age

Nie potrafię rezygnować (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część druga)
Rysunki

Za pięć minut zaczną się lekcje.

— Więc zaraz po pracy?

— Tak. Zack koniecznie chce żebyś z nami poszedł.

— A ty nie?

— Moje zdanie się nie liczy. Jestem sama przeciwko wam dwóm.

— Masz rację. Teraz to my decydujemy.

— Nieźle się dogadujecie.

— Tak. Trudno to wyjaśnić. Pod wieloma względami Zack przypomina mi mnie zaraz po adopcji. Tyle, że jest o wiele bardziej otwarty i szczęśliwy.

— Tak masz rację. Zack jest szczęśliwy, nie zna jeszcze wielu stron życia, nie musi się bać.

— To nie będzie trwało wiecznie.

— Niestety.

Liz skończyła właśnie pierwszą lekcję. Na korytarzu spotkała Isabel.

— Cześć.

— Cześć.

— Słuchaj, jest pewien problem.- powiedziała Isabel.

— Jaki?

— Zack słyszał moją rozmowę z Derilą.

— Wiem.

— Słyszał o Antarze.

— Wiem.

— I mówisz to tak spokojnie?

— Isabel, Zack to rozsądne dziecko. Nikomu nic nie powie. Nie musisz się martwić.

— Jesteś pewna?

— Oczywiście.

— Ale...?

— Zaufaj mi. Nieważne ile Zack się o was dowie. On nie zdradza przyjaciół, a dla niego tym właśnie jesteście.

— Masz rację. Niepotrzebnie się martwię. Ten dzieciak jest wyjątkowy.

— I to bardzo.

Po rozmowie z Liz Isabel się uspokoiła. Postanowiła też znów uderzyć na "nowy towar".

— Cześć Kevin.

— Isabel, witaj.

— Zastanawiałam się co robisz po szkole?

— Dzisiaj?

— Tak.

— Przykro mi, ale mam kilka ważnych spraw... Wiesz, związanych z przeprowadzką.

— Jasne.

— Ale może innym razem?

— Nie ma sprawy.

Kevin zmył się w dwa zdania później. Zaraz po jego odejściu pojawił się Kaly.

— Olał cię, prawda?

— Powiedziałam mu wszystko co chciał wiedzieć.

— O Liz?

— Tak.

— Zrozum on z nikim się nie liczy.

— Tylko z Liz.

— I tu się oparzy. Max się o to postara.

— Tak myślisz?

— Ja tak myślę.- wtrącił się Max podchodząc do nich.

— Muszę już iść na lekcję. Porozmawiamy później.- Isabel szybko się oddaliła.

— Ucieka przed tobą.- skomentował Kaly.

— Nie szkodzi. W domu będzie musiała ze mną pogadać.

— A co zrobisz z Kevinem?

— Jeszcze nie jestem pewien... Możesz mi powiedzieć dlaczego wyjechał ostatnio?

— Jego ojciec dostał jakąś pracę w Los Angeles. Sprawa była dość nagła. Nikt się tego nie spodziewał. Rodzinka szybko się zmyła i usłyszeliśmy o nich dopiero kiedy zostali miliarderami.

— Ciekawe. Ale mało przydatne.

Po drugiej lekcji.

— Ostatnio nie masz kogo mieszać z błotem?- spytał Alex Kevina na wstępie rozmowy.

— Co takiego?

— Dowiedziałeś się tego co cię interesowało więc nagle masz mnóstwo pilnych spraw.

— Chodzi ci o...

— O Isabel.

— Spokojnie. Ona mnie nie interesuje.

— A ty nie interesujesz Liz.

— Nie wiem o czym mówisz.

— Doprawdy? Daj spokój im obu.

— Jesteś śmieszny Whitman.

— Nie, nie jest.- wtrąciła się Liz.

— Liz.

— Cześć Alex.

— Ale...

— Musisz iść na lekcję.- powiedziała Liz z naciskiem i Alex poszedł.

— To co on mówił...- zaczął Kevin.

— W wielu punktach jest prawdą.

— Elizabeth...

