age

Nie potrafię rezygnować (7)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część siódma)
Umarł król, niech... umrze król(2)


Poza czasem i przestrzenią, które jej nie ograniczają.
Słowa nic nie znaczą, a właściwie przestałyby znaczyć cokolwiek gdybym je wypowiedziała. Znów czuję pustkę. Umarła kolejna część mnie. Czuję niepokój. Czy on... czy on znajdzie tam spokój?

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— To nie takie proste. Nie rozumiesz? To jest okropne. Nie potrafiłam sobie wybaczyć.

— Ale...?

— Powiedziała, że to nie ja.

— Liz?

— Tak.
Max nie wiedział co o tym powinien myśleć, ale w tej chwili chciał tylko jednego: wierzyć Liz, wierzyć, że jej słowa to prawda, bez względu na to skąd Liz zna tę prawdę. Zdanie ze snu, zdanie które Liz niedawno powtórzyła znów brzmiało mu w głowie: "Jest twoją siostrą i nigdy by cię nie zdradziła".

— Dlaczego to zrobiliście?- spytała Ava.

— Dla naszego wspólnego dobra. Dla dobra całej naszej trójki. Nie zapominaj o tym.- pod spojrzeniem Lonni Ava jeszcze bardziej skuliła się na tylnym siedzeniu.

— Kiedy wreszcie dojedziemy do tej dziury pamiętaj, że masz tylko nas.- dodał Rath.


Pokój Liz.

— Jak Isabel?- spytała Liz w odstępie pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem.

— Rozmawialiśmy. To jej chyba pomogło.- Max z trudem koncentrował się na słowach.

— Maria martwi się sprawą z Courtney.

— To znaczy, że masz wolne?

— Nie, nadal próbuje poskładać strzępy układanki. A ty?

— Co ja?

— Ostatnio zadajesz niewiele pytań.

— Ostatnio nie dajesz mi czasu nawet pomyśleć nad ich konstrukcją składniową.

— Mógłbyś myśleć o tym w pracy lub na biologii, ale jesteś wtedy dość zajęty.

— Ja? A z kim robiłaś wczorajsze doświadczenie?

— Przed czy po tym jak podałam ci karteczkę z dokładnym opisem poszczególnych czynności potrzebnych do wykonania tego doświadczenia? Przestań... łaskoczesz.


Maria i Isabel rozmawiają w Crasdown.

— Kiepsko wyglądasz.- skomentowała Maria.

— Jeszcze gorzej się czuję.

— Ale dlaczego?

— Chociażby dlatego, że nie rozumiem pewnych spraw.

— Jakich?

— Co Ian Etherington ma do Liz?

— Ten Anglik?

— Dokładnie. Najpierw róże, później...

— Co później?

— Wybacz. Musze już iść.- Isabel szybko wyszła ze świadomością, że powiedziała za dużo.


Przy jednym ze stolików Crasdown Liz pije colę i przegląda książkę.

— Mogę się dosiąść?- spytała Tess i usiadła.- Nie zapytasz o co mi chodzi?- zaczęła się irytować, gdyż Liz nadal przeglądała książkę.

— O co ci chodzi?

— Nie domyślasz się?

— Wolę nie.

— Ten dzieciak...

— Ostrzegałam żebyś trzymała się od niego z daleka.

— Nie o to chodzi.

— A jednak. Przysiadłaś się do niego.

— Już się poskarżył?

— Nieważne jak to nazwiesz. Kiedy robisz sieczkę z mózgu wszystkim w koło staram się ograniczać do zwracania ich uwagi na ważniejsze kwestie, ale Zack to co innego.- Liz podniosła wzrok z książki na Tess.- Jeśli jeszcze raz spróbujesz się do niego zbliżyć będziesz musiała zniknąć z naszego życia raz na zawsze.

— I niby jak to zrobisz?

— Metoda nie gra roli. Nie lekceważ mnie. Nie jestem już tą dziewczyną, która ze łzami w oczach zbiegła tamtego dnia ze skał, zostawiając tym samym to co dla niej było najważniejsze. Masz przed sobą kogoś kto potrafi walczyć o swoje nie licząc się z nikim ani z niczym.

— Max...

— Jego nawet nie będę pytać o zdanie. A teraz bądź tak miła i zejdź mi z oczu.

