_liz

Etoile II (2)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

II

W wejściu stała wysoka dziewczyna. Krótkie włosy sterczały na wszystkie strony, mieniąc się od niewielkiej ilości żelu. Błękitne, przenikliwe oczy, podkreślone dużą ilością czarnych cieni, spoglądały na nich zimno. Jasne usta były zaciśnięte i nie wyrażały nawet dezaprobaty. Zniknął też z nich tradycyjny uśmieszek pełen kpiny. W oczy rzucał się czarny, obcisły kombinezon z granatowymi naszywkami, który ściśle oplatał jej ciało, podkreślając wszystkie walory. W dłoniach trzymała duży karton wypełniony po brzegi rzeczami.

— Loonie? – głos Ratha przesiąknięty był zdziwieniem
Dziewczyna nie odpowiedziała. Jej zimny wzrok przesunął się z chłopaka na drobną brunetkę, która siedziała u niego na kolanach i wtulała się w jego ciało. Blondynka bez słowa ruszyła do przodu, wyminęła kanapę i zniknęła za załomem. Drzwi od jej dawnego pokoju zatrzasnęły się z hukiem. Brunetka zerknęła na Ratha, ale on sam nic nie rozumiał. Przecież Loonie wróciła z Kivarem na Antar. A tu nagle pojawia się z powrotem i to w bardzo kiepskim nastroju. Żadne z nich się nie odezwało. Za dobrze znali Loonie i wiedzieli, że niewskazane byłoby teraz wchodzić do jej pokoju i żądać wyjaśnień. Przyjdzie odpowiednia pora, a ona sama wszystko wyzna.

— Ja lepiej już pójdę. – mruknęła cicho Liz i zsunęła się na podłogę
Rath nie zatrzymywał jej. Zresztą nie było sensu, aby zostawała, kiedy po kanale kręciła się rozjuszona Loonie. Wydawały się lubić, ale lepiej nie ryzykować. Chłopak też zwlókł się z kanapy i poszedł za Liz. Kiedy ta zatrzymała się i obróciła, patrząc na niego ze zdumieniem, ten tylko potrząsnął głową. Przyłożył palec do ust, dając tym samym znak, żeby nic nie mówiła. Jego lewa dłoń splotła się z jej prawą ręką. Wyszli.
* * *
Szli w milczeniu, nawet na siebie nie patrząc. Nie oznaczało to wcale, że źle czuli się w swoim towarzystwie. Czuli się wspaniale i dlatego nie były im potrzebne słowa. Wystarczyło, że czuli swoją bliskość. Wzrok Liz błądził po uliczkach i wspinał się po oknach mijanych budynków. Natomiast spojrzenie Ratha powracało co chwila na jej profil. Uśmiechnął się sam do siebie. Była idealna w każdym calu. Każdy fragmencik jej ciała był arcydziełem. Nie mógł się powstrzymać i stanął. Liz zatrzymała się również i spojrzała na niego ze zdumieniem. A on tylko wyciągnął swoją prawą dłoń i wsunął ją na jej policzek. Pochylił się i pocałował ją. Mógłby to robić wiecznie i nigdy by mu się to nie znudziło. Ona przerwała pocałunek, patrząc na niego z uśmiechem i zaskoczeniem. I dopiero teraz zobaczył co ona ma na sobie. Glany, bojówki, pod rozpiętym granatowym polarem widniała czarna koszulka, efektownie strzępiona. Jego wzrok jeszcze raz uważnie objął całą jej sylwetkę. A usta nie mogły powstrzymać uśmiechu. Naprawdę starała się dla niego. Przyciągnął ją mocniej do siebie i mruknął do jej ucha:

— Wyglądasz smakowicie w tej koszulce.
Dziewczyna zaśmiała się, odchylając nieco głowę i patrząc na niego. Wcześniej nigdy by się nawet nie odważyła na włożenie czegoś takiego. A teraz była gotowa na to. Była nawet gotowa na coś więcej, gdyby tylko miało mu to odpowiadać. Może Maria miała rację. Może się zmieniła? A jeśli tak, to dla niej była to jak najbardziej pozytywna zmiana. Dlatego, że jego wzrok nie mógł się od niej oderwać. A to było dla niej największym komplementem. Przysunęła się do niego i wspinając się na palce, szepnęła mu do ucha:

— Bez niej wyglądam jeszcze lepiej.
Rath zamarł. Czy ona właśnie to powiedziała? Spojrzał na nią pełen zdumienia. Jej ciemne oczy iskrzyły złocistymi nutkami, które wirowały w rytmie salsy. I chciał na nią patrzeć wiecznie, bo tylko w jego oczach mogła zobaczyć, jak bardzo ważna jest dla niego. Chciał, żeby mogła czuć to co czuło jego serce, bo tylko w ten sposób był naprawdę w stanie pokazać jej, jak mocno ja kocha. Chciał, żeby znała jego myśli i mogła się przekonać, że poświęciłby dla niej wszystko, własne życie. Dla niego nie było miłości, jeśli to nie była jej miłość. Nikt inny nie potrafił go tak kochać jak ona. Wszystko było niczym, jeśli jej tam nie było. A teraz kiedy na nią patrzył, nie miał wątpliwości, że tkwi w niej jakiś demon piekielny, który kusi go co chwilę, a kiedy znika zostawia wypaloną pustkę. Przyciągała go do siebie. Pochylił się, żeby ponownie zanurzyć się w gorącym pocałunku i zatracić w jej magii. Ale ktoś im brutalnie przerwał.

— Rath stary! – zachrypnięty głos wyrwał ich z sennego stanu
Chłopak spojrzał a bok na tego, kto śmiał zakłócić ich spokój. Niewysoki chłopak. Blondyn, z kilkoma kolczykami tu i tam. W skórzanej kurtce i poszarpanych dżinsach. Na jego ustach malował się dziwny uśmieszek. Rath odetchnął z ulgą. To tylko jego tępy kumpel po fachu. Mruknął więc:

— Hej Sean.

— Co słychać? – zapytał blondyn, nie ulegało wątpliwości, że był wstawiony

— W porządku. – odpowiedział Rath, mając nadzieję, że lada chwila sobie pójdzie natręt – A u ciebie?

— Całkiem nieźle. – odpowiedział Sean. Jego wzrok przesunął się na drobną brunetkę w bojówkach, która stała tuż przy chłopaku – No, no, no. Widzę, że sobie nieźle poczynasz. Co to za kociątko?
Jego dłoń wysunęła się w stronę Liz, która jednak szybkim ruchem złapała go za nadgarstek nim dotknął jej. Jej oczy zmrużyły się. Nie była gwałtowna, ale ten koleś w ogóle jej się nie podobał. Coś było w nim... odpychającego. Blondyn zaśmiał się i cofnął dłoń. Nie odrywając wzroku od Liz powiedział:

— Drapieżna. – zerknął na Ratha – Skąd ty takie bierzesz? Może się podzielisz?
Rath zmierzył go zimnym wzrokiem, a potem przysunął Liz bliżej siebie. Nie odpowiedział, ale jego spojrzenie wyrażało wszystko. Blondyn uniósł dłonie i zaśmiał się. Potem odsunął i zapytał:

— A gdzie Loonie? – tym razem w jego tonie zadrżała nowa nuta, która całkowicie się nie podobała Rathowi

— W domu. – mruknął
Mina blondyna na chwile zrzedła, jakby nie mógł uwierzyć w to co Rath powiedział. Tak jakby sam lepiej wiedział gdzie w tej chwili jest lub gdzie przynajmniej powinna być Vilandra. I w tym momencie już wiedział, że jednak tego wieczoru nie minie go rozmowa z Loonie. Rozmowa? To z całą pewnością skończy się kłótnią. W takiej sytuacji nawet widok Liz nie był w stanie poprawić mu humoru. Szarpnął ją mocno ca rękę i ruszyli dalej przed siebie.
* * *
Liz wypięła kolczyki z uszu i położyła je na stoliku. Spodnie zaszeleściły obniżając się i lądując po chwili obok ciemnej bluzy. Ziewnęła głośno, a potem na chwilkę zatrzymała się przy toaletce. Jej palce musnęły pudełeczko z ciemnymi cieniami. Cofnęła dłoń. Kupiła je ot tak, sama nie wiedząc czemu, ale nie odważyła się ich użyć. Jej wzrok przesunął się na zegarek. I nie chciało jej się spać kompletnie mimo, że była niezmiernie "wczesna" godzina. Położyła się jednak i przykryła kocem. Jej powieki z każda sekundą stawały się coraz cięższe, aż zasnęła wreszcie. Ile dokładnie spała, nie wiedziała sama, ale długo to nie trwało. Ktoś zastukał w szybę. Początkowo drobne ciało Liz przekręciło się na drugi bok, sądząc, że to tylko we śnie coś stuka w jej umyśle. Ale po chwili powtórzył się hałas i już wybudził Liz całkowicie. Dziewczyna usiadła w łóżku i powędrowała zaspanym wzrokiem w stronę szyby. Od razu całkowicie się ocknęła. Otworzyła szybę, wpuszczając przybysza do środka.