— Przestań. Zbyt dobrze cię znam, byś mógł mnie nabrać. I nie martw się. Zawsze wiedziałam jaki jesteś. Nie przeszkadza mi to. Akceptuję cię takim jakim jesteś.

— Tak. Elizabeth Parker. Miss dobroci.

— Bez przesady. I nie dołuj więcej moich przyjaciół.

— Tak jest Elizabeth.

— Świetnie Kev. A teraz powiedz mi: kiedy ostatnio byłeś w kwiaciarni?

— W kwiaciarni?

— No wiesz taki sklep z dużą ilością kwiatów.

— Wiem co to kwiaciarnia, ale dlaczego miałbym tam chodzić?

— A może tam dzwoniłeś?

— Nadal nie rozumiem...

— Więc to nie ty.

— Nie ja?

— Nie. Masz wiele wad, ale zawsze grasz otwarcie.

— To nie jest wada?

— Nie w twoim przypadku.

— Świetnie, a teraz powiedz mi o co chodzi z tą kwiaciarnią.

Po następnej lekcji.

— Cześć Maria.

— Cześć Max.

— Słuchaj, możesz mi coś powiedzieć na temat tego Kevina?

— Tego Kevina?

— Przestań.

— Myślisz, że te kwiaty to jego sprawka.

— A ty nie?

— Zabrakło ogromnego plakatu.

— Jakiego plakatu?

— Tego z jego autografem.

— Nie rozumiem.

— Nie było żadnej karteczki. Nic co by na niego wskazywało.

— A miałby coś takiego zostawić?

— On na pewno. To jego styl. Zawsze wykłada karty na stół przy pierwszej możliwej okazji.

Alex i Liz zaczynają właśnie drugie śniadanie.

— Ja chyba naprawdę jestem śmieszny.

— Nie. Alex natychmiast przestań.

— Nie powinienem był z nim rozmawiać. Przecież on i tak nikogo nie słucha.

— W tym masz rację. Ta rozmowa do niczego nie prowadziła. Trzeba było zająć się tą sprawą od drugiej strony.

— To znaczy?

— W życiu nie wszystko o czym marzysz zostanie ci podane na tacy. Czasami trzeba walczyć.

— Mam...?

— Jeśli kochasz ją naprawdę.

— Ale...?

— Ale co? Uważasz, że lepiej zwolnić, a może Michael zmienił zdanie i Isabel nie jest już dla niego jak siostra albo to ona zakochała się w innym?

— Liz...

— Posłuchaj rady kogoś kto naprawdę zna te złe scenariusze.

— Max w nikim innym się nie zakochał.

— Ale myśl co by było gdyby sobie przypomniał, że ją kochał bynajmniej nie jest miła.

— Tak się nie stanie.

— Nie jeśli będę walczyć, jeśli nie zrezygnuję.

— Czyli wróciliście do siebie.

— Nie zmieniaj tematu. Teraz nie rozmawiamy o mnie. Masz w ciszy jeść i słuchać uważnie moich mądrości życiowych.

— To znaczy, że jeszcze nie skończyłaś?

— Nie i tak szybko nie zamierzam.

— Czego nie zamierzasz?- spytał Max dosiadając się do nich.

— No dalej Liz mów dalej, Max chętnie posłucha.- powiedział Alex gdyż Liz milczała.

— Czego chętnie posłucham?- zadał pytanie Max.

— Niczego, muszę już iść. I nie ciesz się Alex. Jeszcze dokończymy tę rozmowę.- Liz wstała i poszła.

— O czym mówiliście?- spytał Max gdy odeszła.

— Przykro mi, ale niczego ze mnie nie wyciśniesz. Ale za to masz moją dozgonną wdzięczność.

— Aż tak?

— Zauważyłeś chyba jaka się stała?

— Tak i nie bardzo wiem czy powinienem się cieszyć czy martwić. A zmieniając temat. Co możesz mi powiedzieć o tym Kevinie? Pytałem już Kaly'a i Marię, ale niewiele osiągnąłem.

— Małe śledztwo?

— Chyba próbuję poznać wroga.

— Niestety jedyne co mogę powiedzieć to, że powinieneś był posłuchać rady Kaly'a, gdy Kevin się pojawił.

— Isabel?

— Lepiej nie pytaj.