— Co?

— Słyszałaś?- doszedł do jej uszu przyciszony głos Kevina.- Chyba nie chcesz, żeby coś zniekształciło twoją wszawą twarzyczkę.

— Ona nigdy się nie zmęczy.- powiedziała Liz po wyjściu Tess.


Michael zamyka drzwi swojego mieszkania.

— Wychodzisz?- pyta Max, który właśnie przyszedł.

— Praca. Chciałeś czegoś?

— Możemy pogadać po drodze. Idę do Kala.

— Dostanie ułaskawienie?

— Mam za miękkie serce jak na króla.

— Jak Isabel? A może raczej Vilandra?

— Przestań. Przeszłość nie ułatwia jej życia w teraźniejszości.

— A Liz?

— Chcę jej wierzyć.

— Właściwie...

— Co?

— Jeśli komuś mamy wierzyć, to chyba najpierw jej, a na samym końcu naszym wrogom. Zapytasz Kala?

— Skoro nie umie nas bronić, to przynajmniej niech sypnie informacjami.

— A co na to twoje miękkie serduszko?


Liz wchodząc do swojego pokoju trzyma w rękach dwie cole wiśniowe i trochę chipsów.

— Jak ty to wszystko utrzymujesz?- spytał Zack.

— Lata praktyki.

— O czym pogadamy?- Liz położyła wszystko milcząc.- Nie podoba mi się ta cisza.

— No dobrze. Chodzi o to, że zawsze wszystko mi mówiłeś.

— Tak.

— Ale ostatnio czegoś mi nie powiedziałeś.

— Wiem.

— A teraz? Powiesz mi?

— Nie.- Zack spuścił głowę, by nie patrzeć jej w oczy.


Mieszkanie Kala.

— Czego potrzebujesz?

— Nie powiedziałem, że...- zaczął Max.- No dobra, chodzi o Isabel.

— Co z nią?

— Martwi się Vilandrą.

— Słyszałem, że wie.

— Pytanie brzmi: jaka część jej wiedzy jest prawdą?

— Co chcesz usłyszeć?

— Prawdę.

— Vilandra zakochała się w Kivarze. Wszystko wskazywało na nią...

— Słuchanie Liz jest zdecydowanie prostsze.- mruknął Max pod nosem.

— Co?

— Nic. Muszę już iść.


Pokój Alexa.

— To było coś.- powiedziała Liz z nutką podziwu w głosie kiedy Alex odłożył gitarę.

— A ja?- Maria upomniała się o swoje z udawaną irytacją.

— Piosenka była dość ładna...- Liz też odgrywała swoją rolę. Cała trójka zaczęła się śmiać, gdy poduszka rzucona przez Marię trafiła Liz. Pokojowi Alexa groziła już spora ilość latającego pierza, lecz on sam oddalił to ryzyko.

— Musimy pogadać.- powiedział.

— Zabrzmiało poważnie.- zauważyła Liz. Maria spojrzała na niego wyczekująco.

— Mam jechać do Szwecji.

— Do...- zaczęła Maria.- Do tej Szwecji?

— Nie ma innej.

— Ale to daleko, na innym kontynencie. Po co masz tam jechać? Dlaczego?

— Wymiana międzyszkolna.

— Chcesz jechać?- Liz dopiero teraz ponownie włączyła się do dialogu.

— To stało się dość nagle, ale... same wiecie... Wyjazd do Europy. Spokój. Czas na przemyślenia.

— Żadnych kosmicznych afer.- dodała Maria.

— To też.

— Co z Isabel?- spytała Liz.

— Ostatnio nieźle nam się układa...

— Nie powiedziałeś jej jeszcze?

— Nie.


Maria wysiadła z samochodu i stanęła przed najbardziej okazałym domem w Roswell.

— No De Luca. Czas na show.
Wzięła głęboki wdech i ruszyła w kierunku drzwi. W chwilę później naciskała już dzwonek.
Ian usłyszał dzwonek. To go zaskoczyło do pewnego stopnia, ale uznał, że to jakiś domokrążca. Kiedy otworzył drzwi jego zaskoczenie sięgnęło szczytu. Przed nim stała blondynka w zielonym stroju i czułkach na głowie.

— Dzień dobry.- Maria przybrała jeden z najbardziej skutecznych uśmiechów.