— Loonie co ty tu robisz? – zapytała pełna zdumienia i przerażenia

— Spoko. – mruknęła blondynka – Przyszłam pogadać.
To powiedziawszy minęła Liz i przeszła się po pokoju. Zerknęła na zbiór płyt, potem ledwo musnęła wzrokiem regał z książkami. Jej wzrok zatrzymał się na toaletce. Wyciągnęła dłoń i wzięła pudełeczko z cieniami. Otworzyła je i uważnie zlustrowała zawartość. Opuszkiem palca dotknęła a potem rozmazała na dłoni cień. Pokiwała głową i mruknęła, niczym wielka znawczyni:

— Dobre.
Jej spojrzenie zatrzymało się na Liz, która wciąż nie wiedziała o czym niby miała rozmawiać z Loonie. Sama chętnie zadałaby jej klika pytań, ale wolała się nie narażać. Blondynka uśmiechnęła się kpiąco i podeszła do Liz. Pochyliła się nad dużo niższą brunetką i powiedziała dość uszczypliwie:

— No Mała Gwiazdeczko sadzaj swój tyłeczek i słuchaj, bo nie lubię wyjaśniać wszystkiego dwa razy, jak debilom. A ty chyba nie jesteś idiotką, co?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Czuła się jeszcze zbyt niepewnie. Usiadła posłusznie i czekała, aż Loonie zacznie swoją opowieść, czy cokolwiek to miało być.
* * *

— Musisz mu powiedzieć. – stwierdziła Liz, nie odrywając wzroku od Loonie
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała na nią. Potem jej wzrok przesunął się na zegarek. Wskazówki właśnie wskazały godzinę siódmą rano. Skrzywiła się dziwnie, nie mogąc uwierzyć, że tyle czasu rozmawiała z Liz. Brunetka również zauważyła, która godzina. Zerwała się z miejsca i pociągnęła za rękę Loonie. Za drzwiami rozległy się hałasy. Rodzicie Liz właśnie szykowali się do pracy. To był rytuał. Wszystko było rytuałem. Dlatego Liz wepchnęła Loonie do kąta za drzwiami, obok biurka, a sama wskoczyła do łóżka, zakrywając się kołdrą. Zdążyły idealnie. Drzwi uchyliły się i ktoś przez nie zajrzał. Potem zamknęły się drzwi. Kilka kroków. Dał się słyszeć odgłos otwieranych innych drzwi, a potem dźwięk przekręcanego klucza. Wyszli. Liz usiadła w łóżku i odetchnęła z ulga. Loonie wyszła z kąta z dość rozbawioną miną. Usiadła na krześle i spoglądając na Liz, zapytała:

— Boisz się, ze staruszkowie cię ze mną nakryją?

— Byłoby to dość dziwne, gdyby cię tu zobaczyli. – odpowiedziała

— A kiedy jest tu Rath? – zapytała Loonie z dziwną nutką w głosie – Nie skarżą się na hałasy? – zaśmiała się

— Stul się. – mruknęła Liz, rumieniąc się

— Zauważyłam... – powiedziała już innym tonem blondynka i podniosła się z krzesła. Kiedy Liz otworzyła usta, żeby zapytać co takiego niby zauważyła, sama jej powiedziała – Zauważyłam, że przejmujesz nasz styl.
Liz nie odrywała od niej wzroku, kiedy ta jeszcze raz przejrzała jej kosmetyki, potem sama sobie otworzyła szafę i zlustrowała ciuchy. Trochę ją to drażniło, ale wciąż bała się zaczynać z Loonie. Postanowiła zmienić temat:

— Musisz mu powiedzieć. Nie wiadomo co wam grozi.
Blondynka obróciła się w jej stronę. Przechyliła głowę nieco w bok i przyjrzała się uważnie brunetce. Potem na jej usta powrócił dawny uśmieszek. Podeszła szybko do niej i chwyciła mocno za nadgarstek. Pociągnęła ją. Ustawiła na środku pokoju i zaczęła obchodzić dokoła.

— Powiemy mu. – powiedziała dziwnym tonem – Obie.