— Przykro mi stary.

— Jasne.

Max szedł właśnie na następną lekcję, gdy stanął twarzą w twarz z Kevinem.

— Max, o ile się nie mylę.

— Słynny Kevin.

— Aż tak zalazłem ci za skórę?

— Daruj sobie.

— Jeśli chodzi o te kwiaty, to nie moja sprawka.

— Doprawdy?

— Niestety nie wpadłem na to. Zresztą po co miałbym kłamać.

— Zostaw Liz i moją siostrę.

— Ile jeszcze razy mam powtarzać, że Isabel mnie nie interesuje.

— Ale Liz tak.

— Co cię martwi? To, że Elizabeth mnie interesuje czy fakt, że ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę i nie przestaje ze mną rozmawiać?

— Ona...

— Nic o niej nie wiesz, nie znasz tej Elizabeth, którą znam ja.

— Co sugerujesz?

— Tylko tyle, że Elizabeth mogłaby cię jeszcze bardzo zaskoczyć i jestem pewien, że któregoś dnia to zrobi.

— Jak zwykle siejesz zamęt.- włączyła się do rozmowy Maria.

— De Luca. A już się martwiłem, że o mnie zapomniałaś.

— Przecież nigdy byś na to nie pozwolił.

— Masz rację. To dar.

— Jak zwykle pewny siebie i szukający zwady.

— Mam dobrze wykształcony charakter.

— Aż za dobrze.

— Dlaczego mówisz to takim tonem?

— Żal mi ciebie. Prędzej czy później wpakujesz się w poważne kłopoty.

— Nie martw się potrafię o siebie zadbać. Tak czy inaczej. Zawsze spadam na cztery łapy.

— I będzie tak do czasu aż skręcisz kark.

Ostatnia lekcja dobiegła właśnie końca. Liz szła właśnie w stronę Maxa, gdy zobaczyła, że podchodzi do niego jakaś nieznajoma dziewczyna. W końcu zdecydowała się podejść. Zrobiła to wystarczająco szybko by usłyszeć jej słowa:

— Dzięki za wczoraj.

— Co było wczoraj?- spytała Liz.

— Liz....-zaczął Max.

— Tak Max, twoje oczy cię nie mylą. To rzeczywiście ja.

— To Ellis, jest nowa, pracujemy razem.

— Pracujecie razem.- powtórzyła Liz przeciągając każde słowo.

— Wiele o tobie słyszałam Liz.- wtrąciła Ellis.

— Doprawdy. To miło.

— Muszę już iść. Spotkamy się później Max. Oczywiście w pracy.

— Miła.- powiedziała Liz po jej odejściu.

— Tak.

— I ładna.

— No tak.

— I pracujecie razem.

— Od wczoraj.

— I jest tak mało interesująca, że nawet o niej nie wspomniałeś.

— To zazdrość?

— Nie. Czemu miała bym być zazdrosna o piękną, ale niestety dla niej, z twojego punktu widzenia niezbyt interesującą dziewczynę?

— Właśnie. To tak jak gdybym ja wściekał się o Kevina lub tego który przysłał ci kwiaty. O ile to nie on.

— Nie, to nie on. Ale i tak dowiem się kto.

Ellis po tym jak zostawiła Maxa i Liz podeszła do pewnego chłopaka.

— Niemożliwe. Kogo ja widzę?- spytała.

— Ellis. Ty też trafiłaś na to odludzie.- powiedział Kevin.

— Takie życie. A ty? Coś specjalnego?

— Myślę, że nasze plany wzajemnie się nie wykluczają.

— Tym lepiej. Współpraca z tobą to sama przyjemność.

Max rozglądał się po Centrum Ufologicznym w poszukiwaniu swego nowego pracodawcy. Znalazł go w jego "samotni".

— Brody...- Max przerwał, gdy zobaczył co ten drugi trzymał w ręku.- Co to jest?

— Nie jestem pewien. Chyba mogę ci zaufać?

— Jasne.

— To nie pochodzi stąd.

— Nie stąd?

— To należy do obcych.

— Naprawdę?

— Tak wiem, że inni uważają mnie za wariata, ale ja naprawdę to przeżyłem, naprawdę byłem wzięty.