— Co...?

— Pańskie zamówienie. Dokładnie tak jak pan sobie życzył.- Maria korzystając z jego zaskoczenia przeszła obok i znalazłszy się w domu spytała.- Gdzie mam to postawić?

— To jakaś pomyłka., niczego nie zamawiałem. Proszę stąd wyjść.

— Jak to niczego pan nie zamawiał? Adres się zgadza. Sprawdziłam dwa razy.- Maria zrobiła załamaną minę.- Chyba nie powie mi pan, że nie zamierza zapłacić? Mój szef mnie wyleje i jeszcze wystawi mi rachunek za to zamówienie!- mówiła dalej płaczliwym głosem.- Nie, nie...- zbladła i zaczęła szlochać.

— Co się stało?

— Ta pomyłka nie wpłynie chyba na wielkość napiwku?- Maria zaczęła chodzić po pokoju. Weszła drzwiami do kuchni. Jak w amoku poruszała się po domu.

— Proszę się uspokoić.- Ian złapał ją za ramiona i zaczął prowadzić na zewnątrz. Zaprowadził ją do samochodu, wsadził do ręki kilka banknotów i wsadził do auta. Po zatrzaśnięciu drzwi pożegnał się i ruszył szybko w kierunku domu.
Kiedy zniknął za drzwiami Maria przekręciła kluczyk i ruszyła. Zatrzymała się po dwóch zakrętach. Poprawiła makijaż.

— Cztery buteleczki tabasco w kuchni.- spojrzała na banknoty.- Pięćset dolarów! Tajemnice Liz stają się opłacalnym interesem.


Liz wróciwszy od Alexa zamknęła się w swoim pokoju.

— Wszystko gra?- usłyszała pytanie, gdy tylko zamknęła drzwi.

— Jak na moje życie, czy w ogóle?

— Nicolas chyba się jeszcze nie pojawił?

— Nie, od tamtej historii panuje względny spokój.

— Jak cisza przed burzą?

— Właśnie.

— Słyszałam twoją rozmowę z Zackiem.

— Nie wiem co powinnam zrobić.

— Powoli. Czas potrafi być dobrym doradcą.

— Brak mi cierpliwości. Gdyby nie Max...

— ...spędzałabym w tym pokoju więcej czasu?

— To nie jest zabawne.


Isabel próbowała się skupić nad treścią czytanej książki, gdy usłyszała pukanie do okna. Otworzyła je.

— Alex?

— Cześć. Nie przeszkadzam?

— Nie, wejdź. Coś się stało?

— Nie. Dlaczego pytasz?

— Zwykle używasz drzwi.

— A... to. Rzeczywiście, ale chciałem z tobą porozmawiać.

— O czym?

— O nas.

— Co z nami?

— Właśnie. Jak to z nami jest?

— Myślałam, że się spotykamy.

— No tak, ale co to znaczy?

— To co zawsze znaczy spotykanie się ze sobą.

— Więc jesteśmy... parą?

— O ile mi wiadomo to tak.

— Aha.

— Aha? Powiesz mi wreszcie o co chodzi?

— Co myślisz o Szwecji?

— O Szwecji? Alex mam dosyć. Co się dzieje?

— Zaproponowano mi wyjazd na wymianę.

— Ach tak...-powiedziała Isabel po chwili.- Szwecja. Europa. Na długo?

— Miesiąc.

— To nie tak źle. Kiedy?

— Za dwa tygodnie.

— Właściwie to nie tak daleko. Są telefony i w ogóle.

— Tak... i w ogóle.


Centrum Ufologiczne. Obecni: Max, Liz, Maria, Michael, Isabel, Kaly, Tess. Spóźnieni: Alex.

— Gdzie on się podziewa?- spytał Max.

— Pewnie ma jakieś sprawy związane z wyjazdem do Szwecji.- powiedziała Isabel.

— Alex jedzie do Szwecji?

— Wymiana.- wtrąciła Liz. W tym momencie wszedł Alex.

— Spóźniłeś się. Słyszałem, że...- Max nie skończył. Przed nim stanęły żywe kopie(choć może nie najdokładniejsze) Michaela, Isabel i Tess.

— Siemanko.- przywitał się Rath.

— Jak?- Isabel nie wierzyła własnym oczom.

