Jasne.- odpowiedział Rath.
— To nie potrwa już długo.- dodała Lonni.
— Szczyt już blisko, nie może być żadnego opóźnienia.
— W porzo.
— I jeszcze jedno.
— Co?
— Koło tamtej wersji Zana kręci się pewna dziewczyna.
— Jaki gatunek?
— Ludzki.
— Więc po co nam o niej mówisz?
— Powiedzmy, że ta mała umie sobie radzić.
Rath i Lonni ruszyli z powrotem do kanałów.
— Może już jest martwy?- zażartował Rath.
— Oby. Musimy jechać do Roswell.
— Marzę o wycieczce do tej dziury.
— Jak pozbędziemy się Maxia wszystko zacznie zmierzać we właściwym kierunku.
Ava szukała czegoś do jedzenia. Pomyślała, że Lonni pewnie coś ma. Jednak to co znalazła w jej rzeczach nie tylko nie mogło zaspokoić jej głodu, ale i pozbawiło ją apetytu. W tej chwili Ava nie miała już ani odrobiny nadziei.
Zan czuł, że zapada w coraz większą ciemność. Znał to uczucie. Już kiedyś go doświadczył, już kiedyś umierał. Nie żałował niczego, z wyjątkiem jednej rzeczy. Swojej pierwszej przegranej.
Koniec części szóstej.