Liz kończyła już pracę i zbierała się by wyjść, gdy ktoś wszedł.

— Ellis?

— Liz. Miło mi cię znowu widzieć.

— Nawzajem, ale co tu robisz?

— Mam umówione spotkanie z Vanessą Whittaker. Nie mówiła ci?

— Nie. Zaraz zapytam.- Liz podniosła słuchawkę i po półminutowej rozmowie powiedziała do Ellis- Możesz wejść.

— Dzięki.

— Nie ma sprawy.

— Ciekawe.- dodała Liz, gdy drzwi za Ellis się zamknęły.
W pięć minut później szła już na umówiony spacer z Maxem i Zackiem.

— Postawiłeś mu już frytki, lody i colę.

— I?

— Nie powinieneś go rozpieszczać.

— Wcale tego nie robię.

— Owszem robisz.

— Nie.

— Tak.

— Dosyć.- wtrącił się Zack.- Ty też jadłaś frytki, lody i colę.

— To co innego...

— Dlaczego? Ty też za nie nie płaciłaś.

— Ale...

— Koniec tej dyskusji.- przerwał im Max.- mieliśmy pokazać Zackowi miasto.

— No dobrze.- zgodziła się Liz.

— Co chcesz teraz zobaczyć?- spytał Max Zacka.

— Miejsce gdzie pracujesz. Centrum Ufologiczne.

— Dlaczego akurat to? Lubisz historie o kosmitach?- zadał pytanie Max.

— To blisko Crashdown. Jak będę się dobrze orientował w terenie to mógłbym cię odwiedzać.

— Nieźle to sobie obmyśliłeś.- powiedziała Liz.

— Ja i Max jesteśmy kumplami, a kumple się odwiedzają.

— Przegrałaś.- skomentował Max z lekkim uśmieszkiem.

— Bardzo zabawne.

— Idziemy?- spytał Zack.

— Tak Zack. Max pokaże ci centrum i przedstawi Ellis.- powiedziała Liz.

— Kim jest Ellis?- spytał Zack.

— Max z nią pracuje.

— Jest ładna?

— Bardzo.- powiedziała Liz.

— W takim razie przykro mi Max.- powiedział Zack.

— Dlaczego?- spytał Max.

— Nie masz wyboru. Musisz zmienić pracę.

— Co takiego?

— To chyba logiczne. Wierz mi, kiedyś podziękujesz za tę dobra radę.

Liz po powrocie ze spaceru wyszła znowu, tym razem do kwiaciarni.

— Dzień dobry.- powiedziała Liz.

— Dzień dobry.- powiedział sprzedawca.

— Wczoraj dostałam kwiaty i zastanawiam się kto mógł je przysłać.

— Mamy wiele zamówień.

— To było szczególne. Około pięćdziesięciu bukietów białych róż.

— Tak pamiętam.

— Więc może powie mi pan kto je przysłał?

— Przykro mi, ale klient prosił o dyskrecję.- z głębi dało się słyszeć głos telefonu.- Przepraszam, ale muszę odebrać.
Gdy zniknął z pola widzenia Liz natychmiast podeszła do komputera. Znalazła potrzebne informacje. Kwiaty przysłał jej Ian Etherington.

— Cztery Pierścienie Saturna Misiek.- powiedziała Courtney.

— Znowu?!

— Nadal nie nadążasz.

— A ty nadal nie dajesz za wygraną.

— Dokładnie Misiek.

— Cztery pierścienie Saturna. Może podasz je gościom, którzy je zamówili.

— Subtelna aluzja.- powiedziała Courtney i zaniosła zamówienie do stolika. Gdy już to zrobiła podeszła do następnego by odebrać zmówienie. Zobaczywszy osobę, która przy nim siedziała zbladła. Na jej twarzy było zdziwienie i co najmniej strach.

— Co tu robisz?- zapytała.

— Mogłabym zadać ci to samo pytanie.- odpowiedziała Ellis.

— On cię przysłał, tak?

— Spokojnie, nie jestem tu by zając się tobą. To robota dla innych. Ale ostrzegam nie wchodź mi w drogę i lepiej w ogóle nie mieszaj się w tę sprawę. Wyjedź.