— Były jeszcze cztery inkubatory.- zauważył Michael.

— Wiecie o tym?- zapytał lekko zdziwiony Rath.

— Od niedawna.- odpowiedział Max.- Nie przypuszczaliśmy jednak, że wyglądacie jak my.

— A gdzie w takim razie jest czwarty z was?- spytała Liz.

— Zan zginął.- zaczęła Lonni.- To była jakaś kosmiczna choroba, z którą nie umieliśmy sobie poradzić.

— Zan?- to pytanie zadał Michael.

— Tak. Ja jestem Rath, a to Lonni i Ava.- wskazał najpierw na jedną, później na drugą.

— Isabel.

— Michael.

— Tess.

— Ja mam na imię Max. A to nasi przyjaciele. Alex, Maria, Kaly i Liz.- na tej ostatniej spojrzenia Ratha i Lonni zatrzymały się na dłużej.- Dlaczego przyjechaliście?

— Zbliża się szczyt.- powiedział Rath.

— ?

— To takie zebranie władców planet naszego układu.- wyjaśniła Lonni.

— I?

— Od śmierci Zana ty jesteś jedynym królem.


Pół godziny później.

— Co oni tam tak długo robią?

— Spokojnie Michael. Max zaraz stamtąd wyjdzie i powie nam co się dzieje.- Isabel starała się by jej głos brzmiał spokojnie.

— Jaką według was podejmie decyzję?- pytanie Tess pozostało na razie bez odpowiedzi.


W innej części Centrum Ufologicznego.

— Tak przebiega zwykle wasze życie w ich towarzystwie?- Kaly nie bardzo wiedział co o tym wszystkim myśleć.

— Zwykle nie widzimy podwójnie.- stwierdziła Maria.

— Ale w ogólnych zarysach ta sytuacja wcale nie odbiega od normy.- dodał Alex.- W każdym razie nie bardzo.

— Liz?- Maria spojrzała na przyjaciółkę.- Liz?

— Tak?- Liz dopiero teraz zwróciła uwagę na Marię.

— Wszystko w porządku?

— Nie.- Liz pokiwała głową.- Coś tu nie jest w porządku. I zamierzam dowiedzieć się co.- mówiąc to spojrzała najpierw na Lonni, a później na Avę, która stała kilka metrów od niej.


Isabel miała dosyć bezczynnego czekania na brata. Podeszła do Lonni.

— Lonni to skrót od Vilandry?- zagadnęła.

— Więc coś jednak wiecie?

— Niewiele.- Isabel się zawahała.- Mogę cię o coś zapytać?

— Wal.

— Czy ja... czy my...

— Wiem co masz na myśli. Więc?

— Kivar.

— Facet, dla którego można zrobić wszystko.

— Wszystko...


W międzyczasie Liz postanowiła zająć się Avą.

— Wszystko w porządku?- zapytała.

— Oczywiście.

— Pewnie ci go brakuje.- zaczęła wolno.

— Nic o tym nie wiesz.- szybko powiedziała Ava.

— Masz rację.

— Jesteś z Maxem?- pytanie padło po dłuższej chwili.

— Tak.

— Kochasz go?

— To jakiś wywiad?

— Kochasz go. To widać.- Ava spojrzała w bok. Wyglądała jakby była we własnym świecie.- Szkoda.

— Dlaczego?

— Bez powodu. Ava cierpi, bo straciła Zana. Nie wie co mówi.- Lonni nagle stanęła za Liz. Ava wykorzystała to, że Liz odwróciła głowę i odeszła kilka metrów dalej.- A więc kręcisz z Maxiem?

— Można to i tak określić.

— Jak to się stało?

— Co?

— Jesteś człowiekiem.

— A to. Ponad rok temu zostałam postrzelona, prawie umarłam, Max mnie ściągnął.

— Ściągnął cię... Ciekawe.

— Co w tym ciekawego?

— Nic.

— Powiedziałaś, że Zan umarł na jakiś kosmiczny wirus?- pytanie Liz nie doczekało się odpowiedzi. Max i Rath wyszli z "pokoju narad".


Rath ruszył w kierunku Lonni i Avy. Liz uznała, że czas się zmyć. Max podszedł do Isabel, Michaela i Tess.

— Co mu powiedziałeś?- Michael nie wykazywał najmniejszych oznak cierpliwości.