— Ale... – Liz chciała się sprzeciwić

— Idziesz ze mną. – powiedziała stanowczo Loonie – Najpierw jednak się tobą zajmę na poważnie. Nie łudź się, że pokażę się w towarzystwie dziewczynki w różowej bluzeczce. – wyciągnęła dłoń
* * *
Rath siedział w fotelu niespokojnie. Wiedział, ze musi cos być nie tak. I miał zamiar to wyjaśnić. Ale Loonie zniknęła. Nie chciało mu się jej szukać. Postanowił poczekać, aż wróci. I planował jej wtedy zrobić piekielną awanturę. Zerwał się z miejsca, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Obrócił się i stanął twarzą w twarz z Loonie i z Liz. Jego wzrok zatrzymał się na drobnej brunetce. Na nogach miała glany i bojówki. Tym razem były one nieco węższe i opierały się wyłącznie na biodrach brunetki, przy pasku znalazł się podwójny łańcuszek, opadający na bok. Wzrok chłopaka przesunął się w górę. Pomiędzy spodniami, a koszulką była dość spora przestrzeń odsłaniająca smukły brzuch. Potem zobaczył czarną koszulkę ze srebrnymi mazajami, która miała dwa rękawy różnej długości, z których jeden był bardziej postrzępiony od drugiego. Na szyi dziewczyny znajdowała się czarna aksamitka. Powieki miała pokryte ciemnymi cieniami, idealnie podkreślającymi mroczność jej oczu. W uszach tkwiły kolczyki całkowicie w stylu Loonie. Ciemne, miękkie włosy Liz spięte były w kucyk. Usta chłopaka otworzyły się, a oczy nie mogły od niej oderwać. Ale jednak ocucił go cichy śmiech blondynki, która nabierała dumy ze swojego "dzieła". Wtedy Rath przypomniał sobie co miało się stać, kiedy przyjdzie Loonie. Skrzyżował ramiona i warknął ostro:

— Co tu robisz Loonie?
Dziewczyna spoważniała i spojrzała na niego równie zimno.

— Mieszkam. – odpowiedziała – Gdybyś zapomniał.

— Przestań. – przerwał jej – Pojawiasz się nagle, bez słowa. Panoszysz się tutaj i jeszcze nagle się zaprzyjaźniasz z Liz? Coś ty z nią zrobiła?

— Nie podoba ci się? – zapytała dość zdezorientowana brunetka

— Nie o to chodzi. – powiedział chłodno – Ona nie jest bezinteresowna. A jak będziesz tak się trzymać tego co mówi, to za kilka dni włoży na ciebie kabaretki, przekłuje ci pępek i każe iść pod latarnię.

— Ostrożnie ze słowami Rath. – powiedziała groźnie Loonie

— Nie groź mi. – odpowiedział jej i zmrużył oczy – Pojawiasz się nagle, nic nie raczy wyjaśnić i robisz mi z Liz szmatę?

— Dość tego. – przerwała Liz i obróciła się na pięcie, żeby wyjść

— Liz, czekaj. – zawołał za nią, ale nie słuchała
Spojrzał na Loonie, a ta tylko stała ze skrzyżowanymi jak on ramionami i patrzyła na niego zimno. Nie podobał jej się jego ton, ani wyrzuty, które jej robił. Nie miał do tego prawa. Rath tymczasem wyminął ją i pobiegł za Liz. Zdążyła ją zatrzymać na drabince, kiedy wspinała się do góry, żeby wyjść.

— Liz, czekaj. – złapał ja za rękę – Przepraszam.
Dziewczyna spojrzała na niego, ale nic nie odpowiedziała. On sam musiał się zorientować, co ma powiedzieć. Paplał więc, co mu przyszło na myśl:

— Wyglądasz naprawdę ślicznie. Ja tylko... Poniosło mnie, bo ona nagle się tu zjawia i jeszcze Sean. Coś dziwnego się tu dzieje. I jeszcze zmienia ciebie. Nie żeby mi się nie podobało to jak wyglądasz, tylko... – jęknął – No przepraszam. – powtórzył jeszcze raz

— Nie mnie powinieneś przepraszać. – odpowiedziała mu i wyszła z kanału
* * *
Liz skuliła się i szła szybko. Był dzień, było jasno, każdy mógł ja zobaczyć. A teraz już nie miała pewności, czy on na pewno chce ją taką widzieć. Myślała, ze taka mu się bardziej spodoba. Teraz jedynie chciała dotrzeć do domu, zmyć z siebie to wszystko i włożyć zwykłe, sprane dżinsy i koszulkę. Zatrzymała się jednak i obróciła głowę. Miała wrażenie, ze ktoś na nią patrzy. Rozejrzała się. Mijało ją mnóstwo ludzi, ale nikt nie zdawał się na nią spoglądać. Poszła dalej. Wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, ze ktoś nie odrywa od niej wzroku i co gorsza... idzie za nią.
c.d.n



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część