— Do niczego nie możesz mnie zmusić.

— Tak myślisz. Wiesz co cię czeka kiedy trafisz w ręce Nicolasa?

— To się nie stanie.

— Bo obroni cię wicekról? Nie sądzę.

Maria obserwowała rozmowę Courtney z Michaelem próbując zachować spokój. Jednak gdy tylko ona odeszła postanowiła rozmówić się ze swoim byłym.

— A więc nie możesz być ze mną bo to niebezpieczne?

— Maria...

— Ale dla niej nie? Jesteś... jesteś najbardziej egoistycznym, bezmyślnym, głupim i bezuczuciowym samcem jakiego znam.- powiedziawszy to Maria poszła odebrać kolejne zamówienie.

— Chyba masz kłopoty.- stwierdził Zack, który znowu pojawił się nie wiadomo skąd.

— A ty okropny zwyczaj podsłuchiwania.- odciął się Michael.

— Ale na mnie nie krzyczą i nie mają mnie dosyć. Swoją drogą mógłbym cię wiele nauczyć. Także o dziewczynach, bo z tym masz chyba największe problemy.

— Ty mały...

— Cześć Zack. Cześć Michael.- powiedziała Liz, która właśnie przyszła.- O czym rozmawiacie?

— O kobietach.- odpowiedział bez chwili wahania Zack.

— Ach tak.- w głosie Liz brzmiał dziwny ton.- Niestety muszę wam przerwać. Zack na górę. Musimy porozmawiać.

— I kto teraz ma kłopoty?- spytał "niewinnym" tonem Michael.

Gdy drzwi do pokoju Liz były już zamknięte Zack zapytał.

— O co chodzi?

— Rozmawiałam dzisiaj z Isabel.

— I? Przecież już ci o tym opowiadałem.

— Tak, ale zastanawiam się czy rozumiesz pewną zasadniczą kwestię?

— Jaką?

— Podsłuchiwanie to nic dobrego.

— Oczywiście.

— Więc?

— Więc będę podsłuchiwał tak by nikt się nie zorientował... Chyba, że to będzie konieczne... tak jak wtedy...Musiałem przecież powiedzieć Isabel co powinna zrobić, bo ona sama jeszcze długo by na to nie wpadła. – powiedział Zack i po chwili dodał-To wszystko co chciałaś mi powiedzieć?

— Tak. Przynajmniej do czasu kiedy znajdę sposób by ci to lepiej wyjaśnić. Możesz iść.

— Jasne pani generał.- Liz nie zdążyła nic na to odpowiedzieć. Drzwi za Zackiem zamknęły się bardzo szybko.

— Może masz jakąś dobrą radę również tym razem?- w głosie Liz brzmiała ironia.

— Myślę, że nie jest tak źle jak to widzisz.- usłyszała w odpowiedzi.

— Jasne. Tyle, że to nie ty odpowiadasz za to, by nic mu się nie stało.

— Co nie znaczy, że mi na nim nie zależy.

— Dobra. Nie mam ochoty na kłótnie.

— Na kłótnie? Z kim?- spytała Maria, która właśnie weszła.

— Kłótnie...- zaczęła Liz dość niemrawo.

— Liz z kim ty rozmawiałaś?

— Ja? Z nikim. A z kim mogłabym rozmawiać?

— Właśnie. Z kim? Przecież nikogo tu nie ma.

— Na pewno ci się wydawało.

— Drugi raz? Liz co się dzieje?

— Nic, a co miałoby się dziać?

— Nie oszalałam. Rozmawiałaś z kimś.

— Najpewniej sama ze sobą.

— Przestań.

— Jeśli twierdzisz, że z kimś rozmawiam to musisz uznać, że zwariowałam, bo po pierwsze nikogo tu nie ma, a po drugie nie pamiętam bym z kimś rozmawiała.

— Liz zawsze wszystko sobie mówiłyśmy.

— I nadal tak jest.

— Nie, nie jest.- powiedziawszy to smutnym głosem Maria wyszła.

— Musimy bardziej uważać.- głoś Liz był cichy i nie wyrażał żadnych emocji.