— Że najpierw muszę pogadać z Kalem.

— A co on na to?

— Raczej się nie ucieszył.- Max spojrzał na Liz, która do nich podeszła.

— Coś ciekawego?- spytała Isabel.

— A mianowicie?

— Rozmawiałaś z obiema.

— A co Lonni powiedziała tobie?

— Coś zupełnie przeciwnego do twoich zapewnień.- przez chwilę mierzyły się wzrokiem.

— Im nie można ufać.

— Powtarzasz to za każdym razem. Najpierw Tess, teraz oni, każdemu następnemu przyczepisz identyczną etykietkę.

— Nie przesadzaj.- wtrąciła Tess.- Jej kosmicznym znajomym przecież można ufać.

— Max.- Liz spojrzała na niego.

— Nie mam powodu by im nie ufać.

— Ale masz powody by nie ufać mi.

— To nie tak. Muszę poradzić się Kala. On ich zna. Był ich opiekunem.

— Jak chcesz, ale ja nie będę czekać aż....

— Aż co?

— Aż ta ich kosmiczna choroba przerzedzi grono moich znajomych.

— Przesadziłaś. Oni nie mogliby... On był jednym z nich...- Isabel patrzyła na nią z niedowierzaniem i czymś jeszcze, czymś co sprawiało ból.

— Ty nic o tym nie wiesz, takie więzi są ci zupełnie obce.- dodała Tess.
Pojawił się Brody, zobaczył Ratha, został nakarmiony bajeczką o bliźniaczym bracie i wyszedł z Marią.


Rath, Lonni i Ava wyszli pierwsi. Pojechali do Kala. Ava wysiadła po drodze mówiąc, że chce coś przegryźć i przejść się. Rath i Lonni nie zadali sobie trudu by zapukać do drzwi. Po prostu weszli. Kal i Derila byli co najmniej zaskoczeni ich widokiem.

— Co jest staruszku? Nie spodziewałeś się nas?- Ratha ubawiły ich miny.

— Co wy tu robicie?

— Przyjechaliśmy w odwiedziny. Chyba się cieszysz?

— Gdzie Zan?

— Mój biedny braciszek wylądował na tamtym świecie.- wyjaśniła Lonni rozglądając się po mieszkaniu.- Bynajmniej nie mam na myśli Antaru.

— Ale jak?

— Nie wiemy.

— Myślicie, że wam uwierzę?!

— To nieważne.

— Po co przyjechaliście?

— Nie słyszałeś o szczycie? Chyba się starzejesz.


Ava chodziła po mieście bez celu. Tak przynajmniej myślała dopóki nie stanęła naprzeciwko Centrum Ufologicznego.

— Myślisz o nim, prawda?

— Liz? Co ty tu...?

— Mieszkam tu.- wskazała na Crashdown.

— W kawiarni?

— Należy do moich rodziców. Mój pokój jest na górze.

— O tej porze jest już chyba zamknięte?

— Dla większości.

— Czyli?

— Dla przyjaciół czasami jest otwarte dłużej.

— Nie jesteśmy przyjaciółkami.

— Wiem, ale chyba chcesz coś przegryźć?

— Czemu nie?
Weszły do Crashdown. Liz stanęła za ladą. Ava przy niej usiadła.

— Colę wiśniową?- spytała Liz.

— Zan zawsze lubił colę wiśniową.- po chwili milczenia powiedziała Ava.

— Max zawsze ją zamawia. To pewnie geny.

— Pewnie tak.- znów zapanowała cisza.

— Przynieść ci menu czy sprawdzimy zawartość lodówki?- przerwała ją Liz.


Było koło drugiej nad ranem, gdy Max przyszedł do Kala.

— Wejdź.- powiedział Kal, słysząc pukanie do drzwi.- Zastanawiałem się kiedy przyjdziesz.- dodał, gdy Max wszedł.

— Byli u ciebie.

— Tak. Kurtuazyjna wizyta już się odbyła.

— Co mi radzisz?

— Nie ufałbym im.- Max uśmiechnął się słysząc te słowa.- Co w tym zabawnego?

— Po raz pierwszy zgadzasz się z Liz.

— Wiele można powiedzieć o tej dziewczynie, ale na pewno ma głowę na karku.

— Opowiesz mi o szczycie?

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część