— Zdecydowanie łatwiej było w Los Angeles.

— Tak, ale o tym lepiej nie rozmawiajmy. Przecież wszyscy, łącznie z rodzicami, są przekonani, że byłam u cioci na Florydzie.

— Zadają dużo pytań?

— Wystarczająco bym czuła się okropnie. Ciągle kłamię.

— Tak będzie lepiej. Dla ich dobra...

— Tak, dla dobra miliardów istnień.

Maria przyszła do Alexa.

— Jak to z kimś rozmawia?- spytał Alex.

— Normalnie, a raczej nienormalnie, bo w jej pokoju nie ma wtedy nikogo!

— Jest trochę dziwna, ale nie odbiło jej chyba zupełnie.

— Nie, przecież powiedziałam, że rozmawia z kimś.

— Twierdziłaś, że nikogo tam nie ma!

— Dlatego właśnie nie rozumiem.

— A ja tak. Masz nie po kolei.

— Nie.

— Więc?

— Liz ma kłopoty. Poważne kłopoty.

— Skąd ci to przyszło do głowy?

— Nie powiedziała mi!

— I?

— Zawsze mi wszystko mówiła. Powiedziała mi nawet o kosmitach.

— Więc to pewnie nic poważnego.

— Wprost przeciwnie. To jest jeszcze bardziej poważne.

— A to możliwe?- w głosie Alexa brzmiało zwątpienie.

Do Crasdown weszła właśnie Derila. Isabel natychmiast przywołała ją do swojego stolika.

— Witam wasza wysokość.

— Miałyśmy z tym skończyć. Isabel wystarczy.

— Tak przepraszam.

— Nie przepraszaj. Skończmy wczorajszą rozmowę.

— Ja...

— Chcę wiedzieć. Mam chyba prawo...

— Nie dano wam wspomnień. Jestem nikim. Nie mam prawa tego zmieniać.- po tych słowach Derila wyszła.

— Ostatnio szybko stąd wychodzi.- zaczęła rozmowę Liz.

— Tak, coś ukrywa, ale nie wiem co.

— A ja tak.- pomyślała Liz, a na głos powiedziała.- Na pewno kiedyś się dowiesz.

— Pewnie tak. Zmieniając temat. Jak ma się twój stary znajomy.

— Myślałam, że już wybiłaś go sobie z głowy.

— Raczej tak, ale nie rozumiem jak on może być taki.

— To egocentryk. Ma też wiele innych wad.

— Ciebie to nie zraża.

— Znam go zbyt dobrze, by mógł mnie nabrać. Poza tym zawsze go lubiłam.

— Dlaczego?

— Był sam. Zawsze. Żadnych przyjaciół. Nikogo komu by ufał. To chyba instynkt macierzyński pięciolatki.- ostanie zdanie wypowiedziała ze śmiechem. Isabel również się roześmiała.

— Już późno, muszę iść.

— Jasne.

— Cześć.

— Cześć.
Liz nie zdążyła wstać od stolika zanim stanął nad nią Kal.

— Pamiętasz mnie?

— Trudno byłoby zapomnieć.- w jej głosie brzmiał chłód.

— Chciałbym porozmawiać.

— O czym?

— O tym co ostatnio dzieje się w Roswell.

— A coś się dzieje?

— Nie masz przed sobą idioty.

— Rzeczywiście. Ty jesteś tylko kłamcą.

— Słucham?

— Doskonale słyszysz. Prawie tak doskonale jak kłamiesz.

— Nie rozumiem, ale to nieważne. Zastanów się dobrze. Lepiej będzie jeśli przestaniesz ukrywać przede mną to co wiesz.

— Zastanowię się nad tym kiedy ty przestaniesz okłamywać Maxa.- po tych słowach zostawiła Kala samego.

Isabel wracając do domu natknęła się na Michaela.

— Co u ciebie?- spytał Michael.

— Od kiedy jesteś tym taki zainteresowany?

— Od zawsze. Teraz po prostu pytam.

— Akurat. Max cię przysłał.

— Martwimy się o ciebie.

— Niepotrzebnie. Potrafię sobie radzić.

— Ale gdyby coś się działo wiesz, że zawsze możesz pogadać z Maxem lub... ze mną.

— Dzięki.- powiedziała Isabel, dodając po chwili z uśmiechem.- Robisz się słodki na stare lata.

— Ktoś udzielił mi ostatnio małej lekcji.

— Więc mu pogratuluj. Ten ktoś jest bardzo dobrym nauczycielem.

Max wpadł właśnie do Crashdown. Rozglądał się za Liz, gdy zobaczył Zacka. Chłopiec siedział sam przy stoliku w jakimś kącie.

— Część kumplu.- powiedział Max, dosiadając się do niego.

— Cześć.- Zack natychmiast się ożywił.

— Dlaczego siedzisz sam?

— Liz musiała na chwilę wyjść, ale zaraz wróci.

— Nie masz jakiegoś zajęcia?

— To znaczy?

— Czegoś co lubisz robić.

— Lubię rysować, ale nie mam kredek i kartek.

— Nikt ci ich nie kupił?

— Liz, ale się skończyły. A dzisiaj nie mogłem jej poprosić o nowe.

— Dlaczego?

— Bo zastanawia się jak mnie przekonać, że podsłuchiwanie jest złe.

— Tak. Isabel coś wspominała. Wiesz o Antarze?

— Obiło mi się o uszy, ale nikomu nie powiem.

— Wiem. W końcu jesteśmy kumplami?

— Jasne.

— Co powiesz na wyprawę z kumplem po blok i kredki?

— Jesteś najlepszym kumplem jakiego mógłbym mieć.

Liz wracając do Crashdown spotkała Michaela, który zmierzał w tym samym kierunku.

— Przecież już skończyłeś pracę?

— Tak, ale pomyślałem, że coś tam przegryzę.

— Więc nie chodzi o Marię?

— Nie. A dlaczego miałoby chodzić o nią?

— Tak po prostu. Pytam.

— A co u niej?

— Jest na mnie trochę wściekła. Chyba.

— Dlaczego?

— Takie tam. Czemu pytasz?

— Tak po prostu.

Max był z Zackiem na zakupach. Właśnie wrócili. Zack poszedł zanieść wszystko na górę. Max czekał na niego przy jednym ze stolików. Nagle naprzeciwko niego usiadła Tess.

— Myślałem, że po ostatniej naszej rozmowie będę miał trochę spokoju.

— Przepraszam za tamto. Nie panowałam nad sobą. Spróbuj zrozumieć. Nie jest mi łatwo.

— Jasne. Rozumiem, ale ty spróbuj zrozumieć mnie.

— Dobrze. Max, to co mówiłeś, że nie wierzysz... To prawda?

— Biorę tę możliwość pod uwagę.

— Możemy skończyć z twoimi wątpliwościami.

— Co?

— Nasedo nauczył mnie sposobów na odzyskanie wspomnień. Mogłabym ci je pokazać. Odzyskałbyś wspomnienia i... zrozumiał kim dla ciebie jestem.

— Przeszłością.

— Ale...

— To co było kiedyś jest przeszłością. Teraźniejszość i przyszłość to ja i Liz.

— I ja.- Zack właśnie usiadł koło Maxa i bez wahania wtrącił się do rozmowy.

— Tak ty też.- powiedział Max. Na pierwszy rzut oka było widać, że ucieszył się na widok chłopca.

— Kolejny problem.- pomyślała Tess i wyszła. Ani Max, ani Zack nie zwrócili na to większej uwagi.

Michael spędził w Crashdown trochę czasu, ale nie zastał tam Marii, więc szybko się zmył. Przed drzwiami do mieszkania spotkał Naseda.

— Tym razem nie wchodzisz?- zapytał Michael.

— Właśnie zamierzałem.

— Jak miło.

— Bez żartów.

— Po co przyszedłeś?

— Chodzi o Derilę i Kala.

— Ach tak...

— Daruj sobie. Nie widzisz, że lepiej by było gdybyście trzymali się od nich z daleka.

— Zabawne. Oni to samo mówią o tobie.

— Widzisz. To zdrajcy.

— Możliwe...

— Co znaczy ten ton?

— Oni mogą być zdrajcami. Ty też.

Max wrócił do domu. W Crashdown nie doczekał się Liz. Dowiedział się tylko, że wróciła gdy był z Zackiem na zakupach i zaraz wyszła.Za to w domu zastał Isabel.

— Ostatnio trochę mnie unikasz.- zaczął.

— Nie. Dlaczego?

— Kevin?

— Nie jestem masochistką.

— Geolog?

— Sprawa do przemyślenia.

— No dobrze. Rozmawiałaś z Derilą?

— Tak.

— I?

— Zdenerwowała się i zaczęła mnie unikać. A ty rozmawiałeś z Kalem?

— Tak. Nic nie wskórałem.

— No to jesteśmy w punkcie wyjścia.

Liz wracała do Crashdown. Znowu. Była wykończona, ale wiedziała, że to co robi jest konieczne. W formie ukoronowania dnia spotkała po drodze Tess.

— No nie. Nie wystarczy, że widujemy się w szkole?- powiedziała nie ukrywając niezadowolenia Liz.

— Mnie też to nie cieszy. Słyszałam, że ty i Max znowu jesteście razem.

— Dobre wieści szybko się rozchodzą.

— Tym razem masz jeszcze dodatkową pomoc.

— Co masz na myśli?

— Tego dzieciaka.

— Coś ci wyjaśnię. Na wiele jestem wstanie przymknąć oko, ale wara od Zacka.

— Jasne. Ten dzieciak mnie nie interesuje.

— Tylko nie przegnij.

— Co?

— Jeśli komuś coś się stanie nie będę się zastanawiała czyja to sprawka.

To wsysanie się w mózg było naprawdę bolesne. Udawałam, że wygrali. Umiałam udawać. Nauczyłam się tego już dawno. Kiedy? Tego nie pamiętam, ale to była kwestia przetrwania. Następnego dnia znów tam poszłam. Już na mnie czekał. Znów rysowaliśmy. Znów czworo dzieci. Nie pamiętam bym kiedykolwiek później lubiłam rysować. Usłyszeliśmy jakiś dźwięk. Zaczęliśmy uciekać. Trzymaliśmy się za ręce. Mieliśmy zaledwie siedem lat, ale wiedzieliśmy ile może nas kosztować choćby jedno słowo. Milczeliśmy. Porozumiewaliśmy się za pomocą myśli. Tylko tak. Schowaliśmy się w dawno przygotowanej kryjówce. Znalazł nas. Walczyliśmy z tym, ale wysysanie wspomnień było teraz o wiele silniejsze, boleśniejsze, skuteczniejsze. Nie mieliśmy szans.

Max był w swoim pokoju, gdy usłyszał uderzenia w okno. Myślał, że to Michael, ale był to Nasedo. Śmiertelnie ranny. Jego ostatnie słowa brzmiały:

— Oni są wśród nas.

Trzy godziny później Max rozmawiał z Kalem.

— Nic mu nie pomoże po tym jak go załatwili.- powiedział Kal.

— Ale kto?

— Skórowie. To z nimi prowadzimy wojnę. Jeszcze jakieś pytania?

— Tak, ale to nie ma związku z tą sprawą.

— Więc?

— Poznałem kogoś kto twierdzi, że był wzięty.

Sen Maxa.

— Zrób to dla mnie.- próbował kogoś przekonać.

— Nie. Wiesz, że nie mogę.

— Łamałaś tę zasadę już wiele razy.

— Tym razem prosisz o wiele.

— I zamierzam być równie przekonujący.

— Wiesz, że wygrasz.

— Ja zawsze wygrywam.

Sen Liz
Krzyki. Krew. Śmierć. Zniszczenie. Ból. Łzy. Patrzę na to oczami. Czy są moje? W jakiś sposób tak. Wszystko to obce a jednak znajome. W jakiś sposób ze mną związane. Zło. Widzę jak ich zabijają. Ich? To znaczy kogo? Nie wiem. Ale czuję z nimi pewną więź. Ona jest taka naturalna. Są mi bliscy i... są mordowani na moich oczach. Nic nie mogę zrobić. Tylko jeszcze bardziej się skulić, ukryć, by nie podzielić ich losu.

Koniec części drugiej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część